Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Bronzar

Zamieszcza historie od: 26 września 2010 - 10:35
Ostatnio: 28 stycznia 2015 - 9:34
  • Historii na głównej: 36 z 43
  • Punktów za historie: 13095
  • Komentarzy: 328
  • Punktów za komentarze: 2759
 

#8121

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja zasłyszana podczas podróży pociągiem. [K]onduktorka sprawdzała bilet pewnej [P]asażerce, która siedziała tuż za mną, więc nie uciekł mi żaden szczegół z rozmowy.

K: Niestety Pani bilet jest nieważny!
P: A to pociąg z X do Y?
K: Tak, ale niestety bilet jest nieważny, gdyż jest na pociąg jadący przez A, a Pani ma bilet na kurs przez B.
P: Przecież mówiłam Pani przy kasie, że chcę bilet na pociąg z X do Y odjeżdżający o godzinie 12:02 i właśnie taki bilet mi sprzedała.
K: A skąd Pani przy kasie miała wiedzieć, że chciała Pani bilet na pociąg jadący przez A?
P: Może dlatego, że skoro sprzedaje bilety, to jej obowiązkiem jest wiedzieć takie rzeczy?
K: Niestety nie, to pasażer powinien sprawdzić, prawda jest taka, że gdyby ludzie czytali uważnie rozkłady, to do wielu nieporozumień by nie doszło.
P: Ale tu nie ma mowy o żadnym nieporozumieniu, przecież podałam dokładny czas odjazdu pociągu.
K: Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Jednak jest proste wyjście z tej sytuacji. Ja wypiszę Pani odpowiedni bilet, a Pani swój odda w kasie, gdy wysiądzie pani w Y i otrzyma Pani zwrot pieniędzy.
P: No dobrze, cóż zrobić.
K: 52 złote się należy.
P: Moment, chyba się Pani coś pomyliło, ja za ten bilet płaciłam równe 20 zł.
K: Może trasa jest znacznie krótsza, albo pociąg innej spółki. W takich przypadkach może być taka różnica w cenie.
P: Nie kupię od Pani tego biletu!
K: Musi Pani kupić, już wydrukowałam!
P: Nie, gdybym wiedziała, że tyle mi przyjdzie zapłacić, to pojechałabym sobie busem, albo PKSem za dwie dychy, poza tym nawet nie mam przy sobie tylu pieniędzy!
K: To Pani wina. Gdyby Pani sprawdziła sobie trasę pociągu, to nie miałaby teraz Pani problemów.
P: (Już solidnie wpieniona) Ile razy mam powtarzać, że nie jestem ekspertem od waszego chorego systemu, nie moja wina, że zatrudniacie takich tępaków na kasy! Podałam godzinę odjazdu i miasto, to chcę mieć odpowiedni bilet, ja mam do cholery trasy waszych pociągów studiować? A w ogóle to proszę mi sprawdzić jak jeżdżą te pociągi na które mam bilet, przez B, to może jeszcze zdążę się przesiąść.
K: Już sprawdzam (stukając jednocześnie coś w swoim urządzeniu do drukowania biletów) ...yyy... coś nie tak... moment... yyy... obawiam się, że taki pociąg przez B w ogóle nie kursuje...
P: Jak to?
K: Nie ma takiego kursu, wszystkie jeżdżą przez A...
P: Czyli zakupiłam bilet na nieistniejący pociąg?
K: ...yyy... ...no... właściwie... tak.
P: (ryk dość panicznego śmiechu) może mi Pani jeszcze powie, że to nadal moja wina.

Konduktorka wyszła bez słowa. Po kilku minutach wróciła i oznajmiła z uśmiechem, że ma zgodę na to aby przejechała na swoim bilecie. Dodam, że cała sytuacja trwała jakieś 20 minut, ale skróciłem do najistotniejszych według mnie dialogów.

PKP - tyle lat, a wciąż nas zaskakuje :)

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1062 (1162)

#8116

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę sklep w którym między innymi sprzedaję zegarki. Pewnego dnia wchodzi do mnie klient, który dzień wcześniej zakupił u mnie zegarek (wyglądał na osobę trochę nadużywającą alkoholu):

k: Dzień dobry, ja przyniosłem zegarek do reklamacji.
j: Dzień dobry, w czym tkwi problem
k: Takie coś się stało (kładąc na ladzie zegarek).

