Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

wizjonerlokalny

Zamieszcza historie od: 18 marca 2011 - 16:08
Ostatnio: 29 listopada 2015 - 13:04
  • Historii na głównej: 19 z 31
  • Punktów za historie: 12365
  • Komentarzy: 117
  • Punktów za komentarze: 602
 
zarchiwizowany

#19086

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
To tak jeszcze z kurierskich historii...

Zamówiłam sobie niegdyś sporą paczkę ze sklepu malarskiego, a ponieważ w środku było szkło, zapłaciłam za przesyłkę przez kuriera, bo Poczta Polska lubi odwalać różne numery.

Siedzę sobie w pracy, dzwoni komórka.
K(urier): Dzień dobry, kurier XY z firmy X, mam dla pani przesyłkę, kiedy mogę ją podrzucić?
J(a): Dzień dobry, ja jestem do 15 w pracy, więc może jakoś po tej godzinie. No chyba że pan zdąży do 10, zanim mąż wyjdzie do pracy.
K: OK.

Zadowolona z siebie wracam do swoich obowiązków. O 13.00 dzwoni komórka.

K: Dzień dobry, stoję pod drzwiami i nikt nie otwiera!
J: Oczywiście, że nikt nie otwiera, bo nikogo tam nie ma!
K: Jak to?
J: Mówiłam panu, że albo przed 10 albo po 15. O godz. 13 oboje z mężem jesteśmy w pracy.
K: I co ja mam teraz zrobić?!
J: Nie wiem... może pan spróbować zostawić paczkę u sąsiadki pod nr XX.
K: Ale ona ją weźmie?

W tym momencie zaliczyłam facepalma, bo skąd niby ja mam to wiedzieć? Ostatecznie sąsiadka była na tyle miła, że paczkę wzięła, ale prosiła, żebym na drugi raz ją uprzedzała o przyjeździe kuriera. I tylko było mi głupio tłumaczyć się, że naprawdę nie zamierzałam jej fatygować, bo kurier był umówiony na zupełnie inną godzinę.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (147)
zarchiwizowany

#18507

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Lily o ćpunce przypomina mi pewne wydarzenie z czasów, gdy byłam jeszcze na studiach i dorabiałam sobie na ochronie. Ponieważ był wieczny deficyt strojów damskich, miałam taki układ, że przyjeżdżałam zawsze w czarnych spodniach lub spódnicy, czarnych butach i do tego dobierałam tylko koszulę i krawat, bo znaleźć małą koszulę było łatwiej niż spodnie pasujące w biodrach i pasie. Skutek tego był taki, że zazwyczaj w dni pracujące chodziłam na czarno, bo do czarnych butów i spodni jakoś średnio pasuje różowa bluzka na przykład ;) a poza tym miałam cienką czarną kurtkę, którą bardzo lubiłam, więc zasadniczo kolorystycznie było bardzo jednolicie.

Historia właściwa:

Wracam sobie ongiś z pracy, po nocce, zmęczona, nieco potargana i lekko bladawa (zawsze jestem zresztą blada i mam cienie pod oczami, taka uroda). Ponieważ do domu miałam bagatela pół miasta, opieram się barkiem o szybę i lekko drzemię. Za mną siedzi facet ze staruszką, chyba matką. W pewnym momencie zrobiło mi się zimno, więc owijam się mocniej moją czarną kurtką i lekko pokasłuję.

Na to facet zrywa się jak oparzony i zaczyna wrzeszczeć na cały autobus, że on koło ćpunki nie będzie siedział! Bo chyba wszyscy widzą, że ja jestem naćpana! Co to się dzieje w tym kraju, żeby takie menelstwo jak ja jeździło autobusem! Na dodatek jeszcze chora, on stąd się wynosi, zanim go jakimś HIVem zarażę! Kto mi pozwolił między ludźmi się przemieszczać, taką to powinni zamknąć w jakimś zakładzie!

Wysiadł, zanim ochłonęłam i zdążyłam mu wytłumaczyć, że HIVem nie sposób zarazić się przez kaszel...

łódzkie MPK

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (197)
zarchiwizowany

#18482

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna historia z Allegro. Pamiętam ją dobrze być może dlatego, że to była jedna z moich pierwszych transakcji.

