Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mijanou

Zamieszcza historie od: 15 sierpnia 2012 - 18:56
Ostatnio: 16 stycznia 2023 - 6:36
O sobie:

Fanka kaw wszelakich i kawowych eksperymentów. Natura typowo kocia: czasem milutka i przyjazna ale nieopacznie podrażniona wysuwa pazurki. Zbieraczka przedmiotów pięknych (czasem jest to cenny flakonik a czasem tęczowo pożyłkowany kamyk znaleziony na drodze), niepoprawna estetka stale dążąca do harmonii wszechrzeczy. Postrzelony rudzielec ale w sumie da się lubić przy odrobinie dobrej woli^^

  • Historii na głównej: 17 z 54
  • Punktów za historie: 14735
  • Komentarzy: 4967
  • Punktów za komentarze: 34213
 

#80913

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Owadzi sklep, dziś, godziny popołudniowe.

W sklepie ludzi masa, więc staram się jak najszybciej zrobić podstawowe zakupy i sobie iść. Nie, żaden tam obiad - parówki, twarożek, masło, pomidorek i… bułki czosnkowe (winna!).

No to dochodzę do tych bułek. I co widzę? Jakiś wyraźnie niedomyty pan grzebie radośnie w tych czosnkowych półbagietkach gołymi łapskami, każdą nagniata (testuje chrupkość), odkłada, przebiera. Wszystkie, jakie tam były zostały chyba dokładnie wymacane.

No wryło mnie lekko w podłogę, ale podeszłam i mówię (mówię, nie krzyczę, co ważne dla historii): "Proszę pana, co pan wyprawia? Przecież ktoś będzie kupował to pieczywo, nie wolno dotykać gołą ręką!”.

Pan nic. Pomyka jak jeleń do kas. Ale traf, akurat jakaś pani w zielonej bluzie opatrzonej identyfikatorem i wyszytym logo sieci przechodziła obok. Więc ją zaczepiam i mówię, że to pieczywo należy wymienić/wyrzucić, bo zostało dokładnie zmacane/wygniecione przez tego pana (tu wskazuję niedomytego, stojącego w ogonku do kasy), a zatem stanowi ono potencjalne zagrożenie dla zdrowia, o obrzydzeniu nie wspominając.

Kto zgadnie: jaka była reakcja skwaszonej pani?

Pognała za klientem, by obciążyć go rachunkiem za wymacane pieczywo? Pognała, by klientowi zwrócić chociaż uwagę? Zabrała inkryminowane bułki na zaplecze celem wyrzucenia bądź choć pozornej wymiany do czasu, aż za rudą przestanie dymić z rury wydechowej auta (no, nie dymi - ja tylko tak symbolicznie)?

Nie! Reakcja skwaszonej pani była następująca (wywrzeszczana w moją stronę): "I co się pani tak tu awanturuje?!”.

No to ja, z cierpliwością wypracowaną poprzez skrzywienie zawodowe, cierpliwie tłumaczę jeszcze raz sytuację i potencjalne konsekwencje w postaci potencjalnych zagrożeń i obrzydliwości.

Finał:

SP (Skwaszona Pani): "No ale co się pani tak awanturuje?!”.

JA: "Proszę zawołać kierownika" (moja cierpliwość nie obejmuje osobników płci obojga o inteligencji dorodnego kalafiora).

SP: Ja jestem kierownikiem!

Sytuacja, jak z nieśmiertelnego „Misia".
("Ja jestem kierownikiem tej szatni, nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?").
Bareja wiecznie żywy. Szczęściem nie był to owadzi sklep, w którym stale robię zakupy.

Ok, skończyłam historię. Teraz to samo opiszę w skardze, którą wyślę do kierownika regionalnego. Może okaże się rozumną istotą?

owadzi sklep

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (153)

#80645

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ludzi chyba naprawdę nawiedziło z tymi świeżakami.

Reakcje klientów wklejone za zgodą pracującej w owadzim sklepie koleżanki:

- Jak to nie ma czosnka Czarka (oryginalny folklor zachowany)? Pewnie macie schowane dla swoich!

Tak, w owadzim sklepie działa świeżakowa mafia, która wydaje te badziewne maskotki z tyłu sklepu.

- Jak to nie ma czosnka Czarka (ostatnio jakiś chodliwy ten Czarek jest)? Ja jestem stałym klientem, zawsze tu kupuję, to dla mnie powinien być.

