Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Moby04

Zamieszcza historie od: 11 stycznia 2014 - 14:24
Ostatnio: 5 października 2021 - 14:32
  • Historii na głównej: 7 z 11
  • Punktów za historie: 2426
  • Komentarzy: 512
  • Punktów za komentarze: 1343
 

#82499

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miesiąc temu weszło w życie niesławne RODO i z tej okazji dostałem, jak wszyscy, całą serię maili z informacją o moich danych. Potraktowałem to jako swoisty przegląd tego, gdzie moje dane nie są już potrzebne i po prostu odpowiadałem grzecznie, że proszę o usunięcie moich danych. Prosta sprawa.

Okazuje się jednak, że dla chcącego nic trudnego - wszystko da się obejść zgodnie z prawem. Jedna z firm właśnie wysłała mi mail o następującej treści:

"Pracujemy nad Twoim zgłoszeniem związanym z przetwarzaniem danych w systemach XXX. Ze względu na skomplikowanie procesu, potrzebujemy dodatkowych dwóch miesięcy na rozpatrzenie Twojego wniosku. Jest to zgodne z przepisami o ochronie danych osobowych (Rozporządzenie ogólne o ochronie danych, art. 12 ust. 3). Prosimy o cierpliwość. Prześlemy informacje o tym, jakie działania zostaną podjęte w związku z Twoim zgłoszeniem."

Znaczy wystarczy napisać skrypt wysyłający mail o "skomplikowanym" procesie i dane mogą zostać... Super.

Polska uslugi

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 65 (87)

#82043

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeglądałem sobie topkę dla zabicia czasu i w komentarzach trafiłem na "wiosenną nową falę" (http://piekielni.pl/71128#comment_849570)... no i mi się przypomniała sytuacja sprzed wielu lat. W sumie to nawet nie tyle piekielne, co śmieszne, ale co tam.

To były pierwsze dni roku akademickiego, tak że październik, ale pogoda iście wiosenna. Jako student pierwszego roku w nowym mieście nie za bardzo się orientowałem w terenie, ale postanowiłem dwugodzinną przerwę wykorzystać na spacer na następne zajęcia w budynku innego wydziału.

Dla orientujących się we Wrocławiu: musiałem przejść z wydziału elektroniki PWr do budynku Architektury - w prostej linii może z 500 metrów, ale nie znając miasta postanowiłem iść "po śladach" tramwaju, więc trochę naokoło. Może z kilometr...

W pewnym momencie poczułem się trochę zagubiony i postanowiłem zapytać o drogę (to był początek tego stulecia, więc GPS był rzadkością, smartfony w ogóle nie istniały). Trafiło na starszą panią:

Ja: Przepraszam, czy do wydziału architektury politechniki to tędy?
Pani: Proszę pana, jest tyle ludzi naokoło... Dlaczego akurat mnie musi się pan czepiać?

Nie powiem, zamurowało mnie na dobre kilka minut.

starsi_ludzie wrocław

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (142)

#75704

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewna historia o niechodzeniu na religię (#75606) przypomniała mi moje perypetie z liceum. Tu zaznaczę, że w moim przypadku nie chodzi o religię (tu też było wesoło, ale ze względu na szacunek do uczuć religijnych zachowam dla siebie).

Otóż trafiłem na końcowe lata systemu bez gimnazjum. Wtedy to wyniki matury były podstawą do przyjęcia na wymarzone studia. Dość długo nie wiedziałem na jaką uczelnię się zdecydować (kierunek znałem w podstawówce) i w związku z tym niekoniecznie wiedziałem, na jakich przedmiotach maturalnych się skupić. Traf chciał, że przed 4. klasą maturalną w wakacje odwiedziłem pewne miasto i wiedziałem, że to tam chcę iść na studia.

No ale był problem, bo próg punktowy był dość wysoko, a jednym z przedmiotów była fizyka, której to natenczas unikałem z powodu wspomnień z podstawówki i totalnego beztalencia większości nauczycieli tej dziedziny.

No ale wiedziałem, że w celu dostania się na wymarzony kierunek, musiałem mieć dobrze zdaną maturę pisemną z matematyki (to akurat nie był problem), pisemną lub ustną z polskiego (też łatwo), ustną z języka obcego no i... ustną z fizyki.