Zakupiłam książkę, otrzymałam dane do przelewu, zapłaciłam i czekałam z drżeniem serca na towar. Tymczasem cisza. Przez tydzień nic nie przychodzi, OK, poczta ma opóźnienia, wiadomo jak jest. Drugi tydzień - nic. W trzecim tygodniu zaczęłam tracić cierpliwość i piszę do faceta z pytaniem, kiedy dokładnie książkę wysłał. Odnalazłam nawet numer telefonu, dzwonię, głucho. Zero reakcji zwrotnej - nikt nie oddzwania, na mail nie odpisuje. Po miesiącu zwróciłam się do Allegro z prośbą o interwencję u nierzetelnego sprzedawcy bądź przynajmniej wyjaśnienie braku kontaktu (być może coś się stało).

Efekt był cudowny i natychmiastowy - mój telefon zaczął nagle intensywnie dzwonić. Ponieważ zadzwonił w godzinach przedpołudniowych, czyli podczas wykładu, odrzuciłam połączenie. Otrzymałam SMSa, że numer dzwoniący to pan X, czyli mój Milczący Sprzedawca i że bardzo mnie przeprasza, ale nie był w stanie wysłać książki, ponieważ padł mu komputer, w związku z czym stracił moje dane (!!!). Uzgodniłam SMS-owo, że ostatecznie książkę wysyła i faktycznie, bo jakimś następnym tygodniu ją dostałam.

Po otrzymaniu książki napisałam maila, że dziękuję za wysyłkę, ale niestety nie mogę wystawić pozytywnego komentarza, ponieważ facet przez miesiąc unikał ze mną kontaktu, a nikt nie jest tak odcięty od świata, żeby nie móc wysłać maila albo chociaż SMSa z darmowej bramki z kafejki internetowej przez MIESIĄC. Poza tym bez jaj z tymi danymi - dane są na serwerze Allegro, a nie na czyimś komputerze, można wejść z dowolnego komputera i sprawdzić, w razie czego wejść na własną pocztę i sprawdzić maila z danymi kontrahenta. Sprawa "popsutego komputera" śmierdziała mi zatem niewąsko.

Rozpoczęły się błagania, jęki, żebym wystawiła chociaż komentarz neutralny, bo on ma dużo transakcji, straci szanse na Super Sprzedawcę etc. Pozostałam nieugięta i wystawiłam komentarz negatywny z uzasadnieniem, że negatyw nie jest za stan towaru, tylko za zachowanie sprzedawcy, konkretnie brak kontaktu. Otrzymałam odpowiedź pełną rozżalenia, z której dowiedziałam się, że specjalnie i złośliwie (!!!) wyłączyłam telefon, kiedy facet spróbował zadzwonić (no tak, jak już się łaskawcy zebrało po miesiącu, pewnie powinnam warować z aparatem w dłoni dzień i noc). Po czym otrzymałam również negatywa, w którym zostałam opisana jako osoba bez cna litości i klasy, znęcająca się nad biednym sprzedawcą, nękanym przypadkami losowymi, a także za "brak chęci porozumienia".

Z ciekawości zajrzałam na profil Milczącego Sprzedawcy. Przez cały ten miesiąc, kiedy miał "popsuty komputer" i "nie miał moich danych", CODZIENNIE wystawiał i otrzymywał pozytywne komentarze za zrealizowane transakcje...

allegro

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (209)
zarchiwizowany

#18343

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tym razem historia z targowiska miejskiego. Mimo, że znajduje się na dużym osiedlu w jednym z największych miast w Polsce, klimat jest czasem mocno wiejski. Taki ryneczek w starym stylu, bez klimatyzowanych hal, pod gołym niebem.

Udaliśmy się z małżonkiem na zakup warzyw, a ponieważ nasz transport składał się wyłącznie z naszych ramion i pleców, kupowaliśmy po 0,5-1 kg wszystkiego, żeby jakoś to dotargać do domu. Doszliśmy wreszcie do stoiska z ziemniakami.

My: dzień dobry, poprosimy tej odmiany (pokazujemy palcem) jeden kilogram.
Sprzedawca: Ile?
Myśleliśmy, że nas nie dosłyszał, więc powtarzamy: 1 kg.
Sprzedawca: Chryste Panie, kto to się tym naje?
My: (milczymy, zbaranieli)
Kolega sprzedawcy: Panie, widzisz pan, że to młodzi ludzie, oni jeszcze miłością żyją...

Po tym rozbrajającym tekście Sprzedawca odważył nam 1 kg ziemniaków, aczkolwiek pieniądze wziął z wielce obrażoną miną :)))

targowisko Dolna

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (238)

#18101

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ze znanego sklepu z RTV i AGD w nazwie :] Udaliśmy się pooglądać pralki, bo akurat nasza dokończyła żywota. Przechadzając się między półkami, dostrzegliśmy wielki napis PROMOCJA, a pod spodem dzbanki do filtrowania wody. Ponieważ promocja obejmowała akurat identyczny dzbanek, jaki mamy w domu, a który zaczął ostatnio przeciekać, radośnie udaliśmy się w tę stronę i zagadnęliśmy panów (PzO) z obsługi stojących obok stoiska promocyjnego.

