Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

wizjonerlokalny

Zamieszcza historie od: 18 marca 2011 - 16:08
Ostatnio: 29 listopada 2015 - 13:04
  • Historii na głównej: 19 z 31
  • Punktów za historie: 12365
  • Komentarzy: 117
  • Punktów za komentarze: 602
 
zarchiwizowany

#49734

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Taka tam historia o oczekiwaniu na specjalistę.
Swego czasu Koledze wyrósł guz na ręce, wielkości mniej więcej pianki marshmallow. Kolega udał się do lekarza I kontaktu, który skierował go do chirurga. Wizyta u chirurga za miesiąc. OK, nie ma sprawy. Chirurg guz obejrzał i uznał, że on raczej z tych niegroźnych, ale na wszelki amen niech to jeszcze obejrzy ortopeda, bo to zaraz na torebce stawowej. Wizyta u ortopedy za dwa miesiące.
Po dwóch miesiącach ortopeda przyjmuje Kolegę:
- Dzień dobry, z czym pan przychodzi?
- Wie pan co - mówi Kolega - teraz to już z niczym...

Tak. Guz sam się wchłonął.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (273)
zarchiwizowany

#35489

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Następna kandydatka do Matki Roku. No, a przynajmniej Miesiąca.

Jadę sobie ścieżką rowerową, która jak wszędzie w Polsce biegnie raczej strzępami niż stałą trasą, ale akurat jestem na długim prostym odcinku, na dodatek z górki, więc zdejmuję rękę z hamulca (na którym trzymam ją profilaktycznie przez całą jazdę) i pozwalam sobie trochę nabrać pędu przed kolejnym podjazdem pod górkę. Wyjeżdżam zza drzew i zauważam matkę z dwójką dzieci, na oko 3-4 letnich, prowadzącą je za ręce środkiem ścieżki. Wzdłuż.
Natychmiast daję po hamulcach, zatrzymuję się ze 2 metry przed panią i grzecznym tonem informuję ją, że jest na ścieżce rowerowej.
Pani podnosi wrzask:
- No i co z tego? Czy pani ma z tym jakiś problem?! Przecież pani jest dorosła, ma oczy i może dzieci ominąć!!!
- Widzi pani, ja mogę dzieci ominąć, ale ktoś inny może nie zdążyć, tutaj ścieżka biegnie z górki, ludzie jadą szybko, rozpędzają się, ktoś wjedzie w pani dziecko i będzie wypadek, na dodatek z pani winy - tłumaczę lekko zatkana.
- No to co ja mam zrobić? Pod pachę sobie wziąć te dzieci?!
- Przecież obok jest chodnik, szeroki, niech pani je prowadzi chodnikiem.
- Nie! To PANI ma nas omijać!
- Ale pani nie rozumie, takie są przepisy, czy pani rozumie, co to jest ścieżka rowerowa?
Tu dostałam powtórkę pt. "czy ja mam jakiś problem, jestem dorosła i mam omijać", więc w tym momencie się poddałam. Wyburczałam coś w stylu "pani dzieci, pani sprawa" i pojechałam dalej. Chociaż miałam szczerą chęć powiedzieć babsku, żeby prowadziła pacholęta środkiem biegnącej obok czteropasmówki - wszak kierowcy też dorośli i ominą...

Matkę Roku przebiła ostatnio Babcia Roku, która usadowiła trzyletniego wnuka pośrodku ścieżki rowerowej, stanęła sama bezpiecznie obok na chodniku i zachwycona robiła mu zdjęcia.

łódzkie DDRy

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 92 (116)

#21393

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeszcze jedna krótka historia z czasów pracy w gastronomii.

Generalnie moje miejsce pracy było kawiarnią i piwo stanowiło tylko jeden z produktów do wyboru, niezbyt często zamawiany. Nic dziwnego zatem, że nikt zwykle nie pamiętał, ile jest zwykle w beczce. W barach i pubach, gdzie piwo idzie non stop, stan beczki jest zazwyczaj kontrolowany i zawczasu przytacza się nową, żeby potem klient nie czekał.

No i masz, beczka skończyła się. Ciśniemy kran, leci sama piana. Jedna szklanka piany, druga - no, koniec, czas na nową beczkę. Za barem stały same dziewczyny, więc jedna woła:
- To ja pójdę po kierownika, niech przytoczą nową beczkę!
Po 5 min. kierownik przyszedł.
- W czym problem?
- Beczka się skończyła, a nie mamy nowej.
- Jak to się skończyła? Nic nie leci?
- No, sama piana leci - pokazujemy kufel pełen piany.
- Jaka piana, to też jest piwo! Co za marnotrawstwo, beczkę zmieniać, jak jeszcze leci!
- Ale tego się nie da pić!
- To odstawcie na pół godziny, to się odgazuje i z tego będzie pół szklanki piwa!