No nie ma, bo jest przecież schowany dla swoich.

- Pani mi da więcej naklejek bo ja jestem stały klient.

No cóż. Biorąc pod uwagę, że każdy kupuje w owadzim sklepie najbliżej jego miejsca zamieszkania, to każdy jest poniekąd stałym klientem.

- A dlaczego ja nie dostałem naklejki? Przecież kupiłem winogrona!

Pan nie dostał naklejki, bo pomimo osiągniętej jakiejś tam kwoty uprawniającej do odbioru naklejki kupił papierosy w tejże kwocie, a papierosy "się nie wliczają". I leci awantura, bo on tu już więcej nie będzie kupował.

- Naklejki bierzecie dla siebie!

Biorąc pod uwagę, że każda naklejka przed wydaniem musi być "wbita" na kasę, to jednak nie.

Jeśli ktoś nie chce brać przysługujących mu naklejek, kasjer pyta ludzi w kolejce, czy ktoś je chce (taki mają kasjerzy nakaz). Wczoraj dwie starsze panie o mało się nie pobiły, która te naklejki weźmie. Koleżanka znalazła salomonowe rozwiązanie: cztery naklejki podzieliła pomiędzy dwie panie, co z kolei wywołało niezadowolenie obydwu, bo każda uważała, że krzyknęła pierwsza, że chce te cztery naklejki.

Koleżanka oddycha z ulgą, że szał naklejek skończy się 19 listopada, a ostatni świeżak zostanie wydany 3 grudnia (bodajże, bo nie pamiętam dokładnie, jakie daty podała). Ciekawe, co kierownictwo owadziego sklepu przyjdzie do głowy następnym razem. Możecie obstawiać.

gangi świeżaków

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (168)

#80583

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z zasady nie chadzam na cmentarz 1 listopada (jak gdzieś w komentarzach napisałam, o swoje groby w miarę dbamy przez cały rok a świeczkę można zapalić kilka dni przed lub po 1 listopada, o zmarłych pamiętamy w codziennej modlitwie), ale wczoraj zostałam zmuszona robić za kierowcę. I właśnie sobie ponownie uświadomiłam, dlaczego unikam cmentarzy 1 listopada. Niestety, piekielna okazała się moja ciotka, powszechnie zwana Zarazą.

Śpię sobie w najlepsze wczoraj, gdy budzi mnie telefon. Mama.
- Mija, nie poszłabyś z ciotką na cmentarz? Ona źle się czuje (czytaj: zawieź ją).
- A jak się źle czuje, to po diabła chce iść na cmentarz? No ale mama nalega, więc się zgodziłam (żal mam tylko do siebie bo przecież wiem, do jakich numerów zdolna jest Zaraza). No to skrótami podjechałam do mamy, zaczekałam pół godziny aż Zaraza się wypindrzy (rewia mody cmentarnej w tym dniu obowiązkowa).

Zaraza: - Jak Ty, Mija wyglądasz? Nie mogłaś jakoś się przyzwoicie ubrać i umalować? (kurde, ciuchy czyste, a nie zawsze mam chęć nakładać makijaż).

Zaraza: - Ty nie mogłaś umyć tego samochodu? (nie był uświniony, ale ponieważ lało, to miejscami to się osadziło, a że auto terenowe to jakoś to może bardziej widać, czy co?)

Zaraza: - No podjedź bliżej do cmentarza! (ulica zamknięta dla prywatnych aut w tym dniu) Na jaki parking? Ten o kilometr od cmentarza? (co ja poradzę, że tam właśnie jest parking). I teraz będziemy godzinę krążyć po tym parkingu! Nie mogłaś być wcześniej? (trzeba się było pindrzyć jeszcze dłużej, Zarazo).

Zaraza: - Nie, no co tu tak drogo? 20 zł za chryzantemy? To w Biedronce taniej! (trzeba było kupić w Biedronce).


Cóż. Zarazę zostawiłam pod cmentarzem. W drodze powrotnej zajechałam do mamy i stanowczo powiedziałam, że Zarazy więcej nigdzie wozić nie będę. Koszt taksówki od miejsca zamieszkania Zarazy do cmentarza wynosi zawrotne 15 zł, przy czym taksówka podwiozłaby ją pod samą bramę cmentarną i odebrała z tego samego miejsca. I że nie wiem, czy za 15 zł opłaca się robić takie szopki i psuć ludziom nerwy. I że ja jej nawet tę taksówkę zasponsoruję.

