Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

jlv

Zamieszcza historie od: 30 marca 2011 - 22:08
Ostatnio: 12 października 2011 - 16:41
  • Historii na głównej: 10 z 30
  • Punktów za historie: 9969
  • Komentarzy: 61
  • Punktów za komentarze: 251
 
zarchiwizowany

#14114

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia nieco makabryczna, zwłaszcza dla kociarzy.
Tak się stało, jakoś w 1995 roku, że poszliśmy z kolegami na piwo. Zdarza się, nie ja pierwszy, ani nie ostatni. Rzecz leży w tym, że to była 2 w nocy, jakżeśmy wracali. Od knajpy do domu kumpla był dosłownie kilometr. Ale to mała wiocha była, o tej porze to łatwiej tam UFO zobaczyć, jak patrol policji. Więc, choć kolega był narąbany, jak pieniek w drewutni, zdecydował się odwieźć nas samochodem do domu kumpla, bo "po jaki wuj będę jutro szedł po samochód". A się trzymał nieźle, choć swoje promile miał (to nie było jedno piwko). No to jedziemy. Ruch na wiosce: zero. Patroli: zero. Kolega jedzie poprawnie, choć dość wolno. I nagle hamulec. Rzuciło nas do przodu, a kumpel tekstem "k...a mać, kota przejechałem". Stało się, nie odstanie się. Zatrzymujemy się i widzimy kota na haku holowniczym. Miałczy cichutko. Skąd on się tam wziął? No, ale koty mają ponoć 9 żyć, może się jakoś zawinął i na ten hak się wspiął ostatnim wysiłkiem?
Koledze się zrobiło żal kota: męczy się zwierzę, więc wyjął lewarek (a miał pod tylnym siedzeniem, a nie w bagażniku) i przyłożył mu dwa razy z całej siły w łeb. Niech się kocina nie męczy. Zaznaczam, byliśmy nieźle naprani.
No cóż, skróciliśmy cierpienia przejechanego kota, skąd weźmiemy o 2 w nocy weta, by go uśpił?
Poszliśmy spać (wtedy, przypomnę, normą było 0,5 promila, a nie 0,2 jak teraz). Doszliśmy do siebie. Kumpel: dzięki za obecność na mojej imprezie, a teraz was porozwożę. No to, po solidnym śniadanku wsiadamy, a tu na tylnym siedzeniu kot (okna były otwarte cały czas). Kumpel mówi: to ten, co go przejechałem, był czarny, miał białe łatki na pyszczku i ogonie, dokładnie, jak ten. Na co my mówimy, że tamten z haka to był prawie biały, miał łatki czarne i brązowe.
Co się okazało po czasie? Kot jego sąsiadki upodobał sobie hak holowniczy, a kolega w dobrej wierze zabił zdrowego kota. Ten przejechany jednak nie do końca był. Kiedy się zatrzymaliśmy po prostu wskoczył do samochodu i się położył pod siedzeniem, nikt z nas nie zauważył, kiedy.
Wniosek: zanim zabijesz zwierzę, to najpierw sprawdź, czy dobijasz właściwe.

