Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

lordvictor

Użytkownik otrzymał bana za: zmyślanie historii, grożenie użytkownikom
Ban wygasa: 2112-03-12 15:08:08
Zamieszcza historie od: 3 marca 2011 - 18:17
Ostatnio: 25 marca 2013 - 17:06
O sobie:

Chcesz poznać pisz gg4517472

  • Historii na głównej: 43 z 250
  • Punktów za historie: 96804
  • Komentarzy: 341
  • Punktów za komentarze: 2605
 

#46959

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótko przypomnę, jestem nauczycielem w szkole ponadgimnazjalnej.

Minęło trochę czasu i na spokojnie (bo już parę dni minęło, chciałbym przedstawić nową. Siłą rzeczy, historia będzie z mojego punktu widzenia (nauczyciela), a więc pewnie nie spodoba się obecnym uczniom.

W tym roku tak się złożyło, że moje województwo ferie zaczyna jako "ostatnie", czyli teraz. Tak więc ostatnie tygodnie były dosyć gorące, zwłaszcza dla uczniów, którzy niestety nie przekraczali tej kreski "na ocenę pozytywną".
Różnie z tym bywa, niektórzy nie dają sobie rady, bo (i to jest smutna prawda) nie są w stanie opanować materiału na określonym (wymaganym) poziomie, inni po prostu "olewają" wszystko co jest związane ze szkołą, bo takie mają poglądy (ich sprawa moim zdaniem), i jest niestety grupa, która uważa, że z racji "urodzenia", stanowiska czy majątku ich rodziców, znajomości, koligacji rodzinnych itp. mogą nic nie robić, a pozytywna ocena im się należy.

Jestem jaki jestem i rozumiem, że ktoś chorował, ma problemy w domu, rodzinie, nie jest tak bystry jak inni, jeżeli widzę choćby odrobinę chęci, to daję kolejne terminy, dodatkowe poprawki, zaliczenie brakujących partii materiału itp. No i w ten sposób sam się wkopałem.

W jednej z klas chłopak miał wypadek na rowerze, dosyć ciężki, na szczęście skończyło się na dwóch miesiącach z miednicą w gipsie i przewidywany) czas rehabilitacji długi (wózek, kule, gorset i diabli jeszcze wiedzą co, nie znam się na tym), ale przez te cztery miesiące w szkole go nie było, pojawił się po nowym roku (zresztą wcześniej rodzice poinformowali szkołę o co chodzi). Przygotowywałem mu zadania, swoje materiały na lekcję kserowałem, koledzy i koleżanki dawali mu swoje, ale mimo wszystko nie dał sobie rady, samemu z matmy jest naprawdę ciężko.

W tej samej klasie jest uczennica, córka... (tu oczywiście nie napiszę kogo), której czas chodzenia do szkoły polegał na doborze makijażu, stroju, zakupie najnowszego gadżetu, bywaniu tu i tam, obracaniu się w odpowiednich sferach, robieniu "fochów", kręceniu nosem..., nie będę kontynuował, bo ten z trudem uzyskany spokojny nastrój mi minie.
Oczywiście takie drobiazgi jak opanowanie pewnych treści i umiejętności przewidzianych w ustawach i rozporządzeniach ministra, to było coś uwłaczającego jej nadzwyczaj rozbudowanemu poczuciu godności osobistej.

Skończyć się to musiało tak, jak się skończyło. I on i ona pod koniec semestru znaleźli się pod kreską i w jakiś tam sposób zaległości i braki musieli zaliczyć.
Chłopak miał do tyłu dwa krótkie działy, był nawet z rodzicami, dałem mu zestawy zadań, i on i rodzice dowiedzieli się, że zadania będą podobne, ojciec jest akurat inżynierem, zobowiązał się, że siądzie z synem (chociaż mu to bardzo nie pasowało czasowo), zadania porobi.
Na umówione (dzwoniłem ja, dzwoniła sekretarka ze szkoły, dzwonił nawet dyrektor) spotkanie z rodzicami szanownej królewny nikt przybyć nie raczył.