Co ciekawe, takie wyrzekania na świat, zamknięte ulice, tłok i ceny chryzantem słyszałam też od innych, postronnych ludzi. I nie rozumiem - skoro wszystko ludzi w tym dniu drażni, to po diabła masowo się udawać na cmentarze akurat 1 listopada, skoro mogą się tam udać przez calutki rok. Bez tłumów, bo na ogół nie ma tłoku na cmentarzu poza końcówką października i 1 listopada.

cmentarny blues

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (190)

#75139

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parking przed niewielkim skwerem handlowym (Biedronka, apteka, rossman plus jakaś piekarnia). Równie niewielki i niewymiarowy, trudno na nim manewrować. Z reguły zatłoczony- w każdym razie niewystarczający na potrzeby tegoż skweru. Byłam tam świadkiem wielu awantur (nie dość, że parking ciasny to jeszcze źle wyprofilowany i nieraz na zakręcie pod kątem 90 stopni zdarzają się otarcia mijających się aut bo wielu ludzi nie kojarzy, że w Polsce obowiązuje ruch prawostronny i jeśli nie ma oznaczeń WJAZD-WYJAZD to pchają się w lewo bo szybciej). Sytuacja wydarzyła się jakiś czas temu.

Niestety- mam problem z manewrowaniem tyłem na tym parkingu (mam wrażenie, że pomimo ciasnoty pasy do parkowania są nieco węższe niż na standardowych parkingach). Tego feralnego dnia wjechałam prostopadle tyłem by zaparkować. Niestety, nie zauważyłam, że wjechałam kawałkiem auta na sąsiednie, ostatnie wolne miejsce do parkowania. Już podczas manewrów zauważyłam, że jadący za mną Janusz krzywi się, gada sam do siebie patrząc na moje manewry ze złością. No nic, zaparkowałam, otworzyłam drzwi, zorientowałam się, że stoję na dwóch miejscach (było-nie było). Silnik wciąż pracuje, światła zapalone, ja wciąż mam pas zapięty. No nic. Zamykam drzwi i planuję poprawić, co by tego wolnego miejsca nie blokować.

Niestety, nic z tego. Janusz zaparkował centralnie prostopadle przede mną, moja maska nieledwie dotykała jego bocznych drzwi. Wysiada ze słowami: "No skoro pani potrzebuje dwóch miejsc parkingowych...". Drzwi zamyka i idzie na zakupy. Ja siedzę z karpikiem. No ale nic, siedzę. Za blokującym mnie Januszem inni kierowcy klną, bo muszą ominąć zawalidrogę a to na tym parkingu proste nie jest.

Po kilku minutach wraca triumfujący Janusz. No dał rudej babie nauczkę przecież! Nie spodziewał się dwóch rzeczy:

1. Że ruda baba ma kamerę w aucie
2. Że ruda baba wysiądzie jednak z auta i zacznie robić fotki sytuacji, na której widoczne są jego numery rejestracyjne.

To strzelam sobie te fotki, z premedytacją, powoli, co by janusz widział. Wraca.

-Co pani robi?!
- A zdjęcia dla straży miejskiej, którą zaraz wezwę (wyjaśniam spokojnie)
- Ale jakim prawem?!
- A takim, że zatarasował pan ruch na parkingu i uniemożliwił mi wyjazd z miejsca postojowego (tłumaczę jak dziecku, powoli, spokojnie, z uśmiechem rasowego psychopaty)
- To ja też zrobię zdjęcia, jak pani stoi na dwóch miejscach! (zaperzył się on)
- Proszę bardzo. Mam zapis z kamery jak pan uniemożliwia mi poprawienie i wyrównanie manewru (wyjaśniam dalej)
- Durna baba! Prawo jazdy za masło!
- Może i za masło ale mandat dostanie pan a nie ja.

Janusz jakoś tak szybciutko wrzucił siatkę na siedzenie pasażera, wsiadł i odjechał.

Uważajcie na rude baby za kierownicą. Wredne są niemożebnie.

a na parkingu...

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 268 (304)

#61436

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To, że NFZ jest piekielny wszyscy wiedzą. Ale że aż taki bałagan w najprostszych sprawach u nas panuje - nie wiedziałam.

