Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

lvlaras

Zamieszcza historie od: 15 kwietnia 2015 - 0:17
Ostatnio: 3 maja 2023 - 9:22
  • Historii na głównej: 14 z 18
  • Punktów za historie: 2329
  • Komentarzy: 90
  • Punktów za komentarze: 187
 

#90204

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność na Piekielnych (i nie tylko)

Zauważam iż często osoby publikujące piekielne historie usilnie starają się nie napisać wprost nazwy firmy. Stosują jakieś sformułowania w stylu "sklep z owadem w logo", "portal z ogłoszeniami na trzy litery" i tym podobne.

Te przykłady są oczywiste, ale czasami naprawdę ciężko zrozumieć o jaki sklep/instytucję chodzi. W przypadku ubarwiania rozumiem obawę pozwu o zniesławienie, ale totalnie nie rozumiem czemu jeżeli historia jest prawdziwa i napisana bez podkolorowywania nie napisać wprost o jaką firmę chodzi.

Moim zdaniem wręcz powinno się to robić, gdyż może to pomóc innym osobom szukającym opinii o danych firmach.

Piekielni

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (196)

#90100

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność niewielka ale za to jaka pomysłowa :)

Otóż prowadziliśmy pewna grupę której jednym z elementów działalności było w okresie zimowym wydawanie co tydzień ciepłych posiłków osobom w kryzysie bezdomności.

Początkowo osoby ewidentne starsze lub chodzące o kulach były obsługiwane w pierwszej kolejności. Zdarzało się nawet, że osoby te w ogóle nie ustawiały się w kolejce tylko ktoś z obsługi przynosił im posiłek do miejsca gdzie stali/siedzieli (ciężko nieść gorące danie poruszając się o kulach). Jednak z tygodnia na tydzień osób chodzących o kulach podejrzanie przybywało. Doszło do tego, że takich osób pojawiało się regularnie kilkanaście.

Gdy zaprzestaliśmy obsługiwania osób z kulami poza kolejką, liczba osób z nimi przychodzących magicznie zmniejszyła się do standardowych dwóch maksymalnie czterech osób. Żeby było śmieszniej jedzenia zawsze starczało dla wszystkich chętnych (często wręcz dokładki robiliśmy), a większość tych osób po zjedzeniu posiłku nie rozchodziła się tylko czekała na później wydawana kawę/herbatę czy ubrania.

Wiec nie do końca rozumiem w jakim celu stosowali taki pomysłowy sposób ominięcia kolejki.

Pewne miasto wojewódzkie

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (147)

#85587

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pewien wrześniowy weekend postanowiliśmy ze znajomymi wybrać się żeglarsko na nowy dla nas akwen - jezioro Drawsko. Niestety zarezerwowaliśmy jacht (twister 800n) z Przystani Sportów Wodnych w Czaplinku od pewnego "janusza".

W skrócie ujmując, po przyjeździe na miejsce okazało się, że jacht jest niezgodny z ogłoszeniem (rozbieżność z opisem i niektórymi zdjęciami). Z racji istniejących rozbieżności, przeciętnego stanu jachtu i podejścia wynajmującego postanowiłem stargować cenę (która była niemała, a za jacht w takim stanie/wyposażeniu tragicznie wysoka). Pan się wtedy zapowietrzył, zaczął krzyczeć i stwierdził, że ma mnie gdzieś, jedzie wypłacić 200 zł zaliczki, oddaje mi ją i mam spierdzielać. Czyli w piątek późnym popołudniem zostaliśmy bez jachtu. Na szczęście dzięki pomocy napotkanej w marinie Żeglarki (wielkie podziękowania) dostaliśmy namiar na Ośrodek Drawtur, skąd skierowano nas do Pana Sławka (Mistral czarter), który to akurat miał jeden wolny jacht. W obu powyższych miejscach zostaliśmy potraktowani bardzo życzliwie i profesjonalnie, mimo późnej już pory – polecam.

