Profil użytkownika
anekk
Zamieszcza historie od: | 11 maja 2014 - 23:32 |
Ostatnio: | 8 sierpnia 2017 - 14:02 |
- Historii na głównej: 20 z 33
- Punktów za historie: 6603
- Komentarzy: 161
- Punktów za komentarze: 1153
zarchiwizowany
Skomentuj
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Przypomniała mi się historia, opowiedziana przez koleżankę ponad rok temu. Może mało piekielna... Chociaż dla jednego pana na pewno.
Otóż koleżanka od pewnego czasu słyszała nawoływania starszego pana:
- Małgosiuuuuu..... Małgosiuuuuu..... Małgosiaaaaa....
Nie było to dla niej za bardzo denerwujące - ot, pan wołał tak kilka razy dziennie, po czym przestawał.
Jednak pewna sąsiadka postanowiła zainterweniować.
Po dwóch tygodniach wystawiła głowę przez okno i dawaj:
Sąsiadka: Co się pan tak,k..., drzesz??? Dziecko panu uciekło czy co? Spokoju ludziom nie dajesz!!!
Pan (smutnym głosem): Pani mi wybaczy... Papuga mi uciekła...
S: Wielkie mi rzeczy! Kupi se pan nową!
P: Pani... Ale ona kilka tysięcy kosztowała...
S (zmienionym tonem): A TO WOŁAJ PAN, WOŁAJ!!!!!!
Miejmy nadzieję, że Małgosia wróciła :)
Otóż koleżanka od pewnego czasu słyszała nawoływania starszego pana:
- Małgosiuuuuu..... Małgosiuuuuu..... Małgosiaaaaa....
Nie było to dla niej za bardzo denerwujące - ot, pan wołał tak kilka razy dziennie, po czym przestawał.
Jednak pewna sąsiadka postanowiła zainterweniować.
Po dwóch tygodniach wystawiła głowę przez okno i dawaj:
Sąsiadka: Co się pan tak,k..., drzesz??? Dziecko panu uciekło czy co? Spokoju ludziom nie dajesz!!!
Pan (smutnym głosem): Pani mi wybaczy... Papuga mi uciekła...
S: Wielkie mi rzeczy! Kupi se pan nową!
P: Pani... Ale ona kilka tysięcy kosztowała...
S (zmienionym tonem): A TO WOŁAJ PAN, WOŁAJ!!!!!!
Miejmy nadzieję, że Małgosia wróciła :)
zagubiona :)
Ocena:
-6
(34)
zarchiwizowany
Skomentuj
(7)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Polska służba zdrowia.
Kilka lat temu miałam problemy natury ginekologicznej. Od tego czasu, mniej więcej co pół roku staram się przystępować do badań kontrolnych. Ot, zapobiegawczo. Nic dziwnego.
Z racji wykonywanego przeze mnie zawodu nie było to możliwe w ciągu roku szkolnego, stwierdziłam zatem, że mojej ginekolożce złożę wizytę na wakacjach.
Początek lipca - telefon. Rejestracja.
Proszę o termin tuż po "tych" dniach (w innym okresie cyklu wyniki mogą być niemiarodajne - kiedyś jajeczkowanie zostało u mnie rozpoznane jako torbiel, czy coś w tym stylu, dlatego też zawsze trzymam się zasady, aby wizyta była naznaczona na dany dzień).
Niestety - pani ginekolożka na urlopie.
Ok - ma prawo, jak każdy, okres wakacyjny, spodziewałam się tego.
Dlatego proszę o zapisanie mnie na termin miesiąc później, w sierpniu.
Nie, oni nie mogą, bo ostatnio na 15 rejestrowanych pacjentów przyszło 5, pani ginekolożka się wnerwiła i zakazała zapisywać, kiedy jej nie ma.
Tłumaczę pielęgniarce, co i jak, i pytam, kiedy zatem będę mogła zadzwonić, aby mieć termin na środek sierpnia.