koty

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (63)
zarchiwizowany

#14115

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia nieco makabryczna, zwłaszcza dla kociarzy.
Tak się stało, jakoś w 1995 roku, że poszliśmy z kolegami na piwo. Zdarza się, nie ja pierwszy, ani nie ostatni. Rzecz leży w tym, że to była 2 w nocy, jakżeśmy wracali. Od knajpy do domu kumpla był dosłownie kilometr. Ale to mała wiocha była, o tej porze to łatwiej tam UFO zobaczyć, jak patrol policji. Więc, choć kolega był narąbany, jak pieniek w drewutni, zdecydował się odwieźć nas samochodem do domu kumpla, bo "po jaki wuj będę jutro szedł po samochód". A się trzymał nieźle, choć swoje promile miał (to nie było jedno piwko). No to jedziemy. Ruch na wiosce: zero. Patroli: zero. Kolega jedzie poprawnie, choć dość wolno. I nagle hamulec. Rzuciło nas do przodu, a kumpel tekstem "k...a mać, kota przejechałem". Stało się, nie odstanie się. Zatrzymujemy się i widzimy kota na haku holowniczym. Miałczy cichutko. Skąd on się tam wziął? No, ale koty mają ponoć 9 żyć, może się jakoś zawinął i na ten hak się wspiął ostatnim wysiłkiem?
Koledze się zrobiło żal kota: męczy się zwierzę, więc wyjął lewarek (a miał pod tylnym siedzeniem, a nie w bagażniku) i przyłożył mu dwa razy z całej siły w łeb. Niech się kocina nie męczy. Zaznaczam, byliśmy nieźle naprani.
No cóż, skróciliśmy cierpienia przejechanego kota, skąd weźmiemy o 2 w nocy weta, by go uśpił?
Poszliśmy spać (wtedy, przypomnę, normą było 0,5 promila, a nie 0,2 jak teraz). Doszliśmy do siebie. Kumpel: dzięki za obecność na mojej imprezie, a teraz was porozwożę. No to, po solidnym śniadanku wsiadamy, a tu na tylnym siedzeniu kot (okna były otwarte cały czas). Kumpel mówi: to ten, co go przejechałem, był czarny, miał białe łatki na pyszczku i ogonie, dokładnie, jak ten. Na co my mówimy, że tamten z haka to był prawie biały, miał łatki czarne i brązowe.
Co się okazało po czasie? Kot jego sąsiadki upodobał sobie hak holowniczy, a kolega w dobrej wierze zabił zdrowego kota. Ten przejechany jednak nie do końca był. Kiedy się zatrzymaliśmy po prostu wskoczył do samochodu i się położył pod siedzeniem, nikt z nas nie zauważył, kiedy.
Wniosek: zanim zabijesz zwierzę, to najpierw sprawdź, czy dobijasz właściwe.