My: Dzień dobry, te dzbanki są dzisiaj w promocji, tak?
PzO: Tak, normalnie kosztują 59,99 zł, a dzisiaj są po 39,99 zł.
My: Wspaniale, bo mieliśmy właśnie taki i niestety pękło nam dno, czy znajdziemy model w kolorze białym?
PzO: Chwileczkę... - pan zdejmuje z kartonowego stoiska pudełko z dzbankiem - proszę bardzo, ten powinien być biały.
My: Bardzo dziękujemy.
PzO: Zapraszamy do kasy.
My: Weźmiemy ten dzbanek do koszyka, bo jeszcze idziemy obejrzeć pralki.
PzO: Oczywiście. To ja tylko go zeskanuję.
Pan skanuje, na ekranie pojawiają mu się dwa dzbanki. W tym momencie facet traci lekko pewność siebie, prosi o pomoc kolegę, grzebią w systemie, no - źle się nabija jak nic. Jesteśmy przeproszeni jakieś cztery razy, nad skanerem i dzbankiem zbiera się całe konsylium, wreszcie dochodzą do porozumienia i oddają nam dzbanek.

Udajemy się z koszykiem na część AGD i zaczynamy oglądać modele pralek. W pewnym momencie dogania nas Pan z Obsługi i przeprasza najmocniej, ale czy może wziąć ten dzbanek jeszcze na chwilę, bo coś jednak jest nie tak z tym odczytem ceny i czy moglibyśmy... ok, wysyłam męża jeszcze raz na walkę ze skanerem. Po chwili wraca. Ostatecznie stwierdzamy, że nie kupujemy jednak pralki w tym sklepie i kupujemy tego dnia tylko dzbanek.

Idziemy do kasy, pani nabija nam cenę 59,99 zł.
My: Chwileczkę, ale ten dzbanek miał być w promocji.
Pani przy Kasie: Jakiej promocji?
My: Pracownik sklepu sam zdjął go ze stojaka z napisem PROMOCJA. Kilka razy sprawdzali też cenę, bo był jakiś problem z odczytem.
Pani przy Kasie: Ja nic o tym nie wiem.

W tym momencie mąż mój się zirytował i poszedł po faceta z obsługi, który tyle razy walczył z czytnikiem kodu kreskowego. W wyniku rozmowy okazało się, że w promocji był inny dzbanek! Trochę nas szlag trafił, bo wyraźnie dano nam do zrozumienia, że po promocyjnej cenie jest ten, o którym rozmawialiśmy z obsługą i który Pan z Obsługi na naszych oczach zdjął ze stojaka i nam podał! Jeszcze sprawdzał kolor i cenę ze 4 razy! W końcu uznajemy, że skoro promocji nie ma, to my po prostu rezygnujemy.

W tym momencie PpK puszcza tekst roku:
PpK: Ale ja już nabiłam ten dzbanek na kasę.
My: Ale to nas nie interesuje, oddajemy dzbanek, do widzenia.
PpK: Ale państwo MUSZĄ go kupić! Bo ja już go nabiłam!
My: Nas to naprawdę nie obchodzi, zostaliśmy wprowadzeni w błąd, rezygnujemy z zakupu, proszę sobie skasować ten towar z kasy.
Ppk: Ale to jest niemożliwe!

W tym momencie parsknęłam śmiechem, bo obsługiwałam w życiu kasę fiskalną i nikt nie będzie ze mnie robił idiotki ani w taki prymitywny sposób zmuszał do zakupu. Ostatecznie Pan z Obsługi wziął na bok Panią przy Kasie, porozmawiał z nią, a następnie Pani z wielce obrażoną miną przystąpiła do anulowania transakcji.

Obiecaliśmy sobie solennie, że więcej w tak profesjonalnie obsługiwanym sklepie nic nie kupimy.

ełro ertefał agiede

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 566 (632)

#14536

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z czasów PRL. Mój dziadek miał rodzinę na wsi i przywozili czasem stamtąd różne dobra trudno dostępne w komunistycznych sklepach. Pewnego razu zdarzyło się, że dobrem wiezionym ze wsi, bardzo deficytowym, był... nawóz do kwiatów. Naturalny, ma się rozumieć. Pech chciał, że dziadka z babcią zatrzymuje patrol MO i wywiązuje się standardowa rozmowa:
Funkcjonariusz: Dobry wieczór, obywatelu, poproszę prawo jazdy, dowód osobisty, papiery wozu... a co wieziecie w bagażniku?
W tym momencie dziadek wypalił, zanim babcia zdążyła go powstrzymać:
- G...o, panie władzo.