Dokładny opis sytuacji (bardzo długi).

WSTĘP (można pominąć)

Dla zobrazowania sytuacji zacznę od tego, że żegluję regularnie po śródlądziu i w miarę możliwości również po morzu. Poza tym jako były harcerz i student pływałem na jednostkach w naprawdę różnym stanie (albo jak kto woli - stadium rozkładu) - jeżeli byłem tego świadomy i/lub wiązało się to z niską ceną, to byłem w stanie zaakceptować wady i niedociągnięcia – byle było bezpiecznie. Poza tym w pełni rozumiem, że jacht na samym początku lub końcu sezonu może posiadać pewne usterki i nigdy się ich nie czepiałem. Posiadam także swoją w miarę spartańską mini żaglówkę otwartopokładową. Wyjazdy żeglarskie na jachty czarterowe obecnie traktuję więc głównie jako okazję do spotkania ze znajomymi (mieszkam poza moim rodzinnym miastem) - z racji tego jacht wybieram w taki sposób, aby był dla mnie jak najbardziej wygodny (głównie chodzi mi o jego "prowadzenie").

Ogłoszenia znalezione w internecie układam w kolejności od najfajniejszego do coraz mniej mi pasujących i następnie dzwonię po kolei, aż uda mi się zarezerwować jacht. Cena ma drugorzędne znaczenie – jestem w stanie zapłacić więcej za jacht, który "podchodzi" mi wyposażeniem. Znaleziony Twister 800N był praktycznie na szczycie mojej listy głównie ze względu na:
- sam jacht, który to wydawał mi się ciekawy
- "krzesełka" dla sternika na rufie
- mocny 8-konny silnik na pantografie (miałem kiedyś nieprzyjemny incydent związany z za małym silnikiem dobranym do większego jachtu, więc uważam, że mocy nigdy za dużo)
- ogłoszenie "prywatne" – mam negatywne wspomnienia współpracy z typowymi firmami czarterowymi i dotychczas odnosiłem wrażenie, że jachty z dużych firm są bardziej wyeksploatowane, dlatego z reguły brałem jachty od osób "prywatnych" i zawsze byłem mega zadowolony
- rozkład wnętrza.

OPIS WŁAŚCIWY

Rozmowa telefoniczna z właścicielem przebiegała wzorowo – za wrześniowy weekend (pt-nd) chciał 600 zł. Wpłaciłem 200 zł zaliczki. Okazało się, że z naszej winy w piątek możemy odebrać jacht dopiero ok. 17-18. Na miejscu przywitał mnie sympatyczny pan z "dużego BMW", jednak w trakcie pokazywania mi jachtu (zanim jeszcze zacząłem kręcić nosem) zaczął opowiadać:
- jak to mu się nie opłaca wynajmować tego jachtu (posiadał jeszcze restaurację, z której miał lepsze zyski)
- ile to zapłacił tapicerowi za wymianę wykładziny
- jacy to czasem nieporadni żeglarze się zdarzają; że gdy pływał, to on NIGDY nie zadzwonił do właściciela jachtu, tylko wszystkie napotkane usterki rozwiązywał samemu.
Ogólnie wszystko w podobnym tonie - włączył mu się taki "janusz".

