Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Poczekalnia

Tutaj trafiają wszystkie historie zgłoszone przez użytkowników - od was zależy, które z nich nie trafią na stronę główną, a którym się może poszczęścić. Ostateczny wybór należy do moderatorów.
poczekalnia

#90332

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiadomość niżej można potraktować jako rozładowanie frustracji – powoli kończą mi się nerwy.

Kupiłem wraz z narzeczoną mieszkanie w nowej inwestycji w jednym z większych miast w Polsce. Mieszkanie odebraliśmy pod koniec lutego. Wziąłem urlop na 2 tygodnie i wykończyłem ściany, położyłem podłogę oraz przygotowałem w podstawowym stopniu łazienkę – krótko mówiąc, doprowadziłem mieszkanie do stanu zamieszkiwanego. Reszta dorabiana jest na bieżąco – ot np. niedawno panowie zrobili nam obudowę wanny.

Podobnie jak ja zrobiło jeszcze kilka osób – i tak sobie mieszkamy od blisko 2 miesięcy.

Większość mieszkań stała i nadal stoi pusta. Na forum mieszkańców widzę, że ludzie często nie chcą odebrać mieszkania ze względu na np. drobne dziurki w tynku. Ich prawo... Ale czy warto czekać na dewelopera kilka miesięcy (bo tyle realnie oczekuje się do kolejnego "podejścia" do odbioru) z tak błahych powodów? Do tego część nabywców wzajemnie nakręca się na grupie osiedlowej, tworząc coś w stylu spirali hejtu.

W efekcie całkiem spora grupa osób mieszkania odebrała dopiero niedawno – bądź jeszcze w ogóle. Co gorsza, ci pierwsi z samym wykończeniem też się nie spieszą.

Niektórzy do wykończenia zatrudniają "fachowców", którzy nieustannie wiercą i walą młotkiem. Ale nie dzień czy dwa, ale np. 2-3 tygodnie, a rekordziści nawet ponad miesiąc. Czasem są to sami właściciele, którzy wątpliwej jakości narzędziami wiercą cały dzień jedną dziurę. Wiem, bo zdarzało mi się prosić ich kilkakrotnie o chociaż przerwę i widziałem, że męczą ciągle jedną rzecz.

Do tego dochodzi masa innych przyjemności jak niszczenie przez "fachowców" części wspólnej (porysowane szyby i ściany, pokruszone kafelki na korytarzu etc.) czy notoryczne łamanie ustalonego przez zarządcę czasu na prace głośne (8:00-18:00 i tylko w dni robocze). Zdarzało się nawet wiercenie udarem o północy.

Moim idolem został młody "inwestor", który kiepskiej jakości sprzętem wiercił całą Wielkanoc. Na moją prośbę o odpuszczenie na chociaż kilka godzin zaczął usprawiedliwiać się, że nie obchodzi katolickich świat (ja też nie, btw – po prostu chcę czasem odpocząć), a potem... Zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

Maile do zarządcy nic nie dają, a ludzie zwyczajnie ignorują prośby już zamieszkałych sąsiadów.

I tak to sobie mieszkam na "placu budowy", słuchając nieustannego i bardzo głośnego wiercenia (jakby w mieszkaniu nie było nic innego do roboty...) oraz disco-polo puszczonego przez wykończeniowców.

Cóż zrobić? Wyprowadzić się z własnego mieszkania? Nie przekonuje mnie wizja niemożności odpoczęcia w ciszy wcześniej niż przed 22:00 bądź "przyzwyczajenia się" do hałasów o częstotliwości 90-100dB, jak już mi niektórzy sugerowali (stopery są na to za słabe).

