Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

100krotka

Zamieszcza historie od: 23 września 2012 - 22:18
Ostatnio: 4 sierpnia 2018 - 21:14
  • Historii na głównej: 7 z 8
  • Punktów za historie: 6425
  • Komentarzy: 63
  • Punktów za komentarze: 601
 

#80219

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Myślę, że na fali sądowych opowieści zmieści się również moja.
Kilka lat temu poznałam miłą, sporo ode mnie starszą kobitkę.
Zaprzyjaźniłyśmy się.
Poznałam jej rodzinę w osobach dwóch dorastających synów i męża, którego znałam najmniej.
Mąż pojawiał się w domu strasznie rzadko, bo zawsze pracował, albo akurat był w Polsce(mieszkamy w Niemczech).
W ciągu kilku lat natknęłam się na niego zaledwie kilka razy i zawsze był grzeczny, miły, ale wycofany i nie przejawiał chęci do bliższego zaznajomienia się ze mną.

Moja znajomość z jego żoną za to kwitła i wkrótce dowiedziałam się, że jest w ciąży.
Super! Może mąż się teraz bardziej otworzy?
Nie, bo to nie jego dziecko.
Dziecko jest Rudiego (przełożonego koleżanki), z którym moja przyjaciółka romansuje od lat i z którym wiąże swoją (materialną) przyszłość.
- A co na to twój mąż?
- No co, wkurza się, chce rozwodu, ale wiesz, my mamy wspólny majątek, kamienice i szkoda byłoby tracić...
Niedługo potem zadzwoniła do mnie.
- Słuchaj kochana, mąż wystąpił o rozwód z orzeczeniem mojej winy w polskim sądzie. Pomożesz?
- Niby jak? - pytam.
- No zeznasz w sądzie, że pił, bił, wykorzystywał.
- I może jeszcze był pedofilem? - pytam.
- Tak w sumie to czemu nie? Strasznie dziwnie, jak teraz sobie przypominam, przyglądał się dziecku...
- Po pierwsze, niewiele go znam i zaledwie kilka razy na oczy go widziałam, po drugie - nigdy nie widziałam go pijanego ani bijącego, po trzecie - co ty chcesz temu człowiekowi zrobić?
- Ale tam jest kamienica w Polsce i szkoda jej tracić.. A w ogóle to ty jesteś przecież moja przyjaciółką!
- Nie, nie jestem!

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 213 (223)
zarchiwizowany

#55537

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przyjaciele mają wścibską sąsiadkę.
Dzielą bliźniak ze starszym małżeństwem i wiele razy zdarzyło się, że byli podsłuchiwani czy to na tarasie, czy w ogrodzie.
Wrześniowego ranka mąż mojej przyjaciółki przyrządził dymiące tosty i poszedł z nimi na taras, gdzie zona piła poranną kawę.
Natychmiast przyplątał się pies - pierwszy amator gorących tostów.
- Nie dostaniesz tosta, bo pysk sobie poparzysz! - pan domu zwrócił się do psa.
Żona na myśl, że łakomy pies mógłby się poparzyć, westchnęła:
- Ojej, aż mnie ciarki przeszły!

I nagle w drugiej połowie bliźniaka rozlega się wrzask:
- Staryyyyy! Zaś żeś nie wystawił śmieci! Już ty, cholero jedna, popamiętasz, żeby wystawiać!
- Ale co ty, matka? - rozlega się z domu - przecież dziś nie czwartek, a w czwartek śmieci biorą!
- Jak nie bioro, skoro łone mówio, ze śMIE-CIARKI PRZESZŁY!

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 344 (426)

#55382

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałam z rozbawieniem historie o butach i samochodzie, do których poprzedni właściciele zapałali nagle nieprzebraną tęsknotą.
Opowiem Wam o panu, który bardzo zatęsknił za stołem.
Bo stół był rzeczywiście piękny. Stary, sosnowy, wymarzony do mojej kuchni. Niestety, drogi.