Możecie sobie wyobrazić minę Pana Władzy :) Oczywiście była straszna awantura, milicja zażądała natychmiastowego otwarcia bagażnika i pokazania kontrabandy. Co też dziadkowie posłusznie uczynili. Po bliższym zapoznaniu się z zawartością bagażnika puścili ich wolno.

Milicja Obywatelska

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 699 (781)

#8345

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem nie dziekanat, a dział spraw bytowych (taki od stypendiów, akademików itd.), zwany czule przez młódź akademicką odbytem.
Gdzieś na IV roku stoję w kolejce do lady z podaniem o stypendium w ręku, przychodzi moja kolejka i wywiązuje się taki oto dialog:
(P)ani w okienku, biorąc ode mnie wniosek: Jakie to stypendium?
(J)a: Specjalne, dla niepełnosprawnych.
P: Dobrze, wniosek jest, a dokumentacja gdzie?
J: Jak to gdzie? U was.
P: Proszę pani, do wniosku należy dołączyć dokumentację choroby.
J: Proszę pani, moja dokumentacja choroby leży w pańskich szufladach od 4 lat. Proszę sprawdzić.
P: Tak, ale powinno się składać dokumenty co roku na wypadek, gdyby coś się zmieniło.
J: Niby co może się zmienić, kiedy mam orzeczenie wydane na stałe? Nastąpi cudowne ozdrowienie?
P: No niby nie, ale...
J (przerywając): Wie pani, ja tego kompletnie nie rozumiem. Co roku muszę tu stać godzinami w kolejce i przynosić to samo podanie, chociaż zmienia się na nim tylko data. Jeśli jestem niepełnosprawna na stałe, a uczelnia zalicza mi kolejne semestry, dlaczego przedłużenie tego stypendium nie może iść z automatu? To by zaoszczędziło czasu paniom i mnie.
P: Przykro mi, taki jest przepis.
J: Rozumiem, ale jaki jest jego sens?
P: To jest na wypadek, gdyby ktoś nie chciał otrzymywać tego stypendium.

Oczyma duszy wyobraziłam sobie te tłumy niepełnosprawnych studentów, które gardzą pieniądzem i dziękują uczelni za wyjście naprzeciw ich potrzebom.

pewna duża polska uczelnia, dział spraw bytowych

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 468 (682)

#8164

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z cyklu "kolejka u lekarza". Zagoniło mnie ongiś do dermatologa, godziny ranne (8-9 rano), kolejka jak za najlepszych czasów komunizmu. Co najciekawsze, ludzie ewidentnie spieszący się do pracy siedzą spokojnie, natomiast najbardziej awanturuje się emerytka, pokrzykując, że ona natychmiast musi wejść (nie wiem, jaki może być dermatologiczny przypadek wymagający natychmiastowej interwencji...). Dialog wyglądał mniej więcej tak:
-Proszę mnie przepuścić, ja muszę do gabinetu!
-Pani, my wszyscy musimy! - odpowiada ktoś z kolejki.
-Ale ja muszę zaraz, ja już tu czekam od 7...
-Proszę pani, wszyscy czekamy, a na dodatek pani się nie spieszy, a innym tak, my musimy do pracy, ta pani musi dziecko do szkoły odstawić... - tłumaczy kolejka.
-Ale ja jestem chora!
-A co pani myśli, że tu sami zdrowi? - odezwał się ktoś bardziej krewki.
W tym momencie babcia sięgnęła po najcięższy kaliber: zakasała ochoczo rękawy i zaczęła podtykać pod nos kolejkowiczom swoje liszaje na rękach, aby naocznie przekonać wszystkich, że ona jest najciężej chora. W końcu ktoś ją przepuścił, żeby tylko przestała.

Strach pomyśleć, co by było, gdyby czekała do ginekologa.

poradnia rejonowa, łódź

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 822 (952)

#8051

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To będzie opowieść o pewnej piekielnej podróży, a raczej piekielnej (dez)informacji dworcowej.