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 36 (82)
poczekalnia

#90315

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja mama jako dziecko mieszkała w miejscu, gdzie bardzo ciężko było o pracę. Wieś położona z dala od dużych miast, niezbyt urodzajna. Dużo było takich wsi w latach pięćdziesiątych.
Z tego powodu społeczeństwo było bardzo kastowe - większość biedna, trochę bogaczy ze znajomościami i prawie nikogo pomiędzy. Rodzina mojej mamy była biedna. Dziadek był szewcem, lubił wypić, ale bardzo dbał o rodzinę. Pracował za trzech, żeby wszystkich utrzymać, mama często wspomina, że usypiała przy dźwiękach zelowania butów, a budziła się gdy dziadek już obrabiał pole.
Babcia zajmowała się domem, polem i dziećmi. Dzieci mieli dziewięcioro. Dużo, nawet jak na tamte czasy. Dzieci chodziły w starych ubraniach, często bez butów. Dziadkowie może i niewykształceni, ale babcia pilnowała, żeby jej dzieci się uczyły. Prowadzała do kościoła, przez cały rok zbierała torebki po proszku do pieczenia, żeby zapakować do nich na święta po parę cukierków dla swoich dzieci. Możecie sobie wyobrazić, jak cenne dla tak ubogiej rodziny były te cukierki.
Zarysowuję tło, żebyście zrozumieli, co poczuła pewnego dnia moja babcia. Mama została w szkole wzięta na bok przez nauczycielkę. Nauczycielka zwymyślała ją, że jest z tak wielodzietnej rodziny. Mama dokładnie pamięta jej słowa: "po co tej twojej mamie tylko dzieci. Nie stać ją, a ciągle z brzuchem chodzi. Dobrze by było, jakbyś umarła, to by mniej mieli na utrzymaniu. Kto to widział, tyle dzieci sobie narobić. Durna ta twoja matka, jak suka w rui."
Mama powiedziała o wszystkim babci. Babci zrobiło się przykro, ale nie skomentowała tego. Kazała córce o tym nie myśleć, tylko się uczyć, bo wiedzy nikt jej nie zabierze.
Tamta nauczycielka miała tylko jednego syna. Wypieszczonego i zawsze zadbanego. Zadbała o jego edukację i wysokie poczucie własnej wartości. Często siadał na progu domu, tak żeby widziały go inne dzieci i zajadał tabliczkę czekolady (rarytas, o którym większość dzieci mogła tylko pomarzyć) tak, jak gryzie się chleb.
Karma jednak musi istnieć. Parę miesięcy po rozmowie nauczycielki z moją mamą, jej syn postanowił pokazać innym dzieciom, czego mama nauczyła go o przewodzeniu prądu. Założył gumowe kalosze i wspiął się na drewniane słup, który przytrzymywał kabel z prądem. Tragedia stała się, gdy miał schodzić. Stracił równowagę i złapał ręką za drut. Ręką została na drugie

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 21 (55)
poczekalnia

#90265

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótka historia o tym jak zamarzyłam sobie drzwi przesuwane do szafy wnękowej.
Otóż moja szafa wnękowa ma bardzo niestandardowe wymiary, cały blok jest krzywy ( na 2 metrach 4 cm spadku), oraz sufit mam w falach ( pomiędzy dołem fali a grzbietem jest 20 cm). Decyzja padła więc na drzwiczki pod wymiar.
1) Pierwszy Fachowiec przyszedł, pooglądał, zrobił dobre profesjonalne wrażenie i zażądał też dobrej profesjonalne sumki, która równała się z moją obecną wtedy wypłatą.
2) Drugi standardowo umówił się i nie przyszedł, przestał również odbierać telefon.
3) Trzeci (piekielny) przyszedł spóźniony, od progu narzeka że 4 piętro bez windy ( była o tym mowa przy wstępnej rozmowie telefonicznej). Przy oględzinach dziury na szafę jęczał i stękał że się nie da, że badziew. Na każde zaproponowane przeze mnie rozwiązanie kręcił nosem że to wszystko jest krzywo i się nie da. Aż w końcu wywiązał się taki dialog.
Ja- Jeżeli ma Pan zamiar zarobić to proszę wymyślić jakieś rozwiązanie, chyba że ma Pan zamiar robotę s partolić to tam są drzwi ( sugestywnie pokazuje drzwi )
Pan 3 – Żegnam ( i sobie poszedł)

Koniec końców zamontowałam tam karnisz i powiesiłam ładną zasłonę która pełni funkcje drzwi.

drzwi do szafy

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (61)
poczekalnia

#90238

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
InPost - rozumiem, że błędy zdarzają się najlepszym firmom, ale nie pamiętam kiedy ostatnio spotkało mnie tak tragiczne podejścia do klienta. Sam musiałem się prosić o rozwiązanie problemu powstałego z ich winy, a pani która teoretycznie miała mi pomoc tak naprawdę nie zrobiła nic oprócz zbywania mnie i okłamania.

