Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

wizjonerlokalny

Zamieszcza historie od: 18 marca 2011 - 16:08
Ostatnio: 29 listopada 2015 - 13:04
  • Historii na głównej: 19 z 31
  • Punktów za historie: 12364
  • Komentarzy: 117
  • Punktów za komentarze: 602
 

#55009

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przybyłam do domu, grzeję spóźniony obiad, gotuję wodę na herbatę, a tu dzwonek do drzwi. Otwieram, za nimi pan o wyglądzie żulowatym (złachane ubranie, twarz czerwona od zimna, te sprawy) gnie się w ukłonach i prosi o złotóweczkę na coś do jedzenia, bo od wczoraj nic nie jadł.

Jedzenie? Nie ma problemu! Proszę go, by chwileczkę zaczekał i wracam do kuchni. Bach, na stół dwie pajdy chleba i kotlet, co został się z obiadu. Owijam to elegancko w papier śniadaniowy i otworzywszy znowu drzwi, wręcz zbaraniałemu panu.

Pan troszeczkę jakby speszony, ale kanapkę wziął i jeszcze bardziej nieśmiało zagadnął, czy może by się jednak znalazła złotóweczka, bo on by się napił ciepłej herbaty.

Ciepła herbata powiadacie? Ależ proszę uprzejmie! Akurat cyknął czajnik elektryczny, a na dodatek trzymam w domu kubki plastikowe (kiedy muszę rano szybko wyjść, nalewam w nie herbaty i wychodzę z nią z domu, dopijając po drodze, a kubek potem wyrzucam). Kubeczek bach, torebka earl greya, zalewam wrzątkiem, zostawiając miejsce na złapanie palcami i podaję panu.

Pan wziął herbatkę, zdębiał zupełnie i zaciął się w połowie prośby, nie wiedząc pod jakim nowym pretekstem wydębić "złotóweczkę". Widząc jego wahanie oznajmiłam wprost, że pieniędzy obcym nie daję, życzę smacznego i zamknęłam drzwi.

Kto był piekielny, oceńcie sami ;)

żebrzący

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 714 (832)

#53739

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ku przestrodze, czyli o tym, jak pierwszy i ostatni raz w życiu skusiliśmy się z grupą znajomych na Sylwestra w tzw. klubie.

Pomysł wydawał się świetny: płacimy wejściówkę (nawet niedrogo), mamy jedzenie, napoje bezalkoholowe i parę butelek wina w cenie, muzyka, parkiet pełen ludzi, hulaj dusza. Do północy zabawa była szalona, robiliśmy dużo zdjęć, co jest istotne.

Jakieś 10 minut przed północą obsługa oznajmiła, że "teraz wszyscy wychodzimy na zewnątrz oglądać fajerwerki". Tłum rzucił się do drzwi, ale ja z narzeczonym zostaliśmy, bo cierpiałam na lekki kaszel i nie miałam ochoty się zaziębiać, a fajerwerki w życiu widziałam, dziękuję. Natychmiast obsiadły nas napakowane karki zwane szumnie "ochroną" i zaczęły prośbą tudzież groźbą nakłaniać nas do opuszczenia lokalu. Bo wszyscy wychodzą. Bo tam tak pięknie. Na dictum, że nie mamy ochoty się ruszać po płaszcze, a tam jest -20 stopni, padały głupawe teksty w stylu "och, a jak bardzo cię poproszę?" (to do mnie) lub "no co z ciebie za twardziel, nie wytrzymasz paru minut?" (to do narzeczonego). Ostatecznie mieliśmy mocno dosyć tej żenady i wyszliśmy głównie dla świętego spokoju, bo rozmawianie z bandą ABSów nad głową to też żadna rozrywka.

Toreb i plecaków nie wzięliśmy. Ostatecznie, pilnowała ich "ochrona".

Wracamy, aparatu fotograficznego nie ma. "Ochrona" oczywiście o niczym nie wie. Pewnie ukradł ktoś z gości. Na nasz argument, że w końcu wyrzucili wszystkich lokalu i byli tam tylko oni, usłyszeliśmy, że jak nam się coś nie podoba, to możemy wy.... No więc wy...śmy.

