Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Weber92

Zamieszcza historie od: 31 stycznia 2011 - 1:03
Ostatnio: 19 lipca 2011 - 17:34
O sobie:

Przyszły student filologii angielskiej. Organista. Już nie maturzysta, bo wygląda na to, że zdałem ;) Piekielny - czasami.

  • Historii na głównej: 21 z 34
  • Punktów za historie: 4560
  • Komentarzy: 172
  • Punktów za komentarze: 1241
 
zarchiwizowany

#13810

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziesięć lat temu przydarzyła mi się zabawna historyjka - stałem przed sklepem, pilnując siatek, i czekałem na rodziców. Podjechała do mnie staruszka na rowerze, dała mi dziesięć złotych i wyjaśniła, że potrzebuje kogoś, kto przez dziesięć minut popilnowałby jej pojazdu. Zgodziłem się, rowerowi nic się nie stało... To tak słowem wstępu.

W tym tygodniu ja również miałem podobny problem, jak wtedy owa staruszka. Zgubiłem kluczyk do zabezpieczenia, a że musiałem wywieźć tonę książek do biblioteki, sprawa nie przedstawiała się sympatycznie. Mimo wszystko pojechałem i jakby z nieba mi spadł chłopak, w wieku, w którym ja mniej więcej byłem wtedy, siedzący na ławce przed wejściem. Dałem mu dychę, powiedziałem, że mu ufam i że jeśli nie daj Bóg ucieknie z rowerem, będzie miał ze mną do czynienia.
Gdy wróciłem, po jakimś kwadransie, chłopaka nie było. Roweru - o zgrozo! - też nie. Wściekły sam na siebie już chciałem wszczynać bardzo głośne dochodzenie w tej sprawie (potocznie - awanturę), gdy nagle zza budynku wyjechał dzieciak, ubłocony, na moim rowerze, również ubłoconym, jako że wtedy padało.
- Co jest?! - spytałem wkurzony.
- Bo... - tłumaczył się nieśmiało. - Pana tak długo nie było, pomyślałem, że zrobię ze dwa okrążenia. I wywaliłem się. (zrobiłem minę pod tytułem "Zaraz dostaniesz w łeb!") No co?! Przecież byłem uczciwy! Nie ukradłem, nie?
Nie zabrałem mu dyszki, bądź co bądź nie ukradł, ani nie uszkodził sprzętu. Natomiast za karę... zagoniłem bachora do szorowania roweru z błota. Tym razem całkiem za darmo.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 89 (201)
zarchiwizowany

#13057

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielni piesi... i rowerzyści

Uwielbiam jeździć na rowerze i kiedy wypuszczę się na miasto, nie sposób mnie zatrzymać. Dlatego właśnie denerwują mnie ludzie, którzy uparcie tarasują ścieżki rowerowe, zwłaszcza gdy spacerują całymi rodzinami (z wózkiem i pełnymi siatami). Historia, którą pragnę opisać nie jest na szczęście o mnie i przedstawia sytuację zgoła odwrotną - po ścieżce dla pieszych jedzie chłopczyk na małym rowerku (jeszcze z kijkiem z tyłu, widać, że nauka jazdy), za nim wolnym krokiem wędruje mama i bynajmniej nie zachowuje się piekielnie. Przeciwnie, bacznie obserwuje, czy jej synek nie zjeżdża na ruchliwą ulicę. Zwracają uwagę pewnej staruszki (na marginesie, mojej kłótliwej sąsiadki), która wraca z zakupami do domu. Chłopiec jedzie prosto na nią.
Staruszka: Jak jedziesz, gówniarzu zasmarkany?!
Mama: (oburzona) Proszę nie mówić tak do mojego syna!
Staruszka: To proszę powiedzieć synowi, że tutaj ludzie chodzą, kur*! Ja tu jajka niosę i nie życzę sobie... (macha ręką) Ech, plebs pier***, do żadnej zasady się nie stosują. Chamstwo!
Mama: A chciałaby pani, żeby pani wnuk wpadł pod rozpędzony rower?
Staruszka: Nie mam wnuków.
Mama: I dobrze. Mam nadzieję, że nie będzie pani miała. Nie chciałabym, aby moje dzieci miały taką babcię.
Staruszka: A ja... mam nadzieję, że ten bachor w końcu zjedzie na ulicę. Jednego pirata drogowego mniej w przyszłości.

