Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

timo

Zamieszcza historie od: 23 kwietnia 2012 - 11:05
Ostatnio: 10 sierpnia 2020 - 1:03
  • Historii na głównej: 51 z 80
  • Punktów za historie: 19326
  • Komentarzy: 2185
  • Punktów za komentarze: 17242
 
zarchiwizowany

#55816

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie będę opisywał konkretnej sytuacji czy zachowania konkretnej osoby, ale pewne zjawisko, bardzo powszechne na naszych drogach, ale kompletnie ignorowane przez odpowiednie służby. Widoczne jest to szczególnie teraz, kiedy wcześnie robi się ciemno i więcej jeździmy po zmroku.

Otóż zmorą kierowców są niesprawne i/lub źle ustawione światła samochodów z przeciwka. Na kursie prawa jazdy wymagają od człowieka sprawdzanie tych wszystkich rzeczy pod maską (szczerze mówiąc nie wiem dokładnie czego, bo za moich czasów tego nie było), ale nie potrafią nauczyć prawidłowego montażu żarówki. Tak w ogóle to szczerze podziwiam ludzi, którzy potrafią włożyć żarówkę (szczególnie H4) do góry nogami - przecież to trzeba zrobić po prostu siłą, podginając kołnierz żarówki - tylko w jednej pozycji "wchodzi" ona właściwie i bez oporu. A potem jedzie taki i ptakom po oczach świeci (i kierowcom z przeciwka), a na drodze ciemno. Za to ma dobrze oświetlone znaki. W efekcie kierowca z przeciwka nie widzi kompletnie nic - super bezpieczne, prawda?

Litościwie pominę milczeniem chińskie pseudoksenony.

Osobny temat to poprzepalane żarówki albo instalacja w takim stanie, że światło ma siłę jak świeczka (i wcale nie trzeba do tego starych aut - wystarczy niedbale poskładana instalacja elektryczna po naprawie powypadkowej albo błąd przy wpinaniu w instalację dodatkowych odbiorników, np. gniazda przy haku).

Szczerze mówiąc nie rozumiem, dlaczego policja i inne służby nie robią z tym kompletnie nic. Stoją sobie przy drodze z suszarką, mijają ich auta z widoczną gołym okiem niesprawnością oświetlenia, a oni mają to w dupie. Ktoś ma pomysł dlaczego? Przecież za to też są mandaty.

I niech mi ktoś powie, że to nie jest piekielne - zarówno ze strony policji, która podobno ma dbać o nasze bezpieczeństwo, jak i kierowców, którym nie chce się poświęcić minuty na sprawdzenie stanu oświetlenia.

P.S. Żeby nie było, nie wymagam od nikogo biegania wokół auta przed każdą jazdą, ale ogarnięty kierowca nawet nieświadomie zwraca uwagę na takie rzeczy, jak odbicie świateł w sąsiednim samochodzie i wyłapuje niesprawności.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (191)
zarchiwizowany

#55413

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Odnośnie historii: http://piekielni.pl/55409 (polecam przeczytać przed lekturą poniższego tekstu).

Niemal codziennie jeżdżę autobusem pewnej linii w pewnym mieście. Linia to ma to do siebie, że jej przebieg w pewnym momencie wpada z jednej ulicy na drugą - z jednopasmowej (1+1) na dwupasmową (2+2) w taki sposób, że z tej jednopasmowej na dwupasmową można skręcić tylko w prawo.

Normalny kierowca, jadąc dwupasmową (z lewej, patrząc z perspektywy autobusu wyjeżdżającego z jednopasmowej), widząc wyjeżdżający z prawej autobus i mając wolny lewy pas, zjeżdża na niego, celem ułatwienia wjazdu autobusowi na wolny wówczas prawy pas. Ale na 2 na 3 razy kiedy jadę tą linia trafi się idiota, który - będąc sam na drodze - uparcie trzyma się prawego, zmuszając autobus do czekania. Owszem, formalnie mu wolno, ale ku*wa po co? Żeby komuś zrobić na złość, kierując się zasadą "o wy maluczcy, którzy musicie tłuc się autobusem, ja, wielki pan zmotoryzowany, pokażę wam, gdzie wasze miejsce"?