W tym momencie myślałem, że padnę na ziemię. Zegarek miał rozbite szkło, powykrzywiane wskazówki, zerwaną bransoletę i w dodatku był w znacznej mierze zakrwawiony. Jako, że są to ewidentne cechy uszkodzenia mechanicznego (musiał o coś porządnie zahaczyć, żeby zerwać bransoletę, a do tego zegarek musiał upaść z dość dużym impetem), gwarancja oczywiście nie tylko nie obejmuje takich wypadków, ale po prostu traci ważność. Pytam więc klienta:

j: Ale czego Pan ode mnie oczekuje?
k: Żebyś mi to naprawił (trafiając w mój czuły punkt - nie znoszę gdy klient zwraca się do mnie per Ty).
j: Przepraszam może mi pan coś przypomnieć?
k: Co znowu?
j: Nie mogę sobie jakoś przypomnieć kiedy razem piliśmy bruderszafta.
k: Że co?
j: Nie przypominam sobie żebyśmy na 'Ty' przechodzili.
k: Dobra! Tak mi się tylko powiedziało, naprawi Pan ten zegarek czy nie?
j: W związku z tym, że zegarek jest porządnie stuknięty, oczywiście stracił Pan prawo do gwarancji i reklamacji, nie przyjmę go!
k: G...o mnie to obchodzi, ja mam gwarancję, ja chcę mieć dobry, albo mi nowy dajcie!
j: Proszę się nie wydzierać, bo i tak Pan nic nie wskóra. Normalnie mógłbym zaproponować odpłatną naprawę, jeśli mechanizm mimo wszystko pozostał sprawny, to nie powinno to drogo kosztować, ale z uwagi, że na zegarku znajduje się krew, nie wezmę go nawet do ręki.
k: Co k...a! Jak Pan możesz (przynajmniej pierwszej lekcji nie zapomniał), że niby jakiegoś HIVa mam Pan myślisz?
j: Pozwoli Pan, że nie będę ryzykował.
k: To skandal k...a! Dyskryminacja! Ja chcę rozmawiać z właścicielem!
j: Ja jestem właścicielem i wszystko co miałem do powiedzenia już powiedziałem.
k: Mnie to nie obchodzi, ma być zrobiony, albo nowy! Zostawiam go tutaj.
j: Informuję, że jeśli Pan wyjdzie nie zabierając stąd tego czegoś co Pan z zegarka zrobił, to wyląduje to w koszu na śmieci, gdyż reklamacji nie przyjąłem i będę traktował to jak pozostawiony u mnie śmieć.
k: Za godzinę wracam i ma być dobry lub nowy.

Jako, że obiecałem sobie, że taki pajac nie będzie mi psuł humoru, wziąłem woreczek i delikatnie, żeby nie mieć kontaktu z jego materiałem biologicznym zawinąłem szczątki zegarka i najzwyczajniej wywaliłem do kosza. Po kilku godzinach jegomość zjawił się ponownie. Tym razem dość pijany:

k: Ja po ten zegarek (oczywiście bełkotał, ale nie będę próbował naśladować tego w tekście).
j: Jaki zegarek?
k: Ten co zostawiałem.
j: Proszę potwierdzenie.
k: Jakie k..a potwierdzenie?
j: Proszę przede wszystkim nie przeklinać. Gdy od kogoś przyjmuję zegarek, to wystawiam potwierdzenie.
k: Przecież tu byłem, zostawiłem, miał być dobry, albo nowy!
j: Jakieś śmieci Pan zostawiał, które uprzątnąłem, ale żadnego zegarka do naprawy nie przyjmowałem.
k: (uderzając pięścią o szklaną szybę) Ty k..a, ch..u... (przerwałem mu wstając).
j: (teraz już krzykiem) Przecież Ty jesteś facet na...ny! Wyjazd stąd, bo rozbiję zaraz Twoją głową tę ladę, a policji powiem, że mi się zatoczyłeś narypany w sklepie i sam rozbiłeś!
k: Ale... (znowu mu przerwałem)
j: WYJAZD! (już bardzo głośnym krzykiem, wskazując palcem na drzwi).

Wyszedł bez słowa. Niestety tym razem nie udało mi się zachować spokoju, ale i nie wszystkie sprawy kulturą da się załatwić. Myślę, że i tak długo wytrzymałem.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 784 (994)

#7747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę sklep w którym między innymi dorabiam klucze. Pewnego razu darzyła się sytuacja dość nietypowa:
[K]lient: Dzień dobry!
[J]a: Dzień dobry!
k: Ile kosztuje dorobienie takiego klucza? (pokazuje mi go)
j: 25 złotych.
k: Wspaniale, w takim razie proszę mi dorobić.

5 minut później:

j: Proszę bardzo, dwadzieścia pięć złotych się należy (kładąc oryginał i kopię na ladzie).