I poszła sobie. Mama, z dość dziwną miną, stała na drodze jeszcze przez chwilę. Synek nic sobie z tego nie robił i dalej zawzięcie jeździł na rowerku. Natomiast babcia... opowiada wszystkim, kto tylko chce jej słuchać, w tym mojej mamie i ciotce, jak "jednej takiej kretynce przygadała".

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (219)
zarchiwizowany

#10838

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielni parafianie.

W pierwszy poniedziałek po uroczystościach komunijnych pomagałem sprzątać kościół, w ramach rekompensaty za opuszczone lekcje gry na organach (z powodu wypadku). Na czas komunii proboszcz kazał poustawiać przed ołtarzem ławki dla dzieci i owe ławki mieli później usunąć ministranci. Jakoś tak się złożyło, że ministranci, mali i chudzi, nie dawali sobie rady z ławkami, więc proboszcz kazał "zawołać Webera" i musiałem wziąć na siebie jeszcze jedno zajęcie. Wynieśliśmy większość ławek, została dosłownie jedna i właśnie o tę ostatnią ławkę stoczyłem wojnę z pewną panią.
Pani: Tę ławkę to zostawcie.
Ja: Dlaczego?
P: Bo ja co niedzielę przychodziłam na osiemnastą i tu siadałam i w ogóle tak blisko ołtarza i dobrze słychać i księdza widać...
Powiedziała to tak barwnym i przekonującym tonem, że byłem gotów zostawić tę ławkę, ale nakaz proboszcza był jasny - ławki mają stać tam, gdzie stały dawniej, w nawach bocznych.
Ja: Proboszcz kazał usunąć stąd ławki. Przykro mi.
P: Zostaw tę ławkę! Tylko tę jedną. Inne są niewygodne.
Ja: Ta będzie teraz stała w nawie bocznej. Zawsze może pani tam usiąść.
P: Ale tam nic nie widać!
Ja: W kościele się modli, a nie patrzy na ołtarz.
P: A ja patrzę i jak nie zostawicie tej ławki, to ja pójdę na skargę!
Ławkę wynieśliśmy tak czy owak, a czy pani poszła na skargę - nie wiem, bo proboszcz nic na ten temat nie mówił.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (213)
zarchiwizowany

#10810

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna zasłyszana historia. Mój kuzyn, choć żonaty od roku, z powodu kłopotów finansowych nie chce mieć na razie dzieci. Co za tym idzie, czasem wstępuje do apteki po gumki. Wtedy akurat był już wieczór, kuzyn spieszył się do domu. Wyskoczył z samochodu, wpadł do pierwszej lepszej apteki.
Kuzyn: Na gwałt potrzebuję prezerwatyw!
Farmaceutka: Na gwałt? Ja pana zaraz pogwałcę!
K: Pani źle mnie zrozumiała. Na gwałt, to znaczy...
F: Że pan jest zboczony!
K: Ja? O, przepraszam, ale mam żonę!
F: Żonie gumy po nic!
K: Niech pani da mi w końcu te prezerwatywy i tyle.
F: A, co mi tam. Co mnie obchodzi czyjeś życie. Pan będzie za to płacił.
To rzekłszy, ze wstrętem wymalowanym na twarzy rzuciła paczkę gumek na ladę.

apteka

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (193)
zarchiwizowany

#10673

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W liceum należałem do amatorskiego koła teatralnego. Łączą się z tym dwie historie, które można podłożyć pod piekielnych klientów, gdyż... zresztą, sami zobaczycie.

1. Luty tego roku. Mieliśmy z kumplami zaśpiewać "Hymn" Kaczmarskiego (z programu "Raj", oczywiście na trzy głosy, bo szefowa nie zniosłaby żadnej niezgodności), więc w drodze powrotnej ze szkoły włączyliśmy odtwarzacz, ja wziąłem jedną słuchawkę, kolega drugą, żeby się porządnie osłuchać (dla trzeciego nie starczyło :p). Zachciało nam się coli, i wstąpiliśmy do sklepu. Stoimy w kolejce, a tu wbiega babcia i krzyczy od progu:
- "Fakt" poproszę!
- Spokojnie, tu jeszcze stoją panowie.
- Dwa pedały mogą zaczekać, a ja się spieszę!
Zawiniły słuchawki, jedna zwisająca z mojego lewego ucha, a druga z prawego - Tomka.