Jeżdżę autobusami nie z przymusu, a z wyboru - auto przez większość tygodnia stoi pod blokiem, ruszam je na większe zakupy, albo jak zaśpię i muszę być gdzieś "już natychmiast". Ale czym ma zachęcać komunikacja miejska, skoro kierowcy - we własnym interesie, aby mniej było samochodów w mieście - powinni jej ustępować, tym samym zwiększając jej konkurencyjność, a tymczasem robią dokładnie odwrotnie, zniechęcając ludzie do KM i powodując zwiększenie ilości samochodów i tym samym większe korki w mieście?

Ludzie, ogarnijcie się, bo sami sobie robicie na złość - w autobusie jedzie ~100-150 osób, z czego 50 pojedzie własnymi autami, jeśli komunikacje miejska nie spełni ich oczekiwań i przez to będziecie mieć na ulicy przed sobą 50 osobówek, zamiast jednego autobusu.

P.S. Oczywiście, upraszczam, ale mechanizm jest chyba jasny...

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (59)
zarchiwizowany

#55265

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zadziwia mnie obłuda społeczeństwa. Z jednej strony trwa permanentne narzekanie na stan taboru w naszym MZK, rzadkie kursy, podwyżki cen biletów itd. Z drugiej zaś strony ludzi pukają się w głowę, jeśli ktoś się nie stawia kanarom. Ale do rzeczy:

Jechałem 2 dni temu autobusem miejskim. Bilet oczywiście posiadałem (mam praktycznie zawsze - zdarzy mi się może raz na kilkadziesiąt przejazdów jechać bez, np. jak kompletnie mi się skończy gotówka i jadę do bankomatu, bo mam daleko). Zdarzyła mi się kontrola biletów - większość kontrolerów w mieście znam (w miarę stała ekipa), a do tych 2 pań mam wyjątkowe szczęście - jak już mi się trafi kontrola, to prawie zawsze w ich wykonaniu. Widzę, że wchodzą, kiwam głową na "dzień dobry", panie "odkiwują", wyciągam bilet, jedna pani kontrolerka go bierze i pyta o legitymację (zdziwko, bo zwykle nie pytają - znają mnie też z widzenia - ale w końcu ich prawo). Szukam, szukam, ale nie mam - olśnienie: byłem podbić, zostawiłem w kieszeni w innej bluzie. Nie ma problemu, dostaję wezwanie (w końcu moja wina) z informacją, że jeśli mam dokument w domu, to mam w ciągu 7 dni pójść z nim do Punktu Obsługi Klienta i wtedy nie zapłacę kary, tylko 12 zł opłaty manipulacyjnej. Ok, jasne - w końcu to moje gapiostwo. I na tym mogłoby się skończyć, gdyby nie komentarze współpasażerów:
- "głupi jakiś, nie kłócił się z tą pi*dą"
- "co za ku*wy jedne, biednego studenta się czepiają"
- "serca nie mają, człowiek ma bilet, a te suki nie odpuszczą"
- po ich wyjściu z autobusu: "panie, coś pan, głupi, że pan to przyjmujesz?", "no chyba pan tego płacić nie zamierza"

Witki mi opadły.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (203)
zarchiwizowany

#55260

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że handlarz (nie handlowiec!) to najgorszy gatunek człowieka.

Słowem wstępu: wielokrotnie spotykałem się z nieuczciwością, chamstwem i brakiem poszanowania cudzego czasu przez handlarzy. Gdybym chciał opisać wszystkie sytuacje, to wyszłaby niezła książka. Zatem kilka najciekawszych przypadków:

1) Jedziemy po maszynę (nieważne jaką) - ponad 500 km w jedną stronę (z Opolszczyzny aż za Białystok). Wcześniej oczywiście dokładnie przeczytana oferta na portalu ogłoszeniowym, kilka rozmów telefonicznych ze sprzedawcą, zapewnienia o pełnej sprawności maszyny, dodatkowe zdjęcia (stan wizualny korespondował z zapewnieniami o stanie technicznym) itd. Ok, umawiamy się na konkretny dzień i jedziemy - z zamiarem kupna, przecież nikt nie jedzie ~1000 km pooglądać i się zastanowić. Dojeżdżamy na miejsce, okazuje się, że maszyna nie jest w pełni sprawna - nie żeby całkiem nie działała, ale niesprawna jest jedna z ważniejszych funkcji. Z naszej strony pada propozycja zakupu za zdecydowanie mniejszą kwotę (po oszacowaniu kosztów naprawy). Oczywiście handlarz się nie zgadza, może opuścić 500 zł (koszt samych części do naprawy: ~3000-4000). Sprzedawca nie widzi w swoim zachowaniu nic niestosownego. Nasze straty (nie liczę czasu): 700 zł w paliwie (terenówka z duuużą przyczepą - ~14 litrów na setkę).