Tu wtrącenie: był wówczas taki zapis, że jak się miało min. 4 na koniec roku w trzeciej i czwartej klasie LO, a do tego napisało się pisemną wersję egzaminu na min. 5, to automatycznie było się zwolnionym z ustnego egzaminu z tego samego przedmiotu (przepisywano ocenę).

W ciągu roku kilkukrotnie (chyba 3 razy) podpisywałem deklarację o chęci zdawania matury ustnej z fizyki zamiast matematyki. Przez cały rok dość intensywnie nadrabiałem zaległości u naprawdę świetnego korepetytora, który nie tylko błyskawicznie mnie zainteresował dziedziną, ale wykroił oddzielny termin tylko dla mnie żeby mnie nie spowalniać (początkowo byłem w grupie czteroosobowej).

Zbliżały się matury i robiło się co raz ciekawiej, bo zasadniczo nikt w tej szkole nie pamiętał przypadku zdawania fizyki w ciągu co najmniej 20 wcześniejszych lat. W efekcie moje nazwisko zostało podklejone pod listę zdających z matematyki.

Na matury ustne przeznaczono 5 dni (dwie tury - poranna i popołudniowa), przy czym początkowo wywieszono listy zdających od poniedziałku do środy, a w środę tych w czwartki i piątki. W środę zorientowałem się, że mojego nazwiska nie było. No to w drogę do dyrekcji i pytam o co chodzi.

Na korytarz wyszedł ówczesny wicedyrektor, którego nazwisko może się kojarzyć z pewną Redutą i się zaczęło:
[J]a: Kiedy mam egzamin ustny z fizyki?
[V]ice: Ale ty jesteś zwolniony z matematyki!
[J] Tylko, że od września podpisywałem oświadczenie o chęci zdawania z fizyki...
[V] Rozumiesz co do ciebie mówię? Jesteś zwolniony z matematyki.
[J] Bardzo się cieszę, ale nigdy nie deklarowałem chęci zdawania egzaminu ustnego z matematyki, więc to trochę nie na temat.
[V] Ale jesteś zwolniony z MATEMATYKI!
[J] A proszę mi pokazać jeden podpis, że chcę zdawać ustną matmę.

Wymiana zdań w tym stylu trochę trwała (w klasie maturalnej byłem już dość "wyszczekany"), a że to było na korytarzu tuż przed wejściem do budynku to widownia rosła i miała co raz to lepsze humory...

W końcu się udało naprędce złożyć komisję do egzaminu zorganizowanego w przerwie między turą poranną, a popołudniową. I żeby nie było za łatwo, to babka od polskiego z tury popołudniowej wpadła do sali 10 minut za wcześnie i nie zwracając na mnie uwagi (szykowałem się jeszcze, bo przed samą odpowiedzią miało się jakiś czas na opracowanie pytań/zadań) zaczęła robić awanturę, że jej sala jest zajęta...

Dzisiaj to wspominam ze śmiechem, ale wtedy to było naprawdę coś :)

liceum

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (233)

#73513

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sporo było swego czasu o niekoniecznie odpowiednich kandydatach do pracy, więc pomyślałem, że opiszę trochę jak potrafią "błysnąć" rekruterzy.

W pewnym momencie, dość krótko, mieszkałem w Luksemburgu. Pewnego dnia dzwoni telefon z kierunkowym z tego nudnawego moim zdaniem kraju. Odbieram i zaczyna się rozmowa.

Tu warto wspomnieć, że odbywała się ona po angielsku (najpopularniejszy w tym kraju francuski delikatnie mówiąc nie jest moją mocną stroną), co najwyraźniej stanowiło pewien problem dla pana rekrutera bo każdą wypowiedź przeciągał niesamowicie... Dodam, że miałem (i wciąż mam) telefon w niemieckiej sieci, więc oczami wyobraźni widziałem kolejne centy za roaming nabijane na rachunku.