Wypatrzyłam go na internetowej aukcji rok temu.
Oferowany w trybie "kup teraz" pojawiał się kilka razy pod rzad na portalu, kusząc mnie niemiłosiernie i nie znajdując przez wiele tygodni nabywcy.
Az w końcu, po miesiącu wyrzeczeń i liczenia zaskórniaków, gdy wyobraźnia podsuwała mroczne wizje sprzątnięcia mi stołu sprzed nosa przez innego kupującego, kliknęłam w to cholerne "kup teraz", nie dyskutując ze sprzedającym o cenie, nie prosząc o upust, nie żebrząc o zniżkę.
Zdecydowałam, kupiłam, zapłaciłam, wymarzony stół otrzymałam, pozytywa pięknego panu wystawiłam, sama tez piękny pozytyw od pana dostałam.

Az nadszedł sierpień, a wraz z nim zmiana miejsca zamieszkania.
Nowa kuchnia maleńka, stół do niej nijak nie pasował.
To co? To fotografujemy stół i wystawiamy go na aukcję.
Ale nie w trybie "kup teraz", tylko od złotówki. Ile kto da, za tyle kupi.
Piękny stół spodobał się licytującym. Otrzymałam za niego prawie dwa razy tyle, ile zapłaciłam sama.
Cóż, fajnie. Kupująca zadowolona, ja także.
Kilka dni potem, z późnowieczornych rozmyślań o przeznaczeniu sumy za sprzedany stół wyrwał mnie dzwonek telefonu, a w nim niecierpliwy głos, który wiedział co począć z pieniędzmi. Trzeba mianowicie natychmiast nadwyżkę oddawać.
Ale jak to? Komu i dlaczego?

W pierwszej chwili pomyślałam, ze Urzędowi Skarbowemu - ale nie. Przedmiot nie miał aż takiej wartości i był już długo w moim posiadaniu.
Głos w słuchawce postanowił mnie oświecić.
Trzeba mianowicie oddać panu, który mi przed rokiem stół sprzedał.
- Wypadałoby zwrócić mi te pieniądze, przecież sprzedała pani MÓJ stół za dwa razy tyle.
- Jak to PANA stół? Byl moja własnością.
- Ale pani kupiła mój stół taniej niż sprzedała, to nadwyżka jest dla mnie. Obserwowałem pani aukcję.
- Oszalał pan?
- No to chociaż wypadałoby się podzielić.
- Nie mam zamiaru!
- Pieniądze, albo o stół wraca do mnie!
- Nie będę więcej z panem rozmawiać.
- Jeszcze zobaczymy!

Obawiam się, że nie będę mogla ukoić jego tęsknoty za stołem i (lub) pieniędzmi.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1077 (1103)

#43993

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W wakacje poprzedzające moje studia we Włoszech, postanowiłam popracować jako Au-pair, żeby podszkolić język, poznać miasto i ludzi, żeby zarobić co nieco na trudny start.

Trafiłam do rodziny wytwornej. Zamożnej od dwóch pokoleń, czyli od czasu, gdy dziadkowi mojego podopiecznego udało się wygrać w jakiejś loterii i wygraną sumę intratnie zainwestować w uprawy.
Wykształcił syna na adwokata, ożenił go z piękną córką sąsiadów, kupił nowożeńcom cały poziom na najwyższym pietrze prestiżowej kamienicy i czekał na wnuka.

Pojawił się wnuk. Mały Giorgio. Gdy go poznałam, był do granic możliwości rozpieszczonym i do granic przyzwoitości rozwydrzonym trzylatkiem. Urwis, zbój, ale niepozbawiony dziecięcego uroku. Lubiłam go. Dobrze się z nim dogadywałam i działaliśmy w komitywie. Pilnowałam mocno, żeby nie przekraczał granic i dopóki był pod moją opieką, nic złego raczej się nie działo. A jeśli już się działo (gdy na przykład zaczynał kopać lub wyzywać staruszków w parku) - reagowałam zawsze konsekwentnie.

Pewnego dnia, który okazał się ostatnim dniem mojej pracy, gdy w domu, w swoim gabinecie siedział tato Giorgia - adwokat, a mama przestawiała kwiaty na tarasie, mały w szaleńczym pedzie wskoczył na kanapę i ciach, znienacka, z całych sił ugryzł mnie w rękę.