Sterczenie ponad godzinę w Sylwestra na komisariacie policji to też średnia rozrywka, nawet bez zwierzających się z tajników swojego pożycia pijaczków, ale najlepsze było na samym końcu. Funkcjonariusz z powagą wysłuchał całej historii, po czym otaksował nas wzrokiem i zapytał:

- Rozumiem, że państwo mają przy sobie dowód zakupu sprzętu, a na dodatek są całkowicie trzeźwi? Nie? No cóż, w takim razie niestety nie mogę przyjąć zgłoszenia...

Ostatecznie machnęliśmy ręką - aparat był najtańszą "małpką" i to też nie najnowszą, dowodów na nikogo nie mieliśmy, a rachunek ze sklepu RTV dawno odszedł do krainy wyblakłych termoaktywnych świstków. Powlekliśmy się do domu, bo już i nastrój na zabawę nam jakoś przeszedł. Szkoda tylko tych zdjęć.

klub Camelot Łódź

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 541 (635)
zarchiwizowany

#52938

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z cyklu: Wspaniała oferta, przygotowana specjalnie dla mnie po długich analizach... itd.

Call Center: Dzień dobry (przedstawienie się i standardowa gadka szmatka), chciałabym pani przedstawić wspaniałą ofertę przygotowaną specjalnie dla pani, czy ma pani chwilę?
Akurat chwilę miałam i poczułam litość do kobiety, niech wyrecytuje swoje i ma to z głowy, więc powiedziałam, że tak. A poza tym jestem w sieci długo i przez 11 lat nie rozpieszczali mnie zanadto specjalnymi promocjami.

CC: ...i chciałabym zaproponować pani modem na internet bezprzewodowy za jedyne 99,99 zł (dokładnej kwoty nie pamiętam, ale cena z tzw. d*py). Czy jest pani zainteresowana?
Ja: Oczywiście, że nie.
CC: Ale czy pani zdaje sobie sprawę, jaka to fantastyczna oferta?
Ja: No dla mnie niezbyt, bo nie potrzebuję dodatkowego internetu, w dodatku za tyle pieniędzy.
CC: Ale jak to? Ale dlaczego?
Ja: Dlatego, że Internet w telefonie mi całkowicie wystarcza.
CC: Ale mogłaby pani korzystać z tego modemu w domu!
Ja: Dziękuję, ale ja mam już w domu Internet.
CC: Ale on jest bezprzewodowy!
Ja: Tak, rozumiem, w domu też mam bezprzewodowy.
CC: Czy mogłabym zapytać, gdzie pani spędza większość czasu?
Ja: W domu i w pracy, na terenie miasta.
CC: Właśnie sprawdziłam i wychodzi, że miałaby pani doskonały zasięg!
Ja: No pewnie, ale mi to niepotrzebne, bo wszędzie, gdzie przebywam dłużej, mam Internet.
CC: A kiedy pani wyjeżdża?
Ja: Jak już mówiłam, wtedy mi wystarcza Internet w telefonie.
CC: Ale to pani nadal chce odmówić tak doskonałej ofercie?

I tak w kółko jeszcze jakiś czas, w końcu rozłączyłam się.
Wiecie, co mnie najbardziej dobiło? Że ci ludzie mają chyba obowiązek kilkakrotnego upewnienia się, że klient naprawdę nie chce "doskonałej, dopasowanej indywidualnie" oferty. Bo nie chce mi się wierzyć, że ta dziewczyna nie umiała zrozumieć prostego "nie". A już w ogóle domaganie się, żeby klient się przed siecią tłumaczył, DLACZEGO nie przyjmie oferty, to już zwykłe chamstwo. Nie mam pretensji do pracownika "słuchawek", apeluję za to do różnych "superwajzorów" i menedżerów tego typu osób: nie zmuszajcie ludzi do tego typu głupich zachowań. To przeciwskuteczne.

call_center

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (199)

#52287

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowieści o zaliczeniach przypominają mi historię mojej koleżanki, która prowadziła zajęcia na uczelni (państwowej, żeby nie było).

