Profil użytkownika
Dominik
Zamieszcza historie od: | 22 czerwca 2011 - 15:42 |
Ostatnio: | 27 listopada 2024 - 23:26 |
- Historii na głównej: 50 z 51
- Punktów za historie: 26509
- Komentarzy: 848
- Punktów za komentarze: 6108
Historyjka o tym jak z kolegami niechcący byliśmy piekielni dla szefa, który się zdrowo wstydu przez nas objadł.
Działo się to wtedy, kiedy komputery oraz telefony komórkowe zaczęły szeroko wkraczać do naszego życia.
Pracowałem w pewnej firmie, która była połączona ze sklepem gdzie sprzedawano wyżej wymienione dobra. Na zapleczu sklepu mieścił się serwis, gdzie odbywały się naprawy oraz montaż komputerów dla klientów. W serwisie tym panował "nieład artystyczny" lub "burdel na kółkach" według innych.
Pewnej nocy do sklepu miało miejsce włamanie. Jako, że alarm się rozryczał to złodzieje zbutowali szafkę z komórkami, która dzielnie stawiała im opór, porozwalali komputery i drukarki do faktur w poszukiwaniu utargu i uciekli, zabierając dwie atrapy komputerów z wystawy. Na miejscu pojawiła się agencja ochrony, która ściągnęła policję oraz szefa.
Na drugi dzień lekko wkurzony, niewyspany szef, na dzień dobry zjechał wszystkich pracowników serwisu z góry na dół, każąc PORZĄDNIE wysprzątać serwis.
Po godzinie cała firma zwijała się ze śmiechu, opowiadając sobie co się stało. Kiedy szef przyjechał, to Policja z ochroną czekali na zewnątrz i dopiero w jego obecności weszli do środka, aby sprawdzić straty oraz czy nikogo w środku nie ma. Ciemny sklep w nocy oświetlany światłami latarek, robi upiorne wrażenie, które potęgują straty spowodowane przez oprychów. W pewnej chwili policjantka kieruje światło do serwisu i krzyczy:
- O Jezu, niech pan patrzy, jak to pomieszczenie jest splądrowane, jeszcze takich strat nie widziałam!
A szef, zasłaniając sobą serwis:
- Nie, nie, to jest normalny wygląd tego miejsca...
Działo się to wtedy, kiedy komputery oraz telefony komórkowe zaczęły szeroko wkraczać do naszego życia.
Pracowałem w pewnej firmie, która była połączona ze sklepem gdzie sprzedawano wyżej wymienione dobra. Na zapleczu sklepu mieścił się serwis, gdzie odbywały się naprawy oraz montaż komputerów dla klientów. W serwisie tym panował "nieład artystyczny" lub "burdel na kółkach" według innych.
Pewnej nocy do sklepu miało miejsce włamanie. Jako, że alarm się rozryczał to złodzieje zbutowali szafkę z komórkami, która dzielnie stawiała im opór, porozwalali komputery i drukarki do faktur w poszukiwaniu utargu i uciekli, zabierając dwie atrapy komputerów z wystawy. Na miejscu pojawiła się agencja ochrony, która ściągnęła policję oraz szefa.
Na drugi dzień lekko wkurzony, niewyspany szef, na dzień dobry zjechał wszystkich pracowników serwisu z góry na dół, każąc PORZĄDNIE wysprzątać serwis.
Po godzinie cała firma zwijała się ze śmiechu, opowiadając sobie co się stało. Kiedy szef przyjechał, to Policja z ochroną czekali na zewnątrz i dopiero w jego obecności weszli do środka, aby sprawdzić straty oraz czy nikogo w środku nie ma. Ciemny sklep w nocy oświetlany światłami latarek, robi upiorne wrażenie, które potęgują straty spowodowane przez oprychów. W pewnej chwili policjantka kieruje światło do serwisu i krzyczy:
- O Jezu, niech pan patrzy, jak to pomieszczenie jest splądrowane, jeszcze takich strat nie widziałam!
A szef, zasłaniając sobą serwis:
- Nie, nie, to jest normalny wygląd tego miejsca...
Firma
Ocena:
730
(780)
Od kilku lat mieszkam w Wielkiej Brytanii.