koty

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -22 (52)
zarchiwizowany

#11498

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zaczynam współczuć księżom. Jestem wierzącym, praktykującym katolikiem. Układy z księdzem Proboszczem mam też towarzyskie. Czasem wpadnie do mnie, czasem ja do niego na plebanię. A pogadamy sobie o różnych rzeczach, w partyjkę szachów zagramy (mamy podobną siłę, więc raz ja, raz on wygrywa), zagramy w coś innego. Ale też używa mojej wiedzy informatycznej. Komp mu zaczął zdychać, zaczęły się dziać cuda-niewidy i prosi, czy bym nie wpadł do niego i coś z tym zrobił. On umie obsługiwać, ale pojęcia o tym nie ma. Mam taki zestaw ratunkowy, na 99% przypadków starcza. I idę, w godzinach "niekościelnych". Ja się pałuję z komputerem, a on spogląda przez okno na piętrze w plebanii i nagle mówi: "o, k*rwa, znowu ona!". Proboszcz nie ma w zwyczaju rzucać mięsem, nie przystoi mu to zresztą, bo raz, że duchowny, a dwa, że naprawdę kapłan z powołania. Więc momentalnie zaregowałem: Księże Piotrze (imię zmienione), co ksiądz mówi?
Dalszy dialog [k] - ksiądz, [j] - ja, [b] - babcia.
[k] znowu ta radiomaryjna babcia
[j] a co to ma do rzeczy?
[k] ona co dwa, trzy dni chce się wyspowiadać.
[j] z całym szacunkiem, księże Piotrze, ale ksiądz od tego tu jest.
[k] no, ale to szczególny przypadek, sam zobaczysz.
Po chwili dzwoni domofon, ja się nie odzywam, ale słyszę:
[b] pochwalony Jezus Chrystus, czy nie zechciałby mnie ksiądz wyspowiadać?
[k] tak, szanowna pani, zaraz zejdę, proszę podejść po kościół
[j] no to zawróci księdzu dupę przez kilka minut.
[k] wisi na każdych ogłoszeniach, że spowiedź jest pół godziny przed Mszą, ale to ciężki przypadek - była przedwczoraj.
[j] (zdziwiony) - to tyle przez dwa dni nagrzeszyła, że do Mszy wieczornej to nie wytrzyma?
[k] sam zobaczysz.
Zszedł, otworzył kościół, wraca po 10 minutach
[j] Proszę księdza: tak dużo to ona chyba nie nagrzeszyła, jak 10 minut starczyło wliczając to otwarcie i zamknięcie kościoła. Będzie ksiądz miał spokój na 2-3 dni, jak tak grzeszy (z wyraźną ironią w głosie).
[k] zdziwisz się!
Nic nie mówię, robię swoje dalej. Po chwili domofon.
[b] czy ksiądz może zejść jeszcze raz, bo sobie kolejne grzechy przypomiałam?
[k] (już trochę zirytowany) zaraz zejdę. A do mnie: nie licz na to, że to koniec.
Zlazł, otworzył znowu kościół, wyspowiadał poprawkę, zamknął, wrócił.
[j] no, teraz chyba już będzie dobrze
[k] szybciej ja tu cuda ojca Pio zrobię, jak będzie dobrze!
Po chwili domofon.
[b] Proszę księdza, ale zapomniałam powiedzieć jeszcze kilku grzechów!
[k] (zrezygnowany) Już schodzę.
Oczywiście, znowu otwórz kościół, wyspowiadaj, zamknij kościół. Zaznaczam, wtedy ksiądz był w ubraniu cywilnym, że tak powiem, więc musiał ubierać się w sutannę (babcia wymagała), z zachrystii wyciągnąć stułę, poleźć do konfesjonału, wyspowiadać, potem na odwrót.
I tak to trwało kilka razy. On naprawdę z powołania, na wikarego nie mógł przerzucić, bo to był dzień i go nie było (katechez nauczał). Już był wyraźnie wściekły. Ale sumienie mu nie pozwala powiedzieć dosadnie, co o takiej babie myśli. Pytam go:
[j] wiem, że księdza obowiązuje tajemnica spowiedzi, ale co ona mogła w dwa dni nagrzeszyć, że aż tyle razy się spowiada?
[k] to są grzechy typu, że kurom zamiast dać ziarna o ósmej rano, to dała 10 minut później, bo różaniec odmawiała.
[j] (parsknąłem śmiechem) pewnie jej powyzdychały przez te 10 minut. (dla niewiedzących nie jest to w ogóle grzechem)
[k] Miej to co 2-3 dni, to świętego Pańskiego szlag trafi.
[j] A nie opierniczą księdza w Kurii, jak ja ją spławię?
[k] Ją tam też znają, wysłuchają i oleją.
[j] Ksiądz ma samochód w remoncie, w tym warsztacie na ulicy Piekielnej, co wtedy ten gostek księdzu w tył zagarażował, gdy ksiądz chciał pieszego przepuścić. Zgadza się?
[k] Tak, mam go odebrać już pół godziny temu.
[j] Niech ksiądz wyjdzie tylnymi drzwiami z plebanii, to równo na ten warsztat wychodzi, i sobie gdzieś pojedzie na godzinę, w sam raz skończę, a babcię spławię, bez wulgaryzmów, Boże broń! Najlepiej do Kurii, może ksiądz tam ma coś do załatwienia.
[k] Będę za godzinę. A do Kurii wpadnę, znam cię.
Zawinął się i wyszedł.
Po chwili domofon i znowu:
[b] proszę księdza, ale ja jeszcze sobie przypomniałam parę grzechów.
[j] szanowna pani, ja nie jestem księdzem proboszczem, właśnie naprawiam mu komputer.
[b] a gdzie jest ksiądz proboszcz?
[j] nie wiem dokładnie, gdzie, ale ponoć pojechał do Kurii po specjalny pojemnik na te grzechy pani, bo się już nigdzie na parafii nie mieszczą
[b] ty Antychryście, zboczeńcu, satanisto (tu jeszcze było długo i nie na temat), biorę taksówkę, jadę do Kurii.
Jak babcia powiedziała, tako zrobiła. Ksiądz był szybciej i uprzedził, kogo tam trzeba, co zaraz będzie. Jak babcia przybyła, to wszyscy grzecznie ją wysłuchali (zażądała widzenia z biskupem, ale spławiono ją, że jest na Konferencji Episkopatu Polski w Warszawie).
Efekt końcowy:
1. na babci zarobił taryfiarz, od nas do miasta, gdzie jest Kuria 12 km odległości, a trochę postał, więc i zarobił,
2. system księdzu postawiłem na nogi,
3. w Kurii ta babcia nie ma czego już szukać, po jej tekstach każdemu tam odechciało się z nią rozmawiać,
4. co ciekawe, uspokoiło się, teraz babcia chce spowiedzi tak raz na 2-3 tygodnie, a kończy się najwyżej na pierwszym podejściu "uzupełniającym"
5. ksiądz zaprosił mnie o 19 na szklankę wina. Przylazłem, czemu nie, i się pytam:
[j] z ogłoszeń parafialnych wynika, że ksiądz ma odprawić Mszę o 19:30, tak można po winie?
[k] a jak myślisz, od czego mam wikarego?
[k] Rozstawiaj szachownicę, a ja tu tę butelkę przyniosę i kawę.
Trzy rozgrywki, trzy butelki, zakończyły się patem. W tym jeden klasyczny: król kontra król.
Ale proszę zrozumieć, jak takiego autentycznie księdza z powołania moher może do białej gorączki doprowadzić.