Jedna z bliskich mi osób jest w ostatnim stadium choroby terminalnej. Jak to wygląda - każdy wie. Chory leżący, nie ma siły ruszyć ani ręką ani nogą a choroba czyni błyskawiczne spustoszenie w organizmie. Tak, czy inaczej, raz w tygodniu trzeba pacjenta przewieźć na oddział pobytu dziennego w szpitalu. Dopóki chory w miarę był w stanie się poruszać- dojeżdżał taksówką. Niestety, teraz nie jest w stanie wstać o własnych siłach. Więc norma, że trzeba załatwić transport medyczny na ten jeden dzień w tygodniu w trybie zlecenia stałego. Niby proste.

O nie. To by było za piękne. Nikt nie był w stanie udzielić mi informacji, kto (w sensie jaki lekarz) ma wystawić na ten transport zlecenie. Lekarz pierwszego kontaktu odsyła do lekarza specjalisty do szpitala. Lekarz specjalista ponownie do lekarza pierwszego kontaktu. Ping-pong. Odgłos piłeczki tenisowej.

Oczywiście żaden nie wyda na piśmie, że odmawia wydania zlecenia. Ok, idę do NFZ po informację. Pani w NFZ naprawdę miła, stara się pomoc, ale nie jest w stanie, bo jeśli pacjent jest objęty stała opieką specjalisty to wydaje specjalista. Ale jeśli zlecenie nie następuje bezpośrednio po hospitalizacji (a chory już zakończył kolejny pobyt w szpitalu) to lekarz pierwszego kontaktu. Żaden z punktów ustawy chyba nie łączy chorego pod stała opieką specjalisty i chorego po hospitalizacji w jedną osobę bo dwa punkty wzajemnie się wykluczają. W końcu pani z NFZ wygrzebuje numer do rzecznika praw pacjenta szpitala. I wreszcie jakieś światełko w tunelu. Pani rzecznik z pomocą pani kierowniczki radzą, by specjalista w szpitalu wydał opinię, że chory jest pacjentem kliniki XX,oddziału dziennego i nie jest w stanie poruszać się o własnych siłach oraz, że tego transportu naprawdę potrzebuje. Głupie trochę... chory w ostatniej fazie choroby terminalnej naprawdę nie jest za ruchliwy. Wreszcie sprawa transportu (przy pomocy pani rzecznik i pani kierowniczki - miłe i naprawdę życzliwe kobitki) zostaje załatwiona.

Uwaga. Załatwienie transportu dla terminalnie chorego w ostatniej fazie choroby na zabiegi przedłużające i podtrzymujące mu życie zajęło....3 dni latania, jeżdżenia i nerwów. Gdyby nie pomoc pani rzecznik i pani kierowniczki zapewne musiałabym wieźć chorego na wózku. Zimą byłoby łatwiej, bo położyłabym na sankach - chory siedzieć już też nie jest w stanie. Ludzie - gdzie ja żyję?

tansport medyczny

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 376 (458)

#59657

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Co się robi, gdy pędzi karetka na sygnale? Zjeżdża się z pasa ruchu karetki. Przynajmniej tak się robi w 99% przypadków. Dziś byłam świadkiem tego 1% wyjątków.

Sobota, godziny wczesnopopołudniowe, ruch spory, wiadomo, zakupy, ale ruch na dwóch pasach dość płynny, bez korków. Lewym pasem leci karetka, światła migają, syrena wyje. Kierowcy dość sprawnie zajmują pas prawy, nawet jeden drugiego wpuszcza, na "zakładkę". I teoretycznie karetka powinna lecieć te sto lub sto kilka na godzinę, jak leciała. Teoretycznie. Bo na lewym pasie dostojnie jechał sobie starszawy ford kierowany przez równie starszawego pana. Pan nie zareagował na siedząca mu już dosłownie na ogonie karetkę, mimo, że kierowcy z prawego pasa wręcz zatrzymywali się, trąbili i gestami nakazywali panu zjechanie na pas prawy. Nie wiem, co by było, gdyby kierowcy jadący z przeciwnej strony nie zwolnili dla karetki pasa równoległego. Dzięki temu manewrowi erka poleciała dalej. Widziałam, jak pasażerowie aut sąsiednich robili zdjęcia Forda i tablic rejestracyjnych. Mam nadzieję, że policja wlepi kierowcy za to chociaż mandat. Bo co by było, gdyby zamiast podwójnej ciągłej była ciągnąca się wzdłuż jezdni, tak ostatnio modna wysoka wysepka?