Tutaj takze mamy telemarketerów wydzwaniających w różnych sprawach, usiłujący sprzedać dodatkowe usługi, ubezpieczenia itp.
Bardzo denerwujące były telefony od operatora telefonicznego i internetowego. Miesięczny abonament na telefon i internet wynosi u mnie 25 GBP, telefon ma darmowe, nielimitowane rozmowy na linie stacjonarne w calej Europie i USA wykorzystywane dosyć dokładnie przez moje nastoletnie dziecko. Operator jednak stwierdził, że płace mu za mało, więc co jakiś czas wydzwaniał do mnie pod postacią miłego hinduskiego głosiku. Głosik przedstawiał się i prosił o potwierdzenie danych typu imię nazwisko i adres, co skrupulatnie podawałem. Ale wpadłem na piekielny pomysł i stwierdziłem, że nie będę podawał żadnych moich danych kiedy ktoś do mnie dzwoni, zasłaniając się obawą o kradzież danych osobowych. Panienka z drugiej strony była bardzo niepocieszona, coś usiłowała mi jeszcze klarować, ale bez skutku. Danych nie podam i już. Po trzech, czterech razach przestano do mnie wydzwaniać. Jak na razie. Zobaczcie może zadziała.
Innego dnia zadzwonił telefon od przedsiębiorstwa dostarczającego gaz. Dzwonią z ofertą, że za kilka funtów miesięcznie mogę sobe ubezpieczyć kocioł centralnego ogrzewania. Jak nawali to teoretycznie do iluśtam godzin przyjedzie technik i usunie awarię. O ile ma części i wiedzę, ale to już materiał na kolejną historię. Jako, że nie mam dwóch lewych rąk, inżynieria oraz mechanika nie są mi obce odmówiłem. Tutaj panienka sięgnęła po szerszy kaliber presji psychicznej i zapytała:
- W takim razie jak się pan ma zamiar wywiązać z obowiązku zapewnienia bezpieczeństwa swoim najbliższym w przypadku awarii ogrzewania?
Generalnie mam niewyparzony pysk i najpierw coś powiem niż pomyślę więc i tym razem wypaliłem:
- Właściwie nikomu nie powinienem mówić, ale pani powiem w sekrecie. W szopie na ogrodzie mam mały reaktor atomowy i on jest podłaczony do centralnego ogrzewania. Ale proszę nikomu tego nie mówic, bo nie wiem, czy jest to w pełni legalne, dobrze?
- Dobrze, nie powiem nikomu. Życzę miłego dnia.
Tutaj takze mamy telemarketerów wydzwaniających w różnych sprawach, usiłujący sprzedać dodatkowe usługi, ubezpieczenia itp.
Bardzo denerwujące były telefony od operatora telefonicznego i internetowego. Miesięczny abonament na telefon i internet wynosi u mnie 25 GBP, telefon ma darmowe, nielimitowane rozmowy na linie stacjonarne w calej Europie i USA wykorzystywane dosyć dokładnie przez moje nastoletnie dziecko. Operator jednak stwierdził, że płace mu za mało, więc co jakiś czas wydzwaniał do mnie pod postacią miłego hinduskiego głosiku. Głosik przedstawiał się i prosił o potwierdzenie danych typu imię nazwisko i adres, co skrupulatnie podawałem. Ale wpadłem na piekielny pomysł i stwierdziłem, że nie będę podawał żadnych moich danych kiedy ktoś do mnie dzwoni, zasłaniając się obawą o kradzież danych osobowych. Panienka z drugiej strony była bardzo niepocieszona, coś usiłowała mi jeszcze klarować, ale bez skutku. Danych nie podam i już. Po trzech, czterech razach przestano do mnie wydzwaniać. Jak na razie. Zobaczcie może zadziała.
Innego dnia zadzwonił telefon od przedsiębiorstwa dostarczającego gaz. Dzwonią z ofertą, że za kilka funtów miesięcznie mogę sobe ubezpieczyć kocioł centralnego ogrzewania. Jak nawali to teoretycznie do iluśtam godzin przyjedzie technik i usunie awarię. O ile ma części i wiedzę, ale to już materiał na kolejną historię. Jako, że nie mam dwóch lewych rąk, inżynieria oraz mechanika nie są mi obce odmówiłem. Tutaj panienka sięgnęła po szerszy kaliber presji psychicznej i zapytała:
- W takim razie jak się pan ma zamiar wywiązać z obowiązku zapewnienia bezpieczeństwa swoim najbliższym w przypadku awarii ogrzewania?