Całości rozmów nie przytoczę ale wyglądało to mniej więcej tak:
R: Bo ja mam ofertę pracy w Luksemburgu... Czy mógłbym umówić pana na wstępną rozmowę Skype? (w mojej branży często rekrutuje się międzynarodowo więc większość jeśli nie wszystkie etapy odbywa się w ten sposób)
J: Oczywiście, nie ma problemu. Z resztą obecnie mieszkam w Luksemburgu, więc jeśli to przyśpieszy bądź uprości proces to mogę stawić się na rozmowie osobiście.
R: Aha... to pan mieszka w Luksemburgu?
J: Tak, w zasadzie w samym centrum zaraz obok [tu nazwa popularnego również w Polsce marketu RTV/AGD - w przypadku Luksemburga jedyny w mieście, jeden z dwóch w kraju].
R: Aha... to ja zapytam.
(rozmowa trwała jakieś 10 minut)

Następnego dnia gość dzwoni znowu.
R: Witam, ja chciałbym zaproponować rozmowę pojutrze. Czy będzie pan dostępny o godzinie 12?
J: Tak, dopasuję się. Rozmowa ma być osobiście czy poprzez Skype?
R: A bo wie pan, firma ma siedzibę w Luksemburgu...
J: Tak, mówił pan wczoraj i jak wspomniałem nie jest to problem.
R: A to pan jest w Luksemburgu? (nie kurde, na Hawaje się przeniosłem)
J: Tak, mieszkam w dzielnicy Gare.
R: Aha... A to mógłby pan przyjść do biura na ulicę XYZ? (nie pamiętam jaką konkretnie ale to było jakieś 5 minut pieszo)
J: Oczywiście. Prosiłbym tylko o potwierdzenie mailowe potwierdzenie spotkania wraz z adresem i nazwiskiem osoby.
R: To ja wyślę email...
J: Dobrze, to czekam.
R: I w tym emailu pan wszystko będzie miał napisane to będzie pan wiedział...
(powtórzył to w różnej formie chyba 3 razy)

Rozmowa się zakończyła. Minął dzień - maila brak. Nadchodzi czwartek, kiedy to rzekoma rozmowa miała mieć miejsce ale z braku potwierdzenia nie poszedłem. Z resztą i tak nawet nie próbowałem przez telefon zapamiętać adresu ani francuskobrzmiącego nazwiska.

Godzina 12:30, telefon.
R: Dlaczego pana nie ma na rozmowie.
J: Zgodnie z ustaleniami prosiłem o wysłanie maila z potwierdzeniem a takiego nie dostałem.
R: A tak, bo ja miałem wysłać mail ale zapomniałem...
J: No właśnie.
R: A to pan mieszka w Luksemburgu? (serio!)
J: Tak.
R: A to ja umówię pana na jutro na 13...
J: Niestety, już mam plany. Czy może być przyszły tydzień?
R: Dobrze, ale ta rozmowa ma być w Luksemburgu to będzie pan mógł dotrzeć? (naprawdę traciłem już cierpliwość)
J: Tak. Proszę tylko przysłać mailem potwierdzenie terminu a ja się dopasuję.
R: A jaki dzień panu pasuje?
J: W przyszłym tygodniu w zasadzie każdy pod warunkiem jednodniowego wyprzedzenia.
R: To do widzenia.

Poniedziałek. Jest email: rozmowa w poniedziałek o 14 - była jakoś 11:15. Zazgrzytałem zębami i odpisałem, że nie dotrę bo mam już inaczej ułożony dzień a prosiłem o dzień wyprzedzenia. Jakieś pół godziny później gość dzwoni.

Rekruter zaczął od... tak, pytania o to, czy mieszkam w Luksemburgu. Rozmowa nie trwała długo i w dość niedyplomatyczny sposób powiedziałem gościowi, co sobie może z tą ofertą i stanowiskiem zrobić.

Reasumując więc nie tylko kandydaci i nie tylko w Polsce zachowują się czasami jak kosmici.

zagranica rekrutacja

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 324 (334)
zarchiwizowany

#70096

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/69820 skłoniła mnie do dodania mojego nowego doświadczenia.

Akurat tak się składa, że pracuję w branży IT i akurat sobie nieśmiało szukam nowego pracodawcy, bo poprzedni mnie wkurzał. Z pewnej firmy zadzwonili (większość etapów rekrutacji jest zdalna, bo ewentualny dojazd opłaca potencjalny pracodawca na tym poziomie). Rozmowa poszła bezproblemowo i dostałem informację, że zaczynamy drugi etap.