parafia

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (313)
zarchiwizowany

#11334

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Odnosząc się do hostorii http://piekielni.pl/11035 miałem coś takiego. Opiekowałem się, zresztą do tej pory to robię pewną hurtownią. Zaznaczam, że mieszkam 25 kilometrów od tej firmy. Akurat mój samochód był w naprawie (inny mi w tyłku zagarażował). Firmę prowadzi dwóch wspólników, z tym, że jeden nie ma absolutnie pojęcia na temat sprzętu komputerowego. Drugi się orintuje trochę, ale był na jakimś tam wyjeździe.
No i szef dzwoni, żebym przyjechał natychmiast, bo im komputer nie działa na magazynie i nie mogą pracować. Mówię, że przyjadę, ale pociągiem, bo mój samochód jest w warsztacie. Ten nie wiele myśląc kazał wziąć taryfę i przyjechać. Biorę, jadę. Dojeżdżam, a na magazynie młoda dziewczyna, nie widziałem jej nigdy, pewnie nowa. Szef stoi mi nad głową, dziewczyna mówi: proszę spojrzeć, nic nie widać na monitorze. Popatrzyłem się i normalnie musiałem usiąść, bo wyrabiałem ze śmiechu. Jak mi trochę przeszło, to się zapytałem: włączyła pani komputer? Tak, przecież widzi pan, że kontrolki się świecą. A włączyła pani monitor? Babka robi oczy, jak stare 5 złotych za komuny (te z rybakiem, starsi wiedzą, o czym mówię) i się pyta: to trzeba też włączyć monitor? Mina szefa bezcenna. Nic się nie stało, zapłacić, zapłacił. Ale powiedział, że nigdy by nie wpadł na to, że można nie włączyć monitora i zgłosić mu awarię.