2. Nieco później przedstawialiśmy "Skrzypka na dachu" z oryginalnymi piosenkami, co wymagało większej ilości prób i czasem przez cały dzień paradowałem po szkole w stroju Żyda Tewjego, nie wiedząc kiedy zostanę wezwany. A kiedy już ja i mój kolega odważyliśmy się wyjść w przebraniach na ulicę - dostało nam się po uszach. Ledwie weszliśmy do sklepiku po coś do jedzenia, wypacykowana paniusia w szpilach i z loczkami krzyknęła na widok naszych ubrań i bród (mojej prawdziwej, a kolegi doklejanej):
- Eee! (do sprzedawcy) Pan takie zapijaczone menelstwo też obsługuje?! (tu zatkała nos, chociaż nic nie śmierdziało). W takim razie ja zmieniam sklep!

I sztuka bywa złośliwa.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 209 (255)
zarchiwizowany

#9272

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zasłyszane od mamy.
Mój ojciec był znany z tego, że nigdy (NIGDY!) nie podejmował decyzji pod wpływem chwili. Kiedyś wybrał się wraz z mamą do sklepu. Długo stał nad zamrażarkami, snując długie rozważania na temat "za" i "przeciw" zakupu mrożonych warzyw na obiad.
- Szymek, szybciej - poganiała go mama.
- Chwila!
Tutaj wtrąciła się kasjerka.
- Widzi pani, a mówią, że to my jesteśmy niezdecydowane.
- Moja droga, toż to poważny dylemat etyczny: pozwolić żonie schrzanić tak drogie warzywa, czy w ogóle zrezygnować z obiadu - odparł spokojnie tata.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 239 (281)
zarchiwizowany

#8941

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z serii "Służba zdrowia"

Udałem się do lekarza w celu wykonania tak zwanego "bilansu 18-latka", który powinienem był zrobić w zeszłym roku. Jeśli chodzi o doktora, gorzej trafić nie mogłem.
Doktor: Wyskakuj z gatek i stań do mnie tyłem.
Rozebrałem się zatem i stałem jak głupi przez pięć minut.
Doktor: Dobra, ubieraj się.
Ja: Nawet mnie pan nie dotknął.
D: A po co mam cię dotykać? Przecież widzę, że plecy masz proste. Chciałeś mieć podpis na karteczce, to masz.
Ja: Myślałem, że skoro tu jestem, to pan mnie przy okazji zbada.
D: Ale po co? Zdrowy jesteś, nie?
(dobre pytanie)
Ja: Eee... troszkę mnie uciska w klatce piersiowej.
D: Przejdzie. Ty nie przyszedłeś się leczyć, ty przyszedłeś na bilans.
Ja: Ale to boli.
D: Dobra, dobra, ja wiem co kogo boli. Masz podpis na bilansie? To się ciesz.

"Będę się cieszył, jak stąd wyjdę" - pomyślałem.

Rozważam zmianę przychodni. O ile wcześniej nie zejdę na zawał.

nasza kochana służba zdrowia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (226)
zarchiwizowany

#8940

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia koleżanki, która odbywała staż w szkolnym sekretariacie. Do jej obowiązków należało między innymi przyjmowanie interesantów i ewentualne umawianie ich na spotkanie z dyrekcją. Jedną z interesantek była matka uczennicy I klasy. Wparowała bez pukania, dzień dobry również nie raczyła powiedzieć (chyba już wiem, skąd się bierze wątpliwa jakość kultury niektórych uczniów).