W tym momencie wchodzi [ż]ona klienta:

ż: I jak, ile?
k: 25 zł.
ż: Co? Ile? Wiesz, że teraz nie mamy dużo pieniędzy, nie bierz tego, najwyżej na dolny zamek będziemy tylko zamykać.
k: Wie pan co? Może rzeczywiście ja zrezygnuję.
j: Ale niestety ja już klucz dorobiłem.
k: To sobie go pan zostawi!
j: Teraz jest już dla mnie bezużyteczny, będzie mi musiał Pan zapłacić, informowałem ile będzie kosztował.
k: Proszę pana, klient może w każdym momencie zrezygnować z zakupu.
j: Z zakupu owszem, ale to jest usługa i z wykonanej już usługi zrezygnować Pan nie może.
k: (jego żony już w sklepie nie było) W takim razie umówmy się, że ja nic u Pana nie zostawiałem, nic panu nie zlecałem.

Odwrócił się na pięcie i prawie wybiegł ze sklepu. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo w czasie tej słownej przepychanki zdążyłem schować pod ladę oba klucze. Za jakieś 15 sek klient wchodzi ponownie:

k: Jeszcze mój klucz proszę mi oddać!
j: Przecież przed chwilą umówił się Pan ze mną, że nic Pan u mnie nie zostawiał.
k: Oddaj ten klucz, bo mi się spieszy, jak nie to dzwonię na Policję...!
j: Bardzo proszę, przyjazd policji jest mi jak najbardziej na rękę.

W tym momencie weszła żona:

ż: I jak, oddał?
k: Zamknij się k...a! Zawsze przez ciebie się wstydu najem!

Położył na ladzie 25 zł, ja oddałem oba klucze, podziękował, przeprosił i wybiegł ze sklepu totalnie ignorując małżonkę. Chyba zrozumiał swój błąd, a ja ucieszyłem się, że potrafiłem być opanowany i nieugięty.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1246 (1354)

#7536

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę sklep w którym świadczę również usługi zegarmistrzowskie. Pewnego spokojnego dnia przyszedł do mnie [k]lient:
k: Dzień dobry! Ile kosztuje skrócenie bransolety w zegarku?
j: Dzień dobry! 4 złote.
k: To ja poproszę, żeby mi pan skrócił ten zegarek maksymalnie, bo chciałem, żeby na synka pasował.
Synek stał obok. Wziąłem się do roboty i za parę chwil wręczyłem klientowi zegarek ze skróconą maksymalnie bransoletą. Przez ten czas klient położył 4 złote na ladzie, pożegnał się i wyszedł. Pieniążki zainkasowałem. Po chwili jednak wrócił:
k: To już jest naprawdę maksymalnie?
j: Tak, wszystkie segmenty, które da się wyciągnąć są wyciągnięte.
k: Wie pan co, jednak mi to nic nie daje bo na syna nadal jest za duża. Proszę mi to założyć z powrotem, to przynajmniej ja sobie ten zegarek będę nosił.
Zrobiłem więc to o co prosił klient i oddałem mu zegarek. Zacząłem układać swoje narzędzia pracy, ale po sekundzie zauważyłem, że klient nadal stoi przed ladą i jest wpatrzony we mnie.
j: W czymś jeszcze mogę pomóc?
k: A pieniądze?
j: (z uśmiechem na ustach) Nic pan nie dopłaca.
k: (podniesionym tonem) No chyba Pan zwariował! Wiem, że nie, ale 4 złote proszę mi oddać.
j: Ale ja jakiej podstawie?
k: Przecież w sumie nic pan nie zrobił!
j: Proszę pana, rozmontowałem bransoletę i zmontowałem ją ponownie.
k: Przyszedłem do pana z taką bransoletą z jaką odchodzę, więc zapłata się panu nie należy, bo gdybym w ogóle tu nie przyszedł to miałbym to samo!
j: Ale pan przyszedł! Gdyby pan nie przychodził to nie zrobiłbym nic, a ja skróciłem bransoletkę, a to jest zapłata za moją pracę!
k: Ale teraz ją pan z powrotem przedłużył!
j: Czyli mam panu zapłacić ja teraz 4 złote za to, że był Pan łaskaw pozwolić mi ją przedłużyć?
k: Ale pan doskonale wiedział, że nie będzie mi ona na syna pasować!
j: A powie mi pan jak miałem się o tym dowiedzieć?
k: (wycofując się już ze sklepu) Dobrze pan wiedział! Do widzenia!