Szklankę odstawiłyśmy, faktycznie - po jakimś czasie z kufla pełnego piany zrobiło się mniej więcej pół szklanki wygazowanego szczocha. Nie sprzedałyśmy tego, klientom mówiłyśmy, że piwa nie ma.

A teraz informacja dla wszystkich piekielnych: stójcie barmanowi nad głową, gdy leje piwo. Czasem takie zlewki z piany odstawia się i uzupełnia świeżym piwem, a potem wam sprzedaje.

kawiarnia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 633 (673)

#20313

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym, jak czasem oszustwo obraca się przeciwko nam :)

Jest to historia szkolna sprzed lat, której głównym bohaterem był Tata Koleżanki (TK). Rzecz się działa za czasów głębokiego PRL, kiedy najważniejszym przedmiotem w szkole był język bratniego narodu zza Buga :) Tata koleżanki miał do niego niepohamowany wstręt, więc orłem nie był. Szczęśliwie jednak pewnego razu rusycystka zachorowała zaraz na początku semestru. Korzystając z zamieszania, TK z kolegą podkradli dziennik i postanowili wstawić sobie jakieś dobre oceny.
Kolega był nieco rozsądniejszy i uraczył się zaledwie jakąś czwórczyną, ale Tatę koleżanki poniosła ułańska fantazja i bez zastanowienia ciepnął sobie w dziennik 4 (dosłownie CZTERY) piątki.

Przychodzi Nowy Nauczyciel na zastępstwo.
- Dzień dobry, nazywam się Taki a Taki, będę zastępował waszą panią od rosyjskiego. Na początku chciałabym zobaczyć, jak mówicie. Może poproszę kogoś do tablicy...
To mówiąc NN otwiera dziennik, zerka na oceny.
- O, proszę, może pan TK? Wygląda mi na prymusa...

Finał tej historii jest taki, że nieszczęśnik do końca semestru nie miał życia, bo gdyby wyszła na jaw jego niewiedza, wydałby się przekręt z piątkami i kradzionym dziennikiem, więc zakuwał aż furczało.
Do dzisiaj zresztą bezproblemowo posługuje się językiem rosyjskim, co mu się później często w życiu przydawało :)

szkoła za PRL

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 661 (711)

#19920

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A propos cudownie uzdrawiających wód.

Byłam kiedyś na letnim stypendium w pewnym prawosławnym kraju i tam jest taka specyfika, że co klasztor, to jakieś cudowne źródełko wody z najgłębszych górskich głębin, co to uzdrawia, przywraca wzrok, urodę, młodość i dziewictwo co najmniej. Jeden taki klasztor znajdował się nawet w parku w centrum miasta. Sprzedawano tam świętą wodę na buteleczki 0,5 l, cena buteleczki bagatela kilkanaście złotych (w przeliczeniu na nasze).
Lato było upalne, więc spacerując po rzeczonym parku szukałam czegoś do picia. Knajpy w centrum stolicy - wiadomo, cenowa porażka. Knajpy w parku w centrum stolicy - jeszcze większa cenowa porażka. Kręcąc się po okolicy znalazłam publiczną studzienkę. Wciskam przycisk, woda leci. Myję ręce i twarz, ale nie wiedziałam, czy można się napić, więc pytam przechodzącego obok staruszka:
- Przepraszam pana, czy ta woda jest pitna?
- Jasne, jasne - roześmiał się stary - może pani pić bez obaw. To ta sama woda, którą w klasztorze na górce sprzedają.

W ten sposób napełniłam pustą 1,5 l butelkę po mineralce cudowną, uzdrawiającą wodą. Co prawda cnoty nie przywróciła, z wadą wzroku też tak samo źle jak było, ale przynajmniej była czysta, zimna i za frajer :)))

park Kalemegdan

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 504 (574)
zarchiwizowany

#20184

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z zamierzchłych czasów szukania pracy. Nie wiem, czy bardziej piekielna byłam ja, czy facet z ogłoszenia.
Ponieważ rzeczona akcja miała miejsce w czasach, gdy połączenia na komórkę były stosunkowo drogie, a fanaberie typu darmowe minuty w ogóle nie istniały, szukałam pracy przez telefon stacjonarny, zresztą takie numery były zazwyczaj podawane w ogłoszeniach. Ponieważ byłam świeżo po liceum, szukałam pracy na marketach, promocjach itp. Ogłoszenia typu "szukam wyluzowanych dziewczyn tel -700xxxxxx" omijałam od razu, a jednak i tak się nacięłam.