W skrócie malutka paczka nadana 7.03. dnia 9.03. o 19:10 uznana została za gabaryt nie mieszczący się w paczkomacie :D Po wielu w większości bezowocnych próbach dowiedzenia się czegokolwiek konkretnego o powodach takiego stanu rzeczy, jak również tego kiedy mogę się spodziewać paczki staneło w końcu na tym, że w poniedziałek skontaktuje się ze mną kurier w celu ustalenia adresu odbioru. Nie wnikam po co jak przy zamówieniu paczki takowy podawałem. W sumie nie dowiedziałem się także kiedy samo doręczenie nastąpi. Ku mojemu zdziwieniu w poniedziałek 13.07. o 16:27 dostałem standardowego smsa, że paczka oczekuje na odbiór przez 48h w paczkomacie takim, a takim - plus oczywiście kod odbioru. Z tym, że nie był to "mój" Paczkomat tylko inny do którego mam prawie 3km. Po kontakcie na ich czacie na Facebookowym messengerze sprawa została przekazana gdzieś dalej. Po kilku/kilkunastu minutach na e-maila Pani z inpostu odpisała krótko, że z powodu awarii mojego paczkomatu wybrano inny najbliższy uwzględniając obłożenie. Warto zaznaczyć, że w promieniu 500m od miejsca zamieszkania mam conajmniej 3 inne paczkomaty i stacjonarny punkt odbioru, który jest ok 150m od "mojego" paczkomatu - to zawsze tam trafiały przesyłki gdy był on przepełniony/niesprawny. W kolejnym mailu do owej pani grzecznie zwróciłem uwagę iż taka odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje gdyż nie tłumaczy to ciągłych zmian wymiaru przesyłki oraz wytłumaczyłem iż "mój" Paczkomat cały czas na ich stronie widnieje jako "dostępny". Dodałem także, że zawsze w przypadku awarii paczka trafiała na przechowanie do innego miejsca, ale później wracała do właściwego paczkomatu i o całej procedurze wyraźnie byłem informowany w smsie - co teraz nie miało miejsca. Na końcu poprosiłem o przeniesienie paczki do jakiejś sensowniejszej dla mnie lokalizacji lub w ostateczności wydłużenie czasu na odbiór. Pani odpisała dopiero na drugi dzień po moim drugim przypominającym e-mailu. Stwierdziła jedynie, że status gabaryty nadano błędnie, a nieodebrana paczka się przeterminuje i po 48h wróci na magazyn i będą PRÓBOWAĆ ją tam przechwycić. Czyli tak naprawdę nie wiem czy paczka do mnie trafi. W kolejnym mailu zarzuciłem jej zbywanie oraz okłamywanie mnie. Całość poparłem cytatami z ich regulaminu potwierdzającego, że:
- przekroczyli maksymalny czas na dostawę paczki
- nie zastosowali procedury dostarczenia itp. itd.
Zażądałem aby dostarczono mi paczkę zgodnie z regulaminem, czyli żeby po czasie przechowywania wróciła do wybranego przezemnie paczkomatu. Gdy mail pozostał bez odzewu wysłałem kolejnego proszącego chociaż o przedłużenie czasu odbioru gdyż, nie dam rady odebrać przesyłki z wybranego przez nich paczkomatu przed upływem czasu i boję się, że mi ona przepadnie. Dodałem, że mam nadzieję iż chociaż to dadzą radę ogarnąć gdyż przecież nawet w ich w aplikacji dla klientów jest płatna taka opcja. Dostałem znowu tezyzdaniową odpowiedź, że będą próbować przechwycić paczkę na magazynie gdyż nie mogą jej przedłużyć z racji iż może to zrobić tylko odbiorca ponieważ opcja jest płatna :D Nosz kurrrr... Czyli InPost nie potrafi przeterminowanej paczki dostarczyć zgodnie ze swoim regulaminem, a ja się muszę prosić żeby coś z tym zrobili. Ci natomiast nie dają żadnej gwarancji na dostarczenie przesyłki, a od owej babki nawet jednego przepraszam nie usłyszałem/przeczytałem. Do tego jeżeli chce mieć pewność odebrania przesyłki której nie potrafią mi dostarczyć to jeszcze mam dopłacać :D
Finał jest o tyle dobry, że na ich infolinii po krótkim wyjaśnieniu sprawy facet bez problemu przedłużył mi ZA DARMO czas na odbiór przesyłki (jednak da radę?). Na śledzeniu co prawda cały czas widniało, że upłynął czas na odbiór, ale paczkę mimo to odebrałem oczywiście z najmniejszej skrytki :D Aby nie było za przyjemnie i wrsoło tego koperta była jakby już raz otworzona i zaklejona taśma samoklejącą. Sprzedawca z którym miałem świetny kontakt zapytany o ten fakt twierdził, że raczej nie możliwe żeby pakowali w użyte już raz koperty ale pewności w 100% nie ma co się działo na dziale pakowania - wiec tego faktu nie reklamowałem.
Żeby było śmieszniej dzień później dzowoniła jakaś pani z inpostu pytając się czy przez przypadek nie odebrałem paczki innej osoby :D
Reklamacja z opisem sytuacji, jak również zlewania i okłamywania przez ich pracownice złożona, ale odpisali że zaistniała sytuacją wynikała z błędu operacyjnego, bardzo przepraszają itp. Oraz zapewnili, że dokładają wszelkich starań aby proces dostarczania przesyłek przebiegał prawidłowo itp. itd.