Generalnie mam niewyparzony pysk i najpierw coś powiem niż pomyślę więc i tym razem wypaliłem:
- Właściwie nikomu nie powinienem mówić, ale pani powiem w sekrecie. W szopie na ogrodzie mam mały reaktor atomowy i on jest podłaczony do centralnego ogrzewania. Ale proszę nikomu tego nie mówic, bo nie wiem, czy jest to w pełni legalne, dobrze?
- Dobrze, nie powiem nikomu. Życzę miłego dnia.
zagranica
Ocena:
555
(649)
McDonalds na przelotówce w Częstochowie, 7-8 lat temu.
Generalnie się nie stołuję w fastfoodach, ale głód przycisnął i mając w pamięci ostatnie reklamy sałatek, zatrzymuję się na parkingu, wchodzę do środka zamawiając rzeczoną sałatkę.
Pani kasjerka przyjmuje pieniądze, stawia sałatkę opakowaną w plastik i po chwili dorzuca na tackę widelczyk, trzymając za to miejsce, które wkłada się do ust. Oczywiście tą samą ręką, którą wydawała pieniądze.
Zaprotestowałem, że nie mam zamiaru czymś takim jeść.
Kasjerka rzuca mi ciężkie spojrzenie w stylu "gdyby spojrzenie zabijało, byłbyś trupem" wyciąga ładny, opakowany zestaw: nóż, widelczyk i serwetka, mówiąc ironicznie:
- Proszę, skoro się pan tak bardzo mnie brzydzi!
Generalnie się nie stołuję w fastfoodach, ale głód przycisnął i mając w pamięci ostatnie reklamy sałatek, zatrzymuję się na parkingu, wchodzę do środka zamawiając rzeczoną sałatkę.
Pani kasjerka przyjmuje pieniądze, stawia sałatkę opakowaną w plastik i po chwili dorzuca na tackę widelczyk, trzymając za to miejsce, które wkłada się do ust. Oczywiście tą samą ręką, którą wydawała pieniądze.
Zaprotestowałem, że nie mam zamiaru czymś takim jeść.
Kasjerka rzuca mi ciężkie spojrzenie w stylu "gdyby spojrzenie zabijało, byłbyś trupem" wyciąga ładny, opakowany zestaw: nóż, widelczyk i serwetka, mówiąc ironicznie:
- Proszę, skoro się pan tak bardzo mnie brzydzi!
McDonalds
Ocena:
480
(640)
Swego czasu naprawiałem bankomaty.
Po pewnej naprawie musiałem przeprowadzić testy wypłat dużej ilości banknotów. Do tego celu stosujemy banknoty testowe czyli przycięte na wymiar papierki zadrukowane dziwnymi wzorami w kolorach przypominających prawdziwe banknoty oraz wydrukowanym nominałem, oczywiście bez żadnej wartości płatniczej. Ze względów konstrukcyjnych jednorazowa wypłata nie może przekraczać 40 banknotów.
Działo się to w galerii handlowej. Bankomat zlokalizowany był w placówce banku, ale klient bankomat obsługiwał z galerii. Test polegał na zleceniu wypłaty z tylnego panelu - zlecenie takiej wypłaty jest możliwe tylko przy spełnieniu ściśle określonych warunków, dostępne tylko dla serwisantów. Obserwowałem pobieranie banknotów po czym wychodziłem do galerii odebrać paczkę pieniędzy, włożyć ją z powrotem do bankomatu i tak kilka razy.
Podczas ostatniej wypłaty w drzwiach mijałem się z panią z jednym dzieckiem w wózku a drugim za rękę. Ja w lewo - ona w lewo, ja w prawo - ona w prawo w każdym bądź razie jak doszedłem do bankomatu to klapka na pieniądze się akurat zamykała i widziałem migające podeszwy szybko oddalającego się młodego człowieka.