Szukali "odpowiedzialnych dziewczyn z komunikatywnym językiem ang do pracy hostessy". I telefon komórkowy. No trudno, dzwonię.

[R]ozmówca: Dzień dobry, w czym mogę pomóc.
[J]a: Dzwonię w związku z ogłoszeniem w gazecie.
R: A tak, jak rozumiem jest pani chętna?
J: Tak, ale chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o tej pracy.
R: Niech mi pani najpierw powie, ile ma pani lat?
J: 19.
R: Hmmmmm (długa cisza) jest pani pewna?
J: Nie rozumiem?
R: A niech pani powie, ma pani chłopaka?
J: Narzeczonego.
R: Hmmm narzeczonego... bo wie pani, to jest taka raczej... śmiała praca.
J: Wie pan co? Mogli państwo od razu napisać, że chodzi o dawanie du.... Nie marnowałabym swoich pieniędzy na dzwonienie do was!

I rozłączyłam się. Po latach się śmieję z tej "rozmowy o pracę", ale wtedy byłam tylko wkurzona, że zmarnowałam drogie minuty na ten absurdalny dialog.

ogłoszenia o pracę

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (187)

#19733

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka historia, w której znajomy mojego męża został przez przypadek piekielnym. Siedział sobie grzecznie w domu, gdy nagle słyszy dzwonek do drzwi. Myśląc, że to żona (miała faktycznie zaraz przyjść) poszedł otworzyć tak, jak stał (a raczej siedział) - w samym T-shircie, spod którego zerkała zalotnie jego niczym nie odziana męska duma :)
Otwiera drzwi i słyszy:
- Czy chce pan porozmawiać o Jezu...
Potem nagła cisza, zszokowane spojrzenie w dół, obustronna konsternacja i szybka ewakuacja Świadków Jehowy stojących za drzwiami.
Jak twierdzi, ŚJ nigdy więcej nie zapukali do jego drzwi, więc być może jest to metoda skuteczna...

osiedle

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 707 (777)

#19729

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie trawię poczty głosowej, ani u siebie, ani u innych. Rozumiem, że kiedyś było to praktyczne rozwiązanie, ale w dobie SMS-owej, jak chcę komuś zostawić wiadomość, to szybciej, praktyczniej i de facto łatwiej zrobić to SMS-em właśnie. I z tego powodu mam pocztę non stop wyłączoną. Jednakże, przy każdej zmianie taryfy, ładują się ustawienia automatyczne, zatem także poczta. Zatem często pierwszą rzeczą, o jaką proszę w salonie po aktywacji, jest wyłączenie tej usługi. Zwykle nie ma problemu.

Ostatnio jednak zapomniałam o tym. Poczta działała, o czym przypomniałam sobie, gdy zaczęła do mnie wydzwaniać z informacją o nowych wiadomościach. "Masz. SIEDEM. Nowych. Wiadomości". Okeeeeeej, nagrało się, trudno, odsłuchuję. A w wiadomości jakieś szumy i trzaski. Mija minuta, nadal szumy i trzaski. No nic, widocznie komuś się odblokowała komórka w torbie i mój numer wybrał się sam tudzież inna awaria. Nie chciało mi się odsłuchiwać tego szelestu, więc szukam na stronie Operatora, jak wyłączyć tę usługę w pieruny.

I tutaj zonk. Otóż nie da się z poziomu użytkownika po prostu wyłączyć poczty nie odsłuchawszy najpierw wszystkich wiadomości. Już wiecie, czemu nie trawię tego paskudztwa?

Ale okej, nie jestem palcem robiona i dzwonię do obsługi klienta.
[K]onsultantka: Dzień dobry, w czym mogę pomóc... itd?
[Ja]: Dzień dobry, chcę wyłączyć pocztę głosową.
K: Może to pani zrobić kodem *costam#
J: Wiem, ale system nie przyjmuje tego polecenia, zanim nie odsłucham wszystkich wiadomości.
K: Rozumiem, w takim razie proszę je odsłuchać.
J: Ale to są same szumy, coś się źle nagrało. Nie będę tego wysłuchiwać, szkoda mojego czasu i pieniędzy za połączenie z pocztą.
K: Zatem co chce pani zrobić?
J: Chcę tylko dezaktywować usługę. Nie chcę tych wiadomości ani samej poczty.
K: Przykro mi, tego się nie da zrobić.
J: Chce mi pani powiedzieć, że państwo jako operator nie możecie mi wyłączyć usługi, którą sami aktywowaliście?
J: Nie, bo trzeba odsłuchać te wiadomości.
K: Ja muszę, bo jestem użytkownikiem. Ale u państwa jest chyba jakiś panel dostępu do mojego konta, wystarczy wyłączyć usługę. (Pracowałam dla operatora telefonicznego, więc nikt nie będzie ze mnie debila robił - przyp. WL)
J: Niestety, nie mogę tego zrobić.
K: W takim razie do widzenia.

