Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Goszka

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2011 - 20:19
Ostatnio: 14 kwietnia 2015 - 13:44
Gadu-gadu: 3563781
  • Historii na głównej: 36 z 77
  • Punktów za historie: 34849
  • Komentarzy: 473
  • Punktów za komentarze: 3406
 

#18665

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O braku kompetencji wśród mechaników samochodowych.

Trzy lata temu moi rodzice kupili samochód używany – golfa trójkę. Samochód ładny, zadbany, miał tylko jedną malutką wadę, mianowicie przy jeździe hałasował tłumik. Tak się złożyło, że w tym czasie zdałam egzamin na prawo jazdy, więc któregoś dnia tata poprosił, żebym pojechała do warsztatu i tłumik naprawiła. Mieszkałam wtedy jeszcze z rodzicami w małej podlubelskiej wsi, zakład był jeden na około 20 kilometrów, pojechałam więc do najbliższego.

Przyjeżdżam, tłumaczę, w czym rzecz, panowie proszą, żebym wjechała na kanał, będą spawać. Nie chciałam jednak robić tego sama, bałam się, że wpadnę tam kołem (kanał był otwarty), przecież raptem od miesiąca miałam uprawnienia do prowadzenia samochodu. Wjechał więc któryś z panów. Naprawa miała potrwać kilka chwil, wzięłam książkę, usiadłam, czekam. Po jakimś czasie oznajmili, że gotowe, wyjechali samochodem z kanału, zawrócili, pogadaliśmy chwilkę, przeprosiłam za kłopot i swoją niekompetencję, pocieszyli mnie, że kiedyś nabiorę wprawy, zadowolona wsiadam, wracam do domu.

Za jakiś czas... samochód nie zapala. Tata przywiózł do domu innego mechanika. I co się okazało? Że panowie przed spawaniem nie odłączyli klemy, że „spalili” całą elektronikę: radio, otwieranie drzwi, wszystko, i na domiar złego uszkodzili akumulator.

Tata zdenerwował się, wsiadł na rower, pojechał zrobić awanturę. Czego się dowiedział? Że to ja wjechałam na kanał, że to moim obowiązkiem (!!!) było tę klemę odłączyć, skoro wiedziałam, że będzie spawanie, i że to wszystko moja wina, bo „głupich bab” się do warsztatu nie posyła, i że nikt nie będzie płacił za uszkodzenia. To samo potwierdził właściciel warsztatu: to kierowca powinien odłączyć klemę. Bez przypominania.

Nie miałam pojęcia o jakimkolwiek związku przyczynowo-skutkowym pomiędzy spawaniem a klemą, i oni zdawali sobie z tego sprawę. Zniszczyli nam samochód – dziś jest otwierany kluczykami, radio wciąż nie działa, akumulator rodzice kupili nowy. Nie wiem właściwie, czy to brak kompetencji, czy niedbałość, warto jednak wspomnieć, że około rok temu w tym zakładzie ktoś nie dopełnił swoich obowiązków i wybuchł pożar. Zginął jeden z pracowników, dwóch zostało rannych.

warsztat na lubelszczyźnie

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 516 (578)

#18720

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja miała miejsce jakieś cztery, pięć lat temu, kiedy jeszcze byłam na tyle naiwna, żeby leczyć się publicznie.
Moja pani ginekolog przyjmowała od 14, a gabinet przejmowała po lekarzu, który około 13.50 kończył przyjmować pacjentki.
Któregoś dnia byłam pierwsza.

Pani doktor poprosiła, żebym weszła, razem ze mną do środka weszła pielęgniarka, która miała posprzątać gabinet. I właśnie o tym sprzątaniu chcę opowiedzieć...