No i nadszedł ten dzień sądu ostatecznego. Na całe to "zaliczenie" przybyli: uczeń, sam, trochę zdenerwowany i uczennica, z szacownymi rodzicami panią ... i panem ... oraz (!!!) panią z Kuratorium Oświaty i zastępcą burmistrza...

W tej sytuacji, jako biedny żuczek, otworzyłem salę, zaprosiłem parę zdających do środka, po czym widząc, że do środka ma zamiar wejść cała reszta towarzystwa, grzecznie (jak na mnie) ich powstrzymałem i wysłałem błąkającego się ucznia po wicedyrektora (specjalnie po niego, bo to rozsądny człowiek). Dyrektor przybył, kłótnia przeniosła się na wyższy poziom, skończyło się na tym, że do sali może wejść pani z Kuratorium (aby kontrolować prawidłowy przebieg tego sprawdzianu - co samo w sobie jest nieprawne, ale na to się zgodziłem). Po 1,5 h uczniowie wyszli i do sali wparowała cała ekipa. No to ja grzecznie mówię, że muszę sprawdzić prace uczniów i potrzebuję spokoju.

Po dosyć burzliwej dyskusji (rodzice, zastępca burmistrza i "kompetentna" osoba z kuratorium twierdzili, że będę oszukiwał przy sprawdzaniu) wy***łem całe towarzystwo na korytarz. (Przepraszam za kropkowanie, ale inne słowo oddające mój nastrój i przebieg zdarzenia jakoś mi się nie nasunęło). Poprawiłem, poprosiłem zainteresowanych, poinformowałem o wynikach, chłopak zaliczył, panna nie.

Pani z kuratorium zaczęła żądać protokołów i innych papierów (całkowicie bez sensu), zastępca zaczął mi uświadamiać jakie to mam perspektywy kariery zawodowej, rodzice przeszli całą drogę od próśb do gróźb karalnych, wicedyrektor, który obserwował końcowe zamieszanie z daleka, ubrany do wyjścia z kluczykami w ręku, ewakuował się bardzo szybko, ja papiery schowałem, w sekretariacie poinformowałem jak się to skończyło (tzn. jakie oceny mają trafić do systemu) i pojechałem do domu.

Oczywiście to było by zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. W ostatnim tygodniu przed feriami, jak zwykle jest najpierw konferencja klasyfikacyjna (gdzie zatwierdza się oceny - konferencja plenarna jest później i zwykle w innym terminie, raczej na feriach). No i na tejże konferencji zostają odczytane pisma:*

* Tu od razu wyjaśniam, posiedzenia klasyfikacyjne nie są poufne, uczestniczą w nich przedstawiciele uczniów, rodziców, przedstawiciele zakładów pracy w których odbywają się praktyki uczniów, w razie potrzeby przedstawiciele samorządu i kuratorium. Za zgodą dyrektora mogą brać w nich udział nawet przedstawiciele mediów. Jak ktoś jest chętny, to proponuję przestudiowanie odpowiednich rozporządzeń Ministra Oświaty.

- zarzuty Kuratorium Oświaty o nieprawidłowym przebiegu egzaminu sprawdzającego - drobiazg, to nie był egzamin sprawdzający, taki odbywa się, gdy ja wystawię ocenę, uczeń się z nią nie zgadza i zażąda takiego (w skrócie)
Krótka dyskusja i okazało się, że pani z Kuratorium się nie zna, bo koleżanka pisała pismo, a ona musiała tu być.

- zarzuty rodziców (oczywiście uczennicy) - uczennica była dyskryminowana, bo pisała w odrębnej sali sama i to w towarzystwie upośledzonego ucznia!!! Pomijam logiczną sprzeczność (skoro w towarzystwie, to nie sama), ale co? Miała sobie kumpli zaprosić?