Spokojnie słuchałem pana i rejestrowałem rozbieżności i ogólnie średni stan jachtu (np. odklejająca się podsufitka, pokrowiec na grot po przejściach i pokryty drapiącym włóknem szklanym, jakieś luźne wyłączniki, latający kran, pojedyncze niedziałające lampki, bałagan w bakiście – zawilgocone liny itp.). Zostałem poinformowany, że miecz się zacina, ale skrzynia mieczowa ma odkręconą górną deskę i wystarczy szarpać we wskazanym miejscu – owa deska była całkiem luźna i przy lekkim trąceniu spadła na podłogę (dla niewtajemniczonych skrzynia mieczowa robi jednocześnie za stolik w centralnej części jachtu i po jej "otworzeniu" widać w środku chlupiącą wodę). Informacja o rozdarciu grota, które "nie przeszkadza" i "nie pójdzie dalej" rzucona mimochodem. Oczywiście chciałem je zobaczyć - okazało się, że to rozdarcie blisko rogu topowego (ok. 30-40 cm od góry) w poziomie na całej długości od liku przedniego do tylnego. Rozumiem, że uszkodzenie mogło powstać niedawno, ale podejście faceta w przekazywaniu tej informacji zwaliło mnie z nóg. No i mógł tymczasowo załatać to chociaż np. taśmą do klejenia żagli.

Po zwróceniu uwagi, że silnik na jachcie ma 4 konie, a w ogłoszeniu był 8-konny, praktycznie wyśmiał mnie, twierdząc, że to niemożliwe, gdyż nigdy takowego nie posiadał. Miał wcześniej 6-konnego, ale niedawno mu się zepsuł i musiał założyć ten obecny.

Gdy pokazałem mu, że w ogłoszeniu jak byk napisane: "silnik Mercury 8KM”, zaczął się ze mnie trochę wyśmiewać, że na uj mi tak duży silnik, i ten, co jest, spokojnie daję radę. Wytłumaczyłem mu, że miałem kiedyś problem z za małym silnikiem oraz że skoro w ogłoszeniu było 8KM, to właśnie takiego silnika mam prawo oczekiwać na jachcie, gdyż właśnie między innymi z tego powodu wybrałem jego droższą od pozostałych ofertę. Gdy zapytałem się, czemu na rufie nie ma krzesełek dla sternika widocznych na zdjęciach w ogłoszeniu, zrobił zdziwioną minę. Po pokazaniu zdjęcia z jego ogłoszenia stwierdził krótko, że to przecież oczywiste, iż nie jest to zdjęcie jego jachtu (dla mnie nie było - szczególnie że większość pozostałych zdjęć przedstawiała wnętrze jachtu – najprawdopodobniej sprzed kilku lat). Do tego różnił się trochę rozkład osprzętu w kokpicie - np. na prawej burcie nie było żadnej knagi, więc szot foka trzeba byłoby trzymać cały czas w ręce.

No i mistrzostwo w postaci środków ratunkowych - wymiętolone kamizelki mające najlepsze lata za sobą i to w dodatku w ilości sztuk 7:
- kamizelki ratunkowe (z kołnierzami itp.) szt. 3
- kamizelki asekuracyjne "kajakowe" szt. 2
- kamizelki asekuracyjne "kajakowe" w rozmiarach bardzo dziecięcych szt. 2.

Oczywiście żadnego koła ratunkowego itp. Jacht opisany jako "bardzo wygodny, dla 6 do max 8 osób". Po zwróceniu uwagi na brak środków ratunkowych (mieliśmy pływać w 6 osób, wiec ktoś zostałby bez kamizelki) oraz ich niską jakość, pan zdziwiony zapytał, czy zamierzam w tym pływać (sic!). Cierpliwie mu wytłumaczyłem, że w razie złych warunków pogodowych jak najbardziej oraz że po prostu są one wymagane jako minimum bezpieczeństwa. Facet stwierdził, że w weekend będzie ładna pogoda i będą mi one niepotrzebne. Aby mnie przekonać, pokazywał mi nawet prognozę na telefonie i nie mógł zrozumieć, dlaczego upieram się, aby załatwił chociaż jedną dodatkową kamizelkę w normalnym rozmiarze. Przypominam, że akcja dzieje się na j. Drawsku, gdzie naprawdę może się rozwiać, a fala spokojnie może dojść do 50-70 cm. W końcu pożyczył od bosmana przystani kamizelkę ratunkową, która była w lepszym stanie niż te jachtowe. Przy okazji wywiązała się między nimi kłótnia – chyba o to, że kiedyś już pożyczał, a nie oddał.