No fajnie. Umówiliśmy termin drugiego etapu z CTO i czekam. Standardowo byłem gotowy przed czasem... Po około 40 minutach napisałem mail z pytaniem, co się stało. Dostałem odpowiedź, że wypadło pilne spotkanie. Kto robił w tej branży ten wie, że jak się wali to nie ma zmiłuj, więc ok - zwróciłem tylko uwagę, że informację mogliby wysłać wcześniej ale umówiliśmy inny termin kilka dni później.

Znowu gotowy przed czasem czekam na telefon. Jakieś 15 minut przed czasem dostałem email, że coś im znowu wypadło i przepraszają i w ogóle. Trochę mi już ciśnienie skoczyło ale umawiamy się na przyszły tydzień. Niech będzie, wiele nie stracę.

Następnego tygodnia dostałem wiadomość, że jednak nie potrzebują programisty a wspomniany CTO już u nich nie pracuje. Najciekawsze, że dodali "dziękujemy za wyrozumiałość i przepraszamy za NIEPRZEWIDZIANĄ sytuację" (bo faktycznie dyrektorów zwalnia się z dnia na dzień)...

zagranica

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (25)
zarchiwizowany

#66390

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia sprzed około półtora miesiąca (trafiłem gdzieś w archiwum rozmów i uznałem, że tu pasuje). Przepraszam, że po angielsku ale inaczej się nie da tego przekazać... :)

Infolinia pewnego dużego sklepu internetowego. Oddział brytyjski. Pytają mnie o adres.
Ja: Berlin
Konsultantka: Could you spell that for me?
J: You know... capitol of Germany
K: Right, could you spell that?
A myślałem, że to z Lądkiem to ściema

call_center

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -20 (34)
zarchiwizowany

#65736

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
"Cywilizowany Zachód" i obsługa klienta. Przygód ciąg dalszy.

Jakiś miesiąc temu zamówiłem tablet z Amazona niemieckiego (mieszkam w Niemczech). Wskutek pewnych nieprzewidzianych wydarzeń musiałem zamówienie anulować (nieprzewidziane wydatki). Potwierdzenie dostałem dość szybko. Fajnie.

Po kilku tygodniach dostałem pismo od firmy windykacyjnej, że mam już teraz, zaraz, natychmiast zapłacić 350€. Szkoda tylko, że urządzenie kosztowało 269€ i nigdy go nie dostałem.

Zadzwoniłem na infolinię i się zaczęło. Po wieeeeelu próbach trafiłem na kogoś z kim dało się w miarę rozmawiać (niestety, niemieckiego się jeszcze uczę). Okazało się, że wysyłali pisma o konieczności opłacenia czegoś tam (6€) ale wracało do nich. W systemie nie mieli wspomnianego już dopiska w adresie "bei nazwisko", więc przesyłka nie miała prawa dotrzeć, bo listonosz nie wiedział, gdzie ma wrzucić list. Te 6€ opłaciłbym z miejsca żeby uniknąć problemów.

Nie jest to pierwsze zamówienie, więc już nauczyłem się odruchowo podawać ten dopisek ale przyjmijmy, że zapomniałem. Pytanie: jak to jest, że firma windykacyjna już stosowną adnotację wpisać potrafiła? Wróżka czy ktoś w kulki leci?

No ale ok, piszę mail w celu wyjaśnienia sprawy. Mija tydzień i odpowiedzi brak. Dzwonię na infolinię i dostaję radosną informację "proszę wysłać email". Stwierdzenie, że już jeden został zignorowany jakoś przemilczeli.

No ale niech będzie. Piszę nowy email korzystając z formularza kontaktowego na amazon.de. Efekt? "Bitte versuchen Sie es in Kürze noch einmal oder setzen Sie sich telefonisch mit uns in Verbindung." Czyli maila wysłać nie mogę bo mi radzą telefon, telefonicznie każą wysłać mail...

Czy to ja przyciągam takie absurdy?

zagranica

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 114 (202)

#65582

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiele się tu pisze o kurierach w Polsce. Dla równowagi opiszę 2 historie ze "wspaniałego" Zachodu.