- zarzuty wielce szanownej/wielebnej (muszę użyć takiej formy bo pismo podpisała siostra przełożona zakonu ....., która jest jednocześnie psychoterapeutką po studium psychologicznym ........), że jej podopieczna jest w trakcie przechodzenia kryzysu osobowościowego związanego z okresem dojrzewania, a moje wymagania z przedmiotu tak oderwanego od sfery duchowej zaburzają jej prawidłowy rozwój.**

** Gdybym ja napisał coś podobnego w jakimkolwiek oficjalnym dokumencie to bardzo szybko znalazłbym się w miejscu bardzo odosobnionym. Przepraszam za taką ilość kropek, ale nie mogę cytować dokładnie.

- zarzuty zastępcy burmistrza, który w bardzo mętny sposób wypowiedział się na temat tego "egzaminu", za to groźnie opisał co zrobi z budżetem szkoły w następnych latach.

I teraz nas koniec:
- to nie było jakieś ratunkowe zaliczenie, zwykła ocena na półrocze, można było dostać jedynkę i uczyć się dalej
- nie miało to żadnej oficjalnej formy, uczniowie (przynajmniej ci zainteresowani) dowiedzieli się: tego i tego trzeba się nauczyć, przyjść i zdać
- ja jestem stary (metrykalnie i stażowo), różnych takich burmistrzów, nawiedzonych pań z kuratorium przeżyłem już wielu i pewnie przeżyję wielu następnych
- nawet jak mnie wyrzucą (co będzie trudne), to jakoś to przeżyję. Aż tak stary nie jestem, o prace się nie martwię. Bardziej mnie cieszy, jak uczennica sprzed 5-8 lat (która ze mną miała duże problemy) potrafi na mieście przez ulicę krzyczeć dzień dobry i przelecieć na drugą stronę, żeby się pochwalić, że skończyła studium stomatologiczne i teraz żyje o ho ho (cyt.), albo chłopak, który w technikum był cichutką myszką (prawie, że klasową ofermą) teraz jest dyrektorem technologicznym dużego koncernu (mój wkład w to był znikomy, ale zawsze).

Rozpisałem się jak głupi, ale skoro mam ferie (w poniedziałek cztery grupy zajęć z maturzystami, wtorek plenarka - jakieś sześć godzin, środa - zajęcia wyrównawcze, czwartek - dyżur, piątek - wyjazd na szkolenie z wydawnictwa, przyszły tydzień nie wiem) to mogłem.

Skomentuj (86) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1787 (1857)
zarchiwizowany