22 lipca. Ale na pewno załatwię? Na pewno, na sto procent.
Zgoda.
No i nadszedł 22 lipca. Dzwonię. Odbiera ta sama pielęgniarka (mała miejscowość, wszyscy się znają).
Ja: Proszę o rejestrację na 12 sierpnia.
Pielęgniarka: Ale 12 sierpnia już zajęte! Najbliższy termin to... 26 sierpnia.
J: /po raz kolejny tłumaczę sytuację z kontrolą, dniami cyklu, wykonywanym zawodem, itd/
P: No co ja poradzę??? Pani doktor nie każe zapisywać więcej osób.
J: Ale sama pani mówiła ostatnio, że dzwoniąc dzisiaj, bez problemu dostanę się na połowę sierpnia!
P: Ale pani doktor nie każde zapisywać wielu pacjentów! Bo... - i tu uwaga - ...pani doktor w poniedziałki PRZYCHODZI PRZED NOCNYM DYŻUREM I NIE CHCE SIĘ MĘCZYĆ, a w środy JEST PO NOCNYM DYŻURZE I JEST ZMĘCZONA!!!!!!!!!
Szczęka mi opadła. Żeby jeszcze pani doktor pracowała za darmo, to rozumiem. Ale, z tego co wiem, pobiera normalną pensję.
Na koniec pielęgniarka rzuciła: - Może pani przyjść w środę i POPROSIĆ o przyjęcie.
Taaa, dobre sobie. O co poproszę? O kontrolę? Podejrzewam, że nawet umierającego by nie przyjęli poza kolejką.
Może niektórzy odezwą się, że skoro nic się nie dzieje, nie powinnam panikować. Teraz jest ok, ale z moim zdrowiem pod tym względem nie zawsze było w porządku. Jestem młodą osobą i bardzo chcę mieć kiedyś dzieci, dlatego tak zależy mi na regularnych badaniach.
I teraz pytanie - skoro pani doktor jest zmęczona, to może należałoby z czegoś zrezygnować? Tylko z czego? Z dyżurów w szpitalu, z przychodni czy może prywatnej praktyki..?
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko sięgnąć do kieszeni i wydać ponad 100 złotych na prywatną wizytę...
Gdzie idą nasze składki..?
Kilka lat temu miałam problemy natury ginekologicznej. Od tego czasu, mniej więcej co pół roku staram się przystępować do badań kontrolnych. Ot, zapobiegawczo. Nic dziwnego.
Z racji wykonywanego przeze mnie zawodu nie było to możliwe w ciągu roku szkolnego, stwierdziłam zatem, że mojej ginekolożce złożę wizytę na wakacjach.
Początek lipca - telefon. Rejestracja.
Proszę o termin tuż po "tych" dniach (w innym okresie cyklu wyniki mogą być niemiarodajne - kiedyś jajeczkowanie zostało u mnie rozpoznane jako torbiel, czy coś w tym stylu, dlatego też zawsze trzymam się zasady, aby wizyta była naznaczona na dany dzień).
Niestety - pani ginekolożka na urlopie.
Ok - ma prawo, jak każdy, okres wakacyjny, spodziewałam się tego.
Dlatego proszę o zapisanie mnie na termin miesiąc później, w sierpniu.
Nie, oni nie mogą, bo ostatnio na 15 rejestrowanych pacjentów przyszło 5, pani ginekolożka się wnerwiła i zakazała zapisywać, kiedy jej nie ma.
Tłumaczę pielęgniarce, co i jak, i pytam, kiedy zatem będę mogła zadzwonić, aby mieć termin na środek sierpnia.
22 lipca. Ale na pewno załatwię? Na pewno, na sto procent.
Zgoda.
No i nadszedł 22 lipca. Dzwonię. Odbiera ta sama pielęgniarka (mała miejscowość, wszyscy się znają).