Gdy otrzymałem kamizelkę, przechodzimy do rozliczenia. I tutaj spokojnie otwieram negocjacje, mówiąc, że ze względu na rozbieżności i stan jachtu nie zamierzam płacić pełnej kwoty. Facet najpierw tłumaczył, ze przecież zdjęcia ze środka się zgadzają i wynajął tapicera, który to położył nową wykładzinę. Gdy mimo to dalej oczekiwałem na jego propozycję, stwierdził, że nie zejdzie nawet złotówki i następnie zaczął na mnie krzyczeć, że on ma dość, że on to pier...oli, że jedzie po chajs, że oddaje mi zaliczkę i ma mnie gdzieś. Na moją uwagę, że chyba jest niepoważny, iż chce mnie zostawić w piątek o godzinie prawie 19 bez jachtu, wsiada w auto i odjeżdża, mieląc żwir kołami. Po chwili rzeczywiście wraca, wciska mi 200 zł i następuje między nami "wymiana poglądów", którą pozwolę sobie pominąć.

Już nawet pomijając stan jachtu, gdybym wiedział, że ma on takie wyposażenie, to wziąłbym inny z takim samym, ale jednocześnie w niższej cenie lub innymi zaletami. No i po prostu nie lubię być robionym w ch..a, więc oprócz pieniędzy, chodziło mi również o "sam fakt".

Na szczęście mimo pewnej dozy stresu i perspektywy nocowania w samochodach, sprawa ma swój szczęśliwy finał, gdyż jeszcze tego samego dnia udało się nam wsiąść na innego Twistera 800. Mimo iż właściciel przepraszał, że jacht jest nieprzygotowany (rzeczywiście wkładał przy nas akumulator) i nieposprzątany, to jego stan ogólny i czystość były znacznie lepsze niż tego poprzedniego – a cena de facto niższa.

Chciałbym jednocześnie jeszcze raz bardzo podziękować Żeglarce z czarterowanego Gandalfa oraz Panom z Drawtura oraz Misatrala za uratowanie naszego wyjazdu. Dodatkowo obydwaj Panowie nie próbowali w żaden sposób wykorzystać faktu, że jestem przyparty do muru - wręcz zastosowali względem mnie rabaty.

P.S. Przygodę wrzuciłem jako przestrogę na pewną faccebookową grupę żeglarską. W komentarzach odezwało się kilka osób, które także miały nieprzyjemne sytuacje z owym panem i jego jachtem - jednak z obawy o trudność zdobycia zastępczego jachtu i w efekcie popsucie wyjazdu, przystawały bez większego marudzenia na zaproponowane warunki. Odezwał się też jakiś pan, który stwierdził, że żadne ze zdjęć w ogłoszeniu nie przedstawia oferowanego w czarter jachtu.

jezioro

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 78 (112)

#83527

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj w trakcie jazdy osobówką spotkała mnie sytuacja, z którą bardzo nagminnie miałem do czynienie gdy jeździłem busami.

Otóż jadę sobie dwupasmową expresówką prawym pasem. Na tempomacie (wygoda i oszczędność paliwa) mam ustawioną prędkość delikatnie powyżej przepisowej. Pozwala mi to na względne sprawne wyprzedzanie tirów i osobówek, które jadą 100-110km/h bez blokowania "zapierdzielaczy migających długimi".

Powoli, acz systematycznie zbliżam się do samochodu jadącego przede mną. Za mną pusto więc wrzucam kierunek i zmieniam pas na lewy - tym samym rozpoczynając manewr wyprzedzania. Gdy znajduję się kilka-kilkanaście metrów od wyprzedzanego auta zauważam, że odległość między nami przestaje maleć - a po chwili wręcz zaczyna wzrastać. Z racji, że prędkość jaką utrzymuje w pełni mi odpowiada, to wracam na prawy pas. Auto przede mną powoli się oddala, lecz cały czas pozostaje w zasięgu wzroku. Po jakiś 5-10 minutach znowu zaczynam je doganiać. Akurat lewy pas jest w miarę zajęty, więc odpuszczam na tempomacie 10-15km/h i jadę w bezpiecznej odległości za kolesiem.