#44942

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Święta, święta, święta. Tyle tutaj opowieści o piekielnych członkach rodziny, że i ja swoje trzy grosze wrzucić wrzucę.
Na Wigilię przyjechała do nas ciotka i wujek z kuzynkiem[T]. Słodko? No tak, bardzo, zwłaszcza jak się przyjeżdża dzień przed godziną 0. Cała rodzina nakrywała, podawała, wujek z tatą mordowali karpia, mama gotowała , brat obierał ziemniaki, a ja sprzątałam ostatnie rzeczy, a ciotka oczywiście nadzorowała. Tylko kochany kuzyneczek był zbyt kochany i zbyt delikatny, żeby pomóc, ale na tyle aby włączyć mój komputer, narysować obrazek pełen genitaliów i ustawić mi go na pulpit, a potem pousuwać prawie wszystkie moje zdjęcia, albo do folderów dodać jakieś nagie fotki lasek z internetu.
Jak tam weszłam, nie wiedziałam czy siąść i płakać, czy dokonać wigilijnego mordu. Gdyby nie wujek, który skwitował "Przecież są święta, daj spokój", wybrałabym to drugie. Ta, święta, wszystkiego najlepszego dla mnie.
Następny zgrzyt był pod choinką. Bo problem. Bo Tomeczek nie dostał tego co chciał, IPhone'a, ponieważ wujek doszedł do wniosku, że taki prezent jest dla 11-latka trochę... hmmm... zbyt dojrzały. Po ataku krzyku i płaczu, pośród zażenowanej rodziny ciotka wbrew sprzeciwom wujka, postanowiła że kupi mu wymarzony prezencik "aby razem mieli bajeczne święta". Nie wiem jak Was, ale mnie nic bardziej nie żenuje jak kłócąca się para o prezent szczeniaka, który cieszy się i uszami klaska, ze wszyscy tańczą tak jak on zagra.
Sytuacja po której szczyl dostał wreszcie swój upragniony łomot(amatorka karate od 2 lat), miała miejsce po Pasterce(Pasterka oczywiście bez kuzynka, bo Jaśnie Możny Książe Pan życzy sobie wypocząć).
Po powrocie do domu wszyscy poszli spać, oprócz mnie i mojego brata, my poszliśmy się umyć.
Poszłam pod prysznic, ale zapomniałam do kabiny wziąć ręcznika, więc zawołałam brata aby podał mi go. Po odsunięciu parawanu z kabiny zobaczyłam małego gnojka z telefonem:
[J]-(zakrywajac się)Co tu robisz, zjeżdżaj młody!
[T]-Hahahahhahahah naga kulwa! Naga kulwa jak z neta!
Zanim brat zdążył podejść nie powstrzymałam się. "Kochany kuzynek" miał okazję zobaczyć czego się nauczyłam na zajęciach. Brat zastał mnie w pozie końcowej a młodego gdzieś w okolicy swojej sypialni(ponoć miał szczęście, bo mało co nie walnął głowa w futrynę).
Jakże inaczej by było, gdyby szczeniak nie obudził całego domu swą syreną przeciwmgielną. Bo ta "naga kulwa" nie raczyła się wystawić do zdjęć, a i nawet komórkę zabrała, i zdjęcia pousuwała. Nasz kochany pan sąsiad jak tylko usłyszał ten piękny koncert, postanowił dołączyć się, z całej siły waląc w drzwi, śpiewając dziwną piosenkę brzmiącą "Skandal, spokój kur*a"
Oczywiście wina była całkowicie po stronie mojej, ponieważ to ja wychowuję i w pełni odpowiadam zarówno za jego zasady
dobrego wychowania, jak i edukację seksualną. Wujek stanął po mojej stronie, ciotka zaś po stronie swojego "kochanego skarbusia, który nigdy nie zrobiłby takiego czegoś i na pewno to zmyśliłam żeby go pobić".
Na razie przez szczyla w domu wszyscy jeszcze śpią, a ja zamykam każde pomieszczenie w którym jestem przez dłuższą chwilę na klucz. Ciąg dalszy nastąpi zapewne, bo wujostwo zostaje do drugiego dnia świąt.

rodzinka

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 270 (336)

#20582

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opisze historie Pani Jadzi o przydomku: „Obrończyni trawników”.

Pani Jadzia uważała za swoją własność nie tylko swoje mieszkanie, ale także trawnik przed oknem miedzy „swoją” klatką, a klatką sąsiednią oraz trawnik od strony balkonów. Jednak tam nie przedzielony żadnymi klatkami trawnik był jej „własnością” na całej długości bloku. Co w tym piekielnego? Otóż po „jej” trawnikach chodzić nie było można, psów wyprowadzać także, czy tej trawy zrywać. Co w tym piekielnego? Zaraz to opisze. Od strony balkonów owej pani był plac zabaw i właśnie dość szeroki trawnik którym dzieciaki w tym ja w wieku szczenięcym skracaliśmy sobie drogę na karuzele czy ślizgawki. Wejście na plac było trochę dalej wiec za daleko iść. Co piekielnego wymyśliła Jadzia. Kto przechodził, przebiegał po trawniku obrywał uwaga uwaga: pomyjami z wiadra (mam nadzieje że były to pomyje), jajkami bądź psimi kupami jej pupila. Jadzia miała bardzo dobrego ‘cela’ ponieważ trafność miała w granicach 70%. Większość dzieciaków dostawała tymi pociskami. Jadzia jak kogoś trafiła wydobywała ryk radości wraz ze słowami: „KARA BAŻANCIE!”. Jadzia nie poprzestała tylko na dzieciach. Co miesiąc czasem trochę więcej spółdzielnia kosi trawniki. Zgadnijcie co zrobiła Jadzia? Rozsypała śruby pod swoim balkonem, psując w ten sposób kosiarkę spółdzielni, a także kalecząc nogi konserwatora koszącego trawę, jednak na tym nie poprzestała i wylała jeszcze na owego pana wiadro pomyj z krzykiem: "Zostaw mój trawnik bażancie!"