Znaleźliśmy bardzo tanie bilety lotnicze do Maroka, był tylko jeden szkopuł: przesiadka była nie tylko bardzo długa, ale i obejmowała zmianę lotniska (z Brukseli na Charleroi leżące 60 km za stolicą). Niezrażeni tym jednak, jak to polscy turyści, wsiadamy w kolejkę miejską i dojeżdżamy do dworca Zuid (Gare du Sud), gdzie, według informacji na pierwszym lotnisku, ma znajdować się przystanek autobusu jadącego na drugie lotnisko.
Rozglądamy się, ale dworzec jest dosyć duży, a tabliczek czy znaków informacyjnych brak, zatem idziemy od razu do informacji i pytamy o ten autobus do Charleroi.
- To bardzo proste. - Tłumaczy nam pani w Info. - Państwo przejdą cały ten dworzec na wprost i po drugiej stronie jest przystanek.
Uradowani, idziemy, targając za sobą dosyć nieporęczny bagaż (z racji dopłat do każdej walizki w Wizzair spakowaliśmy się w jedną, za to ciężką). Docieramy na drugi koniec dworca, ale nie widać tam ani kawałka przystanku autobusowego. Zagadujemy zatem biletera w kasie o to samo:
- Nie, nie. - Tłumaczy. - Państwo przeszli dworzec w złą stronę. Trzeba przejść jeszcze raz, ale nie w tą, tylko w tą (pokazuje rękami).
Nieco mniej uradowani przemierzamy dworzec jeszcze raz z naszą walizeczką. Dochodzimy do końca, na ulicy co prawda są stanowiska autobusów, ale nigdzie nie widzimy stanowiska dla Charleroi. Zagadujemy jednego z kierowców siedzącego w autobusie i czekającego na kurs.
- Kto was tu pokierował? - Łapie się za głowę. - Przecież to jest zupełnie w inną stronę! Państwo muszą przejść na sam koniec dworca i tam to będzie!
Zagryzając zęby, grzejemy jeszcze raz tą samą trasą na przełaj. Po drodze mijamy kiosk z gazetami. Nie pamiętam, które z nas wpadło na pomysł, by zapytać kioskarza gdzie znajduje się ów mityczny przystanek autobusowy, który według pracowników dworca znajduje się zawsze "z zupełnie innej strony".
Kioskarz wysłuchał cierpliwie naszych żalów, wreszcie zamyka kiosk na klucz, łapie mnie za rękę i woła:
- Chodźcie za mną!
Zaczynam mu tłumaczyć, że nie musi nas prowadzić, że wystarczy pokazać itd., na co on:
- Za mną! Wy tego sami w życiu nie znajdziecie!
Jak się okazało, za pierwszym razem pokierowano nas dobrze, ale... należało zupełnie opuścić dworzec, skręcić w uliczkę obok i tam faktycznie znajdowało się piękne, oznakowane stanowisko. Ponieważ jednak przewoźnik tej linii nie miał żadnej umowy z dworcem, nie znajdował się na jego terenie i nie miał prawa do żadnych tablic informacyjnych. Kioskarz odstawił nas na przystanek, a nasze gorące podziękowania zbył machnięciem ręki:
- Nie ma za co dziękować! Ja codziennie tłumy ludzi przyprowadzam na ten cholerny przystanek!

Dworzec Brussels Zuid (Sud)

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 894 (978)

#7886

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Co prawda nie był to piekielny klient, raczej zabawny, no ale...

Dawno dawno temu istniał w pewnym pięknym mieście wojewódzkim dobry klub metalowy i w piątek "koncertowy" zbierała się pod nim wielka czarna masa. Ponieważ normą było, szczególnie w młodszych grupach, że najpierw się znietrzeźwia, a potem dopiero do klubu wchodzi, pielgrzymkowali oni zaciekle do pobliskiego dyskontu z bogatym wyborem alkoholu. Był właśnie jeden z tych piątków, w klubie grała mało wtedy (poza niszą) znana w Polsce gwiazda pod nazwą Behemoth, więc kolejka w sklepie wyjątkowo długa, smoliście czarna, czarnym makijażem i plugawymi symbolami pokryta. Do jednego z obwieszonych skórą i metalem drabów podchodzi krucha staruszka, trąca go w ramię i pyta:
-Przepraszam, synku, mógłbyś mi kupić piwo? Nie mam siły stać w tej kolejce...
Facet skinął grzecznie, a gdy przyszła jego kolejka, wypalił do sprzedawczyni:
-Cztery Komandosy, pół litra Parkowej... i jedną Wareczkę, bo koleżanka dzisiaj dowodu nie wzięła!

Sklep samoobsługowy "R."

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2605 (2771)