- Co to miało znaczyć? - podskoczyłam z bólu. - Dlaczego mnie ugryzłeś?
- A bo tak chciałem. Boli cię ręka? - zapytał Giorgio. - To daj drugą, ja chce ugryźć drugą.
- Wybij to sobie z głowy maluchu. Nie masz prawa mnie gryźć. Nikogo innego zresztą tez. Jeśli spróbujesz ponownie, będziesz bardzo żałował.
- Bee, ale ja chce ugryźć drugą!
Nie byłam na niego zła, rozmyślałam raczej co mu wpadło do głowy i jak skutecznie wyperswadować mu to zachowanie.
Giorgio wrzeszczał coraz głośniej.
- Chce ugryźć cie w drugą rękę i już! - zanosił się od płaczu.
- Tylko spróbuj! Szykuj się do spaceru, zaraz wychodzimy.
- Drugą i już!
- Co tu się dzieje? Dlaczego płaczesz synku? - Tato Giorgia wyfrunął z gabinetu, a za nim mama, zaniepokojona wrzaskiem syna, wybiegła z tarasu.
- Bo ona nie chce mi dać drugiej rączki do ugryzienia, beeee.
- Ugryzł mnie w rękę, a teraz chce w drugą - tłumaczę.
Tata wziął syna na ręce i usadził się z nim na kanapie. Obok przycupnęła mama, głaszcząc małego po głowie.
- No widzisz synku, nic nie poradzę, że ona nie chce ci dać drugiej ręki. Niestety, nie mogę jej kazać.
- Dałabyś drugą rękę i byłby spokój - odezwała się mama.
- Stroicie sobie żarty? - zapytałam zdumiona.
- No synku, nic nie poradzimy, choć będzie to jej zapamiętane. I nie na plus. Nie na plus! - tata adwokat pochylił się nad Giorgiem ocierając mu łzy. Mnie zmierzył pogardliwym spojrzeniem.
- To wiecie co? Poszukajcie sobie innej baby sitter. Ja rezygnuję w tej chwili. I nie przez Giorgia, tylko przez was.
- Ale jak to, dlaczego? Gdzie my dzisiaj znajdziemy inną nianie? Kto pójdzie z małym na spacer? A ty z Polski przecież, kto cię zatrudni, kto cię w ogóle przenocuje?
- Dam sobie radę.

I dałam, chociaż przez pierwszych kilka dni musiałam nocować u zaprzyjaźnionego baristy, w jego barze kawowym, na podłodze.

zagranica

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 979 (1053)

#43679

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak wszyscy o ciężarówkach, to 100krotka też.
Zaczęło się na niemieckiej autostradzie, która wiodła przez kilka długich tuneli.
Obowiązywało ograniczenie do 80km/h i ja się go trzymałam.
Tunel co prawda około 22-giej był prawie pusty, ale naszpikowany radarami, kamerami, wiec jechałam spokojnie przed siebie (w perspektywie miałam drogę do Warszawy i "walkę o życie" na starej, krajowej dwójce - nie było jeszcze płatnej autostrady).

Nagle za mną pojawiła się duża ciężarówka. Zaczęła trąbić, świecić i popędzać.
Przyspieszyłam do 90-tki, ale widocznie za mało, bo facet siedział mi wciąż na tylnym zderzaku świecąc długimi i trąbiąc ile wlezie.
"To niech mnie wyprzedzi" - pomyślałam i zwolniłam do 60-ciu.
Wyprzedzać jednak (pomimo drugiego pasa) nie miał zamiaru. Zwolnił wraz ze mną i trąbił nadal.
Z moim samochodem było wszystko ok (przez myśl mi nawet przeszło, ze może chce mnie ostrzec), nie chciałam zjeżdżać do tunelowych zatoczek, żeby nie przedłużać pobytu w tunelu i nie stać tam samotnie, aż ciężarówka odjedzie (a jeśli też się zatrzyma?).
Zadzwoniłam na policję.