Po kilku dniach nastąpił epilog. Zadzwoniła do mnie pani z tego oddziału, że moje banknoty są do odbioru. Ktoś chciał u niej sprzedać moje "dolary nigeryjskie"
Po pewnej naprawie musiałem przeprowadzić testy wypłat dużej ilości banknotów. Do tego celu stosujemy banknoty testowe czyli przycięte na wymiar papierki zadrukowane dziwnymi wzorami w kolorach przypominających prawdziwe banknoty oraz wydrukowanym nominałem, oczywiście bez żadnej wartości płatniczej. Ze względów konstrukcyjnych jednorazowa wypłata nie może przekraczać 40 banknotów.
Działo się to w galerii handlowej. Bankomat zlokalizowany był w placówce banku, ale klient bankomat obsługiwał z galerii. Test polegał na zleceniu wypłaty z tylnego panelu - zlecenie takiej wypłaty jest możliwe tylko przy spełnieniu ściśle określonych warunków, dostępne tylko dla serwisantów. Obserwowałem pobieranie banknotów po czym wychodziłem do galerii odebrać paczkę pieniędzy, włożyć ją z powrotem do bankomatu i tak kilka razy.
Podczas ostatniej wypłaty w drzwiach mijałem się z panią z jednym dzieckiem w wózku a drugim za rękę. Ja w lewo - ona w lewo, ja w prawo - ona w prawo w każdym bądź razie jak doszedłem do bankomatu to klapka na pieniądze się akurat zamykała i widziałem migające podeszwy szybko oddalającego się młodego człowieka.
Po kilku dniach nastąpił epilog. Zadzwoniła do mnie pani z tego oddziału, że moje banknoty są do odbioru. Ktoś chciał u niej sprzedać moje "dolary nigeryjskie"
Serwis bankomatów
Ocena:
747
(795)
Pracowałem kiedyś w serwisie bankomatów. Do ich napraw potrzeba narzędzi, podstawowych części zamięnnych, czasem nowych modułow. Zaparkowanie samochodu blisko naprawianego urządzenia jest bardzo istotne. Na parkingi wydawaliśmy wtedy około 300 - 400 zł miesięcznie - do rozliczenia, ale potrzebny był kwitek.
Dostałem kiedyś wezwanie do Zakopanego, było to latem 2003 roku. Bankomat zlokalizowany przy deptaku, więc trzeba się zaparkować blisko. Podjeżdzam na parking, góral w budce wystawia bilecik.
Po naprawie mam do zapłaty 12 zł za parking. Płacę na wyjeździe, a góral bilecik drze i wyrzuca do kosza.
- Bardzo proszę o wypisanie paragonu na parking.
- A jo ci nie wypisza.
- Bardzo proszę bo się muszę rozliczyć.
- A jo ci nie dom.
- To ja stąd nie odjadę i wezwę policję.
- A to se wzywej.
Mówiąc to wyłączyłem silnik, wziąłem telefon i zadzwoniłem na policję mówiąc, że mam podejrzenie przestępstwa karno-skarbowego.
Po 5 minutach podjechała policjant, przywitał się z góralem w budce i przychodzi do mnie:
- A cego kces?
- Muszę mieć kwitek, żeby się rozliczyć. A ten pan ma prawny obowiązek go wydać.
- A na wiele to było?
- 12 zł.
- To jo ci może dom te dwanaście złociszów, co?
- A to ja nie chcę, bo na rogatkach miasta będę musiał wam oddać z 10 razy tyle.
- Dobrze kumbinujesz ceprze. A teraz spier..... warsawiaku (rejestracja na autku WE.....).
Cóż było robić, zastosowałem się do grzecznego polecenia pana policjanta, rzucając mu na odchodnym:
- Jo żech jest ślunzok, a nie warszawiak.
Dostałem kiedyś wezwanie do Zakopanego, było to latem 2003 roku. Bankomat zlokalizowany przy deptaku, więc trzeba się zaparkować blisko. Podjeżdzam na parking, góral w budce wystawia bilecik.
Po naprawie mam do zapłaty 12 zł za parking. Płacę na wyjeździe, a góral bilecik drze i wyrzuca do kosza.
- Bardzo proszę o wypisanie paragonu na parking.