Do tej pory rozkminiam, czy kierowca Forda był niedowidzący i niedosłyszący, czy po prostu złośliwy i to głupio złośliwy łamiąc przepisy ruchu drogowego tylko dla samej satysfakcji, że "mam prawo jechać lewym pasem z prędkością 40km/h". Z tą ciągłą jazdą lewym pasem też nie jest do końca tak, jak pan sobie założył.

za kierownicą..

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 530 (594)

#59757

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Ludzki obyczaj ciekawy jest nadzwyczaj".

Zaczął się okres komunijny. Na Piekielnych zapewne już opisano to w tomach, ale wiecie, jak to jest: co innego przeczytać o tym, co część rodziców dzieci komunijnych wtedy wyprawia, a co innego doświadczyć tego na własnej skórze niejako.

W sąsiedniej klatce schodowej mieszka rodzina z trójką dzieci. Umownie nazywam ten układ rodziną, bo pani ma troje dzieci z różnymi partnerami, ale nie oceniam, bo każdy żyje jak chce i nie o to chodzi w historii. To, co jest ważne to fakt, że matka nie pracuje, obecny partner matki zarabia najniższą krajową a pani pożycza od sąsiadów (od pieniędzy po żywność) na długo przed "pierwszym". W małych blokach ludzie na ogół się znają. Ma to swoje dobre i złe strony, gdyż jakaś tam solidarność międzyludzka i pomoc sąsiedzka istnieje ale w zamian "wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi".

Za dwa tygodnie, w niedzielę najstarsza pociecha tej pani przystępuje do Pierwszej Komunii. Tydzień temu spotkałam wspomnianą sąsiadkę w sklepie. No i oczywiście pożaliła się, że pierwsza komunia to taki wielki wydatek, a ona jeszcze nie ma sukienki dla małej (w miejscowym kościele obowiązuje wolna amerykanka w kwestii mody komunijnej). Wysłuchałam, wróciłam do domu, po czym wykonałam szybki telefon do jednej ze starszych kuzynek, której córka przystępowała do komunii w ubiegłym roku.

Kuzynka bez trudu zgodziła się oddać sukienkę po córce. Po sukienkę pojechałam, oddałam do pralni (choć kuzynka po uroczystości i tak ją oddała do pralni, a potem rzecz przez rok wisiała w pokrowcu w szafie, ale pomyślałam, że dziewczynce miło będzie otrzymać rzecz odświeżoną). Sukienka naprawdę słodka, ale dostosowana do komunii, a nie do wizerunku miniaturowej panny młodej, do tego wianuszek i rękawiczki - ładne ale skromnie gustowne.

Zaopatrzona w komunijne ciuszki kilka dni temu zawitałam w progi sąsiadki. Sąsiadka sukienkę obejrzała. Po czym oddała ze słowami, że "za skromna". I ona wzięła pożyczkę, tzw. "chwilówkę" i sukienkę kupi. Szczęka opadła mi do podłogi, ale pożegnałam się, biorąc z powrotem wzgardzoną sukienkę.

Powiedzcie, co trzeba mieć w głowie, by brać "chwilówkę" po to, by kupić za ciężkie pieniądze nową sukienkę do komunii a la "Hollywood diva/cygańska panna młoda", jeśli na co dzień nie ma się na chleb? U nas normą było, że sukienka z jednej dziewczynki służyła drugiej dziewczynce, która do Komunii szła w następnym roku.

A efektem, który wkurzył mnie najbardziej są złośliwości szerzone przez sąsiadkę, której chciałam zrobić dobrze. Podobno przyniosłam jej jakiś "stary łach". Cóż. "Stary łach" wzięła ode mnie sąsiadka z dołu, dla wnusi, która w przyszłym roku ma komunię, bo sukienka naprawdę ładna, śnieżnobiała i w dodatku ani grosza nie kosztuje. Niech się wnusi dobrze nosi w tym dniu.