Matka: Chcę się widzieć z dyrektorem.
Sekretarka: Dyrektor jest zajęty.
M: Zawsze jest zajęty, jak go potrzebuję. Wczoraj też był zajęty. Tak, to ja do was dzwoniłam.
S: Jeżeli to ważna sprawa, mogę spróbować porozmawiać z szefem, ale wątpię... W tym tygodniu obchodzimy święto patrona, dyrektor nadzoruje próby i...
M: Co mnie obchodzą jakieś święta patrona, skoro moja córka dostała trzecią jedynkę z historii!
S: Takie problemy proszę załatwiać z wychowawcą albo z samym nauczycielem danego przedmiotu. Dyrektor nie ma wpływu na sposób oceniania.
M: Pani mnie nie rozumie! Ja chcę, żeby dyrektor zmienił tej klasie nauczyciela! Moja córka nie będzie chodziła na zajęcia do profesora B.
S: Pan profesor B. uczy u nas od dwudziestu lat, jest sprawdzonym nauczycielem, a teraz przepraszam, ja również jestem zajęta. Jeżeli jest pani uparta, proszę przyjść za tydzień.
M: Ten cały B. nie ma pojęcia o nauczaniu. Przez całą lekcję (uwaga) GADA!
S: A od kiedy obowiązkiem nauczyciela jest milczenie przez całą godzinę?
M: Tu nie o to chodzi. On tak gada, że moja córka nic z tego nie rozumie. Później przychodzi klasówka i jedynka za jedynką, bo nauczyciel nie umie przekazać wiedzy.
S: Nikt się nigdy nie skarżył.
M: Ale ja się skarżę! I jeśli dyrektor nie zmieni im nauczyciela, to ja z dnia na dzień wypiszę moje dziecko z tej szkoły! Też mi renomowane liceum. Przez niego moja córka straciła zainteresowanie historią... Wyobraża sobie pani? W gimnazjum wygrywała wszystkie olimpiady!

To rzekłszy, mamusia dała sobie spokój. Z tego, co wiem, dyrektor nie kiwnął palcem, więc pozostało jej jedynie spełnić swoją groźbę.

I niech się nikt nie dziwi, że nie potraktowali mamuśki poważnie.

sekretariat szkolny

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (262)
zarchiwizowany

#7796

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Poniedziałkowe popołudnie spędziłem jak zwykle w bibliotece. Przyszła dziewczyna, wiek - na oko 18-20 lat.
Dziewczyna: Czy są jakieś książki Sparksa?
Bibliotekarka: Kogo?
(I tutaj się zdziwiłem - jak na człowieka, który nie miał w rękach ani jednej książki tegoż autora, jestem aż nazbyt obeznany w jego twórczości - bez wątpienia, wpływ koleżanek z klasy.)
Dz: Sparksa! Jak to, nie zna pani?
B: (zawstydzona) Nie obiło mi się, może coś tam i jest, zaraz popatrzę na półkach... O czym on pisze?
Dz: Takie tam o miłości...
B: Jak Boga kocham, nie potrafię skojarzyć.
Dz: No takie tanie gówno, żeby zakompleksione nastolatki miały nad czym płakać! Ja to dla siostry wypożyczam - jak coś.

Starałem się powstrzymać śmiech - nie udało się. Przy okazji, głowy wszystkich czytelników (a z troje ich było, wyłączając mnie) obecnych w bibliotece zwróciły się w ich stronę.
Swoją drogą - może jednak nie takie gówno. Skoro ktoś go wydał.

biblioteka

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 41 (149)
zarchiwizowany

#7797

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Biblioteka raz jeszcze. Przyszło dwóch chłopaków, bibliotekarka spytała ich, czy w czymś pomóc, ale nie - chcieli sami poszukać. Stali za półkami, prowadząc jakże interesujące "dyskusje" o literaturze, nie zdając sobie sprawy, że słyszą ich wszyscy wokół.
- To co tam jeszcze mamy wziąć?
- "Zbrodnię i karę". K*wa, kolejny szajs. Po *uj tyle tych lektur?
- Ja nie wiem, i tak pewnie nie przeczytam, streszczenie ściągnę z neta. Głupia c*pa, po co ona zadaje te lektury? Za miesiąc i tak nic z tego nie będę pamiętał.
- Nooo... weź, jakie to grube. Facetowi się nudziło chyba. Za cholerę nie przeczytam.
Podeszli do bibliotekarki, która spojrzała na nich dziwnym wzrokiem.
- Coście tacy skrzywieni? - spytała. - Ja wiem, że nie lubicie lektur, wiem. Swoją drogą, "Zbrodnia i kara" to moja ulubiona powieść. Warto zerknąć.

Chciało się dodać - "i moja też", ale wydaje mi się, że chłopcy i tak najedli się wstydu na co najmniej roczny zapas.

biblioteka

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (79)