Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

cosinus

Zamieszcza historie od: 12 listopada 2012 - 15:00
Ostatnio: 17 marca 2016 - 14:13
  • Historii na głównej: 7 z 10
  • Punktów za historie: 3758
  • Komentarzy: 44
  • Punktów za komentarze: 222
 

#71912

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/71637 skłoniła mnie do napisania swoich obserwacji i przemyśleń na temat kultury starszych ludzi i rzekomego jej braku u "dzisiejszej młodzieży".

1) Komunikacja miejska.

Na pewno wszyscy dobrze znają sytuację, w której na przystanku pasażerowie wylewają się z wnętrza autobusu/tramwaju, a tymczasem znajduje się osoba która nie czekając aż wszyscy wysiądą zaczyna wciskać się "pod prąd" niczym mały czołg. Ta osoba to najczęściej starsza pani; na palcach jednej ręki mogę policzyć przypadki kiedy widziałem nastolatka zachowującego się w ten sposób i we wszystkich tych przypadkach wynikało to głównie z tego, że zagadał się ze znajomym i nie widział, że ktoś jeszcze opuszcza pojazd. Gdy zauważał że ktoś wysiada, przepraszał i cofał się z powrotem.

Inny typ zachowań to ten opisany we wspomnianej na początku historii: przepychanie się starszych osób wewnątrz pojazdu bez żadnego "przepraszam", wiszenie nad młodymi pasażerami, którzy siedzą itd. Naprawdę tak trudno werbalnie wyrazić swoje potrzeby? Kiedyś widziałem sytuację, w której kobieta w widocznej ciąży podeszła do siedzącego na jednym z miejsc chłopaka i poprosiła o ustąpienie miejsca, a ten natychmiast wstał i spełnił jej prośbę - tak moim zdaniem powinno działać cywilizowane społeczeństwo.

2) Supermarkety.

Temat-rzeka, więc skupię się tylko na jednym typie zachowania. Dość regularnie zdarza mi się sytuacja, kiedy stoję w kolejce przy taśmie i czekam aż zrobi się miejsce, abym mógł wyłożyć swoje zakupy, tymczasem z tyłu ktoś regularnie potrąca mnie wózkiem/parasolem/innym przedmiotem, dysząc mi w kark. Gdy się odwracam, w przeważającej większości przypadków widzę osobę w wieku emerytalnym. Nigdy nie jest to osoba młoda, choć tu jeszcze można tłumaczyć to tym, że młodsi w kolejkach są zajęci swoimi smartfonami, co być może pozwala im łatwiej "znieść" konieczność oczekiwania.

3) Obsługa w urzędach.

Może jestem już uprzedzony, ale jeśli wchodzę załatwić cokolwiek do urzędu i widzę za biurkiem osobę 50+, to już wiem, że prawdopodobnie będą kłopoty. A co, a gdzie, a jak, a dlaczego, a ja nie wiem czy mogę to przyjąć, a proszę jeszcze 17 kserokopii, przekład po rumuńsku i podpis premiera rządu Gwatemali - słowem, jak w słynnym odcinku serialu "Świat wg Kiepskich; Kocham biurokrację". Jeśli natomiast trafiam na osobę mniej więcej w moim przedziale wiekowym (25-30), to najczęściej wszystko przebiega sprawnie i bez zbędnych ceregieli, a czasem nawet otrzymuję w bonusie odwzajemnienie uśmiechu. Spotykałem się tyle razy z nieżyczliwością starszych wiekiem urzędników, że wystarczyłoby to na osobną historię, więc ograniczę się tylko do najbardziej obrazowej.

Miałem pewne dokumenty do złożenia w Urzędzie Skarbowym, ale nie wiedziałem w którym pokoju mam je zostawić. Podszedłem do okienka informacji, gdzie petentów obsługiwały 2 panie - jedna w wieku mojej mamy, a druga w moim. Ta druga była zajęta, więc chcąc nie chcąc podszedłem do pierwszej z pytaniem, gdzie powinienem złożyć te dokumenty. Niestety trafiłem na zły moment, ponieważ pani prowadziła rozmowę przez telefon (po usłyszeniu kilku zdań zorientowałem się, że bynajmniej nie była to oficjalna rozmowa) i wysoce zirytowana faktem, że śmiem przerywać jej prywatne pogaduchy w miejscu pracy, nie patrząc nawet na podsuwane przeze mnie kartki burknęła, że powinienem złożyć stosowną opłatę skarbową za ten typ dokumentów i dopiero wtedy możemy rozmawiać. Odszedłem od okienka nieco skonfundowany, ale na szczęście zaraz zwolniło się miejsce do młodszej pani, więc podszedłem z tym samym pytaniem. Od razu otrzymałem informację z numerem pokoju. Jak widać, można było - i to bez opłaty :)

4) Kolejki do lekarzy.