- Dobry wieczór, jadę tunelem. Mam jeszcze do przejechania kilkanaście kilometrów. Za mną jest ciężarówka, która nie trzyma odległości. Trabi i świeci. Zwalnia, gdy zwalniam. Przyspiesza, gdy nabieram prędkości.
- Chwileczkę, lokalizujemy panią. O, już panią mamy. Proszę mu uciec, zajmiemy się nim przy wyjeździe z tunelu.
-Ha! Szukacie głupiego? Wszak tunel naszpikowany jest radarami. Nie mogę jechać powyżej 80 km/h.
- Proszę przyspieszyć na moja odpowiedzialność.
- Ok.

I pojechałam. Nie wiem, czy policjanci rzeczywiście dopadli kierowce ciężarówki, ale na następną, spektakularną akcję nie musiałam długo czekać.
Około 1-2 w nocy byłam już w Wielkopolsce.
Cisnę więc tą starą dwójką, mijam TIRy na litewskich tablicach.
Jadę około 100 - 110 km/h. Uważnie, spokojnie i rozważnie.
Po chwili TIRY litewskie, które wcześniej wyprzedziłam, postanowiły mnie dogonić.
Ciężarówki rozpędziły się powyżej 110 km/h i zaczęły mnie wyprzedzać.
Nie pojedynczo. Trzy na raz, po dwóch pasach, wymuszając na mnie zjechanie na pas pomocniczy.
Ok, zmieściłam się obok ciężarówki (z duszą na ramieniu) na tym pasie pomocniczym.
Przede mną jakiś samochód został niemal zepchnięty do rowu, a kolejny został zmuszony do gwałtownego hamowania - bo zwęził się pas pomocniczy.
TIRY litewskie wyprzedziły nas i zwolniły.

Przestraszeni, jechaliśmy tak za nimi z 10 minut (ja i dwa auta przede mną). A TIRy nic. Jadą ze stałą prędkością ok. 60 km/h.
Osobówki przede mną rozpoczęły w końcu manewr wyprzedzania.
I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, litewskie tiry wystartowały, formując trójszereg na dwupasmowej jezdni, spychając pierwszego wyprzedzającego i zmuszając drugiego do hamowania, i wracania na poprzednią pozycję.
O nie. Tego mi było za wiele.

Zadzwoniłam na policję podając lokalizację i prosząc o pomoc w nierównej walce o życie z litewskimi TIR-owcami.
- Ok, proszę się nie martwić, zaraz sytuacja będzie opanowana.
Na wysokości Kola, po 15 minutach jazdy za tirami, wjechałam w rzęsiście oświetlone, policyjne piekło.
Trzy TIRY były już zatrzymane.
Nie wierzyłam, że policjanci zareagują na mój telefon - a oni jednak zareagowali.
Dzwońcie więc, jeżeli na drodze dzieje się Wam coś złego.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 918 (972)

#40772

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niania rodem z piekła.
W małym, niemieckim miasteczku, na trzecim piętrze domu bez ogrodu (gdzie pod oknami nie ma żadnych drzewek ani trawy, tylko parking i beton), mieszka mama trójki dzieciaków, jej wiecznie zapracowany maż i ich - nieduże jeszcze - dzieci.

Mama pomaga w pracy mężowi i teściom, więc odkąd na świecie pojawiła się trzecia latorośl, przy natłoku zajęć, posiłkuje się pomocą opiekunek do dzieci.
Rzecz dzieje się w czasie, gdy trzeci maluch ma prawie półtora roku. Chodzi już samodzielnie, należy więc ciągle za nim biegać, a najlepiej w ogóle nie spuszczać go z oczu.

Koleżanka mamy poleca świetną opiekunkę. Jest to jej stara znajoma.
Odpowiedzialna, pracowita, miła pani na wczesnej emeryturze, która już swoje dzieci (nie wiadomo jakim cudem) szczęśliwie odchowała.

Pewnego popołudnia pani nadjechała.
Zmęczona (wiadomo, długa podroż), rozsiadła się przy kawie w salonie razem ze swoją pracodawczynią - z czego ta druga była nawet zadowolona, bo chciała poznać panią z dziećmi i przybliżyć jej codzienne obowiązki.
Pani nie wykazała jednak żadnego zainteresowania dziećmi - skupiła się za to na telewizorze.
- Da pani na Polsat, bo tu mnie jakieś Niemce szwargocą.
Mama trójki myśli sobie: Ok, pierwsze koty za ploty. Dwa - trzy dni i pani pozna się z młodymi, a do obowiązków powoli ja wdrożę.
Trzeciego dnia wieczorem zapukała do pokoju pani:
- Obudzę panią rano, bo muszę zawieźć córkę do szkoły, a starszego syna do przedszkola. Najmłodszy raczej nie będzie już spał, wiec musi się pani nim zająć.
- Ale o której?
- Za piętnaście ósma.