W ramach zaliczenia zleciła studentom wykonanie rysunku na papierze milimetrowym. Już kij z tym, co to był za rysunek.

Jakiś czas później pokazywała wszystkim w charakterze dowcipu prace swoich studentów. Grupa była chytra, więc wymyśliła sobie, że jeden zrobi rysunek, a reszta od niego zgapi. Ochotnik rysunek zeskanował i wysłał reszcie. Reszta wydrukowała.

I teraz uwaga - nie byli na tyle lotni, aby ustawić drukowanie grafiki w ten sposób, by pokrywała całą kartkę. Na oddanych "pracach" pysznił się dumnie pomniejszony rysunek na papierze milimetrowym, a wokół białe tło, na dole zaś... ścieżka drukowania, na dodatek zdradzająca, że delikwent nie zapisał pliku na dysku, tylko ciapnął "Drukuj" na załączniku z maila.

Koleżanka napisała delikwentom obok stosownych ocen "Gratuluję pomysłowości".

studenci

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 671 (733)

#51274

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam przy ulicy dajmy na to Piekielnej 10, przy której mieści się też moja rejonowa poczta. Jakież zatem było moje zdziwienie, gdy kiedyś znalazłam w skrzynce awizo z informacją, że przesyłka jest do odbioru na poczcie przy ul. dajmy na to Diabelskiej 22. Był to drugi koniec miasta, ale w końcu ludzie są omylni, może wysłali przypadkowo paczkę do innego oddziału. Podejrzenia te wynikały także stąd, że Diabelska 22 była blisko mojego poprzedniego miejsca zamieszkania.

No nic, zbieram się zatem któregoś dnia, grzeję na Diabelską 22 i wywiązuje się taka rozmowa:

Ja: Dzień dobry, państwo nie są moim rejonem, ale dostałam awizo z informacją, że przesyłka jest do odbioru u was, to się stawiam.
Pani na Poczcie: Ale dlaczego pani tutaj przyjechała?
Ja: Bo dostałam takie awizo (pokazuję awizo, stoi jak byk Diabelska 22)
PnP: Ale przecież pani mieszka na Piekielnej!
Ja: No tak.
PnP: I tam jest pani poczta! Piekielna 6!
Ja: No tak, ale tu jest adres pańskiego oddziału.
PnP: To po co pani tu przyjechała?
(rozmowa szła jeszcze jakiś czas w tym stylu, wreszcie...)
PnP: Ale my nie mamy tej paczki!
Ja: W takim razie gdzie ona jest?
PnP: No, u pani na Piekielnej 6! To chyba LOGICZNE!

Faktycznie, paczka była na Piekielnej. Skąd zatem zawiadomienie z Diabelskiej, do dzisiaj nie rozgryzłam. Widocznie Poczta Polska dba o to, by petent się nie nudził i zwiedzał inne oddziały w swoim mieście.

Poczta Polska

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 451 (539)

#51098

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na fali wpisów o koloniach.
Hit z wyjazdu na zimowiska sprzed łat łohohohoho i jeszcze hoho.

Podróż nocnym pociągiem wiele godzin do Zakopanego to dla dzieci ogromne przeżycie, a ja na dodatek bardzo wcześnie weszłam w dojrzewanie, więc miałam już okres. I akurat ten okres dostałam na tę nocną podróż. Bo jakżeby inaczej :)

Nie zapomnę sceny, jak przemykam się nocą do pociągowej toalety, potwornie przerażona, że mnie ktoś zobaczy (okres dał się nieco we znaki), gdy nagle widzę, że korytarz blokuje wychowawczyni. Całym ciałem, bo siedzi na tym wysuwanym ze ściany taboreciku, a rozmiarów była sporych.

- Co to za łażenie po nocy po korytarzu?!
- Do WC.
- Nie ma mowy. Idź spać.
- Ale ja muszę.
- A dlaczego?