przesyłki InPost Paczkomat

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 19 (53)
poczekalnia

#90236

przez ~Autorkazhistorii90230 ·
| było | Do ulubionych
Jestem autorką wyznania #90230 o teściowej. Już nie dziwię się dlaczego tak mało osób chce dodawać tu historie, skoro wszyscy w komentarzach stwierdzili, że problem jest ze mną. Nie z teściową, która mnie nie lubi i twierdzi cały czas, że syn powinien trafić na kogoś lepszego, a swojego wnuka traktowała jak zwierzątko, które ma spełnić jej zachcianki. Z nią nie można rozmawiać, bo gdy próbowałam już kilka razy załatwić z nią sprawy polubownie, ignorowała to i robiła po swojemu. Do niej przemawia tylko krzyk. Jak powiem jej: mamo, Wojtek nie lubi jak się go buja, zostaw go i nie ucz takich zachowań, bo potem ja muszę go uspokajać, to nie reaguje. Jak krzyknę, że ma go zostawić, bo ja mam potem problemy, mam szanse że się zastosuje. Tak samo komunikuje się z nią mój mąż, bo inaczej do niej nie dociera.

Otóż kochani piekielni komentujący, moje dwie terapie z mężem, których się tak uczepiliście, wynikały z jego wychowania i totalnej chęci zadowolenia jego matki. Raz terapię zaliczyliśmy na początku naszego związku, gdy chciał wymusić na mnie bycie tradycyjna panią domu i wręcz zniechecał mnie do pracy. Do której i tak poszłam. Miał wtedy problem, że w domu nie jest posprzątane, a obiad jemy dopiero o 18 gdy ja go zrobię. Mówił mi, że moja praca i tak jest nic nie warta, bo on nas utrzymuje. I co najgorsze- jego mama tak robiła i była z ojcem szczęśliwa. Sprawa między nami była ciężka i terapia była ostatnią szansą. Na terapii wyjaśniłam mu, że model rodziny który on miał w domu nie jest dobry i w końcu dał się do tego przekonać i wziął się za swoje obowiązki domowe. I tak przez 5 lat nie było żadnych większych problemów w naszych związku.