Ja: Proszę o rejestrację na 12 sierpnia.
Pielęgniarka: Ale 12 sierpnia już zajęte! Najbliższy termin to... 26 sierpnia.
J: /po raz kolejny tłumaczę sytuację z kontrolą, dniami cyklu, wykonywanym zawodem, itd/
P: No co ja poradzę??? Pani doktor nie każe zapisywać więcej osób.
J: Ale sama pani mówiła ostatnio, że dzwoniąc dzisiaj, bez problemu dostanę się na połowę sierpnia!
P: Ale pani doktor nie każde zapisywać wielu pacjentów! Bo... - i tu uwaga - ...pani doktor w poniedziałki PRZYCHODZI PRZED NOCNYM DYŻUREM I NIE CHCE SIĘ MĘCZYĆ, a w środy JEST PO NOCNYM DYŻURZE I JEST ZMĘCZONA!!!!!!!!!
Szczęka mi opadła. Żeby jeszcze pani doktor pracowała za darmo, to rozumiem. Ale, z tego co wiem, pobiera normalną pensję.
Na koniec pielęgniarka rzuciła: - Może pani przyjść w środę i POPROSIĆ o przyjęcie.
Taaa, dobre sobie. O co poproszę? O kontrolę? Podejrzewam, że nawet umierającego by nie przyjęli poza kolejką.
Może niektórzy odezwą się, że skoro nic się nie dzieje, nie powinnam panikować. Teraz jest ok, ale z moim zdrowiem pod tym względem nie zawsze było w porządku. Jestem młodą osobą i bardzo chcę mieć kiedyś dzieci, dlatego tak zależy mi na regularnych badaniach.
I teraz pytanie - skoro pani doktor jest zmęczona, to może należałoby z czegoś zrezygnować? Tylko z czego? Z dyżurów w szpitalu, z przychodni czy może prywatnej praktyki..?
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko sięgnąć do kieszeni i wydać ponad 100 złotych na prywatną wizytę...
Gdzie idą nasze składki..?
słuzba_zdrowia
Ocena:
109
(181)
zarchiwizowany
Skomentuj
(1)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Dnia jednego (a właściwie wieczora), siedziałam sobie w mieszkaniu samiuteńka. Z racji późnej pory przygotowywałam się do snu (co oznacza u mnie leżenie po ciemku w łóżku z włączonym laptopem).
W całym bloku cisza, na ulicy także, ponieważ było już po północy.
I nagle w mojej łazience... ZAPALA SIĘ ŚWIATŁO! SAMO!
Serce w gardle. Przy 30 m2 nie było siły, żebym nie usłyszała włamywacza. Więc co..?
Piekielny okazał się mój... kot, który nauczył się skakać do kontaktu i zapalać światło...
Kilka dni później sytuacja się powtórzyła - tym razem, siedząc sama w łazience o podobnej porze, nagle zostałam otoczona ciemnościami.
Oczywiście, kotek tym razem zgasił światło.
Nie ma co - w naszym kraju już nawet zwierzaki wiedzą, że trzeba oszczędzać :)
W całym bloku cisza, na ulicy także, ponieważ było już po północy.
I nagle w mojej łazience... ZAPALA SIĘ ŚWIATŁO! SAMO!
Serce w gardle. Przy 30 m2 nie było siły, żebym nie usłyszała włamywacza. Więc co..?
Piekielny okazał się mój... kot, który nauczył się skakać do kontaktu i zapalać światło...
Kilka dni później sytuacja się powtórzyła - tym razem, siedząc sama w łazience o podobnej porze, nagle zostałam otoczona ciemnościami.
Oczywiście, kotek tym razem zgasił światło.
Nie ma co - w naszym kraju już nawet zwierzaki wiedzą, że trzeba oszczędzać :)
Ocena:
0
(34)
‹ pierwsza < 1 2 3 4
« poprzednia 1 2 3 4 następna »