I tyle było ze spokojnego dnia. Suma niewielka, ale chodziło o zasadę. Czasem klienci zachowują się jakby byli przekonani, że usługi świadczy się charytatywnie.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 825 (941)

#7450

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja miała miejsce w pubie, dość porządnym zresztą. Przyszedłem tam z kolegą napić się piwa. Sytuacja przy barze:
[Ja]: Dzień Dobry poproszę hamburgera oraz Dębowe.
[Barmanka]:...
Była to młoda dziewczyna może dwadzieścia parę lat, możliwe, że studentka. Bez słowa wyszła na zaplecze, zapewne w celu przygotowania kanapki. Po chwili wróciła i zaczęła nalewać mi piwo. Zauważyłem, że leje Warkę laną. Postanowiłem wręcz zwrócić uwagę:
[j]: Przepraszam Panią, ale czy to jest na pewno Dębowe:
[B]: ... (wpatrzona gdzieś w dal).
[j]: Proszę Panią, prosiłem o Dębowe.
[B]: ... (Niczym w letargu)
Gdy szklanka wypełniła się piwem, barmanka otrzeźwiała, podając mi szklankę mówi:
[b]: Z hamburgerem to będzie w sumie 15 zł.
[j]: Przepraszam Panią, a jakie to jest Piwo?
[b]: Warka
[j]: Zamawiałem Dębowe...
[b]: Zamawiałeś Warkę, poza tym było mówić, widziałeś co lałam.
[j]: Nigdy nie piję Warki, bo nie smakuje mi to piwo, a powiedzieć próbowałem, ale była Pani zamyślona.
[b]: Bierzesz? (tutaj już nerwy zaczęły mi puszczać, nie cierpię gdy ja do kogoś zwracam się kulturalnie, a ta osoba nie odwzajemnia tego)
[j]: Zamawiałem Dębowe, więc wezmę jak mi Pani Dębowe poda!
[b]: Mówiłeś k**a Warkę! 15 zł!
[j]: Nie przypominam sobie żebyśmy przechodzili na 'Ty', poza tym nie chcę już tego piwa, hamburgera również, do widzenia.
Uśmiechnąłem się, podczas gdy piekielna barmanka wpatrywała się na mnie z wytrzeszczem oczu, jakby od kogoś w twarz dostała. Nagle wyjąkała:
[b]: Zamówił Pan to niech zapłaci, co może ja mam teraz za to zapłacić?
[j]: Do widzenia!
Wyszedłem i powiedziałem kumplowi, że zmieniamy lokal. Jeśli rzeczywiście barmanka musiała pokryć to ze swojej kieszeni to bardzo dobrze - dostała lekcję kultury. Dodam jeszcze, że często zdarzało mi się już, że barman nie podał tego co chciałem. Zawsze byłem jednak wyrozumiały. Tym razem jednak nie pomyłką, a chamskim zachowaniem barmanka wyrzuciła mnie z lokalu.

Pub

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 710 (992)

#7452

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja przydarzyła się mojemu ojcu podczas kursu na Prawo Jazdy jakieś przeszło 15 lat temu. Czasy były trochę inne i gnojenie kursantów przez instruktorów było praktycznie na porządku dziennym. Mojemu ojcu przytrafił się jednak wyjątkowy cham i gbur, człowiek o zerowej cierpliwości, który sypał wyrazami na k... i ch... ponad 60 razy na minutę. Aż dziw bierze, że ów człowiek był właścicielem mini ośrodka nauki jazdy. Owego dnia instruktor wziął do samochodu dwóch swoich znajomych, których miał gdzieś podwieźć. Byli oni w stanie wskazującym. Każdy błąd mojego taty spotykał się z bluzgami instruktora, oraz szyderczym wyśmiewaniem przez jego pasażerów. Tego wszystkiego już było za wiele - płacić poważną kasę za kurs, a być traktowanym jak ścierwo to poważna przesada. Ojciec pomyślał sobie "jeszcze raz mnie poniży to kończę tę farsę". Nie trzeba chyba nadmieniać, że jazda w takiej atmosferze jest dla człowieka bardzo stresująca i nietrudno o popełnienie błędu. Bardzo ruchliwe skrzyżowanie, zaświeca się zielone, ojcu gaśnie auto. Instruktor rzuca wylew niecenzuralnych słów pod adresem taty, a towarzystwo z tyło śmieje się do rozpuku. Ojciec wyciągnął kluczyki ze stacyjki, wyszedł z auta, wyrzucił je daleko, gdzieś w żywopłot i powiedział, że na następny dzień zgłosi się po odbiór pieniędzy za kurs. Oddalił się, ale w takie miejsce, żeby móc obserwować poczynania piekielnego instruktora. Ponad 20 minut zajęło mu przeszukiwanie żywopłotu. Na następny dzień bez słowa oddał pieniądze z tekstem "Pan już nigdy nie zostanie kierowcą". Po kilku miesiącach od tej sytuacji tata otrzymał Prawo Jazdy i do dziś jeździ bez stłuczki.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 848 (996)