Jego rodzice są po rozwodzie z przyczyn ojca. Rozwiedli się, gdy my już byliśmy małżeństwem. Mamuśka przeprowadziła się obok nas i zaczęła nadawać mojemu mężowi na jego ojca. Mówiła mu, że przez ojca zmarnowała sobie życie i to on jest winny tego, że się rozwiedli, bo miał kochankę, bo on jej mówił że jest tłustą świnią. Jednocześnie nie widziała problemu, żeby mojemu mężowi powiedzieć to samo. Mówiła mu, że gdyby ona go wychowywała sama, to by ją wspierał, a nie zmuszał ją do przeprowadzki na drugi koniec Polski (nikt jej nie zmuszał, po prostu mieszkania na wynajem u nas są tańsze niż pod Warszawą). Mówiła, że ojciec męża ją wywalił z domu (to był jego dom, do którego z oczywistych powodów nie dołożyła się ani grosza). I gdy tylko mój mąż nie pojechał z nią na zakupy, nie podrzucił do lekarza, bo miał inne zadania, wchodziła mu na psychikę. Ja starałam się mu te kontakty z matką utrudnić, bo widziałam że mój mąż zaczyna cierpieć. Sugerowalam teściowej że powinna isc do psychologa, bo sobie nie radzi w nowym swiecie. Mamuśka oczywiście zaczęła mi gadać, że chce go od rodziny odciąć i ona nie ma żadnych kłopotów. Zakazała mi wstępu do jej mieszkania i nagadała mężowi że chciałam ją pobić. Kłamala mu na mój temat, że widziała mnie z obcym facetem w parku jak się migdaliłam (tak, z moim kuzynem). Mąż był tak skołowany, że znowu poszliśmy na terapię, którą skończył sam indywidualnie.

I tak mogłam go, jak to jedna z użytkowniczek napisała, zostawić jak mi nie pasował, bo człowieka się nie prostuje. Ale ja go kocham i będę o naszą przyszłość walczyć. I jednocześnie będę chroniła mojego syna przez babcia, która jedyne co potrafi robić, to rozwalać życie innym albo stosować na nich przemoc psychiczną. Po ostatnich zdarzeniach jakie opisałam w tamtej historii, chyba babci dziecka podziękujemy, bo tamtą sytuację przeżyłam tak bardzo, że się popłakałam, s nerwy nie dały mi spać. I dopiero teraz mąż dojrzewa do decyzji aby ograniczyć jej kontakty z wnukiem, bo nie chciał naszego syna krzywdzić brakiem babci, ale też zaczyna dostrzegać, że to doprowadzi do czegoś złego.

Proszę, macie elaborat, którego nie chciałam pisać w porpzedniej historii, bo sam fakt, że ktoś narzuca swoją wizję wychowania, jest dla mnie nie do przyjęcia. Widocznie dla was jest ok.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 55 (109)
poczekalnia

#90220

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
"Klient nasz pannnn" jak w kabarecie mówił kabareciarz Wójcik.
Dzisiejsze czasy - patrząc nieco z boku na prawdziwą sytuację:
Normalna sytuacja - firma A robi dla firmy B usługę. Ale nagle firma B zaczyna rzucać kłody pod nogi , a to nie tak miało być , a to tu jest źle, a to... wymyśl sobie sam cokolwiek. Normalka - usługa wykonana, więc czas ( nie) zapłacić.
Tylko co ma w głowie " dowótca" firmy B, który codziennie zmienia zdanie? Codziennie! - dziś mówi " zrobicie tak i tak, a będzie świetnie", a na drugi dzień " co wy odpeer? Wczoraj nic nie mówiłem!".
A szef firmy A stara się ugiąć, bo jednak spora kasa utopiona.
Skąd się takie qrvy biorą?
(Miałem" przyjemność " rozmawiać z owym " dowótcą" - nawet współpracownicy z jego firmy się kpiąco uśmiechają, kiedy pada jego imię ( pochodne nieco od błazen ;) ).