Niech żyją pomysły Jadzi.

PS. My po bombardowaniu odwdzięczaliśmy się jej w podobny sposób czyli: strzelaliśmy z proc jajkami w jej balkon, wrzucaliśmy martwe ptaki, myszy czy robaki na balkon i wiele innych.

PS2. Jadzia mieszka na parterze.

Jadzia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 564 (618)

#16212

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ulegnę modzie na historie o współlokatorach i opowiem coś od siebie a przez 11 lat tułania się po różnych wynajmowanych mieszkaniach trochę się tego uzbierało.

Mieszkanie na warszawskich Szmulkach w super cenie i o dużym metrażu, wynajęłam je razem z koleżanką z pracy, Beatą. Miało dwa olbrzymie pokoje i początkowo mieszkałyśmy tam we dwie.

Zimą okazało się, że ogrzewanie jest na prąd (takie stare wielki piece kaflowe) i było droższe niż sam wynajem. Właściciel czując skruchę, gdyż zapytany o średni koszt ogrzewania wprowadził nas w błąd, zaproponował, że obniży nam cenę o 2/3 i będziemy wynajmować jeden pokój, a do drugiego kogoś znajdzie we własnym zakresie a dopóki nie będzie lokatora możemy z pokoju sobie korzystać i było pięknie, bo przez złą sławę dzielnicy nikt się do nas nie wprowadził przez najbliższe 8 miesięcy.

W pewien jesienny wieczór dzwoni pan Wiesio z informacją, że odezwał się ktoś w sprawie pokoju, żebyśmy się przygotowały na oględziny a więc posprzątałyśmy, wytransferowałyśmy swoje rzeczy i czekamy z niecierpliwością co nam los przyniesie.

Przyszła dziewczyna (Irena) ok. 30 wyglądająca całkiem sympatycznie i się zdecydowała. Okazało się, że nie będzie mieszkać sama, ale ze swoim 6letnim synkiem i konkubentem.

Cała seria piekielnych sytuacji zaczęła się mniej więcej tydzień po tym jak się wprowadzili.

Z Beatą doskonale się uzupełniałyśmy więc jedzenie, kosmetyki typu szampon, płyn do kąpieli oraz chemię kupowałyśmy dzieląc koszty na pół i taki układ doskonale się sprawdzał. Prowadziłyśmy takie wspólne mini gospodarstwo.

Beata poszła do pracy na rano a ja miałam popołudniową zmianę, więc ugotowałam obiad. W pracy ją zmieniłam i powiedziałam, że dziś na obiad są jej ukochane gołąbki. Beata tylko się oblizała i pognała do domu.
Po godzinie telefon od Beaty gdzie są gołąbki, bo nie może ich zlokalizować. Zdziwiona odpowiedziałam, że stoją w garnku na kuchence, żeby zapytała Irenkę może korzystała z kuchenki i je gdzieś przestawiła.

Po 10 minutach kolejny telefon z informacją, że Marek konkubent Irenki myślał, że to obiad przygotowany dla niego przez Irenę i je zjadł (6 sztuk!). Mówi się trudno, takie rzeczy się zdarzają Beata musiała się zadowolić kanapkami i wytłumaczyła Markowi, który komplet garnków i naczyń kuchennych jest nasz, żeby uniknąć takiej sytuacji w przyszłość. Jak się później okazało to nie pomogło wyżerali nam obiady regularnie, ale już nie tak do końca, że nam nic nie zostawało.