I teraz najśmieszniejsze. Kilkanaście minut po tej rozmowie oddzwania automat z prośbą o ocenę rozmowy z Call Center od 0 do 9. Wciskam 0.

Następnego dnia oddzwania wielce zatroskany [P]an, zapewne z jakiegoś działu kontroli CC czy innego odzyskiwania zaufania wkurzonych klientów.
P: Dzień dobry, wczoraj odbyła pani rozmowę z Konsultantką Piekielną, o godz. XX zgadza się?
J: Tak.
P: Czy może pani powiedzieć, dlaczego pani oceniła rozmowę na 0?
J: Z przyjemnością panu to wyjaśnię. Dałam tej pani 0, ponieważ nic nie załatwiłam, więc straciłam tylko czas.
P: A co pani chciała załatwić?
J: Wyłączyć usługę - pocztę głosową.
P: Już się robi.
J: Dziękuję.

I tak oto w magiczny sposób niemożliwe stało się możliwe :]

Sieć komórkowa co kiedyś reklamowała się biedronką

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 650 (712)
zarchiwizowany

#19917

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o wydawaniu drobnych przypomniała mi jedną akcję. Podjechałyśmy kiedyś samochodem koleżanki pod uczelnię, pod uczelnią parking, wiadomo - płatny :] Ponieważ miałyśmy do załatwienia tylko jedną prostą sprawę, a nigdzie indziej nie było wolnego miejsca parkingowego (centrum miasta, ścisła zabudowa, rozumiecie), to i tak się opłacało. Sprawę załatwiłyśmy bezproblemowo (akurat bez kolejki w dziekanacie), wracamy na parking i pytamy pani w budce, ile mamy zapłacić. Było to jakieś 1,40 zł czy 2,40, już nie pamiętam. W każdym razie zabawna suma. Zerkamy w portfele, żadna z nas nie miała złotówek ani 2-złotówek, za to sporo bilonu typu 10, 20, 50 gr. Wspólnymi siłami uskrobałyśmy rzeczoną sumę i podajemy pani. I tu zaczyna się właściwa akcja...

[P]ani: Co mi tu pani daje?!
[K]oleżanka: ???
P: Co ja mam teraz z tym bilonem zrobić!
K: No, może pani się przyda, aby komuś resztę wydać...
P: Co też pani! Jak tu przyjedzie jeden z drugim pan profesor i ja mu wydam taki szajs, to on mi tym w twarz rzuci!

Przyznam, że w tym momencie zdębiałyśmy. Wydukałyśmy jakieś przeprosiny (jakkolwiek absurdalna była cała sytuacja) i wyniosłyśmy się stamtąd. Do dzisiaj nie wiem, czy dramatyczna historia o profesorach, co "rzucają w twarz bilonem" była prawdziwa i należało pani parkingowej współczuć, czy też była to taka bajeczka, żeby wydębić od nas inne nominały.
W każdym razie, po raz pierwszy w życiu widziałam, żeby ktoś się tak obraził o zapłacenie drobnymi.

parking pod uczelnią

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 57 (131)

#19095

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o szukaniu pracy przez osobę niepełnosprawną przypomniała mi jedną z moich pierwszych prac, która z uwagi na całokształt była piekielną.

Zacznę od tego, że jestem osobą lekko niepełnosprawną i zawsze przy rozmowie kwalifikacyjnej to zgłaszam, żeby nie było nieporozumień. Główne ograniczenia dotyczą dźwigania - do 3 kg. Zazwyczaj nie ma z tym problemu, a na tragarza nie najmowałam się nigdy.

Tym razem praca była w gastronomii, konkretnie miałam przygotowywać desery lodowo-owocowe. Wytrzymałam tam całe 3 tygodnie, a to z powodu akcji następujących:

Akcja 1. Przyjęto mnie na rozpoczęcie długiego weekendu majowego, kiedy rozstawia się tzw. ogródki i znacznie zwiększa się ilość klientów. Przez pierwsze dwa dni zasuwałam przy rozstawianiu ogródka, myciu stolików, odkurzaniu dywanów, myciu plastikowych roślin i tego typu rzeczach. Kiedy trzeciego dnia pracy poszłam w końcu na zaplecze kuchenne, szefowa zmiany opindoliła mnie, że... nie znam na pamięć składu deserów. Bo przecież pracuję już tu dwa dni, więc powinnam dawno to umieć!