W momencie kiedy zaczyna się robić luźniej, delikatnie przyspieszam z zamiarem wbicia się na lewy pas. Moment później pojazd przede mną zaczyna przyspieszać do prędkości trochę większej niż "moja przelotowa". Oczywiście nie trudno się domyślić, że po kolejnych kilku-kilkunastu minutach znowu go doganiam - tym razem zdecydowanie go wyprzedzam i dopiero gdy przestaje widzieć go we wstecznym lusterku wracam do "mojej przelotowej" i spokojnie kontynuuję podróż.

Pytanie tylko, czemu skoro prędkość jaka mu odpowiadała była mniejsza od mojej, to nie chciał się dać wyprzedzić?
Z podobnym procederem spotykałem się nagminnie gdy jeździłem busami do 3,5t. Nie wiem, czy dla niektórych kierowców to, że zostaną wyprzedzeni przez busa jest jakąś ujmą na honorze? Czasami miałem auto bez zapasu mocy umożliwiającej sprawne wyprzedzenie delikwenta i wtedy taki facet potrafił naprawdę zirytować człowieka. Piszę tutaj celowo w rodzaju męskim, gdyż 100% takich kierowców to byli mężczyźni.

samochód

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (127)

#83186

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może mało piekielne, ale bywa mocno irytujące.

Ostatnio było kilka historii o nie używaniu kierunkowskazów co jest piekielnością dla wszystkich chyba oczywistą (a przynajmniej powinno być) ja chciałbym natomiast poruszyć temat używania kierunkowskazów dopiero w momencie wykonywania manewru, a nie jak wymagają tego przepisy w celu zasygnalizowania ZAMIARU wykonania manewru.

Trzy nagminnie spotykające mnie sytuacje:

1. Czekam na ulicy podporządkowanej/wyjeździe z parkingu, aby skręcić w prawo w drogę z pierwszeństwem przejazdu. Uważnie obserwuje zbliżające się pojazdy. Ze sporej odległości widzę jadącego kierowcę. Ten zbliża się niemrawo do skrzyżowania, spokojnie mijają sekundy. Kierujący wyraźnie zwalnia, ale kierunkowskaz włącza praktycznie dopiero w momencie wykonywania skrętu w ulice z której próbuję wyjechać. A wystarczyło, żeby odpowiednio wcześniej zasygnalizował zamiar skrętu co umożliwiłoby mi wykonanie mojego manewru i znacznie upłynniło ruch.

2. Jadę drogą poza miastem, utrzymują bezpieczną odległość za poprzedzającym mnie samochodem. W pewnym momencie widzę, że zapalają mu się światła stopu. Również rozpoczynam hamowanie i to z reguły w pierwszym momencie względnie ostre, gdyż nie wiem jak mocno i czemu poprzedzający mnie kierowca hamuje - może np. wtargnął mu pieszy na jezdnię. Gdy pojazd przede mną zwalnia do ok 20km zastanawiam się co się do jasnej ciasnej stało (podobnie jak kierowcy jadący za mną), natomiast kierujący tajemniczym pojazdem decyduje się jednak włączyć kierunkowskaz informując mnie, iż zamierza rozpocząć manewr skrętu.