Duże miasto wojewódzkie.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 9 (51)
poczekalnia

#90198

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna piekielność podróżnicza z mojej bogatej historii. Onego czasu byliśmy w Argentynie, koło wodospadów Iguazu i na dzionek odwiedziliśmy Paragwaj. Kupa granicznych sklepów z fajnymi cenami, kieszonkowcy oczywiście, niezłe jedzonko w knajpkach. Najbardziej nam się podobało serwowanie piffa w styropianowych futerałach na butelkę, co by się tak szybko nie zagrzało. Jako, że nam to nie wystarczyło postanowiliśmy na trzy dni śmignąć do stolicy Paragwaju, czyli Asuncion. Podróż autobusem z trzema częściami Rambo na telewizorku była OK. Hotel w centrum miasta, przy nieczynnej stacji kolejowej też bez zastrzeżeń, aczkolwiek mieliśmy wrażenie przenosin do lat czterdziestych ubiegłego wieku. No to hajda na miasto i zwiedzanie. Jakoś tak, przy zachodzie słońca trafiliśmy na pałać prezydencki z obowiązkową statuą gostka na wspiętym koniu. Pałac jak pałac, pomnik typowy, ale na tyłach, na równinie nadrzecznej takie slumsy, jakich w życiu nie widziałem (a widziałem sporo). Kartonowe budy, góry śmieci, szczury widoczne gołym okiem - no dramat. No i jesteśmy przy pałacu prezydenckim, a ruch uliczny zero. Nie ma samochodów, żadnych przechodniów, dziwne. Jacyś ludzie nie mogli odpalić auta, pomogliśmy popchnąć, ale dalej pustynia. W końcu zgłodnieliśmy i zaczęliśmy szukać knajpy. O drogę nie było kogo zapytać, bo pieszych brak. Zagadaliśmy do jakiejś baby, ale ona tylko w guarani, a my w tym języku niegramotni. W końcu jest! restauracja, sądząc po menu dość droga. Niczewo, zamawiamy, spożywamy i pytamy kelnera czemu to takie wymarłe miasto. A on na to: bo proszę państwa te okolice to ekstremalnie niebezpieczne miejsce!!! A my, jak turyści z aparatami fotograficznymi na widoku i w ogóle ofiary łatwe do oskubania. Do hotelu wracaliśmy szykiem ubezpieczonym.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 16 (74)
poczekalnia

#90196

przez ~KasiaKasiowa ·
| było | Do ulubionych
Parę lat temu aby zarobić na studia wyjechałam do Madrytu do pracy. Przez to że nie znałam języka jedyną pracą jaką mogłam podjąć było sprzątanie. Trafiłam do bardzo dużego mieszkania, sześć pokoi i pięć łazienek gdzie miałam zająć się ogarnianiem wszystkiego. Nie sądziłam że spotka mnie tam takie upokorzenie.

Dostałam uniforme jak to oni nazywali, sukienkę do sprzątania na której widok rzygałam. Długość do kolan, niebieskie paski i fartuszek w tym samym kolorze. Nawet w najgorsze upały nie pozwolono mi odpinać kołnierzyka sukienki, o zdejmowanie fartuszka nie było mowy.

Musiałam szorować podłogi na kolanach oraz czyścić obsikane dywany przez psa

Łazienki dzieci codziennie były zapaskudzone. Niespłukana kupa to była norma.

W swoim mundurku musiałam dwa razy dziennie wychodzić na spacer z psem

Musiałam tak chodzić codziennie na zakupy. Wysyłali mnie nawet po najmniejszą rzecz jak bułki czy jedzenie dla psa. Wchodziłam i wychodziłam tylko przez wejście służbowe od strony kuchni. Mieszkanie było na czwartym piętrze kamienicy i klatka schodowa dla personelu nie miała windy.

Podczas posiłków rodziny musiałam siedzieć w kuchni. Zawsze w pełnym stroju bo przywoływali mnie dzwoneczkiem aby na przykład zabrać brudny talerzyk.

Hiszpania

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 22 (86)
poczekalnia
Piekielna dziewucha z Sinsaya.

Kilka dni temu, kupowałam w jednym salonów Sinsaya, znajdującym się w gdyńskim CH Riviera dwie sztuki ubrań.

Nawet nie wchodziłam do przymierzalni, bo znam ichnią rozmiarówkę, wiem w co się mogę zmieścić, więc wybrałam co chciałam i ruszyłam do kasy.

Zapłacone, paragon wręczony, idę do wyjścia i wtem - wyją bramki. Biegnie za mną dziewucha w niebieskim sweterku i żąda, bym z nią poszła na zaplecze "celem wyjaśnienia czegoś".