2) Szukaliśmy przyczepki do samochodu. Wypatrzyliśmy na portalu ogłoszeniowym odpowiadający nam model i egzemplarz. Na zdjęciach prezentowała się ładnie, a że jest to prosta konstrukcja, to raczej nie było miejsca na niespodzianki odnośnie stanu (wiedzieliśmy o niesprawnych światłach, ale to pryszcz - ojciec jadąc po odbiór zabrał taki "awaryjny" zestaw świateł na magnesach, żeby spokojnie wrócić do domu). Oczywiście wcześniej telefonicznie wynegocjowana cena, potwierdzony stan, adres sprzedawcy, data odbioru. Ojciec jedzie (~200 km w jedną stronę), umówił się wcześniej z gościem, że zadzwoni dojeżdżając - jego telefon milczy. Nie odbiera mimo prób połączenia z różnych numerów. Zatem ja w domu przystępuję do komputerowego "śledztwa" - po widocznych na zdjęciu elementach, na podstawie map internetowych, street view i paru innych szczątkowych informacji ustalam nazwisko i adres faceta. Ojciec jedzie do niego do domu - mina gościa, kiedy okazało się, że w internecie jednak nie był anonimowy: bezcenna. Ale przyczepki "już nie ma, bo sprzedał 2 tygodnie temu". Aha - ogłoszenie umieszczone 4 dni temu, termin odbioru umówione 2 dni temu i potwierdzone w dzień wyjazdu. Typ ogólnie chamski, ale co zrobić - nie mamy możliwości manewru. Ojciec wraca z niczym. 3-4 tygodnie później ogłoszenie pojawia się ponownie: ta sama przyczepka, te same zdjęcia, ten sam numer telefonu. Tym razem robimy inaczej: ojciec dzwoni do znajomych mieszkających kilka km od tego gościa, oni dzwonią umawiają się na odbiór za 2 godziny, przyjeżdżają i zabierają do siebie (odebraliśmy od nich parę dni później). Ojej, to jednak nie sprzedał 2 tygodnie temu? Straty: ~250 zł na paliwo.

3) Włamano mi się do auta wybijając szybę, tzw. "trójkąt" w drzwiach. Mimo, że mam ubezpieczenie szyb i miałbym bez wkładu własnego nową szybę (170 zł + montaż), to wolałem kupić używkę z tego samego rocznika, co moje auto - wiadomo, przy ewentualnej odsprzedaży nabywca zwykle patrzy, czy wszystkie szyby są z jednego rocznika, wpływa to na wartość auta. Znalazłem na allegro, dość niedaleko (~50 km), pomyślałem, że odbiorę osobiście (zależało mi na czasie). W międzyczasie okazało się, że ktoś z rodziny z miasta sprzedawcy jedzie do nas na imprezę rodzinną, więc odpadła mi jazda - poprosiłem o odebrania. Dzwonię do sprzedawcy. Tak, oczywiście - szyba jest. Ok, to ja załatwiam transport i zadzwonię potwierdzić. Dzwonię do wujka, zgadza się odebrać, jedzie do sprzedawcy. Ja dzwonię do sprzedawcy powiedzieć, że zaraz ktoś przyjedzie i żeby naszykował szybę - wujkowi się spieszyło. Tak, czeka już naszykowana. Za 15 minut telefon od wujka - jest na miejscu, ale nie ma szyby. To ja do sprzedawcy, no bo jak? No, tak właściwie to on szukał dopiero jak wujek przyjechał. Po co wystawia ofertę towaru, którego nie ma (i to 2 sztuk)? Bo mu się pomyliło... I oczywiści też nie widzi nic złego w swoim zachowaniu. Straty: materialne tym razem pomijalne (przejazd z jednego końca miasta na drugi), ale czasowe i nerwowe spore. Jakbym jednak ja pojechał, to byłoby znów 50 zł w plecy.