jlv

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 239 (263)
zarchiwizowany

#11258

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem wierzącym i praktykującym katolikiem. Na ogół chodzimy całą rodziną do kościoła na Mszę. Ale, czasami, bywa, że żona, ja, dziecko idziemy na różne Msze.
Do czego zmierzam: otóż byłem w firmie na zleceniu i wróciłem o 2 w nocy. Więc odespałem następnego dnia. Żona poszła na Sumę, a ja spałem dalej. Wraca, rozwścieczona do granic wytrzymałości. W tak zwanym międzyczasie wstałem. Pytam się: co się stało?
Okazało się, że wstąpiła do sklepu, chciała papierosy sobie kupić i coś do picia. A trafił się tam facio, ma żółte papiery i po prostu napluł sobie w dłoń i uderzył żonę w czoło. Inna rzecz, że szczęście w nieszczęściu, że mnie tam z nią nie było, bo zabiłbym chyba na miejscu, zabiłbym g**no, a poszedł siedzieć za człowieka. Co nieco w te klocki potrafię. Żona wściekła, chciała ode mnie kabel zasilający do komputera (te plastikowe końcówki są twarde), dałem, a co, mam tego ileś tam sztuk. Poleciała z tym kablem, ale, oczywiście po kliencie ani śladu. Mija czas jakiś. W tym samym sklepie sam się zaopatruję w papierosy, a jak najdzie mnie chęć na piwo, to też. I przychodzę sobie razu pewnego, a ten klient usiłuje ekspedientce wręczyć dwie solidne reklamówki butelek po piwie. Tam jest taka zasada, że kaucja u nich to 50 groszy (w ich sklepie), ale, jak ktoś oddaje z innego, to 20 groszy. Pijaczek wykombinował, że w sklepie obok kaucję płacił 35 groszy, a jak tu odda za 50, to jest 15 groszy do przodu. Razy ileś butelek, to wyjdzie na nalewkę. Ekspedientka, młoda dziewczyna, nie chce przyjąć bez paragonu, bo niby czemu? Stali klienci, jak na przykład ja, mamy układ: zero paragonów, za każdą butelkę płaci się kaucję (gdy nie wymiana), a przyjmują bez paragonu każdą sensowną ilość. Wszyscy wszystko wiedzą. A ten dawaj do biednej dziewczyny, że ona to k...a, s..a, i tak dalej. Dziewczynie, młodej i przesympatycznej skądinąd już idą łzy do oczu. Nie wytrzymałem. Noszę okulary i mówię do ekspedientki: zechce pani potrzymać moje okulary (i jej wręczam). A wiedziałem, że to ten facet, co zaatakował żonę. I mówię dalej: zastanawiam się, co nastąpi szybciej, czy pani ekspedientka zdąży drzwi otworzyć, czy też ja ciebie, ch**u razem z szybą stąd wyrzucę?
W gościa jakby piorun strzelił. Wybiegł tak szybko, że szybciej to może Struś Pędziwiatr dałby rady.
Co ciekawe, on tam co jakiś czas przychodzi. Wystarczy groźba od ekspedientek, że do mnie zadzwonią, a facio się ulatnia. Groźba realna, bo 200 metrów nie odległość, a mam wolny zawód, więc większość robię w domu. Facio ma żółte papiery, tylko dlaczego, jak mnie widzi wybiera tą drugą stronę ulicy? Czyżby swoim papierom nie wierzył?

jlv

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 10 (62)
zarchiwizowany

#10374

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do Bandolero.
Tak się złożyło, że od kogoś moje córczę dostało gnid. Strasznie się wstydziło pójść do apteki w naszej mieścinie. Ale mówię: spokojnie, zdarza się. Kupię we Wrocławiu, tam nikt cię nie skojarzy. Córczę zachwycone, że to nie będzie tutaj. Idę więc do Mongolia Park (wrocławianie wiedzą, co mam na myśli) i wchodzę do punktu aptecznego połączonego zresztą ze stoiskiem do wszelkich możliwych fanaberii dotyczących urody. Było lato, ale lało, więc miałem na sobie tylko koszulkę i taką narzutkę ortalionową, żebym w razie czego nie zmókł. Wchodzę przez bramkę, a tu piiiiiiii. Podszedł ochroniarz, obejrzał, zresztą w ogóle wchodzę, a nie wychodzę, więc przy najszczerszych chęciach nic bym nie zdołał jeszcze ukraść. Pokazałem mu aktówkę, a co, a tam gazeta i dwa komórkowce (prywatny i służbowy). Mówi, może któryś z nich wywołał alarm. Idę prosto do działu aptecznego, proszę o jakiś środek na te gnidy, babka, bardzo uprzejma zresztą, poradziła mi, co kupić. Kupiłem, zapłaciłem, wychodzę. A ta cholerna bramka znowu piiiiiiii... Podbiegł do mnie jakiś młody, że ja coś ukradłem i chcę wyjść bez płacenia. Mówię mu, że to piskało, jak wchodziłem, zresztą macie kamery, widzicie, gdzie szedłem, że nawet tych superkosmetyków nie dotknąłem. Ale on ostro: na pokój i rewizja. Ja na to krótko: rewizja, ale jak będzie policja, a tobie, obszczymurze, jak mnie dotkniesz, rozsmaruję cię o ścianę. Młody się zabuldoczył, ale na jego szczęście przylazł starszy, ten, co mnie wpuścił. I mówi, przepraszam pana, on młody, ma prawo być głupi. Myśmy pana cały czas obserwowali i doskonale wiemy, że nic pan nie podwędził. Kazał młodemu przeprosić mnie, sam przeprosił, że i ochroniarze bywają durni. Ponieważ sam kontroluję parę systemów firm ochroniarskich, to się uśmiechnąłem, powiedziałem, że nie ma sprawy. Młody też się gdzieś musi nauczyć. Fach ochroniarski jednak czegoś wymaga.