Refleksja: narzekamy, ze Komunia to taki wielki wydatek, szukamy winnych w kosmosie, w kościele, w klerze. Ale nieraz bywa tak, że sami sobie te wydatki narzucamy porzucając zdrowy rozsądek i wszelki umiar w wydatkach. I kolejna refleksja: z pomocą komuś należy się trzy razy zastanowić, bo dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

Komunia

Skomentuj (101) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 868 (974)

#58108

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W związku z historiami Samanthy Fisher (#58087 i poprzednie) postanowiłam i ja podzielić się swoimi doświadczeniami z końmi, czy raczej piekielnymi ludźmi, którzy ich dosiadają. Konie to wspaniałe, mądre i szlachetne zwierzęta ale często przyciągają dziwnych ludzi. Niestety, teraz już jeżdżę dość rzadko (czas)więc historie będą z czasów, gdy stadnina była moim drugim domem. O jeźdźcach niefrasobliwych.

1. "Businessmani".
Bo jeździć konno to przecież prestiż. Na pierwszą lekcję jazdy konnej (na lonży) należy ubrać się jak na galę czy na Hubertusa (białe legginsy, malinowy/czarny rajtrok, wyglansowane oficerki, biala koszula i krawatka). Koniecznym atrybutem jest też palcat. Na nic tłumaczenia, że koń może opacznie 'zrozumieć' dotknięcie palcata, nie mówiąc już o tym, że niektóre konie (te po przejściach) dostają piany na widok i dotknięcie palcatem. Hm... tak więc na pierwszej lekcji takich businessmanów uczyliśmy spadać. Tak by wiedzieli, jak spadać, by się nie połamać. Kilka razy pozsuwali się w stępie i już jakby mniej się wydawali eleganccy, a bardziej przybrudzeni. Znakomita część już na drugiej lekcji się nie pojawiała. Jednak garstka była uparta i przechodziła do dalszego etapu: jazda na paddocku czy krytym maneżu. Rozsiodłać i wytrzeć sianem konia po treningu? No żart? Wy wiecie, kim ja jestem? Nie wiemy, ale z końmi w życiu nie powinieneś mieć kontaktu, skoro ich tak naprawdę nie lubisz.

2. "Dokarmiacze".
Owszem. Każdy konik lubi jabłko, cukier w kostkach. Ale nie co minutę, na bogów! Nie można dawać koniowi pudełka cukru.

3. "Ogony".
Jeżdżą stępa lub dostojnym kłusem. A jednak zapisują się na jazdy w tzw. teren. Czyli tam, gdzie trzeba czasem pogalopować, przeskoczyć jakiś pieniek, leżącą gałąź czy wąski rów z wodą. Nieeee. On jedzie dostojnie. Leżącą niską przeszkodę ominie wstrzymując całą grupę i psując jazdę innym. Zostawić ogona na łasce losu nie można, bo wyjeżdża się grupą i wraca grupą. Poza tym, nie wiadomo, co taki pozostawiony sam sobie ogon zrobi z koniem.

4. Dzieci.
Nie da się niektórym rodzicom wytłumaczyć, że na terenie stajni nie ma opiekunek do dzieci. Nie da się wytłumaczyć, że dzieci nie powinny same wchodzić do boksów, że w stajni nie wolno krzyczeć, biegać i straszyć koni. Że nie można jeździć z kilkuletnim brzdącem na siodle przed sobą. Oni płacą za jazdę, więc pewnie i przedszkole na godziny powinno być w stajni.

5. "Płacę i wymagam".
To tacy, którzy sami konia nie osiodłają a potem nie rozsiodłają i nie wytrą. Bo płacą za jazdę. A tak w ogóle, to dlaczego to siodło jest takie stare? Nie, on nie chce tego konia, chce tamtego. Nieważne, że tamten koń jest 'trudny' i wymaga doświadczonej ręki. Spadł i się potłukł? Nasza wina! Bo co wy tu macie za konie jakieś dzikie! Jasne, specjalnie dla takich ludzi trzymamy kilka tarpanów ;)

stadnina

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 419 (593)

#57007

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z cyklu: " To wcale nie jest żart, to się dzieje naprawdę".

Sytuacja miała miejsce dosłownie kwadrans temu. Nie wiem, co mnie obudziło tak wcześnie, choć zakładam, że to te niedokończone sałatki no i po pieczywo trzeba się przejechać. Tak, czy owak, nasypałam kawę i swoim zwyczajem wyglądam przez okno celem sprawdzenia pogody. Mimowolnie rzut oka na parking, tak kontrolnie, czy autko stoi. Stało.