Sorry, że tak długo. Starałem się skracać, ale pewnych rzeczy nie mogłem pominąć, żeby nie zubożyć obrazu sytuacji.

Pytanie brzmi: na co liczą ci ludzie?

Handlarz to nie zawód, to stan umysłu.

Oczywiście nie mówię, że tacy są wszyscy. Ale z racji, że często mam z tą grupą zawodową do czynienia, to często też spotykam takich buraków na swojej drodze.

Na koniec, dla czepialskich, moja prywatna definicja handlarza: człowiek, który zajmuje się, najczęściej pokątnie (bez założonej działalności) sprowadzaniem z zachodu rozmaitego sprzętu w lepszym lub gorszym stanie w celu odsprzedaży, często uprzednio maskując (nie naprawiając) usterki. Zaliczam do tego również wszelkiego rodzaju recyklerów motoryzacyjnych, tzw. "szroty".

Co ciekawe: nie chciałbym nikogo urazić, ale takie sytuacje ZNACZNIE częściej zdarzają się na tzw. ścianie wschodniej (podlaskie, lubelskie, podkarpackie itd.), a praktycznie nie występują np. w Wielkopolsce.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (189)
zarchiwizowany

#55156

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś rok czy dwa temu wybudowano u mnie w mieście pływalnie, w zasadzie taki mały park wodny - baseny, zjeżdżalnie, grota solna, sauna itp. Wybudowany został przez gminę z dużym (nie pamiętam teraz czy 66 czy 85%, ale chyba 85) dofinansowaniem unijnym za łączną kwotę ok. 19 mln zł (o ile dobrze pamiętam, może być niewielka różnica, ale to nieistotne dla historii). Od początku opozycja w radzie gminy oraz wielu mieszkańców podnosiło zarzut, że taka inwestycja to zbyt duże obciążenie dla gminy - nie sama budowa, a koszty eksploatacji, których nie pokryją w całości wpływy z biletów. Gmina pokazywała jakieś optymistyczne prognozy, że jednak kasa z biletów wystarczy. No i wystarczyła... jakim cudem? Otóż od początku założenie było takie, że w godzinach przedpołudniowych pływalnia ma służyć głównie szkołom. A gmina, jako organ prowadzący szkół podstawowych i gimnazjów, zrobiła taki sprytny "myk", że pieniądze, które de facto idą na eksploatację obiektu, przekazuje szkołom jako środki celowe na lekcje WFu na pływalni, szkoły te pieniądze płacą pływalni i wszystko się zgadza - pieniądze z biletów pokrywają koszty eksploatacji (co należało wykazać). I co z tego, że to są te same pieniądze, które powinny być zapisane w budżecie bezpośrednio na eksploatację pływalni? Przecież tak lepiej wygląda ;)

Kreatywna księgowość przestała być domeną prywatnych firm i wkroczyła do sektora budżetowego. Ale czemu tu się dziwić, skoro przykład idzie z góry...

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (37)
zarchiwizowany

#54976

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rozstałem się niedawno z dziewczyną, co skutkowało zakończeniem wspólnego mieszkania. Niemniej jednak kontakt mamy dobry, co pozwoliło mi usłyszeć następującą relację: otóż w nowym mieszkaniu moja była ma współlokatorkę. Dziewczyna zaczyna właśnie studia na kierunku "stosunki międzynarodowe".
Rozmowa tejże z moją byłą dotyczyła jednego z wykładowców - "zaledwie" magistra, będącego jednakowoż jednym z najlepszych merytorycznie wykładowców w instytucie - jeśli nie najlepszym. Człowiek młody, pasjonat, z prowadzonych przezeń przedmiotów wiedzę ma przeogromną. Jest przy tym bardzo wymagający, każde zajęcia zaczynają się tzw. wejściówką z literatury zadanej na poprzednich zajęciach. Jeśli ktoś przeczytał zadany (dłuuuugi) tekst, nie miał problemów z zaliczeniem. Moja była lojalnie uprzedza nową współlokatorkę o czekających ją zajęciach, informując (mieszkaliśmy razem, kiedy miałem zajęcia z tym wykładowcą, więc zna temat), że do przeczytania z jednych zajęć na drugie (tydzień odstępu) jest od 150 do 300 stron. Reakcja współlokatorki: "to ja mam tyle czytać? Ja w wżyciu żadnej książki do końca nie doczytałam!" - i tacy ludzie idą na studia? Bo moim zdaniem taka osoba nie powinna skończyć gimnazjum, nie mówiąc już o maturze...