jlv

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 13 (59)
zarchiwizowany

#10290

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Bywa i tak. Od kilku lat obsługuję pewną firmę od strony informatycznej. Rzecz w tym, że firma używa programu napisanego jeszcze pod starym MS-DOSem. Komputer pracuje w trybie tekstowym (80 na 25), sprawy sieciowe załatwia Novell. Właściciele nie chcą wymiany programu na bardziej nowoczesny, bo im pasuje i już. W sumie się z tego cieszę, bo ja pamiętam czasy DOSu, a dziś mało kto to zje. A przynajmniej forsa jest za konserwację. No i diabli wzięli kartę graficzną. Naczialstwo mnie wezwało w trybie alarmowym (jedno stanowisko sprzedaży im nie pracuje) i szukaj. Szybko się połapałem, że to karta graficzna. Szef, znając mnie od lat mówi: ile to może kosztować? No to mówię, że taka karta, stara VGA czy SVGA to dziś może kilka dych. Zastrzegłem jednak, że tego po prostu w sklepie może nie być. Dał mi 5 stów i mówi: weź taryfę, mam zajętych ludzi, ja mu zapłacę (wezwał taryfiarza, starego znajomego firmy) i znajdź mi to, bo mi stoi stanowisko. Ja się na tym nie znam (mówi), za to ty pieniądze bierzesz, będziesz wiedział. 5 stów, ocipiał, po cholerę tyle. No i jadę do Vobisu. Mówię: jakąś starą kartę VGA czy SVGA proszę. Na co sprzedawca: mamy tu Nvidia (wypasiony model do gier), 4 GB pamięci RAM, vertexy, shartexy, cuda wianki. Ja tłumaczę, że po cholerę mi to: raz, ta karta nigdy nie wejdzie w tryb graficzny, a po drugie nawet jej nie zamontuję na terminalu, bo nie będzie w co ją włożyć. Taką najprostszą. Nawet zabytkowy Hercules może być. Może gdzieś macie. Na co sprzedawca, że jak nie Nvidia, to może Radeon. A ja znowu swoje: po cholerę mi to? A facio dalej swoje i usiłuje wcisnąć mi kartę graficzną możliwie z wysokiej półki. Tłumaczę, jak krowie w rowie, że nawet, gdybym się zdecydował, to po pierwsze nigdy ta karta nie będzie miała możliwości pokazać swojej potęgi, a w dodatku nawet jej w płytę nie włożę, bo nie ma tam takiego gniazda, by pasowała. Pałowałem się z gostkiem 15 minut, w końcu nie wytrzymałem i usłyszał coś niecoś o sobie. Wk**wiony do nieprzytomności jedziemy gdzie indziej. Nagle patrzę, sklepiko-warsztacik "Komputery: sprzedaż i naprawa". Kazałem się zatrzymać taryfiarzowi i wchodzę. Karty graficznej szukam. No i też mi proponuje NVidię. Tłumaczę, jaka jest mi potrzebna i jak to będzie pracować. Facet spokojnie: zaraz coś znajdziemy. Podaje mi VGA, styki pasują, wszystko gra. Ile? Gość mówi: 15 złotych, z demobilu. Mówię: masz pan 50, faktury nie potrzebuję, wreszcie ktoś się normalny znalazł. Karta pracuje do dziś.
Ale dlaczego w Vobisie, zamiast uczciwie powiedzieć, że może takiej nie mają uparł się facio wcisnąć mi to?