Jak wygląda publiczna służba zdrowia w naszym pięknym kraju, każdy wie. Tym niemniej nie należę do ludzi, którzy rozładowują swoją irytację w nieodpowiednim kierunku, więc nie narzekam na lekarzy ani rejestratorki stojąc w kolejce, bo to nie oni odpowiadają za jej rozmiar. Natomiast do białej gorączki doprowadza mnie sytuacja, w której przychodzi starsza pani i z tekstem "ja tylko na chwilę", bezceremonialnie wchodzi do gabinetu lekarza przed osobą, która czeka na swoją kolej już od dłuższego czasu. Pół biedy jeśli to rzeczywiście jest chwila, jestem jeszcze w stanie zrozumieć sytuację, w której ktoś ma np. wyniki do odebrania i nie chce czekać ponad godzinę na taką błahostkę – ale zdarzają się starsze osoby, które wykorzystują to że weszły poza kolejką i zadają jeszcze mnóstwo dodatkowych pytań lekarzowi lub zwyczajnie odbywają swoją wizytę. W mojej opinii takie zachowanie jest bardzo chamskie i świadczy o zupełnym braku poszanowania dla czasu innych ludzi. Nigdy nie spotkałem się z tym, żeby taki "trick" zastosowała osoba młoda.

Nie twierdzę że wszyscy starsi ludzie to przysłowiowe buraki bez kultury, a wszyscy młodzi to aniołki. Niemniej jednak moje obserwacje w miejscach publicznych prowadzą do pytania:
kto tak naprawdę nie ma dobrego wychowania i kultury? :)

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (226)

#71138

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o poprawnym zachowywaniu się w komunikacji miejskiej przypomniała mi pewne zdarzenie z czasów, gdy byłem jeszcze studentem.

Wracałem nocną porą z imprezy u znajomych, czekając na przystanku. Tramwaj który nadjechał był tego najstarszego rodzaju, typowa "skarpeta" jeśli wiecie o co chodzi. Po otworzeniu drzwi zauważyłem, że jest bardzo mało miejsca do zajęcia przez moją skromną osobę, ponieważ prawie wszyscy pasażerowie stłoczyli się w rejonie dookoła wyjścia, natomiast przestrzenie pomiędzy kolejnymi wyjściami były praktycznie puste. Trochę mnie to zirytowało, nigdy nie rozumiałem dlaczego to taki problem aby stanąć w miejscu gdzie jest pusto zamiast uparcie sterczeć przy drzwiach i zawadzać wysiadającym/wsiadającym ludziom, no ale po tylu latach jeżdżenia komunikacją już byłem przyzwyczajony do tego, że polskie społeczeństwo totalnie nie zna zasad właściwego życia w grupie. Poza tym byłem lekko podchmielony, miałem do przejechania zaledwie 3 przystanki, więc przysłowiowo machnąłem ręką na ten sztuczny tłok i stanąłem zaraz przy drzwiach (więcej miejsca nie było, co ważne dla historii).

Stało się to, co było dość łatwe do przewidzenia - drzwi tramwaju przy których stałem nie chciały się zamknąć i "odbiły" do pozycji wyjściowej. Poprosiłem głośno ludzi aby się przesunęli, ale niestety każdy miał moją prośbę w głębokim poważaniu, więc delikatnie wepchnąłem się do środka o dodatkowe kilka centymetrów. Sytuacja z drzwiami się powtórzyła, potem znowu, aż po tym trzecim razie odmówiły posłuszeństwa i przestały reagować na cokolwiek. Wówczas motorniczy wysiadł z kabiny i podbiegł do drzwi mocno zirytowany, krzycząc już z daleka co ja takiego wyprawiam i czy nie mogę normalnie wsiąść. Odparłem, że chciałbym ale niestety nie ma więcej miejsca, po czym okazało się, że w tym czasie jak za dotknięciem magicznej różdżki ludzie którzy pierwotnie stali przy drzwiach, nagle przypomnieli sobie, że mogą zrobić jeszcze parę metrów kwadratowych wolnego miejsca i rozstąpili się jak Morze Czerwone.