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (379)
zarchiwizowany

#54499

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wracałem sobie przed chwilą z mojego miasta wojewódzkiego (X) do rodzinnego, powiatowego (Y). Droga to mniej więcej po połowie "krajówka" oraz droga wojewódzka (z dużo mniejszym ruchem), a odległość około 42 km. Wyjeżdżam z X i widzę w lusterku szalejąc Porsche Cayenne. Miejsca do wyprzedzania ewidentnie nie ma, w obie strony jedzie zwarty sznur pojazdów. Ale co to dla mistrza kierownicy w Porsche... kawałek miejsca (zdecydowanie za mało do wyprzedzania nawet mocnym autem) i jazda - co tam, że kilku kierowców musi gwałtownie hamować, żeby zrobić miejsce idiocie. Przecież jemu udało się wyprzedzić "aż" dwa auta... Za jakiś kilometr powtórka z rozrywki, dokładnie taka sama sytuacja, tylko tym razem wyprzedził aż trzy pojazdy. To samo jeszcze 2 razy na kilku kilometrach. Dodam, że na początku (wyjazd z X) był za mną w zasięgu wzroku w lusterku, a po tych wszystkich manewrach nadal w zasięgu wzroku, tylko z przodu - zaiste, imponujący postęp. Ale to jeszcze nie koniec. Po ok. 20 km z drogi krajowej zjeżdżamy na wojewódzką. Ruch na niej jest znikomy, raptem dwie ciężarówki do wyprzedzenia i całkiem pusto aż do Y. W międzyczasie Porsche odjechało poza zasięg wzroku (co nie znaczy, że daleko - droga jest dość kręta, więc wystarczyło 500 m, żeby schować się za zakrętami). Ja wyprzedziłem sobie spokojnie obie ciężarówki i jadę normalnie około 90-100 km/h. Dojeżdżam do Y i na pierwszym rondzie stoję za "mistrzem kierwonicy". Czyli w efekcie zyskał dosłownie 2 sekundy stwarzając przy tym co najmniej 5 niebezpiecznych sytuacji. Minęliśmy rondo, facet zjeżdża na stację. Zjeżdżam za nim, on wysiada, ja otwieram szybę i mówię: "wie pan co, jadę za panem od X i obserwuję pana jazdę, a teraz, po tych wszystkich pana szaleństwach, jesteśmy w tym samym miejscu w tym samym czasie", na co padła odpowiedź godna Mistrza Ciętej Riposty: "spie*dalaj!" - i najwyraźniej zakupy na stacji już mu nie były potrzebne, bo wsiadł i z piskiem odjechał...

polskie drogi mistrz kierwonicy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 217 (261)
zarchiwizowany

#53074

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tak mnie teraz naszło na opisanie pewnej sprawy - nie żadne wydarzenie, a raczej kolejny urzędniczy absurd Unii Europejskiej.

Jak zapewne wiecie UE zajmuje się opisywanie, szczegółowo do granic absurdu, rozmaitych zasad, parametrów, szczegółów i innych pierdół. Najbardziej znane przykłady to np. kolor jabłek czy krzywizna bananów (zależnie od kraju pochodzenia mają one inny promień i jest to niezwykle istotne ze względów podatkowych, gdyż te bardziej zakrzywione pochodzą spoza Unii i są obłożone cłem).

Drugą rzeczą, o której zapewne nie wszyscy wiedzą, jest fakt, że w wielu krajach unijnych, w tym w Polsce, obowiązuje system elektronicznego poboru opłat za korzystanie z dróg krajowych i autostrad (Via Toll) dla pojazdów i zespołów pojazdów o DMC powyżej 3,5 tony. Jego elementy to "bramki" nad drogami (takie metalowe konstrukcje stojące nad ulicą, na których są zawieszone czytniki - nie chodzi o bramki ze szlabanami przy autostradach) oraz urządzenia montowane w pojazdach. Urządzenie takie musi mieć każdy pojazd powyżej 3,5 tony poruszający się po drogach kraju, w którym system obowiązuje. Ma ono rozmiary porównywalne z 5-calową nawigacją i musi być umieszczone od wewnątrz na przedniej szybie pojazdu.