Parking u nas to cierń w oku. Blok budowany na początku lat 70-tych, niestety, nie pamiętam ich, ale auto wtedy miał co dziesiąty obywatel, jak pamiętam z lekcji. Nasz parking wielkością odpowiada tym danym, więc na parkingu panuje zasada: Kto pierwszy, ten lepszy". Reszta zadowala się poboczem lub częściowo chodnikiem (dbając o przepisowe 1.5 metra dla pieszych).

Tak czekam sobie aż woda na kawę się zagotuje (no jak bez kawy?) i widzę, że dwoje sąsiadów też już wsiada do aut i jedzie po ostatnie drobne sprawunki (blok zamieszkały głównie przez ludzi starszych, więc mających jeszcze nawyk jak najwcześniejszego wyruszania po zakupy w takich dniach). Pojechali, ja zalewam kawę i nagle widzę męża Piekielnej zza ściany,uwijającego się po parkingu (dla przypomnienia www.piekielni.pl/41420 ). Starszy pan w opuszczone przez jednego sąsiada miejscu, stawia trójkąt awaryjny. W drugie kawałek deski na koziołkach (takiej, jak stawia się przy robotach drogowych). Poprawia ustawienie. Co jest? Życzliwy ze mnie stwór, choć rudy. Więc okno otwieram i pytam, czy coś się stało i czy w czymś sąsiadowi może pomoc. Jednocześnie w głowie pulsuje mi lampka: "Boże, jakieś rury może biegną pod parkingiem - gaz się ulatnia, woda wybija, co jest?" Wiadomo, bez kawy tak zupełnie rozsądnie się nie myśli o tej godzinie.

Odpowiedź męża Piekielnej zadziwiła mnie. On... "rezerwuje miejsca, bo rodzina wieczorem do nich przyjeżdża na wigilię. Żeby im aut nie ukradli, bo z ich okien nie widać pobocza".

I znów okazało się, że rude wredne. Krótko wytłumaczyłam panu, że parking nie posiada miejsc prywatnych, należy do spółdzielni, więc nie można ot, tak sobie rezerwować miejsc parkingowych dla rodziny, tym bardziej przy użyciu trójkąta i prowizorycznej zapory. A że dyskusja toczyła się przez okno, dołączyli też inni sąsiedzi, którzy mężowi Piekielnej wytłumaczyli, że oni też chcą widzieć swoje auta i też przyjeżdżają do nich na wigilię goście. I w związku z tym, anulują jego rezerwację. Na to dictum z okna wychyliła się głowa samej Piekielnej, która rozdarła się (swoim zwyczajem), że w tym bloku sama swołocz, a ta ruda (chyba mnie miała na myśli) dziw*a i kociara (z drugim się zgadzam) to pożałuje, że się urodziła. Dopiero groźba wezwania policji lub straży miejskiej, wyrażona przez sąsiada z drugiego piętra (blok czteropiętrowy) zamknęła piekielnej usta. Mąż Piekielnej zabrał swój trójkąt i szlabanik. Tylko... po co on tam nadal tkwi i czego na parkingu wypatruje? Ech... może boi się Piekielnej.

Dobrze. Kawa odpita, historia (teraz już mogę się z niej śmiać) napisana. Trzeba wyruszyć po pieczywo. Ciekawe, czy po powrocie zastanę "zarezerwowane" miejsca. Mam nadzieję, że nie, bo musiałabym odnieść mężowi Piekielnej jego trójkąt awaryjny, a spotkanie z Piekielną jakoś mi się nie uśmiecha za bardzo :)

Wesołych Świąt, drodzy Piekielni!

osiedlowy parking w wigilijny poranek

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 532 (652)

#55970

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pamiętacie moja historię o sprytnej naciągaczce? (http://piekielni.pl/50124).

Panna znowu się uaktywniła. Ta sama metoda, ta sama gadka. Mieszkańców dzielnic Gdańsk-Południe przestrzegam przed panną wyłudzającą pieniądze metodą: "Na chorą siostrzyczkę".

Bezczelność wyłudzaczy jednak nie ma granic. W maju, za własne pieniądze wydrukowaliśmy ostrzeżenia przed oszustką, które dozorczyni porozwieszała na tablicach ogłoszeń, wewnątrz klatek schodowych w blokach. Oszustka odczekała jakiś czas, aż sprawa przycichnie i nadal uprawia swój proceder i żeruje na dobrych sercach i empatii starszych, w większości, mieszkańców osiedla. Swoją rolę odgrywa mistrzowsko.

nastoletnie oszustki

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 376 (450)