W praktyce wyszedłem na kompletnego idiotę, bo motorniczy dobiegł do drzwi w momencie kiedy tamci zdążyli się już usunąć, więc nie widział stanu, który miał miejsce wcześniej. Po krótkiej próbie tłumaczenia z mojej strony, która i tak nie dotarła (zostałem nawet odepchnięty przez wściekłego motorniczego, ale już nie miałem ochoty na dodatkowe afery więc nigdzie tego nie zgłosiłem) drzwi zostały naprawione, tramwaj ruszył a wspomniani pasażerowie mieli dziwnie utkwiony wzrok w podłodze. Czasem się zastanawiam czy nie napisać podręcznika do życia w większym mieście, niektórym by się mocno przydała taka lektura...

Poznań tramwaj

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (224)

#70762

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jadając „na mieście” lubię stołować się w lokalach oferujących jedzenie na wagę – zapewne wiecie o jakich mowa, na początku bierze się tacę, przechodzi się obok wielu naczyń z różnymi daniami wybierając kilka z nich, na końcu waży się talerz przy kasie i płaci. Fajna sprawa, niemniej jednak piekielność ludzi korzystających z tego typu lokali bywa mocno irytująca. Jak mnie zdenerwować? Zapraszam do przeczytania krótkiego poradnika:

1. Stojąc za mną, pchaj się ze swoją tacą dysząc mi w kark i trącając raz za razem. Na moje zwrócenie uwagi przeproś, po czym za 5 sekund zrób to samo.

2. Nie czekaj aż kolejka się przesunie i dotrzesz do miejsca, w którym znajduje się Twoje upragnione danie – wychyl się przekładając rękę nad moją tacą i nabierz jedzenia. Oczywiście nie zapomnij po drodze upuścić kilku kawałków na mój talerz.

3. Jeśli zabrałem ostatni kawałek lazanii na który miałeś wielką ochotę, westchnij z niezadowoleniem i wyraź swoją dezaprobatę teatralnym szeptem do towarzyszącej Ci osoby tak, abym to usłyszał. Faktycznie, powinienem przeprosić na kolanach i oddać Ci mój talerz.

4. Przy kasie rób to samo co w punkcie 1, w końcu jest już tak blisko celu, że nie możesz wytrzymać. W dodatku po zdjęciu mojego talerza z wagi nie pozwól abym spokojnie schował wydaną resztę do portfela – okrążaj mnie lub wskakuj przede mnie ze swoim talerzem (możesz pomyśleć o bonusie w postaci opryskania sosem). Wystarczyło poczekać 5-7 sekund aż zabiorę się ze wszystkim i odejdę? To jest dla frajerów, przecież nie dysponujesz tak ogromną ilością wolnego czasu.

Opisane przypadki nie są jednostkowe (z wyjątkiem punktu 3, tam to już nie wiedziałem czy mam się śmiać czy załamać ręce nad taką dziecinadą), zdarzają się notorycznie i powodują, że zastanawiam się nad umiejętnością życia w grupie przeciętnego obywatela. W dodatku tego typu zachowań nie prezentują jakieś ganiające się małe dzieci, to bym jeszcze zrozumiał – w większości to młodzi, najczęściej dobrze ubrani, wyglądający na wykształconych ludzie. Skąd tyle niecierpliwości i zwykłego buractwa w naszym społeczeństwie?

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (218)

#68931

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio przewinęło się kilka historii z czasów studenckich, co przypomniało mi "swoje" historie. Dzisiaj będzie o wynajmowaniu pokoju.

To było na drugim roku studiów, człowiek był jeszcze niedoświadczony i często nie zwracało się uwagi na różne istotne kwestie. Szukaliśmy z kolegą pokoju dwuosobowego, wpadła nam w oko całkiem niezła oferta, więc umówiliśmy się z właścicielką i pojechaliśmy obejrzeć pokój.