Najmłodszy spał jednak jeszcze, gdy mama wychodziła z dwojgiem starszych dzieci.
- Proszę pani, czas wstawać. Mały jeszcze śpi, ale zaraz może się obudzić.
Pani się zwlekła, nastawiła kawę i siadła przed telewizorem.
Pół godziny później mama podjechała na parking przed domem.
Kątem oka dostrzegła ruch w swoim oknie. Podnosząc głowę zamarła.
Najmłodsze dziecko stało na skrzynce z kwiatami, właściwie już za oknem, trzymając się jedynie framugi okiennej.
Nie wiedziała czy ma wołać syna. Nie, lepiej nie wołać, bo zechce skakać lub się bardziej wychyli. Lepiej pobiec najszybciej jak się da na górę.
Jest winda i są schody. Wybrała schody.
Był to najbardziej dramatyczny i najszybszy bieg na trzecie piętro wszech czasów.
Dziecko na szczęście nadal w kuchennym oknie. Złapała dziecko.
Usiadła z nim pod oknem i tuląc go głośno się rozpłakała.
Z młodym na rękach weszła do salonu, a baba śpi, aż chrapie.

W łazience stało wiadro. Napełniła je lodowatą wodą. I sru na nianię. Niania w szoku. Zaczęła udawać zawał serca z przerażenia.
Dziewczyna schwyciła ją za ubrania i siłą wyprowadziła na ulicę.
W następnej kolejności przez okno wyleciały rzeczy niani.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1169 (1221)

#40339

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nowe mieszkanie i sąsiadka.
Miesiąc temu skończyły się nasze perypetie z poszukiwaniem mieszkania (http://piekielni.pl/40274).
Znalazłam mieszkanie w mieście, gdzie pracuję. Mieszkamy w wielorodzinnym bloku. Mnóstwo tu dzieci, zwierząt, przyjazna atmosfera (zakłócana jedynie dwa - trzy razy w tygodniu pijackimi awanturami mieszkających na parterze Rosjan).

Żeby wejść do naszego mieszkania, trzeba prosto z klatki schodowej wkroczyć na wspólny balkon (galerię), który dzielimy z naszą sąsiadką.
Początek: sąsiednie drzwi zamknięte na głucho. Tajemnicza sąsiadka nie daje się poznać przez dwa dni.
Trzeciego dnia czekała już na galerii:
- Och, bo mój mąż jest już w domu opieki, a ja sama tutaj. 83 lata, bez bliskich, bez dzieci.
Zrobiło nam się jej żal, ale babeczka nie powiem - wizualnie dobrze się trzyma. Włosy w kolorze wściekłego orange, pełen make up, gada składnie.
- Gdyby potrzebne były pani jakieś zakupy, pomoc, cokolwiek - proszę dać znać - prosimy.
- Och jak miło z państwa strony.

Mija godzina. Dzwonek do drzwi.
- Macie może papierosa?
Przynoszę dwa papierosy i tego dnia jest już cisza.
Cisza przed burzą, niestety.

Tuż po siódmej rano dnia następnego:
- Jak będziesz dziecko na tych zakupach, to kup mi papierosy.
Po pracy kupuję jej paczkę marlboro i biorę w sklepie oddzielny paragon na jej papierosy. Sąsiadka czeka już na balkonie.
- Ile się należy? Dwa euro?
- No nie, papierosy kosztowały 5 euro. Tu ma pani rachunek.
- No tak, no tak - wręcza mi garść klepaków, a ja skrupulatnie liczę. Brakuje pół euro. Macham ręką.
- Bo ja jestem ofiarą złych ludzi. Mojej siostrzenicy zwłaszcza... Okrada mnie, pod pozorem sprzątania. Pracuje w aptece, tzn. sprząta w aptece i dosypuje mi do herbaty jakichś środków. Potem nie mam pieniędzy, ani papierosów, ani jedzenia. Wszystko skradzione!