- A jo ci nie wypisza.
- Bardzo proszę bo się muszę rozliczyć.
- A jo ci nie dom.
- To ja stąd nie odjadę i wezwę policję.
- A to se wzywej.
Mówiąc to wyłączyłem silnik, wziąłem telefon i zadzwoniłem na policję mówiąc, że mam podejrzenie przestępstwa karno-skarbowego.
Po 5 minutach podjechała policjant, przywitał się z góralem w budce i przychodzi do mnie:
- A cego kces?
- Muszę mieć kwitek, żeby się rozliczyć. A ten pan ma prawny obowiązek go wydać.
- A na wiele to było?
- 12 zł.
- To jo ci może dom te dwanaście złociszów, co?
- A to ja nie chcę, bo na rogatkach miasta będę musiał wam oddać z 10 razy tyle.
- Dobrze kumbinujesz ceprze. A teraz spier..... warsawiaku (rejestracja na autku WE.....).
Cóż było robić, zastosowałem się do grzecznego polecenia pana policjanta, rzucając mu na odchodnym:
- Jo żech jest ślunzok, a nie warszawiak.
Górale z Zakopanego
Ocena:
484
(646)
Około dziesięciu lat temu wyjechałem służbowo do Sanoka na kilka dni. Wybór noclegu padł na hotel umieszczony na przeciwko fabryki autobusów, gdyż tam mnie zawiodły interesy.
Po wieczornym zameldowaniu się w hotelu a-la wczesny Gierek, gdzie luksusów zbyt wielkich nie było ale powodów do zbytnich narzekań również udałem się do hotelowej restauracji na pierwszy ciepły posiłek tego dnia.
Po zamówieniu czegoś typowego, zdaje się schabowego, zacząłem oczekiwać na jego podanie przy piwku. Po ok 30 minutach idzie kelner (cały czas ten sam) i się pyta czy będę coś zamawiał. Ja wywalam gały mówiąc, że oczekuję na posiłek, który zamówiłem 30 min temu i przy okazji poprosiłem o drugie piwo.
Po następnych 30 minutach i osuszonym drugim piwie podchodzi kelner i mówi, że kucharz się już udał do domu. Lekko wkurzony wychodzę z restauracji i walę z "buta" do najbliższego sklepu, aby kupić sobie jakieś produkty na kolację. Taksówek jakoś tam nie było, a po litrze piwa prowadzić przecież nie będę.
Następnego dnia udałem się na obiecane w cenie pokoju śniadanie do tej samej restauracji. Żadnych innych klientów nie było, ale z kuchni dobiegały odgłosy rozmowy. Pomimo 15 minut prób zwrócenia uwagi na moją skromną osobę poprzez postukiwanie czy wołanie, byłem totalnie ignorowany.
Zdenerwowany udałem się do pokoju pełniącego funkcję recepcji po fakturę, gdzie opiekun-recepcjonista nie przejął się ani anulowaniem reszty dni ani zachowaniem restauracji, mówiąc, że będzie znowu mógł iść do domu.
Przy okazji uświadomił mnie, że byłem pierwszym klientem od kilku dni.
Na szczęście inny hotel/pensjonat w tym mieście był naprawdę na poziomie, wraz z obsługą restauracji.
Po wieczornym zameldowaniu się w hotelu a-la wczesny Gierek, gdzie luksusów zbyt wielkich nie było ale powodów do zbytnich narzekań również udałem się do hotelowej restauracji na pierwszy ciepły posiłek tego dnia.
Po zamówieniu czegoś typowego, zdaje się schabowego, zacząłem oczekiwać na jego podanie przy piwku. Po ok 30 minutach idzie kelner (cały czas ten sam) i się pyta czy będę coś zamawiał. Ja wywalam gały mówiąc, że oczekuję na posiłek, który zamówiłem 30 min temu i przy okazji poprosiłem o drugie piwo.
Po następnych 30 minutach i osuszonym drugim piwie podchodzi kelner i mówi, że kucharz się już udał do domu. Lekko wkurzony wychodzę z restauracji i walę z "buta" do najbliższego sklepu, aby kupić sobie jakieś produkty na kolację. Taksówek jakoś tam nie było, a po litrze piwa prowadzić przecież nie będę.