3. Z zamiarem jazdy na wprost dojeżdżam do skrzyżowania z sygnalizacją świetlną, które posiada jeden pas do skrętu w lewo i jazdy na wprost, oraz drugi do skrętu w prawo i jazdy prosto, z tym, że prawy pas "na wprost" kończy się kawałek za skrzyżowaniem. Widzę, że na prawym pasie stoi kilka samochodów zamierzających skręcać w prawo, a na lewym tylko jeden. Zajmuję wiec lewy pas i czekam na zielone światło. Gdy to się zapala auto przede mną rusza jednocześnie włączając kierunkowskaz. Oczywiście kierowca skręcający w lewo musi najpierw przepuścić wszystkie auta jadące z przeciwnego kierunku, a ja jak głupi czekam za nim, gdyż skrzyżowanie jest ciasne i nie mam jak go wyminąć. Jakby jakąś ujmą na honorze było włączenie kierunkowskazu już w momencie dojeżdżania do sygnalizatora wtedy zająłbym prawy pas.


Wszystkie powyższe sytuacje spowalniają ruch co w mieście może doprowadzić do tworzenia się naprawdę sporych korków. Ponadto sytuacja druga powoduje, że przy dużym natężeniu ruchu kolejne auta wykonują coraz gwałtowniejsze hamowanie co może doprowadzić do poślizgu, lub najechania na tył któregoś z nich.

Oczywiście sytuacji z późnym włączaniem kierunkowskazów jest więcej, ale to te trzy spotykam najczęściej.

drogi

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (128)

#80920

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może nie do końca piekielne, ale na pewno zastanawiające.

Ostatnio zdarzyło mi się kilkukrotnie poszukiwać różnego sprzętu elektronicznego wartego od kilkudziesięciu do prawie tysiąca zł. Z racji, że sprzęt ten raczej wolno się zużywa, to aby przyoszczędzić pieniążków rozglądałem się również za używanymi egzemplarzami. Ja rozumiem, że każdy ma prawo wystawiać co chce, za ile chce, ale jaki sens jest za używaną rzecz i to niejednokrotnie już po okresie rękojmi żądać wyższej ceny niż zapłaciłbym za nowy przedmiot w 60% sklepów?

I to nie są pojedyncze przypadki, tylko takich ogłoszeń jest naprawdę sporo.

Już pominę przedmioty mające w tytule "stan idealny", a w opisie dopisek "urządzenie w stanie idealnym, ale się nie włącza" (w cenie wcale nie sugerującej niesprawności).

Szczególnie dużo powyższych sytuacji zaobserwowałem na trzyliterowym portalu z ogłoszeniami.

P.S. Przykładowo głośniki w sklepach stacjonarnych kosztują 50-80 zł, w internetowych 40-80zł, gdzie medianą jest 50zł. Natomiast pełno jest ogłoszeń z używanymi za 70zł (oczywiście plus ewentualna przesyłka).

zakupy

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (131)

#80657

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Polecam czytać do końca, gdyż nie jest to "zwykła" historia parkingowa.

Mieszkam w dzielnicy oddalonej od centrum miasta, jednak poprzez nagromadzenie punktów usługowych wokoło mojego bloku, w ciągu dnia bywają problemy ze znalezieniem wolnego miejsca parkingowego (uwzględniając także te "nielegalne"). Na szczęście do wynajmowanego mieszkania przypisane jest miejsce postojowe z blokadą, które to znajduje się na wewnętrznym parkingu gdzie wszystkie miejsca są dla mieszkańców (co prawda nie ma żadnego znaku).

Z racji, że jestem leniwym człowiekiem to wyjeżdżając do pracy po prostu stawiam "mój" słupek, ale nie zapinam na nim kłódki. Dwukrotnie zdarzyło mi się, że po powrocie z pracy zastałem inne auto postawione na moim miejscu. Akurat w te dni był bardzo mocny wiatr, więc myślałem sobie, że może to on przewalił słupek, a ktoś skorzystał myśląc, że miejsce jest nieużywane (chociaż wydaje mi się to mało prawdopodobne). Więc po prostu za szybę samochodu włożyłem karteczkę informującą, że owe miejsce jest prywatne. Ale za trzecim razem gdy zastałem zajęte moje miejsce, była całkiem bezwietrzna pogoda. Nie powiem - tym razem się zirytowałem.