1. Sprawa dość skomplikowana. Zamawiałem prezent dla znajomej. Trik: znajoma mieszka w Polsce, ja (jako płatnik) w Niemczech, zamówienie jest z angielskiego sklepu online. Wszystko super. Całość opłacona, wysłana i tylko czekać na dostawę. Ale nie! W adresie wpisałem imię i nazwisko znajomej dla pewności. Dziwnym trafem akurat ta linia zniknęła z adresu... dotychczas dzwoniłem do brytyjskiego, polskiego i niemieckiego oddziału DPD. No i do samego sklepu. Bez skutku. Dodam, że zamawiając produkt do siebie też bym nie dostał, bo na przesyłce musiałby być dopisek z nazwiskiem na skrzynce pocztowej, a właśnie to "zniknęło" (mieszkania w Berlinie zwykle nie są numerowane). Żeby nie było, przesyłka nie opuściła jeszcze Wielkiej Brytanii.

2. Znacznie prostsza sytuacja. Wysyłałem paczkę do innej koleżanki. Z Berlina w okolice Monachium. Opłaciłem ekspres (20€ za niecałe 4kg!). Napisałem adres docelowy dwukrotnie: markerem na pudle i długopisem na formularzu wysyłki. Dodatkowo na formularzu dopisałem nr telefonu do znajomej na wypadek problemów. Efekt? Rumeberg zmienił w systemie DHL nazwę na Heiseberg, numer telefonu zaginął, a paczka wróciła do sortowni. Na pytanie, czemu nikt się nie skontaktował z odbiorcą, oczywiście brak odpowiedzi.

Jak widać "jaja" sobie robią nie tylko w polskich firmach kurierskich, więc nie ma co narzekać... Teraz czekam na paczkę z Polski do Niemiec - zobaczymy jak będzie :)

kurierzy

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (258)

#65253

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Było trochę o oddawaniu rzeczy za darmo ale to mnie rozwaliło. Historia kolegi, a nie moja. Wstawiam bez zgody ale wiem, że czysta prawda i anonimowo. Oddajmy zatem głos:

Chcę się pozbyć "kanapy" z mieszkania. Jako, że nie jest dla mnie kompletnie nic warta, stwierdziłem że wystawię ją za darmo na OLX (tablicy).
W treści ogłoszenia zamieszczam informację "Tylko odbiór osobisty".
Po parunastu sekundach dzwoni Pan.
I tu wywiązuje się rozmowa:

pan: Ja w sprawie kanapy.
ja: Tak, słucham.
p: Za ile ona?
j: Chcę ją oddać za darmo, byle jej się pozbyć z mieszkania.
p: Za 150 może być?
j: Przywiezie mi Pan 6-pak piwa i będzie o.k.
p: To chwileczkę, zapytam żony...
p: A to tylko z Wrocławia jest?
j: Tak.
p: A dopłaci mi pan?
j: Ale jak to?
p: No normalnie, bo ja z Warszawy jestem, to jak przyjadę to chociaż za paliwo mi Pan odda...

No jebłem...

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 645 (699)
zarchiwizowany

#65012

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia guineaPig (#64849) przypomniała mi sytuację z przedwczoraj.

Tytułem wstępu. Mieszkam w Niemczech i prawie wszystkie butelki są tu sprzedawane z niemałą kaucją - dla przykładu zgrzewka 6 półlitrowych butelek z jakimś sokiem może w Lidlu kosztować jakieś 3,4€ z czego 1,5€ to kaucja (0,25€ za butelkę). Ze zwrotem nie ma większego problemu, bo każdy market ma minimum jeden automat, w który się wrzuca puste sztuki i odbiera wydruk do zrealizowania w kasie - czy to w postaci wypłaty gotówki, czy też przy zakupach.

Z tego powodu zbieram puste butelki i rano w drodze na dworzec (do pracy dojeżdżam) wstępuję się pozbyć, odbieram druczek i realizuję go po południu podczas powrotu z pracy (zwykle trzeba coś dokupić - jedzenie, środek czystości czy choćby piwo po stresującym dniu). Spoko.

To, co jednak zobaczyłem mnie zaskoczyło. Przed wejściem do sklepu stała kobieta i dopalała papierosa. Widok dość normalny - do dzisiaj się dziwię jak wiele jest osób palących. Dziwne było co innego. Stała kobiecina przy budzie z wózkami i opierała się o kosz na śmieci. Akurat kończyłem wrzucać butelki jak zobaczyłem, że babka skończyła palić, zgasiła kiepa o kosz na śmieci (a jakże!) i... rzuciła go na ziemię dosłownie 5 centrymetrów obok kosza. Dlaczego? Nie wiem.

centrum Berlina parking przed Lidlem

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -26 (36)