Następnego dnia udałem się na obiecane w cenie pokoju śniadanie do tej samej restauracji. Żadnych innych klientów nie było, ale z kuchni dobiegały odgłosy rozmowy. Pomimo 15 minut prób zwrócenia uwagi na moją skromną osobę poprzez postukiwanie czy wołanie, byłem totalnie ignorowany.
Zdenerwowany udałem się do pokoju pełniącego funkcję recepcji po fakturę, gdzie opiekun-recepcjonista nie przejął się ani anulowaniem reszty dni ani zachowaniem restauracji, mówiąc, że będzie znowu mógł iść do domu.
Przy okazji uświadomił mnie, że byłem pierwszym klientem od kilku dni.
Na szczęście inny hotel/pensjonat w tym mieście był naprawdę na poziomie, wraz z obsługą restauracji.
Hotel
Ocena:
543
(591)
Późne lata 90. Jednostka wojskowa stacjonująca na lotnisku zakupiła drukarkę do wydruków meteo w formacie A2. Pojechałem do jednostki dostarczyć i zainstalować sprzęt.
Podczas instalacji system zażądał nośników instalacyjnych Windows. Instalki posiadał opiekujący się komputerami podoficer, który miał jakąś grypę i leżał w domu chory. Dowódca jednostki postanowił wysłać tam żołnierza, którego zawołał.
Wręczając mu pisemny rozkaz opuszczenia jednostki powiedział gdzie ma iść i dodał:
- A teraz słuchaj, dzisiaj jest ślisko, masz uważać, nie chodzić po lodzie tylko po posypanym, bo się możesz wyp....ć i coś połamać. Odmaszerować!
Dowódca spojrzał na mnie, musiałem mieć niewyraźną minę bo wytłumaczył.
- Musiałem mu dać instrukcję, bo jakby się poślizgnął i wywalił to by powiedział, że dowódca instrukcji odpowiedniej nie wydał.
Podczas instalacji system zażądał nośników instalacyjnych Windows. Instalki posiadał opiekujący się komputerami podoficer, który miał jakąś grypę i leżał w domu chory. Dowódca jednostki postanowił wysłać tam żołnierza, którego zawołał.
Wręczając mu pisemny rozkaz opuszczenia jednostki powiedział gdzie ma iść i dodał:
- A teraz słuchaj, dzisiaj jest ślisko, masz uważać, nie chodzić po lodzie tylko po posypanym, bo się możesz wyp....ć i coś połamać. Odmaszerować!
Dowódca spojrzał na mnie, musiałem mieć niewyraźną minę bo wytłumaczył.
- Musiałem mu dać instrukcję, bo jakby się poślizgnął i wywalił to by powiedział, że dowódca instrukcji odpowiedniej nie wydał.
Jednostka wojskowa
Ocena:
703
(763)
Samolot relacji Edynburg - Kraków.
Wszyscy już usiedli, ale kapitan zapowiedział, że musimy jeszcze poczekać chwilę na spóźnialskich.
Dla linii lepiej opłaca się poczekać kilka minut niż zlecać poszukiwania i rozładunek bagażu, gdyż ze względu bezpieczeństwa taki bagaż nie może lecieć bez pasażera.
Czekamy ok 10 min, wreszcie wpada dwóch lekko zawianych panów. Jeden czując na sobie wzrok siedzących pasażerów odzywa się w te słowa (po polsku):
- Dzień dobry! Proszę przygotować bilety do kontroli!
Wszyscy już usiedli, ale kapitan zapowiedział, że musimy jeszcze poczekać chwilę na spóźnialskich.
Dla linii lepiej opłaca się poczekać kilka minut niż zlecać poszukiwania i rozładunek bagażu, gdyż ze względu bezpieczeństwa taki bagaż nie może lecieć bez pasażera.
Czekamy ok 10 min, wreszcie wpada dwóch lekko zawianych panów. Jeden czując na sobie wzrok siedzących pasażerów odzywa się w te słowa (po polsku):
- Dzień dobry! Proszę przygotować bilety do kontroli!
EasyJet
Ocena:
722
(824)
Swego czasu naprawiałem bankomaty. Działo się to ponad 10 lat temu.