jlv

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 198 (240)
zarchiwizowany

#10206

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z pociągu. Jadę sobie tzw. żółtkiem, teraz to mają różne kolory, ale chodzi o EZT (elektryczny zespół trakcyjny). Jak wiadomo, tam nie ma przedziałów w klasycznym sensie tego słowa. Siedzą sobie ludzie w boksie, nawet nie było napakowane. A tu włazi pijaczek. Już wstawiony, a i wyglądał na menela. I się zaczyna. Podchodzi i nie, że chce 10 groszy na chleb. Po prostu zaczyna mendzić o d**pie Marynie, o Żydach, komuchach i takie tam pierdoły. Oczywiście po kilkunastu zdaniach ludzie na siedzeniu mniej lub bardziej kulturalnie, mówią, by spadał. Po drugiej stronie wagonu siedział sobie taki starszy pan, czytał jakąś książkę. I, kiedy do niego przyszedł pijaczek, pan powiedział: proszę się ode mnie odczepić. Widać było, że pan był zirytowany i chyba ostatkiem sił zachował się kulturalnie. Tak pijaczek oblazł wszystkich, wszędzie słysząc to samo. Zrezygnowany, że nikt go nie chce słuchać na końcu boksu (w kierunku jazdy) otworzył okno i widoki podziwia. A pociąg dogina uczciwe 100 km/h, pogoda, jak pod zdechłym Azorkiem (mży) i to leci do środka. Na uwagi pasażerów, by zamknął to okno pijaczek nie reaguje. Nagle podniósł się ten starszy pan i wrzasnął: k***a mać, ch*ju j*bany, zamknij to okno, bo mi sztuczną szczękę wywieje!!!!
Pijaczek zamknął okno, mina jego bezcenna, przeniósł się gdzieś w głąb pociągu. Jak już wyszedł, ten pan wstał i przeprosił za swoje zachowanie mówiąc, że zęby to jeszcze ma swoje, ale już miał dość. Z kolei nasze miny musiały być dla niego bezcenne.

jlv

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 216 (282)
zarchiwizowany

#10092

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do historii Natas.

Takie coś wyleczyło mnie do końca życia chyba w darmowym pomaganiu, wyłączywszy naprawdę rzadkie przypadki.
Dawno temu studiowałem na Polibudzie, nieważne, gdzie. Na tych kierunkach na pierwszych latach jest przedmiot "analiza matematyczna". Nie wiem, jak teraz, ale wtedy, to był ciężki przedmiot (komuna). Wykład, wykładem, potem ćwiczenia i lista zadań. Jakoś tak mam, że mam łeb do tych spraw, więc listę zadań rozwiązywałem tego samego dnia w akademiku. Oczywiście koledzy z roku prosili "daj zobaczyć" (czytaj: ściągnąć). Kto chciał, skorzystał z tego, by porównać swoje rozwiązanie ze moim, inni przepisywali. Mnie tam rybka - każdy się uczy dla siebie. No i kiedyś była kolejna lista, ale dostałem telefon, że w domu dziadek zasłabł. Rzuciłem wszystko, pojechałem do domu. Pies drapał listę. Okazało się, na szczęście, że to tylko chwilowe zasłabnięcie, dziadkowi nic nie jest, jak stwierdził lekarz od lat leczący dziadka. No to jadę z powrotem (ponad dwie godziny w jedną stronę). Do akademika dostałem się po północy mocno zmęczony. Myślę sobie: jutro, a właściwie dzisiaj, ćwiczenia, a ja ani jednego zadania nie zrobiłem. Ale potem myślę dalej: na ćwiczeniach byłem aktywny, małe szanse, że mnie wyrwie, a nawet, jak wyrwie, to akurat ten dział dobrze znałem, to rozwiążę przy tablicy i poszedłem spać. Rano dostałem opiernicz od kolegów, czemu ja nie rozwiązałem tych zadań! Potraktowali, że to mój obowiązek. Powiedziałem - to nie jest mój obowiązek. Nie, to nie - nie będę udostępniał. Zobaczycie, czy to mój obowiązek. Raz, drugi pomożesz z dobrej woli, a potem wszyscy będą uważali, że to twój obowiązek.