Na miejscu okazało się, że jest to dom jednorodzinny, ale właścicielka uspokoiła nas mówiąc, że pokoje wynajmują tu sami studenci, a oni (właściciele) co prawda mają dla siebie górną część domu, ale wpadają tu rzadko i sami mieszkają gdzie indziej. No cóż, wzięliśmy to za dobrą monetę, poza tym czas trochę naglił, a nie mieliśmy za bardzo innych ofert, współlokatorzy wydawali się być w porządku, więc zdecydowaliśmy się na ten pokój.

Początki były niewinne. Ja oprócz chodzenia na zajęcia pracowałem dorywczo, kolega też, więc w domu bywaliśmy głównie wieczorami. Po kilku dniach minęliśmy właścicielkę na korytarzu, po paru następnych znowu, generalnie była to zbyt duża częstotliwość jak na deklarację, którą opisałem na początku poprzedniego akapitu. Poruszyliśmy ten temat w rozmowie z lokatorami i tutaj wyszła Piekielność nr 1 - okazało się, że właściciele najnormalniej w świecie mieszkają na górze, czyli zostaliśmy okłamani. No cóż, stwierdziłem że jakoś to będzie i może nie odczujemy zanadto ich obecności, dlatego póki co nie ma sensu się wyprowadzać.

Opiszę teraz Piekielność nr 2. W trakcie sesji nie pracowałem aby móc się uczyć. Jednego dnia nie miałem żadnego egzaminu, więc postanowiłem się porządnie wyspać. Około godziny 9:00 obudził mnie donośny hałas, zupełnie jakbym był w jakiejś fabryce. Co się okazało? Ano w jednym z pokoi właściciele mieli... szwalnię. Wcześniej tego nie odkryłem, bo - tak jak wspomniałem - wychodziłem z domu wcześnie rano i wracałem wieczorem. Nie ma to jak uczyć się pół dnia w akompaniamencie wszelkiej maści maszyn - ciekawe, dlaczego o ich istnieniu właściciele "zapomnieli" nas poinformować :)

Piekielność nr 3, która ostatecznie przelała czarę goryczy - okazało się, że właścicielka wchodziła nam do pokojów w czasie naszej nieobecności. Mi zdarzyło się to gdy spałem rano (najwidoczniej była przekonana, że wyszliśmy i pokój jest pusty), ale np. kolega doświadczył inwazji gdy był w niedwuznacznej sytuacji z dziewczyną :) Co prawda w obu przypadkach właścicielka wycofała się spłoszona, ale nie zmienia to faktu, że uważam to za zwyczajne, chamskie naruszanie czyjejś prywatności bez wiedzy i zgody. Co bardziej piekielne, dowiedzieliśmy się od jednego z współlokatorów, że w trakcie Świąt w jego pokoju spała rodzina właścicieli, a dowiedział się o tym tylko dlatego, że zapomniał kilku rzeczy wyjeżdżając w rodzinne strony i musiał po nie wrócić. Ciekawe jakie to uczucie wejść do swojego pokoju i zastać tam bezceremonialnie zakwaterowanych obcych ludzi, i ciekawe czy nasz pokój również służył za tymczasowy hotel - podejrzewam, że tak. Tego było już za wiele i podjęliśmy decyzję o wyprowadzce.

Piekielność nr 4 - pożegnanie. Decyzja została przyjęta bez większych emocji (może były tam duże rotacje i już byli przyzwyczajeni?), ale podczas oddawania kaucji ostatniego dnia właścicielka z uśmiechem poinformowała nas, że zabrała po 70zł od osoby za - jak to określiła - "czyszczenie dywanu". Pomijam już fakt, że wysprzątaliśmy z kolegą pokój i zostawiliśmy go w dużo lepszym stanie niż zastaliśmy na początku, ale chyba wypada o takich rzeczach poinformować wcześniej zamiast stawiać przed faktem dokonanym? Wtedy rozmowa przybrała o wiele mniej przyjemny charakter i w krótkich słowach oświadczyliśmy, że to jawne złodziejstwo i nie zamierzamy się na to zgadzać. Tu nastąpił opór ze strony właścicielki (być może reszta lokatorów była uległa i nie chciała robić burzy o stosunkowo małą kwotę, ale nam chodziło o zasadę), kłóciliśmy się chyba ponad godzinę i ostatecznie udało się wyszarpać te pieniądze. Jednak niesmak pozostał.