Obgaduje i oczernia jeszcze pół bloku i resztę krewnych.
Myślę sobie - coś tu nie gra. Babka odgrywa przede mną teatrzyk i nie wiem jeszcze, czy powodem jej zachowania są jakieś starcze, miażdżycowe zmiany w psychice, czy to po prostu stara intrygantka. Zalecam sobie sceptycyzm i wielką ostrożność.

Przez kolejne dni natyka się na nią mój mąż. Teraz on ma jej kupować papierosy, ale mąż zapobiegliwie wcześniej żąda odliczonej sumy. Kupuje jej dwie - trzy paczki papierosów dziennie.
Po tygodniu babcia już nie czeka, aż będziemy wchodzić lub wchodzić. Babcia tarabani w nasze drzwi.
- Dajcie papierosa.
- Proszę.
- Jestem zdenerwowana bo znowu byli u mnie w nocy. Rozebrali mnie do naga, zabrali papierosy i pieniądze.
Proszę ją o kontakt do jej lekarza.
Wzbrania się twierdząc, że intruzi podarli jej książkę telefoniczną i notes z adresami.

Udaje mi się poprzez pielęgniarkę z czerwonego krzyża dowiedzieć, że babcia jest absolutnie zdrowa, regularnie badana, ktoś przynosi jej zakupy, ktoś sprząta mieszkanie, ale nikt nie dostarcza jej fajek.
Jest po prostu aktorką, która po wydaniu całej renty na papierosy szuka sponsorów i naiwnych słuchaczy.

Przez kolejne dni przyglądam się sąsiadce, a ta raczy mnie kolejnymi rewelacjami.
Że przyszli przebrani policjanci, że ktoś dobierał się do niej w nocy (zmieniła zamki, założyła blokady rowerowe od wewnątrz, ale to ponoć nic nie daje), że ktoś ją oszałamia lekami, że zjada jej jedzenie, a wszystko sprowadza się do jednego: "Nie mam na fajki".
Po 20 września zrobiło się u babci cienko z kasą (trudno się dziwić, gdy 15 euro dziennie idzie z dymem) i ataki na nasze drzwi bardzo się nasiliły.
W sobotę rano do godziny 14.00 dzwoniła 48 razy, w niedzielę 40.
Dorwała mnie, wracającą z pracy.

- Niech pani tak bez przerwy nie tarabani w nasze drzwi. Naprawdę codziennie pracuję i mam ochotę odpocząć!
- Ale daj papierosa, bo jestem zdenerwowana! Ty zawsze jesteś albo w pracy albo zmęczona!
- Nie mam papierosów, rzuciłam, bo za drogie (nieprawda, czasem palę, ale zasponsorowaliśmy babci już kilka paczek). Co innego, gdyby pani potrzebowała chleba.
- Ale nie masz chociaż jednego, gdzieś schowanego?
- Nie!
Za chwilę mam wychodzić do pracy. Babcia tarabani.
- A byłaś może kiedyś na haju? Bo oni mi coś takiego podają, że jestem na haju. I daj papierosa.
- Nie mam papierosów, tłumaczyłam przecież!

Po moim wyjściu mąż otwiera jeszcze kilkanaście razy. Nie ma papierosów, nie kupi, do widzenia.
Ja wracam, mąż wychodzi do pracy i znów to samo.
Wraca - kolejny dzwonek do drzwi.
- No wiecie co, tym razem coś mi takiego podali, że jak spojrzałam w lustro to zamarłam! Taaakie zmarszczki! Zmarszczek dostałam! Skąd te zmarszczki?
- Może stąd, że ma pani 83 lata i pali jak smok?
- No tak, ech, dajcie papierosa.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 801 (875)

#40274

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Osobliwa wynajmująca.
Zmieniłam pracę i rozglądałam się za nowym lokum w pobliżu.
Wertuje ogłoszenia i jest. Wygląda pięknie - piętro zadbanego bliźniaka. Kilka jasnych pokoi, ładny ogród, taras i balkony, 30 km od miejsca pracy, ale jest szybka kolej, zwierzęta w domu do uzgodnienia, wiec dzwonie.
Wynajmująca ciągnie mnie za język, trafnie rozpoznając obcy akcent (rzecz dzieje się w Niemczech).
Amerykanka? Nie? A kto? Polka. Nie ma sprawy. A gdzie pracuje? A mąż? Pracujący? To umawiamy termin spotkania.
- Chwileczkę, mam jeszcze kota i psa.
- Lubię zwierzęta. Dogadamy się jakoś.