jlv

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 215 (283)
zarchiwizowany

#8157

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Autentyk. Muszę pojechać służbowo do Warszawy (to jeszcze było, zanim ten Centralny zaczęli robić). A że mieszkam nieopodal Wrocka, to idę do kasy i kupuję bilet. Pani w okienku bez problemu sprzedaje: ode mnie do Wrocka: Przewozy Regionalne, a od Wrocka do Warszawy IC jakiś tam.
Dojechałem, załatwiłem to, po co mnie wysłali. Teraz na Centralny i chcę kupić bilet powrotny. A tam wszędzie "Strefa InterCipy" (dlaczego, zaraz się okaże). Poproszę bilet IC do Wrocławia, a dalej PR do mojej mieściny. Baba klepie w ten ekran dotykowy, jakby niemal on jej dobrze robił i oświadcza: do Wrocławia sprzedam, ale dalej nie, bo to Koleje Dolnośląskie i my tego nie obsługujemy. Ja zdziwko: jakie Koleje Dolnośląskie, cholera, mieszkam tam i dobrze wiem, jakie linie KD obsługują, ale nie te ode mnie na Wrocek. Baba swoje. To ja wyciągam bilety w tamtą stronę (muszę zachować, bo jak delegację rozliczę?)i pokazuję, że od Wrocka do mnie to PR. Baba swoje. Czy umie pani czytać? Tak! Co tu w nagłówku biletu jest napisane? Przewozy Regionalne. Czyli kto to obsługuje? Przewozy Regionalne. To proszę mi dać bilet! Nie mogę! Dlaczego? Bo obsługują Koleje Dolnośląskie!
K*rwa, downa ma czy co? PO trzech podejściach odpuściłem, i tak miałem półtorej godziny oczekiwania we Wrocku, bez problemu kupiłem właściwy bilet (10 minut stania w kolejce), jeszcze do znajomej knajpki na Wrocławiu Głównym wpadłem na piwo.
Ale myślę sobie: nie popuszczę (rozmowę nagrałem na telefon) i napisałem skargę do InterCipy na kasjerkę załączając plik z rozmową.
Po trzech tygodniach dostałem odpowiedź, że to system tak jej pokazał i zrobiła, jak musiała. Odpisałem: komputerek ino gwizda, ale z programisty (a tu do rymu). Odpisali, że nie znam się na ich systemach i tak dalej.
To teraz dostałem wścieku: nie dość, że od 25 lat jestem programistą i dobrze wiem, co może lub nie może komputer, to na dokładkę 6 lat pracowałem na PKP i dobrze wiem, jak te systemy działają. Teraz wymiękli, przeprosili w imieniu kasjerki i zaoferowali zniżkę (trzymajta się, czytający, lub dobrze sięda) AŻ 5% zniżki na skorzystanie w przyszłości z ich usług.
Ja na to odpisałem, cytuję dosłownie:
Szanowna dyrekcjo Inter Cipy. Waszym pociągiem od Wrocławia Głównego do Kołobrzegu jedzie się zaledwie 15 minut szybciej, niż drugim takim samym Inter Regio dokładnie na tej samej trasie. Za to cena sporo niższa. Ciekawe czemu na tak długiej trasie potraficie być szybsi o ledwie 15 minut. Dawno, dawno temu, kiedy wprowadzono te Inter Cipy w pociągu był (w cenie biletu) darmowy poczęstunek i coś do picia. Były to dwie kanapki oraz kawa lub herbata do wyboru. Po czym jakoś dziwnie z dwóch kanapek zrobiła się jedna. Potem i ta jedna zamieniła się w dwie deski (nazywane pieczywem Vasa) z kawałkiem sera w środku, który był w fazie przechodzenia od sera zwykłego do pleśniowego, więc nie był ani tym, ani tamtym, czyli jako poprzednik już się nie nadawał do jedzenia, a jako następca jeszcze się nie nadawał do jedzenia. Przy czym to "pieczywo" było takie czerstwe, że dinozaur by sobie na nim zęby połamał, co udowodniłem całemu przedziałowi (mam zdjęcia i filmiki), bo na oczach całego przedziału odkapslowałem tą "kanapką" butelkę piwa, co spowodowało wybuch śmiechu w przedziale. Dziś i tego nie ma.
---
Odpowiedź IC:
Przepraszamy za niedogodności i zapraszamy do korzystania z naszych usług w przyszłości.
---
Ja na to: jak kiedyś mi się zdarzy, że włożę łeb między zderzaki waszych wagonów i mi go spłaszczy do zera, a następnie przejedzie mnie pociąg, po czym walec drogowy, to się zastanowię, czy warto.
---
Odpowiedź IC: dbamy o zadowolenie naszych klientów!

podróżujący

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 79 (457)