Podczas rozmowy z panią doktor na własne oczy widziałam, jak dezynfekowane były metalowe wzierniki: pielęgniarka wyrzuciła wszystkie z koszyczka do umywalki, oblewała je gorącą wodą z kranu przez około pięć minut, a potem wytarła i wrzuciła do pojemnika z napisem „wzierniki czyste”. I postawiła obok fotela!!!
Nie wiem, czy to piekielność, czy niekompetencja, wiem, że nigdy bym komuś nie uwierzyła, gdybym usłyszała tę historię, ale to na pewno była moja ostatnia wizyta w publicznej poradni K.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 596 (650)

#15845

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję dorywczo jako niania. Szukając zatrudnienia, trafiłam na ogłoszenie w Tygodniku Zamojskim. Co prawda było już pięć dni po ukazaniu się gazety, ale postanowiłam zadzwonić. Odebrała jakaś pani w średnim wieku.
- Dzień dobry, nazywam się XYZ, dzwonię w sprawie pracy... - zaczęłam.
I w słuchawce usłyszałam:
- Czy pani normalna jest?! Wie pani, kiedy się ukazało ogłoszenie? Teraz pani dzwoni? Co to w ogóle ma znaczyć?! Nieaktualne! - I trzask odkładanej słuchawki.
Długą chwilę patrzyłam oniemiała na telefon.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 360 (552)

#14187

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mimo iż od pięciu lat mieszkam w wynajętych mieszkaniach, zawsze wydawało mi się, że piekielni współlokatorzy to mit – przecież zawsze można iść na kompromis. Niestety, w tym roku srodze się rozczarowałam. Mieszkam bowiem z dziewczyną, która jest, delikatnie mówiąc, osobliwa. Przeżyłabym jeszcze to, że nie sprząta (po sobie też, po co) i niechętnie dokłada się do środków czystości (do gazu w ogóle), ale...

Paulina siedzi wieczorami po ciemku. Tak, całymi wieczorami. Nie używa komputera, nie ma lampki, po prostu SIEDZI w ciemności. Dzień w dzień od października. Złości się, kiedy ja palę światło u siebie w pokoju, bo przeszkadzam jej spać (mieszkamy przez ścianę). Jak, nie mam pojęcia. Kiedy raz sprzątałam w kuchni, zażądała stanowczo, żeby zamknąć drzwi, bo światło jej wpada do pokoju i jej to przeszkadza. Apogeum mojego zdziwienia nastąpiło, kiedy w szybie swoich drzwi powiesiła prześcieradło. Wątpliwej czystości, muszę dodać. Bo Paulina też na bakier bywa z czystością – kiedy raz zostawiła biustonosz w łazience, wątpiłam, że kiedykolwiek był biały.

Bałagan w jej pokoju (zapach stamtąd dochodzący też) przeraża – naprawdę, takiego syfu nie widziałam dawno: podłoga zarzucona czym się da, na stole również przekrój wszelkiego dobra, koszmar. Do Pauliny od października nikt (nikt!!!!!) ani razu nie przyszedł. Twierdzi ona też, że każdy mężczyzna to oszust dybiący na jej cnotę. Naszego towarzystwa też nie lubi. Do toalety przemyka się, kiedy nikogo nie ma w kuchni i w korytarzu, zakazała też wchodzić do kuchni, kiedy ona tam jest.

Gdy idzie do łazienki, zamyka swój pokój na klucz! Kiedy ma o coś do nas żal (a ma często...), zamiast przyjść, krzyczy przez ścianę. Natychmiast po przyjściu do domu przebiera się w nocną koszulę (podobną ma moja babcia) i tak chodzi przez resztę dnia.

A w ostatnią niedzielę odwiedził mnie dobry kolega. Musiałam wyjść, on robił obiad. Wtedy Paulinka nagle straciła swoją socjopatię – zaczęła z nim rozmawiać (krzycząc przez ścianę, a jakże). Podobno już w pierwszych zdaniach powiedziała:
- Tobie też się wydaje, że Goszka jest jakaś nienormalna?

Paulinka

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 897 (1027)