Jako wprowadzenie należy wspomnieć, że pewien Bank sprowadził partię bankomatów "mocno używanych" i bardzo przestarzałych. Bankomaty te lubiły robić psikusy, na przykład klient zlecał wypłatę 1000 zł i dostawał 900 a następny dostawał "w promocji" tą ekstra setkę, która się "zawieruszyła" na paskach transmisyjnych, ale suma summarum całość się zgadzała i wszyscy byli zadowoleni, no może z wyjątkiem tego jednego poszkodowanego klienta, gdyż zgłaszanie reklamacji niczego nie dawało.
Najbardziej nielubianym typem awarii było zgłoszenie: "bankomat wykazuje niedobory"; czyli to co wykazują liczniki nie pokrywa się ze stanem faktycznym. Jeden bankomat, właśnie tego przestarzałego typu, umiejscowiony przy zakładzie pracy, z dala od jakiejkolwiek placówki bankowej, co pewien czas był zgłaszany właśnie z takim błędem. Nikt z nas nie lubił do niego jeździć, gdyż wymienione w nim było praktycznie już wszystko, co tylko było możliwe, przetestowany był niezliczoną ilość razy, zawsze z pozytywnym skutkiem, a mimo to dalej co pewien czas wykazywał liczniki niezgodne z rzeczywistością.
Mijał czas i dostałem ponowne wezwanie do tej maszyny, ale już na zwykłą awarię mechaniczną. Pogaduję sobie z ochroną na różne tematy i w pewnym momencie przypominam sobie o niechlubnej przeszłości tego urządzenia i się pytam:
- A ten bankomat już nie wykazuje niedoborów?
Na moje pytanie obsługa ucichła.
- A tak, już się naprawił - bąknął niepewnie jeden.
- Tak sam z siebie? - drążyłem nieustępliwie.
W końcu ktoś z obsługi wziął się na szczerość.
- No, nie całkiem. Kierownictwo pogrzebało trochę w papierach, wywaliło z roboty jedną drużynę konwojentów i bankomat się naprawił.
Jako wprowadzenie należy wspomnieć, że pewien Bank sprowadził partię bankomatów "mocno używanych" i bardzo przestarzałych. Bankomaty te lubiły robić psikusy, na przykład klient zlecał wypłatę 1000 zł i dostawał 900 a następny dostawał "w promocji" tą ekstra setkę, która się "zawieruszyła" na paskach transmisyjnych, ale suma summarum całość się zgadzała i wszyscy byli zadowoleni, no może z wyjątkiem tego jednego poszkodowanego klienta, gdyż zgłaszanie reklamacji niczego nie dawało.
Najbardziej nielubianym typem awarii było zgłoszenie: "bankomat wykazuje niedobory"; czyli to co wykazują liczniki nie pokrywa się ze stanem faktycznym. Jeden bankomat, właśnie tego przestarzałego typu, umiejscowiony przy zakładzie pracy, z dala od jakiejkolwiek placówki bankowej, co pewien czas był zgłaszany właśnie z takim błędem. Nikt z nas nie lubił do niego jeździć, gdyż wymienione w nim było praktycznie już wszystko, co tylko było możliwe, przetestowany był niezliczoną ilość razy, zawsze z pozytywnym skutkiem, a mimo to dalej co pewien czas wykazywał liczniki niezgodne z rzeczywistością.
Mijał czas i dostałem ponowne wezwanie do tej maszyny, ale już na zwykłą awarię mechaniczną. Pogaduję sobie z ochroną na różne tematy i w pewnym momencie przypominam sobie o niechlubnej przeszłości tego urządzenia i się pytam:
- A ten bankomat już nie wykazuje niedoborów?
Na moje pytanie obsługa ucichła.
- A tak, już się naprawił - bąknął niepewnie jeden.
- Tak sam z siebie? - drążyłem nieustępliwie.
W końcu ktoś z obsługi wziął się na szczerość.
- No, nie całkiem. Kierownictwo pogrzebało trochę w papierach, wywaliło z roboty jedną drużynę konwojentów i bankomat się naprawił.