Po dwóch tygodniach zauważyłyśmy, że jakoś szybko nam się kończy jedzenie tradycyjnie robiłyśmy duże zakupy raz w tygodniu w supermarkecie i to nam w zupełności wystarczało, w osiedlowym sklepiku kupowałyśmy jedynie pieczywo i drobiazgi o których zapomniałyśmy, tymczasem po 2 dniach od zakupów nasze półki w lodówce świecił pustkami. Jakoś nie zaobserwowałyśmy, żeby oni robili zakupy lub gotowali na ich półce była kostka margaryny i koncentrat pomidorowy.
Postanowiłyśmy przeprowadzić rozmowę z naszymi współlokatorami, usłyszałyśmy, że ich oczerniamy i pewnie nam się apetyty zwiększyły, skąd możemy wiedzieć ile która z nas zjadła jak często mamy różne zmiany i rzadko spożywamy posiłki razem.
Dałyśmy się zbyć, ale ustaliłyśmy, że założymy zeszyt w którym będziemy wpisywały informację co spożywałyśmy, strasznie to było męczące, bo trzeba było wpisywać hasła typu bułka, dwa plastry sera i trochę masła.

Po tygodniu notowania miałyśmy pewność, że mamy rację, ponowna rozmowa z nimi nic nie dała, więc przy najbliższej okazji poinformowałyśmy właściciela, który z nimi porozmawiał, co również nie pomogło, więc przywiózł nam małą lodówkę, którą wstawiłyśmy do swojego pokoju.

To samo dotyczyło kosmetyków i chemii, które stały w łazience, wszystko kończyło się dużo szybciej, zabrałyśmy to do pokoju i targałyśmy ze sobą w przypadku konieczności użycia.
Siedzę wieczorem oglądam tv, wpada synek naszej współlokatorki do pokoju i pyta :
Kasia a gdzie jest pasta do ząbków i mydełko?

Odpowiedziałam, że zapytał wujka (tak mówił do Marka), bo Ireny nie było w domu.

Za chwilę przychodzi Marek i mówi :

M: Taka jesteś ?Dzieciakowi żałujesz trochę pasty ?! Przez Ciebie mu zęby powypadają!

J(ja): Marek, ale to moja pasta, kup mu pastę dla dzieci!

M: To nie mój dzieciak nic mu kupował nie będę!

I wyszedł, mały stał i patrzył zdezorientowany, więc wzięłam pastę i poszłam z nim umyć ząbki.
Wróciła Irena, opowiedziałam jej o sytuacji, która miała miejsce. Stwierdziła, że wszystko mają swoje i małemu się coś pomyliło, tylko trzymają w pokoju, żebyśmy im nie kradły.

Nabrałam ochoty na ser typu śmierdziuch (kupiłam go dzień wcześniej), którego Beata nie jadała, serdecznie nie znosiła, w jej obecności nie można było go spożywać, bo sam zapach jej przeszkadzał, zaglądam do lodówki a tam połowy zwartości opakowania brak.
Pytam, Beatę czy coś się jej odmieniło i została fanka śmierdziucha, popukała się w głowę.

Oznaczało to jedno włażą do naszego pokoju i dalej korzystają z naszego pożywienia, aczkolwiek rozsądniej i w mniej zauważalny sposób.

Zadzwoniłyśmy do właściciela z prośbą o wstawienie jakiegoś zamka do drzwi. Powiedział, że ok przyjedzie za kilka dni i nam go zamontuje, rozmowa telefoniczna była przeprowadzona przy otwartych drzwiach i głośno, żeby oni słyszeli czego się domagamy i dlaczego. Skończyłam rozmowę z panem Wiesiem i słyszę, że Irena dzwoni do niego z tym samym żądaniem, bo my ich okradamy.

Najgorsze było to, że zauważyłam braki skarpetek i bielizny, podzieliłam się z tym z Beata i zrobiłyśmy przegląd, faktycznie brakowało. Poszłyśmy do Ireny już mocno wkurzone, niedziela ok 10. 00, pukamy do jej pokoju, otwiera nam w samym t-shircie i tak w moich majtkach charakterystycznych koronkowych!

J(ja) czemu masz na sobie moje majtki?

I(Irena) to moje, może masz podobne!

J(ja) jestem pewna, że to moje!

B(Beata): Kaski! Na 100% to są majtki Kaśki!

I(Irena): a masz weź je sobie !

Zdjęła majtki i rzuciła nimi we mnie, odrzuciłam nimi w nią, wróciłam do pokoju i zadzwoniłam do właściciela z żądaniem natychmiastowego przybycia.