Pomyślałem, że również będę piekielny - za samochodem postawiłem słupek i zapiąłem na nim kłódkę. Z racji, że miejsce sąsiadujące z moim jest szersze niż standardowe (chyba było projektowane jako miejsce dla inwalidy), ogarnięty kierowca i tak dałby radę wyjechać, z tym że zajęłoby mu to trochę czasu oraz wymagało sporo manewrów. Jednak dochodząc do klatki schodowej ruszyło mnie sumienie i postanowiłem się wrócić żeby zostawić tym razem mniej uprzejmą karteczkę informującą, że jest to "moje" miejsce oraz zawierającą mój numer telefonu (tak w razie "W") - i Bogu dzięki, że tak zrobiłem.

Akurat gdy skończyłem jeść obiad, dzwoni nieznany mi numer. Odbieram i słyszę zapłakaną kobietę mającą delikatne problemy ze złożeniem zdania, która to bardzo mnie przeprasza za zajęcie miejsca itd. itp. - myślę sobie "o co kaman - czy laska aż tak się przejęła tym, że zajęła mi miejsce...?!" i nagle sprawa się wyjaśniła - otóż mimochodem wtrąca Ona, że nie pomyślała parkując, gdyż jest bardzo roztargniona po tym jak dzisiaj się dowiedziała, że ma raka. BUM TA DA!!

Muszę przyznać, że dawno nie czułem się tak niezręcznie. Na dół po schodach praktycznie biegłem. Kolesiówa rzeczywiście była cała zapłakana i roztrzęsiona, dodatkowo chciała mi zapłacić 50zł za uwolnienie samochodu (nic takiego w żaden sposób nie sugerowałem). Zaraz obok mojego bloku jest przychodnia (w której, to była potwierdzić wyniki badań) z oczywiście wiecznie zajętym parkingiem, a gdy babka parkowała podobno mój słupek był położony na ziemi (ktoś musiał wcześniej wykorzystać to miejsce).

W duchu dziękowałem sobie, że coś mnie tknęło i jednak zostawiłem ten numer telefonu za wycieraczką.

parking przychodnia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (193)

#78380

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Było kilka historii na temat pytań dotyczących aukcji internetowych. Od tego tygodnia zapewne samemu będę je zadawał i to wcale nie dlatego, że nie chce mi się czytać treści aukcji.

Z racji iż mamy piękną pogodę to na poprzednią sobotę i niedzielę zaplanowałem pewien wyjazd turystyczny. Abym mógł go odbyć potrzebowałem pewnej rzeczy dla siebie i dziewczyny. We wtorek wieczorem zamówiłem ją na allegro (koszt 200zł). W aukcji wypisane dostępne rozmiary i jak byk zaznaczone wysyłka kurierem w ciągu 24h, sprzedający 12lat na allegro, 100% pozytywnych komentarzy - ogólnie wszystko wyglądało profesjonalnie. Asekuracyjnie w mailu zaznaczyłem, że zależy mi na szybkiej wysyłce. Gdy w piątek nie było ani przesyłki, ani żadnej informacji trochę się przestraszyłem. Po telefonie do sprzedawcy okazało się, że przedmiot jeszcze nie został wysłany gdyż skończyły im się zamówione przeze mnie rozmiary i dopiero rozładowują dostawę. Ogólnie rozmowa z owym Panem to osobna historia - np. musiałem mu tłumaczyć czemu wymagam od niego wysyłki w ciągu 24h (albo chociaż informacji o opóźnieniu).

Domyślam się, że właśnie tego typu sytuacje powodują telefony i emalie o rzeczy, które dokładnie na aukcjach są opisane.