#13745

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ubieram się w second handach; najczęściej noszę czarne sukienki, a w chłodniejsze dni proste dżinsy i koszulki, sweterki – wszystko czarne. Któregoś dnia zawitałam w progi sklepu, który nie miał przymierzalni – wchodziło się do takiej wnęki i pospołu z innymi paniami przymierzało ubranka. Wchodzę i ja. Zdejmuję swoją czarną sukienkę, odkładam, przymierzam to, co wybrałam. Nagle... rozglądam się... mojej sukienki nie ma! Wybiegam z tej wnęki, odziana li w czarną tunikę, przekonana, że ktoś wziął moją szatę za rzecz do kupienia. Bingo! Dostrzegam dziewczynę, która mierzy do siebie czarną sukienkę, ani chybi moją. Podchodzę do niej:
-Przepraszam, wzięłaś z wnęki moją sukienkę, proszę, oddaj mi.
-Wcale nie była twoja, leżała, to wzięłam, byłam pierwsza, spadaj.
-Ale ja w niej przyszłam, ona nie należy do sklepu, oddaj.
-Spadaj!
Ja w rozpaczy, szarpać się z dziewoją nie będę (wciąż mam na sobie tylko krótką tunikę), myślę, no nic, może odłoży. Ale ona... idzie z sukienką do kasy! Biegnę za nią.
-Ta sukienka była nieoceniona, ile kosztuje? - pyta dziewczyna
-Hmm, 25 złotych – stwierdziła sprzedawczyni.
W rozpaczy wtrącam:
-Ale to moja sukienka! Naprawdę! Ja w niej przyszłam! Ona ją wzięła z wnęki, kiedy przemierzałam tę tunikę! Nie mam w czym do domu wrócić, mieszkam na drugim końcu miasta! Niech jej pani tego nie sprzedaje!
-To jakaś wariatka, upatrzyłam sobie tę sukienkę, chcę ją kupić, sama pani wyceniła – dziewczyna zaczęła krzyczeć i odpychać mnie od kasy.

Jak się skończyło? Udało się ustalić, że nie przyszłam raczej do sklepu w tunice do połowy uda, że sukienka jest moja, bo niewyceniona, bo leżała na ziemi, a nie na wieszaku. Na szczęście pomogły miłe panie (kojarzyły na szczęście sposób, w jaki się ubieram, bo zaglądam do sklepu średnio raz na tydzień), mimo iż panienka prychała, złościła się i sugerowała mi niedyspozycję psychiczną i chęć zawłaszczenia jej łupu.

Do domu wróciłam we własnej sukience :)

second hand w Lublinie

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 892 (990)

#11894

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cztery lata temu moja babcia zachorowała: wymiotowała, miała biegunkę, groziło jej odwodnienie, więc lekarz skierował ją do szpitala, a tam tego samego wieczoru zrobiono prześwietlenie brzucha. Diagnoza tragiczna: zaawansowany nowotwór. Nie ma sensu operować; tylko żeby przedłużyć życie, zaproponowano babci założenie takiego worka podpiętego do pęcherza. Babcia się jednak nie zgodziła („Jak umierać, to umierać, ale nie będą mnie tu kroić!”). Cała rodzina ją przekonywała, babcia nie i nie. Lekarz kazał jej więc podpisać dokument, że rezygnuje z terapii i odesłał pacjentkę do domu.
Babcia miała pożyć jeszcze około tygodnia, więc ja zrezygnowałam z zajęć na uczelni, brat wziął w pracy urlop, przyjechała bliższa i dalsza rodzina, mama po cichu kupowała już żałobne ubrania i opłakiwała razem z wujkiem babcię jeszcze za życia. Babcia zaś, świadoma, że już wkrótce odejdzie, ze wszystkimi się pogodziła, ba, nawet kazała wezwać sobie księdza, ona, która do kościoła uczęszczała mniej niż rzadko.
Ale oto minął tydzień i drugi, babcia żyje. Minął trzeci, babcia wstała z łóżka i raźnie oznajmiła, że czuje się jakoś lepiej i że ma dość diety, i chce jeść normalnie. Minął miesiąc, babcia znów zaczęła konsumować mięso, wbrew surowym zaleceniom lekarzy (babcia nie wierzy w cholesterol, bo „Ruscy zawsze słoninę jedli, a po sto lat żyli”). Minęły cztery lata, a babcia wciąż ma się świetnie. Od czasu do czasu tylko, wymachując laską, twierdzi, że chce pojechać do szpitala i pokazać się lekarzowi, żeby „na drugi raz nie był taki skory porządnych ludzi do grobu wysyłać”.
Nie mam pojęcia – czy zamieniono wyniki? Czy ktoś popełnił błąd w interpretacji?

pewien szpital w Lublinie

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 709 (745)