Roześmiałam się. Powiedziałam, że nie jestem zobowiązana nigdzie z nią chodzić, jeśli coś ma do wyjaśniania, proszę bardzo - wyjaśniajmy to tutaj. Dziewucha dalej mówiła swoje "zapraszam na zaplecze" niczym mantrę.

Uznałam, że z takim zafiksowanym na jednym zdaniu dziewuszysku, nie mam obowiązku rozmawiać, pożegnałam ją stanowczo i postanowiłam wyjść, bo rozmowa z kimś, kto zachowuje się jakby miał IQ płytki chodnikowej, nie leży w moich upodobaniach.

Dziewucha wybiegła za mną, wrzeszcząc, i żądając abym z nią wróciła do Sinsaya.
Cóż, zwabiony krzykami napatoczył się galeryjny cieć-stójkowy , o IQ podobnym do tej dziewuchy, i wysłuchując jej bełkotu zaczął mi wmawiać, że coś ukradłam.

Ciśnienie mi się podniosło i warknęłam :

- Tak? Jest pan tego taki pewien?
Dobrze, proszę wezwać Policję, ale jeśli NIC przy mnie nie znajdą oprócz zapłaconych rzeczy, będziecie mieć grube kłopoty - za bezpodstawne wezwanie i pomówienie. Proszę się zastanowić czy Wam się to opłaca.


Widocznie opłacało im się, bo stójkowy zadzwonił po Policję.

Piętnaście minut później nie było im tak wesoło, bo przybył patrol Policji, przeszłam razem z nimi i tą dziewuchą na zaplecze Sinsaya. Oprócz opłaconych rzeczy, portfela, telefonu komórkowego i lekko zmęczonych życiem słuchawek JBL, funkcjonariusz kontrolujący nie ujawnił nic innego w mojej torbie.

Panienka tłumaczyła patrolowi, że jestem podobna do innej dziewczyny, która to rzekomo kilka dni wcześniej dokonała kradzieży, więc z góry założyła, że mogę mieć coś jeszcze upchane w torbie.
Przedstawiła im nagranie, i niestety - tu trzeba być chyba niepełnosprytnym,albo ślepym - gdzie nizszej, 3x grubszej i posiadaczce krótkich włosów do mnie, która mam 176 cm wzrostu, włosy półdługie i sylwetkę naznaczoną lekkim brzuchem. Nawet funkcjonariusze popatrywali po sobie z ubawem w oczach.

Patrol uznał, że mogę sobie iść, więc wyszłam, ale skargi do LPP, oraz ewentualnego pozwu o pomówienie, chyba nie odpuszczę.


A Wam drodzy czytelnicy powiem od siebie tylko jedno - bramka została wzbudzona specjalnym pilocikiem, bowiem ubrania w Sinsayu nie mają klipsów.

Pamiętajcie, że sprzedawca ma tyle praw, co zwykły Kowalski i nie dajcie się złapać na teksty, takie jakie puszczała do mnie ta dziewczyna. Nie jesteście zobowiązani z nim nigdzie chodzić, szczególnie tam gdzie nie ma kamer, bo może coś cichcem podrzucić, albo wmawiać Policji, że ukradliśmy to i to.

Skomentuj (166) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 49 (141)
poczekalnia

#90134

przez ~wkurzonate ·
| było | Do ulubionych
Coś, co wielokrotnie było tu poruszane, jednak jestem tak wkurzona i jednocześnie zdesperowana, że postanowiłam napisać jeszcze raz.

Mam dwie prace. Jedna to bycie nauczycielką ("przygotowujący się do zawodu" w przedszkolu), druga to korepetycje (ale tu godzin nie mam dużo). Oprócz tego kończę studia magisterskie i robię praktyki.