Ciekawostka: właśnie od sprzedającego dostałem e-mail z prośbą o anulowanie negatywnego komentarza gdzie jako uzasadnienie znajduje się tylko: "Czy również mamy wystawić negatyw?"

allegro

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (159)

#78269

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z racji iż robi się coraz cieplej, to zaczyna człowiek myśleć o nadjeziornych wypadach. Od kilku lat regularnie żegluje po Jezioraku - jest to przepiękne jezioro z mnóstwem wysp. Ponadto tamtejsza gmina ma świetne podejście do turystyki. Aby ochronić przyrodę i ułatwić życie turystom, wybudowali oni kilka nowoczesnych marin, a w najbardziej popularnych miejscach do cumowania na dziko poustawiali darmowe w użytkowaniu pomosty. Przy każdym z nich postawiono duży worek na śmieci i toaletę typu toi toi. Na całym jeziorze takich zestawów jest kilkanaście/kilkadziesiąt.

Toi toie nie są szczytem luksu, ale są regularnie opróżniane przez zakupiony specjalnie w tym celu statek asenizacyjny. Ale znaczna część żeglarzy zamiast z nich korzystać woli stawiać papierzaki dookoła nich, tak że czasami aż ciężko do nich dojść - tak "niespodzianki" tuż przy, lub nawet na ścieżce też się zdarzają. O unoszącym się smrodzie już nawet nie wspominam.

Jeżeli ktoś ma awersje do tojek to nikt nie broni mu wynająć jacht z wc chemicznym na pokładzie (praktycznie każda firma czarterowa takie oferuje). Albo starym żeglarsko/harcerskim sposobem niech po prostu wykopie sobie malutki dołek i po sprawie go zasypie.

jezioro las toaleta

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (191)

#75608

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Coraz bardziej tracę wiarę w polską Policję (jako instytucję).

Otóż po powrocie z weekendu zauważyłem, że ktoś próbował mi się włamać do piwnicy (mieszkam w bloku). Z racji, że drzwi są wykonane naprawdę solidnie (przerobione po poprzednim włamaniu), włamywaczom udało się uszkodzić mocowanie jednego z zawiasów i wstępnie naruszyć drugi. Od strony ogólnodostępnej wszystko ładnie posprzątane, więc ktoś nieuważny mógłby nawet nie zauważyć próby włamania, a około połowa roboty w celu nieautoryzowanego dostania się do piwnicy wykonana.

W związku z jeszcze innymi przesłankami i wcześniejszymi rozmowami z sąsiadem (z dwa lata temu wynieśli mu dosłownie całą piwnicę) istnieje duża szansa, że to któryś z mieszkańców bloku jest sympatykiem cudzych własności, oraz że spróbuje dokończyć rozpoczętą "robotę".

Mogłem po prostu wynieść do mieszkania rzeczy przedstawiające jakąś wartość (w sumie to tylko dwa rowery).
Stwierdziłem jednak, że wpierw zadzwonię na policję i zapytam czy nie chcieliby może wykorzystać owej sytuacji do wykonania prowokacji - w sumie wystarczyłby prosty nadajnik GPS mocowany np. w kierownicy. Gdy przedstawiłem ten pomysł panu na komisariacie to zaległa dłuższa cisza, po czym padło wypowiedziane specyficznym tonem "Pan mówi poważnie...??!", gdy potwierdziłem, to koleś troszkę na mnie najechał, że to nie CSI itp. itd. i że On to jedynie kogoś na oględziny może wysłać.

Uważam, że jeżeli w XXI wieku policja w mieście wojewódzkim nadajnik GPS uważa za technologię dostępną tylko w filmach typu CSI, to nie wróży dobrze wykrywalności przestępstw.

P.S. Dla nieobeznanych w temacie - taki już naprawdę spoko GPS chowany w ramie roweru z kilkuletnią subskrypcją serwera, na które on przesyła dane, spokojnie za 300zł można na allegro dostać. I już przeciętny dziesięciolatek jest w stanie takowy sprzęt obsłużyć.

piwnica policja kradzież technologia

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 202 (260)