Podsumowując - jeśli wybieracie pokój/mieszkanie na studia to pytajcie o wszystko, jeśli coś wydaje Wam się podejrzane to drążcie sprawę do końca, najlepiej przed wprowadzką porozmawiajcie z lokatorami, a może uda się Wam uniknąć takich piekielności.

studia mieszkanie

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 297 (335)
zarchiwizowany

#68960

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Było już wiele historii o piekielnych kasjerach w supermarketach, o piekielnych klientach, a mi się przypomniała historia po prostu o piekielnym facecie.

To był okres przed Bożym Narodzeniem. Wiadomo jak wtedy jest w supermarketach, dlatego z szanowną rodzicielką skorzystaliśmy z dnia wolnego w pracy i przed południem pojechaliśmy zrobić większe zakupy do popularnej sieciówki.

Stoimy już przy kasie, przed nami stoi młody facet (ok. 30 lat) i jeszcze kilka osób. Do pozostałych kas kolejka podobna, a reszta pracowników sklepu uwija się w pocie czoła rozkładając towary na półkach. W pewnym momencie gość ni z tego ni z owego zaczyna się awanturować, że on tu tyle nie będzie czekał, że mają otworzyć kolejną kasę i co to ma w ogóle być. Żadnej uprzejmej prośby czy pytania, nic - od razu "z ryjem" do kasjerki, jakby liczba otwartych kas zależała od niej. Przy okazji dodam od siebie że naprawdę nie było tragedii (nawet jak na okres przedświąteczny), kolejka posuwała się w miarę szybko do przodu. Kasjerka zmęczonym głosem odpowiedziała mu, że pewnie zaraz ktoś przyjdzie i otworzy nową kasę, a Piekielny w tym czasie lamentował i narzekał, jaka to beznadziejna obsługa jest w tym sklepie. W końcu przyszła kolejna kasjerka, otworzyła kasę i część ludzi ruszyła aby zająć tam miejsce (w tym czasie Piekielny nadal głośno dawał znać o swoim niezadowoleniu). Na początku nowej kolejki była młoda dziewczyna [D] z chłopakiem. Wywiązała się następująca rozmowa :

[D] : Niech Pan tu podejdzie na początek kolejki bo już słuchać Pana nie można
[P] : Ty mi nie będziesz mówiła co mam robić, wiedźmo jedna!
[D] : Proszę mnie nie obrażać!
[P] : (z jadowitym uśmieszkiem) Bo co mi zrobisz? Może Twój "men" mnie pobije? Hehehe...

Chłopak, szczupły i w okularach, widać że raczej nigdy nie brał udziału w jakiejś bójce, zaczerwienił się tylko i spuścił głowę, a Piekielny z uradowaną gębą szukał poklasku wśród stojących w kolejce ludzi. Niestety się nie doszukał, ponieważ twarze wszystkich wyrażały zażenowanie, ale nie stracił rezonu i nadal rechotał w najlepsze. Chciałem się odezwać, ale nie chciałem prowokować bójki (bo pewnie tak by się to zakończyło), mimo że byłem od niego większy i czułem przemożną chęć zafundowania jego twarzy bliskiego spotkania z moją pięścią. Żeby nie było - nie lubię przemocy i uważam że to najgorszy z możliwych argumentów, ale niestety jedyny który trafia do pewnej (na szczęście niewielkiej) części populacji, a poza tym nienawidzę gdy ktoś znęca się bezkarnie nad słabszymi, czy to fizycznie czy psychicznie. Spytacie pewnie, dlaczego nic nie zrobiłem?

Otóż szanowny pan Piekielny trzymał za rączkę ok. 3-letniego chłopczyka, który z niemałym zainteresowaniem śledził całą sytuację. Świetne wychowanie i dawanie przykładu odpowiednich zachowań społecznych od najmłodszych lat, nie ma co... Piekielny został w końcu obsłużony (przy "mojej" kasie) ku uldze wszystkich i wyszedł zadowolony ze sklepu.