Następnego dnia rano pojawiamy się przed domem.
Pani, cala w uśmiechach, oprowadza nas po posesji. Zauważamy schody wiodące z mieszkania na wyższe piętro.
- Dokąd prowadza te schody?
- A, bo na drugim pietrze mieszka inna pani.
- I wchodzi do siebie z tego (ewentualnie naszego) mieszkania?
- No tak, ale przecież nie przez pokoje, tylko przez hol.

Myśl, żeby się prędko ewakuować kołacze już z tylu głowy.
Ale skoro już tu jesteśmy a pani widać samotna i stęskniona towarzystwa, więc co tam. Oglądamy dalej.

- A tu będziecie mieli salon - wskazuje i decyduje o przeznaczeniu jednego z pokoi.
- Tylko musicie zamówić takie same firanki, jak ma lokatorka z góry. Ona wam powie, gdzie kupowała.
- Są do polowy okna, a na podłodze pod oknem ustawicie wysokie kwiaty. Takie jak ona ma, żeby pasowało do całości, gdy przechodnie, lub ludzie z samochodów będą patrzyć.

Wymieniamy z mężem porozumiewawcze spojrzenia lekko cofając się w stronę drzwi. Dom jest od ulicy oddzielony pasem zieleni.

- A, mówiliście coś o zwierzętach. Mam takie ładne podłogi (zużyte panele klasy A3 z marketu - przypisek 100krotki) Pies i kot mogą je poniszczyć. I nie daj boże zniszczą mi schody. Trzeba będzie te zwierzęta sprzedać.
- Nie są na sprzedaż - tłumaczę. Możemy położyć własne podłogi.
- A pies nie może być na podwórku?
- Nie, bo by zamarzł.
- A może go pani będzie trzymać w pracy?
- Niestety, to wykluczone.
- No cóż, jakoś się dogadamy. Chodźmy obejrzeć łazienkę.
Pranie natychmiast po wyjęciu z pralki wynosić na balkon, chociaż wolałabym nie, najlepiej wynosić na moja polankę za strumykiem, 300 metrów za domem. Nie wieszać na kaloryfery i broń boże jakichś suszarek w mieszkaniu, bo mi zawilgną ściany. Dom mi zawilgnie.
- A, i moja polankę mąż czasem skosi, bo ja nie daję rady.
- To chodźmy jeszcze na ten balkon i taras - mówię zrezygnowana.
- Tak, cudowny balkon i połączony z moim (z drugą połową bliźniaka). Będziemy mieli blisko do siebie. I nie można tu palić. Na balkonie znaczy. Ja patrzę. I kwiaty balkonowe kupicie tam gdzie ja. Te same.
- Ok, to dziękujemy pani. Zadzwonimy.
- Jeszcze jedno. Żadnych samochodów na podjeździe, bo mi kostka brukowa się zniszczy. Jest garaż płatny dodatkowo 150 euro, to wam go też wynajmę.
- Super, do usłyszenia.
- Będzie wam się tu dobrze mieszkało.

Po dwóch godzinach dzwonię z odmową.
- Niestety, nie zdecydujemy się.
- Ale dlaczego? Tak nam się dobrze rozmawiało.
- Z wielu powodów. Zwierzęta, pranie, firanki i nasza kuchnia raczej się do pani mieszkania nie zmieści.
- Ależ to absurd. Zaraz do pani (60 km) przyjadę z miarką i sprawdzę. Na pewno wszystko pomieścimy.
- Niestety, nie weźmiemy tego mieszkania.
- No wiecie co ludzie? Jak tak można? Po was było tylu chętnych, a ja im wszystkim odmówiłam.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 693 (759)

1