Teraz to bym babie wygarnęła, ale mając lat 11 (czyli wiek najbardziej wstydliwy) po prostu spłonęłam rumieńcem i wróciłam do przedziału, bo nie mieściło mi się wtedy w głowie, że mam głośno wyartykułować powód pójścia do WC. Ciekawych informuję, że oczywiście o spaniu nie było mowy, bo do rana przeżywałam męki z powodu przeciekającej podpaski. Drugi raz nie odważyłam się wyjść na korytarz.

"Wychowawczyni" pewnie była dumna ze swojego debilnego pytania. Noc jest po to, żeby spać, a nie tam sobie chodzić do toalety w trakcie 9-godzinnej podróży.

Tak, wiem, że ona była pewnie święcie przekonana, że nas pilnuje przed okrutnym światem.

kolonie

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 676 (858)

#51043

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szukałam ongiś pracy i trafiłam na ogłoszenie "praca dla studentów w sklepie". Ponieważ byłam studentką i szukałam akurat pracy dorywczej, to bardzo mi się to spodobało. Sklep był w centrum, więc tam zajrzałam po drodze zapytać o szczegóły oferty.
Pani (właścicielka sklepu jak mniemam) poinformowała mnie, że praca jest w godzinach 10-18 w dni robocze plus w sobotę 10-14. I regularnie, a nie na zmiany, bo byłybyśmy "na sklepie" tylko we dwie.

Cóż, stawiam flachę temu, kto mi poda tryb studiów dający się pogodzić z takimi godzinami pracy. Bo dzienne, wieczorowe i zaoczne odpadają.
Ja wiem, że fajnie się zatrudnia studenta, bo taniej, ale niech to stwarza jakieś szanse pogodzenia ze studiami inne niż rezygnacja z zajęć.

konfekcja damska

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 548 (606)
zarchiwizowany

#50434

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W nawiązaniu do historii WarmZombie...

Na drodze owszem - czasem jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Bo i można być cierpliwym i iść na rękę innym użytkownikom dróg, dopóki nie zaczną tego na chama wykorzystywać. Wtedy najspokojniejsza osoba staje się piekielna.

Ostatnio jechałam rowerem jezdnią, samym brzeżkiem prawego pasa, żeby samochody mogły mnie omijać bez przekraczania linii, bo w końcu ulica wąska, a korek duży, to po co mam ten korek powiększać. I tak do momentu, gdy jeden z kierowców postanowił skręcić w prawo tuż przede mną, dosłownie wjechał mi pod koła. Nie wiem, czy mnie nie widział, czy postanowił w ten "sprytny" sposób zepchnąć rower z pasa na chodnik, ale tylko dobre hamulce mnie uratowały od walnięcia w jego bok.

Od tamtej chwili jechałam już niemal środkiem pasa. Co prawda kierowcy musieli mnie już omijać jak inne pojazdy albo jechać za mną, ale przynajmniej nie robili takich idiotycznych i niebezpiecznych manewrów. Bez względu na to, czy to była nieuwaga (rowery wszak niewidzialne, podobnie jak piesi na "zielonej szczałce") czy głupota ("wystraszę cyklistę, może będzie na przyszłość chodnikiem jeździł"), moje życie i zdrowie jest mi cenniejsze niż to, czy samochodziarze dojadą gdzieś 5 min. później.

Teraz czekam, aż kierowcy mnie zminusują :D

drogi publiczne

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 14 (90)
zarchiwizowany

#50296

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jeśli ktoś z Łodzi, niech sobie otworzy byle który dziennik albo serwis informacyjny i przeczyta o dzisiejszym wypadku na ul. Zgierskiej przy św. Teresy.

Dla reszty Polski i świata: skręt w lewo w ulicę św. Teresy ze Zgierskiej jest jednym z najbardziej świńskich, podstępnych i wypadkogennych skrętów, jakie w pomysłowości swojej wyznaczono na mapie naszego uroczego miasta. Nie dość, że trzeba skręcać z wąskiego prawego pasa bardzo ruchliwej ulicy (Zgierska to wylotówka na północ), to jeszcze przeciąć dwie bardzo ruchliwe linie tramwajowe, przy okazji jadące po wzniesieniu (czyli tramwaj zjeżdżający praktycznie nie ma szans w razie czego hamować po pochyłej). Zadanie godne McGyvera w godzinach szczytu.