Skąd się tacy debile biorą?

Supermarket

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 110 (196)
zarchiwizowany

#68775

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio pojawiło się kilka historii na temat Poczty Polskiej, co przypomniało mi dość piekielną historię sprzed lat.

Zbliżały się wówczas moje 18.te urodziny. Mój ojciec pracował w Anglii i postanowił przysłać mi kartkę oraz pieniądze w tradycyjny sposób, czyli pocztą. Teoretycznie mógł zrobić przelew, ale pewnie chciał żebym dostał je fizycznie do ręki.

Parę dni po moich urodzinach przyszedł omawiany wyżej list. Otworzyłem kopertę, wyciągnąłem kartkę z życzeniami, która była... pusta. Skontaktowałem się z ojcem czy tak właśnie to miało być, po czym okazało się, że wkładał do środka pieniądze. Nie była to jakaś przeogromna suma (kilkadziesiąt funtów), no ale listonosz te pieniądze zwyczajnie ukradł. Słyszałem wcześniej o takich procederach, że listy zza granicy są czasem odkładane i otwierane, ale nie spodziewałem się że mnie może spotkać coś takiego. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby widzieć życzenia urodzinowe i ukraść pieniądze które ojciec przesyła do syna? Jak tu mieć potem szacunek do munduru instytucji państwowej, która okrada obywatela w biały dzień...

Ojciec się nieźle zdenerwował (delikatnie mówiąc) i wysłał kolejny list, w którym napisał w dość nieparlamentarnych słowach co sądzi o takiej "uczciwości" listonoszy. Ten list już w ogóle nie doszedł :)

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 62 (188)

#67051

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Serdecznie nie pozdrawiam kierowcy i pasażera ciężarówki, która w piątek około południa na autostradzie A4 w kierunku Katowic zajeżdżała samochodom drogę na lewym pasie, a następnie jakiś idiota z okna pasażera wylewał im colę na przednią szybę. Pomijam już to, że zmyć się tego nie dało płynem do spryskiwaczy, tak że jechałem całą drogę z poklejoną i uwaloną szybą, ale przy samym momencie wylewania przez 2-3 sekundy nie widziałem kompletnie niczego na drodze, co przy takiej prędkości jak na autostradzie mogło doprowadzić do katastrofy.

Ciekawe, czy tak samo cieszylibyście te pyski z okna gdyby oblewany samochód stracił kontrolę nad kierunkiem jazdy i się rozbił.
Podaję rejestrację, może ktoś zna: RZE KG01.

Debile na A4

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 533 (565)

#66461

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed kilku lat, z kategorii "piekielni właściciele zwierząt".

To było lato. Wybraliśmy się z moją dziewczyną na spacer nad jezioro, usiedliśmy sobie na pomoście i wygrzewaliśmy się w popołudniowych promieniach słońca. Dookoła ludzie spacerowali, jeździli rowerami, cud miód i sielanka.

Drogą obok jeziora przebiegał Pan Biegacz. Nagle zauważył jakiś ruch w pobliżu, obrócił się i zobaczył psa rasy wilczur biegnącego w jego stronę z rozdziawionym pyskiem i jęzorem na wierzchu. Różnie ludzie reagują w takich sytuacjach, być może Pan Biegacz miał jakieś niemiłe wspomnienia związane z psami, bo trochę spanikował i wypłacił mu dość potężnego kopniaka w formie samoobrony. Pies zawył, zrobił w tył zwrot i z podkulonym ogonem pomknął ku swojej Właścicielce. I teraz zaczyna się piekielność właściwa.

[W] (tonem, który sugerował popełnienie zbrodni najwyższego wymiaru): - Co Pan wyprawia?! Jak Pan śmie?!
[PB] (lekko zdezorientowany): - Przepraszam, ale Pani pies rzucił się na mnie więc się broniłem...
[W]: Ale przecież on by nic nie zrobił, on nie gryzie! On się tylko chciał bawić! Jak Pan może kopać niewinne zwierzęta! (dodając do psa przesłodzonym głosem: "chodź tu mój Babuleczku...", a wspomniany Babuleczek wtórował jej szczekaniem).