Serwis bankomatów
Ocena:
696
(732)
Od kilku lat mieszkam i pracuję na Wyspach Brytyjskich. Pewnego razu firma wydelegowała mnie i kolegę do wdrożenia projektu u poważnego klienta. Obowiązywał nas w tym czasie strój tzw „biznesowy”. Warto wspomnieć, że mój kolega jest hindusem i to o bardzo ciemnej karnacji, co oczywiście nie przeszkadza mu być świetnym fachowcem w swojej dziedzinie. W pewnym momencie, idąc z kolegą po korytarzu rozmawiałem przez telefon i akurat końcowe uprzejmości z rozmówcą wymieniałem po rosyjsku.
Słyszało to dwóch malarzy pracujących na korytarzu. Nagle starszy malarz odzywa się do młodego (po polsku):
- No, popatrz Kaziu, jak ta Anglia na psy zeszła, same rusy i czarnuchy tu rządzą.
Powiedział to na tyle sugestywnym tonem, że kolega hindus praktycznie domyślił się o co chodzi, a mnie zrobiło się wstyd za rodaków. Postanowiłem trochę utrzeć im nosa. Wtajemniczyłem kolegę i ten ochoczo się zgodził. Na przerwie nauczyłem kolegę kilka słów po polsku, które potrafił wypowiadać zupełnie bez obcego akcentu, czyli bez żadnych R, SZ, CZ itp.
Nieco później idąc tym samym korytarzem spostrzegłem owych panów i specjalnie stając przy nich, zacząłem mówić do kolegi po polsku coś mniej więcej w tym stylu, żeby przykuwało uwagę słuchacza:
- A wiesz, że po ostatniej imprezie jak wracaliśmy przez park, to ta Jolka taka nawalona była, że wpadła w krzaki, a jak się podnosiła to całą sukienkę rozerwała i tej jej wielkie cyce na wierzch wylazły i tak szła taksówki szukać.
W tym momencie mrugnąłem do kolegi, a ten powiedział swoją wyuczoną, polską kwestię:
- No nie, ale jaja!!!
I wybuchnęliśmy śmiechem.
Gdy już się wyśmialiśmy starszy z malarzy jakoś tak dziwnie wzrok odwracał a młodszy, Kazio, się pyta:
- A skąd panowie umieją po polsku?
I tu mnie poniosło na fali, więc wypaliłem:
- Wychowaliśmy się w tym samym sierocińcu pod Rzeszowem.
Słyszało to dwóch malarzy pracujących na korytarzu. Nagle starszy malarz odzywa się do młodego (po polsku):
- No, popatrz Kaziu, jak ta Anglia na psy zeszła, same rusy i czarnuchy tu rządzą.
Powiedział to na tyle sugestywnym tonem, że kolega hindus praktycznie domyślił się o co chodzi, a mnie zrobiło się wstyd za rodaków. Postanowiłem trochę utrzeć im nosa. Wtajemniczyłem kolegę i ten ochoczo się zgodził. Na przerwie nauczyłem kolegę kilka słów po polsku, które potrafił wypowiadać zupełnie bez obcego akcentu, czyli bez żadnych R, SZ, CZ itp.
Nieco później idąc tym samym korytarzem spostrzegłem owych panów i specjalnie stając przy nich, zacząłem mówić do kolegi po polsku coś mniej więcej w tym stylu, żeby przykuwało uwagę słuchacza:
- A wiesz, że po ostatniej imprezie jak wracaliśmy przez park, to ta Jolka taka nawalona była, że wpadła w krzaki, a jak się podnosiła to całą sukienkę rozerwała i tej jej wielkie cyce na wierzch wylazły i tak szła taksówki szukać.
W tym momencie mrugnąłem do kolegi, a ten powiedział swoją wyuczoną, polską kwestię:
- No nie, ale jaja!!!
I wybuchnęliśmy śmiechem.
Gdy już się wyśmialiśmy starszy z malarzy jakoś tak dziwnie wzrok odwracał a młodszy, Kazio, się pyta:
- A skąd panowie umieją po polsku?
I tu mnie poniosło na fali, więc wypaliłem:
- Wychowaliśmy się w tym samym sierocińcu pod Rzeszowem.
Wielka Brytania
Ocena:
667
(777)
‹ pierwsza < 1 2 3 4 5 6 > ostatnia ›