I wiecie co mnie denerwuje? Że za moją pracę w przedszkolu dostaję 2800 zł na rękę (bo mam dodatek i nie płacę podatku, gdyby nie to, to zarabiałabym mniej), a w tym miesiącu na sam czynsz, odstępne (wynajmuję mieszkanie) oraz wodę potrzebuję 2900. Nie mam jeszcze rachunku za czynsz i gaz, ale na bank będą wysokie. Do tego 300 zł internet i telewizja + rata za laptopa, 600 zł uczelnia, 500 zł paliwo (dojeżdżam do pracy 10 km w jedną stronę, a moje autko pali jak smok). Materiały do pracy i na praktyki też mnie kosztują. Pod koniec miesiąca zastanawiam się, co będę jadła, bo na jedzenie już nie mam.

Napiszę w skrócie, jak wyglądają moje prace, studia i praktyki, bo zaraz będzie, że pracuję tylko 5 godzin jako nauczycielka i jest mi źle.

Praca nauczyciela: po 5 godzinach w przedszkolu robię materiały dydaktyczne, bo na czymś muszę pracować (i kupuję to z własnej kieszeni). Uzupełniam dziennik, dokumentację. Odpisuję na maile rodziców. Planuję doradztwa zawodowe (czyli ktoś przychodzi i opowiada o swoim zawodzie), wycieczki, przeglądam wydarzenia kulturalne (chociaż o wydarzeniach głównie informuje nas pani wicedyrektor), organizuję spotkania integracyjne (dzieci i rodzice są zapraszani przez nas do konkretnego miejsca), przygotowuję konkursy. Raz na dwa miesiące piszę plan miesięczny i potem wprowadzam go do dziennika. Do tego zebrania, rady pedagogiczne, właśnie spotkania integracyjne. Na wycieczkę, jeśli nie jest w trakcie moich godzin pracy, muszę przyjść. Podobnie jak na wszelkie próby na występy. W skrócie - są dni, kiedy pracuję 6 godzin, ale więcej jest takich, gdzie pracuję więcej niż 8 godzin dziennie. Żeby nie było: nie narzekam na zakres obowiązków i czas pracy, swoją pracę kocham.

Korepetycje: w zależności od klasy, tego czy zajęcia są stacjonarnie czy online, przerabianego materiału, przygotowanie zajmuje mi 15 min - 4 godzin. Materiały robię tak, aby były dopasowane idealnie do przerabianego materiału. Prawie wszystkie materiały są moje. Do tego godzina korepetycji. Na samych korepetycjach i przygotowaniu do nich schodzi mi średnio 10-15 godzin tygodniowo.

Praktyka: 200 godzin na semestr, przy pracy na pełen etat i korepetycjach. Do tego przygotowanie do zajęć na praktyki to dodatkowe jakieś 50 godzin na semestr.

Uczelnia: każdy weekend 8-19, czasem w tygodniu, jak coś pilnego związanego z obroną. Do tego pisanie pracy magisterskiej. Zajęć mamy okropnie dużo, więc nauki też. Dlatego też w weekendy nie jestem w stanie przygotować się do zajęć do pracy, czy na korepetycje - po prostu nie mam kiedy, szczególnie że cała nauka spada mi głównie na weekendy.

W skrócie - denerwuje mnie, że pracuję całymi dniami, a nie mam z tego nic. Nie stać mnie na naprawę auta, na opłacenie do końca rachunków. Nie mogę też podjąć kolejnej pracy czy wziąć więcej korepetycji, bo już czasowo nie mam kiedy.

Jeszcze bardziej denerwuje mnie fakt, że mój ojciec, bezrobotny alkoholik, siedzi całymi dniami w domu/żebrze pod sklepem, zakupy robi mu babcia, koszty mieszkania opłaca mu babcia, na alkohol częściowo też daje mu babcia... Ojciec nie martwi się brakiem jedzenia, tym, czy będzie miał na zapłacenie rachunków. I tylko słyszę, jak mu źle, a mi dobrze, bo przecież auto kupiłam - dosłownie grata, gdzie rodzina po taniości mi go robiła, żebym miała czym do pracy dojechać.

Napiszecie, że powinnam zmienić pracę. Tak zrobię. Czekam tylko do wakacji, bo w mojej mieścinie nie ma nic, więc musiałabym dojeżdżać do miasta wojewódzkiego, a wtedy już w ogóle nie wyrobiłabym praktyk. Chociaż bardziej prawdopodobne jest, że w sierpniu wyemigruję.

Skomentuj (92) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (81)