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że każdy kraj ma swoje urządzenie, skutkiem czego pojazdy jeżdżące w transporcie międzynarodowym mają za szybą po 5 czy 7 Via Boxów (tych właśnie urządzeń).

Przypominam, że jednocześnie w Polsce i wielu innych krajach obowiązuje przepis zabraniający umieszczania przedmiotów za szybą w polu widzenia kierowcy.

I teraz to, do czego zmierzam od początku: byle pierdołami Unia się za nasze pieniądze zajmuje, ale czymś naprawdę istotnym, co realnie wpływa na bezpieczeństwo ruchu, jakoś nie potrafi. A wystarczyłoby ujednolicić w drodze dyrektywy częstotliwość radiowej komunikacji Via Boxów z bramkami i zamiast 5 czy 7 mogłoby wisieć tylko jedno urządzenie w pojeździe, zasłaniając 5-7 razy mniej pola widzenia kierowcy.

To oczywiście tylko drobny wycinek, dotyczący jednego z wielu problemów jednej z wielu branż. Zapewne jest tego multum. Chciałem tylko na przykładzie uwidocznić piekielność struktur urzędniczych na każdym szczeblu. I nie, nie jestem przeciwnikiem Unii (entuzjastą też nie).

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (158)
zarchiwizowany

#51424

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Odnośnie mojej poprzedniej (http://piekielni.pl/51220) historii o panoszących się Romach, którzy biją kogo popadnie na mieście.

Otóż policja, zamiast zająć się nimi na zasadzie "do czego by się tu doczepić" i maksymalnie uprzykrzyć im życie za zachowania, których się dopuszczają, zajmuje się... No nie zgadniecie. Tak, nasi dzielni stróże prawa wszczynają postępowania i kierują zawiadomienia do prokuratury przeciw osobom, które na forum internetowym lokalnej gazety napisały komentarze "o charakterze rasistowskim" oraz "nawołujące do przemocy i zemsty". Problem w tym, że te komentarze nie są przesadnie agresywne (trudno, żeby były pochwalne...), nawet stosunkowo mało w nich określeń typu "brudasy" itp. - po prostu wyrażają zwykłe ludzkie emocje, zrozumiałe z punktu widzenia wydarzeń. Wiadomo, że niektóre są ostre, pojawiły się też teksty typu "dlaczego chłopaki z miasta nie potrafią się zebrać i zrobić z nimi porządku", ale wpisów jawnie nawołujących do rozwiązań siłowych jest raptem kilka (2-3) wśród ponad setki całkiem normalnych komentarzy. Za to postępowania są już prowadzone wobec kilkunastu osób, choć naprawdę - po dokładnej lekturze - zaledwie w kilku przypadkach, przy silnej woli "przyczepienia się", można się ewentualnie dopatrzeć złamania prawa...

Cóż, łatwiej karać internautów, niż bandę panoszących się bandytów, w dodatku z mniejszości narodowej.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 226 (296)
zarchiwizowany

#50977

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/50963 przypomniała mi sytuację sprzed lat, kiedy pomieszkiwałem w Warszawie. Stałem na przystanku czekając na mocno opóźniony przez korki autobus, bodajże 189. Autobus przyjechał, wepchał się do niego tłum ludzi (który normalnie rozłożyłby się na 3 autobusu - 2 wcześniejsze zgodne z rozkładem + ten) no i jedziemy - upchani do granic możliwości. Był to jeszcze stary ikarus, ze schodkami. No i właśnie przy rzeczonych schodkach stoi sobie facet, poniżej niego kobieta z siatami. Kobieta trzyma siaty wysoko, mając ręce zgięte w łokciach (co ważne), stojąc przed facetem. Łokcie ma mniej-więcej na wysokości jego, hmmm, klejnotów ;) Po jakimś czasie facet - ze stoickim spokojem - rzecze w te słowa: "przepraszam najmocniej, ale gniecie mnie pani łokciem w jajka". Przez zawartość autobusu przetoczyła się fala śmiechu, a zarumieniona niewiasta opuściła pojazd na najbliższym przystanku...

komunikacja_miejska

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -14 (26)