Akcja 2. Na początku dnia kroiło się i przygotowywało owoce, wyciskało soki owocowe itp. Pewnego razu trafia mi się do ręki spleśniała pomarańcza, więc nie myśląc długo wywalam ją do śmieci. Biorę kolejną - spleśniała, do śmieci. Nagle podbiega koleżanka:
- Co ty robisz, zwariowałaś! Żeby szef to widział, tobyś miała pozamiatane!!!
Ja: ????
Koleżanka: Pleśń się odkrawa, a nie wyrzuca cały owoc!

Akcja 3. A propos Sanepidu. Innego razu koleżanka oprowadza mnie po stanowisku pracy i pokazuje podajnik na ręczniki papierowe:
- To do wycierania rąk. Ale nie wycieraj w to ręce, bo są drogie. Ręce wycieramy w tę szmatę (pokazuje starą ścierkę). Ręczniki papierowe są po to, jakby Sanepid przyjechał.

Akcja 4. Jak wspomniałam na wstępie, jestem niedźwigająca. Szefowa zmiany wysłała mnie do magazynu po brzoskwinie i ananasy. Jako nieświadoma nowicjuszka myślałam, że mam przynieść tylko kilka. W magazynie dostaję 3 puszki owoców po 5 kg.
Ja: Przepraszam, i co ja mam teraz z tym zrobić?
Kierownik magazynu: No, zanieść!
Ja: Sama? W rękach?
KM: Według kodeksu pracy kobieta może dźwigać maksymalnie 15 kg, a mężczyzna 20. Zabieraj to i idź.
Po dużych fochach łaskawie pozwolił mi zatargać te 15 kg na wózku. Oczywiście przez progi i schodki.

Akcja 5. Kiedyś na zaplecze wpada szefowa zmiany z okrzykiem, że potrzebuje świeżego ciastka albo słodkiej bułki, bo ma na sali jakiegoś klienta z zagranicy. Niestety, niedziela - wszystko stare, co najwyżej wczorajsze. Na jaki pomysł wpadła kierowniczka? Wsadziła wczorajszą słodką bułeczkę do mikrofalówki i podgrzała, a potem z dumą zaniosła jako "świeżo upieczoną".

Akcja 6. Inna rzecz, która mnie serdecznie rozwalała: w tej kuchni nie działało kompletnie nic, maszyna do bitej śmietany wiecznie się zapychała, wyciskarka do owoców ochlapywała ściany, podłogę i sufit, otwieracz do puszek ich nie otwierał. Na wielokrotnie zgłaszane prośby, by przyszedł ktoś naprawić albo chociaż wymienić na nowe (wszystkie te sprzęty były w użyciu bez przerwy) oczywiście reakcja góry była żadna, co najwyżej padała odpowiedź "nikt nie ma czasu". Natomiast na to, aby kierownicy i cała rodzina szefa restauracji przechadzała się turystycznie po zapleczu i przyglądała naszej pracy, czas był zawsze.

Akcja 7. Kiedyś koleżanka zacięła się w palec (noże bez przerwy w użyciu, więc normalka). Jak się okazuje, nie było na stanie ani plastra, ani opatrunku. Stan apteczki: dwie prezerwatywy i krople do oczu. Koleżanka owinęła sobie ranę słynnym papierowym ręcznikiem. Ktoś z klientów tego dnia dostał bonusowy sok truskawkowy.

Dla odmiany, kiedy ja zacięłam się w palec, jedna z koleżanek "pożyczyła" mi swój prywatny plaster. Niestety nie dało się go uciąć, bo nie było nożyczek. Urzezałyśmy go nożem do owoców.

No i na koniec akcja 8. Z powodu ciągłej pracy przy lodówkach, dorobiłam się kaszlu, wizyta u lekarza I kontaktu wykazała jasno: zapalenie płuc. Udałam się do kadr poinformować, że z powodu choroby nie będę mogła chodzić przez tydzień do pracy.
Nie trzeba chyba dodawać, że natychmiast po zgłoszeniu choroby zostałam zwolniona.

Dzisiaj tylko mi szkoda, że na odchodnym nie nasłałam na nich kontroli BHP i Sanepidu. W każdym razie, uważajcie na niektóre "tradycyjne" deserownie i gelaterie. Czasem lepiej iść do sieciówki - przynajmniej gwarancja, że standard higieniczny będzie lepszy.

pewna bardzo znana lodziarnia

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 471 (545)