Na to Pan Biegacz stracił cierpliwość i zaczął krzyczeć, że pies biega bez smyczy ani kagańca i że on zaraz może wezwać Straż Miejską to zobaczymy kto ma rację. Właścicielki psa nie przestraszyło to ani trochę i nadal rozjuszona wrzeszczała na Pana Biegacza, a po chwili dołączyło jeszcze do niej kilka postronnych osób rozpaczających nad uciśnionym pieskiem. Wszyscy zgodnie ochrzaniali Pana Biegacza, więc sam nie wytrzymałem widząc taką niesprawiedliwość i krzyknąłem do niego, żeby się nie przejmował bo zachował się poprawnie i niech zignoruje tych ludzi. Pan Biegacz widocznie miał taki zamiar, rzucił mi przelotny uśmiech i pobiegł dalej.

Sami oceńcie, kto tu był bardziej piekielny. Ja w jego sytuacji zachowałbym się identycznie, a klasyczne teksty właścicieli typu "przecież on nie gryzie" są po prostu śmieszne. Pies to tylko zwierzę i nie wiadomo jak się zachowa, a nie był to kundelek wielkości kota tylko dość sporawy wilczur. Stąd apel do właścicieli psów i nie tylko: to, że Wasz pupil jest przyjazny w domu, nie oznacza, że tak samo się będzie zachowywał do obcych ludzi...

Skomentuj (86) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 316 (498)
zarchiwizowany

#56796

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym, jak pozory mylą.

Dzień jak codzień, idę na przystanek tramwajowy. Pod wiatą stoi dystyngowany Pan z teczką, kilka studentek i klasyczny łysy dres z kapturem na głowie i słuchawkami na uszach. Zajeżdża tramwaj, wszyscy wsiadają. Ja miałem kilka przystanków do przejechania, więc stanąłem przy barierce, natomiast wyżej wymienieni zajęli wszystkie wolne miejsca siedzące.

Na następnym przystanku wsiada starsza Pani o kulach. Lekko zawstydzona powoli drepcze między siedzeniami. Mija Pana z teczką, który nagle zobaczył coś ciekawego za oknem. Studentki - zatopione w notatkach. Mi się na takie coś nóż w kieszeni otwiera, bo jak można nie ustąpić miejsca starszej, schorowanej osobie która ledwo się porusza? Już miałem coś powiedzieć, aż nagle szanowny dres zauważył Panią, zerwał się z miejsca i pomógł jej jeszcze podejść i usiąść.

Morał nasuwa się sam ;)

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (403)

#43995

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed pół roku, mrożąca krew w żyłach.

Znajomy, nazwijmy go Radek, studiujący i pracujący, szedł w sobotę rano do pracy. Idzie sobie przez osiedle, aż tu nagle wycofujący z parkingu samochód puknął go dosyć mocno. Na tyle, że Radek się przewrócił i uderzył głową o krawężnik. Zamroczyło go, a w dodatku przygryzł sobie bardzo mocno język - dla nierozumiejących, to bardzo mocno krwawi.
Co zrobił pan Piekielny za kierownicą? Wysiadł i mu pomógł? Nie. Opieprzył go? Nie.
Najzwyczajniej w świecie uciekł. Przejeżdżając Radkowi po nogach, łamiąc je obie.
Wyobraźcie sobie, że w sobotę rano leżycie na ulicy z rozbitą głową, mnóstwem krwi w ustach i połamanymi nogami. Znikąd pomocy.

Na szczęście, osiedlowi żule, którzy o tej porze już uskuteczniają wycieczki pod monopolowy na osiedlu, dojrzeli Radka. Podbiegli, wyciągnęli mu telefon z kieszeni (widzieli, że nie może mówić) i zadzwonili na pogotowie.
Pomijam już fakt, że przyjechało po godzinie. Wyrok na zabiegowym: nogi połamane doszczętnie, kilka miesięcy w gipsie (obie rzecz jasna). Dodatkowo lekarz powiedział, że jeszcze kilka milimetrów i Radek pozbyłby się języka. Oczywiście trzeba było go zszyć, a uwierzcie że funkcjonowanie z tak mocno przygryzionym językiem boli jak cholera.

Szkoda tylko, że na tym osiedlu akurat nie ma kamer, bo gość by beknął i to mocno.

Ludzie ludziom

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1309 (1351)

1