Pamiętam też niebezpieczny ostatni wypadek, jaki się tam zdarzył - młoda dziewczyna, którą w ciężkim stanie zabrano do szpitala (na szczęście przeżyła). Było potem mnóstwo komentarzy, że ten skręt jest bardzo niebezpieczny i najlepiej w ogóle postawić tam zakaz.

Dzisiaj otwieram gazetę i czytam, że kolejne auto uderzone przez tramwaj na Zgierskiej podczas próby skrętu w lewo. 4 osoby w szpitalu walczą o życie plus poszkodowany motorniczy. Co w tym piekielnego?

Ano to, że zakaz skrętu w lewo jak byk stoi tam już od ponad roku! Tak, samochód skręcał na pirata w bardzo niebezpiecznym miejscu, co gorsza, od czasu postawienia znaku motorniczy pewnie przyzwyczaili się, że auta nie powinny przecinać im drogi, więc mogli być mniej uważni niż za dawnych czasów, gdy kierowcy skręcali "na legalu".

Tak, oczywiście, że mi żal poszkodowanych. Ale błagam, ludziska, myślcie dwa razy, zanim podejmiecie decyzję, że "się uda". Bo w to, że ktoś nie widział zakazu (na dodatek jadąc sobie na Zgierz, czyli z górki), to mi się wierzyć nie chce.

kierowcy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (205)
zarchiwizowany
Historia Niah94 przypomniała mi jedną wizytę u mojej babuni. Generalnie babunia jest typem wiecznie niezadowolonym z życia, siebie, bliskich, mieszkania, po prostu ze wszystkiego, nikt i nic jej się nie podobało nigdy. Z biegiem lat przybrało to formę swoistej paranoi.
Zwykle z wizytą na Dzień Babci chodziłam z obstawą rodziny, bo w tłumie żądło krytyki jest łatwiejsze do zniesienia, a i da się czasem zmienić temat. Owego pamiętnego roku akurat nikt nie mógł ze mną jechać, więc do babci udałam się ja ratować honor rodziny.
Od progu usłyszałam, że bez sensu przyjeżdżałam, bo ona sobie żadnych wizyt nie życzy (taaa, a spróbuj o niej zapomnieć...), prezent jest do kitu, a poza tym ona i tak prezentów nie potrzebuje, bo zaraz umrze. Po tym uroczym wstępie wysłuchała łaskawie życzeń i posadziła mnie za herbatą, by przez najbliższe dwie godziny zdawać relację ze swoich żali do reszty rodziny.
Czego tam nie było. Najgorszy oczywiście jest dziadek, wszystko wina dziadka, łącznie z inwazją USA na Irak. Potem córki - jeszcze gorsze. Jedna idiotka, druga latawica. Mężów wybrały sobie tragicznych, ale czemu się dziwić, takie kretynki. Jeden pijak, a drugi rozwodnik. No i po takim ojcu te wnuki (kuzynostwo) też do kitu, lenie i nieroby. Przy okazji, ja i moja siostra też jesteśmy do kitu. I mamy beznadziejne mieszkanie. I okropny samochód. I głupiego psa. I dalej w ten deseń, nie będę was zanudzać szczegółami. Najlepsze było, gdy dojechała do rodziców mojego ojca - druga babcia oczywiście zło najgorsze. No a drugi dziadek to już w ogóle, syf, kiła i mogiła...
- Babciu - nie wytrzymałam - przecież ty nigdy nie poznałaś mojego drugiego dziadka!
- No tak - przyznała uczciwie - ale on mi się na zdjęciu nie podobał!

Od tamtej pory wierzę we wszystkie piekielne opowieści o urojeniach starszych pań.

rodzinka

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 244 (346)