Po 30 minutach pan Wiesio był na miejscu, zrobiliśmy komisyjne okazanie szuflad i szafek a tam cała masa naszych rzeczy skarpetki, majtki, bluzki, kosmetyki, przetwory od mamy Beaty (wszystkie miały naklejki z ręcznym opisem zawartości), talerze i wiele, wiele innych drobiazgów.

Pan Wiesio nie wiedział biedny co ma powiedzieć, to co można było odebrać odebrałyśmy, natomiast np. majtek nie chciałyśmy odzyskiwać ze zrozumiałych powodów, zarządził więc, że mają nam zapłacić za te rzeczy 300 zł a jak się to powtórzy to wylatują.

Tych pieniędzy nigdy na oczy nie zobaczyłyśmy. Atmosfera w domu była mocno napięta.

Pewnego dnia wpada zapłakana Irena i wyszlochała, że Marka aresztowali, jechał bez biletu, nie miał przy sobie dowodu osobistego ani żadnego innego dokumentu, więc kontrolerzy wezwali policję i okazało się, że jest ścigany za niezapłacone alimenty na dzieci z poprzedniego związku.

Irenka straciła więc źródło dochodu, bo ona nie pracowała a Marek parał się remontami na czarno.

Przyszedł dzień płatności czynszu, właściciel wyrozumiale powiedział, że poczeka, żeby znalazła sobie prace i wtedy mu zapłaci. Nawet nie próbowała pracy szukać, liczyła na to, że Marka wypuszczą.

Zauważyłyśmy, że jej synek chodzi głodny, objawiło się to tym, że gdy Beata coś piekła, odłożyła margarynę na stół wpadł do kuchni porwał ją i uciekł na korytarz gdzie ją palcami jadł jakby to był największy smakołyk.

Zrobiło się nam go żal, to w końcu dziecko nie jego wina, że matka woli wydać pieniądze na ruskie fajki i alkohol z mety, zaczęłyśmy go dokarmiać, nawet kupować produkty typowo dla dzieci.

Nadeszły święta zrobiłyśmy mu paczkę od Mikołaja, głównie słodycze i rozjechałyśmy się do domów rodzinnych, wróciłyśmy po Nowym Roku.

Od progu przywitała nas Irena tekstem:

Gdzie się tyle czasu podziewałyście, ile można na was czekać Norbercik nie miał co przez was jeść przez ten tydzień.

Tego było za wiele zgłosiłyśmy to do odpowiednich instytucji, dostawali jedzenie z PCK (chyba), jakieś ubranka, przychodziła pani z opieki społecznej, mały dostawał obiady w szkole, w domu my go dokarmiałyśmy nadal oraz ona dostała jakiś dodatkowy zasiłek.

Oczywiście Irena miała do nas o to pretensje i robiła różne rzeczy za to, że na nią doniosłyśmy np. wlała wodę do zimowych butów Beaty, które stały na korytarzu, namalowała nam napis na drzwiach „tu mieszkają dzi*ki”, jak któraś spała po nocy w pracy to włączała muzykę na cały regulator, tak, że się oka nie dało zmrużyć. O wszystkim informowałyśmy właściciela co razem z 3 miesięczną zaległością za czynsz spowodowało, że podjął decyzję o tym, że wypowiada jej umowę najmu.

Jej odpowiedź brzmiała: Spadaj, jestem samotną matką, jest zima i nie masz prawa mnie wyrzucić. Potwierdziła to policja.

My miałyśmy serdecznie dość, znalazłyśmy w międzyczasie inne mieszkanie i się wyprowadziłyśmy umawiając się z panem Wiesiem, że gdyby udało się jej pozbyć to nas poinformuje, z przyjemnością wrócimy.

Pan Wiesio zadzwonił do mnie po prawie dwóch latach z informacją, że mieszkanie jest już wolne. Przez ten okres czasu wiele się pozmieniało na powrót się nie zdecydowałyśmy.

wspólokatorzy

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 794 (842)

1