Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kampo

Zamieszcza historie od: 9 października 2012 - 15:48
Ostatnio: 16 marca 2016 - 11:28
O sobie:

Nowy na piekielnych, jednak wsiąkłem już po uszy. Pewnie swego czasu dodam coś od siebie, bo każdego coś spotyka.

  • Historii na głównej: 16 z 16
  • Punktów za historie: 8978
  • Komentarzy: 72
  • Punktów za komentarze: 381
 

#44797

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wspominałem już, w którejś z poprzednich historii, że w trakcie wakacji pracuję jako opiekun na obozach dla młodzieży. W tym roku byłem w Bułgarii z ludźmi w przedziale wiekowym od 15 do 18 lat.

Hotel, w którym się zatrzymaliśmy, był dość dogodnie położony i nie był drogi, więc mieszkańców było sporo. Niestety, wśród nich musiała się znaleźć grupka ukraińskiej młodzieży, z której jeden, bodaj o imieniu Alexandrij czy inny Aleksander, Piekielny tej historii.

Pokoje dziewczyn znajdowały się na piętrze. Na wprost jednego z nich mieszkali owi Ukraińcy. Już pierwszego wieczora przyszła do mnie jedna z podopiecznych, prosząc, bym pilnie przyszedł. Bez zbędnej zwłoki udałem się na piętro i widzę, że na korytarzu stoi pięć dziewczyn (15-16 lat) i dwóch obcokrajowców (ci z kolei wyglądali na 18-20).

Zapytałem grzecznie, po angielsku, o co chodzi, na co ów Aleksander odpowiedział, że ma ładne dziewczyny za sąsiadki i chciał się z nimi zapoznać. Odparłem, zgodnie z prawdą, że dziewczyny niestety nie są zainteresowane zawiązaniem znajomości i poprosiłem go grzecznie o pozostawienie ich w spokoju. Myślałem, że sprawa rozwiązana. Niestety.

W ciągu tygodnia pobytu wydarzyły się następujące rzeczy:
- Noc w noc próby wtargnięcia do pokoju. Dziewczyny ze strachu cały czas zamykały się na klucz, co sprawiało, że Aleksander dobijał się głośno i nachalnie za każdym razem, jak mnie nie było w zasięgu wzroku. A gdy wypatrzyli moment tuż przed zamknięciem, musiałem niemal siłą ich wyrzucać.
- Zostawianie kwiatków pod drzwiami z notatkami typu "chcecie poznać smak mężczyzny, zapraszamy - koledzy z naprzeciwka".
- Przechodzenie na wysokości piętra po balkonach dookoła hotelu, coby wejść do pokoju od drugiej, niezamykanej strony.
- Próby zastraszenia i pobicia mnie, jako głównego elementu uniemożliwiającego im zapoznanie pięknych Polek (fakt, dziewczynom naprawdę nie brakowało urody, zaś sam Ukrainiec...). Na szczęście Aleksander to chucherko było, a jego kolega, choć większy i szerszy ode mnie był, miał też dużo więcej rozsądku, choć brak wpływu na znajomego.
- Wystawanie pod ich balkonem i wykrzykiwanie albo wyznań miłosnych, albo sprośnych propozycji.
- Choć w środku dnia było spokojnie (sąsiedzi widocznie trzeźwieli), to wieczorami odpalenie w ich pobliżu zapałki musiałoby się zakończyć pożarem, taki mieli wyziew z ust. Raz też widziałem, jak wciągali jakiś biały proszek z wierzchu dłoni - choć to akurat mogła być tylko tabaka.

W trakcie jednej z takich sytuacji kierowniczka wyjazdu pofatygowała się do interwencji; doszło do tego, że zacząłem grozić Ukraińcom interwencją policji i poprosiłem kierowniczkę o wykonanie telefonu. Po kilku minutach okazało się, że tylko "symulowała rozmowę", bo przecież to nic takiego, ot, szczenięce wygłupy.

Dopiero usilne prośby i liczne skargi z mojej strony u kierownictwa hotelu poskutkowały - pod groźbą wyrzucenia z hotelu towarzysze ze wschodu się trochę uspokoili. Choć za każdym razem gdy mnie mijali, słyszałem uwagi typu "zapier***ę tę sukę" w ich języku oraz inne, głównie werbalne, pogróżki.

wakacje na Złotych Piaskach

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 662 (728)

#43915

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historii o kontrolerach biletów już trochę było, ale ta nadesłana przez janhalb (http://piekielni.pl/21151) przypomniała mi moją, która wydarzyła się krótko po tym, jak przeprowadziłem się do Poznania.

Byłem w drodze na zajęcia w jakimś odległym budynku, więc musiałem większą część trasy pokonać w tramwaju. Kupiłem już bilet ulgowy, piętnastominutowy w biletomacie i czekałem na przystanku na odpowiedni pojazd. Kiedy podjechał, wszedłem, jak to się zwykle robi, do środka i czekałem, aż ruszymy.

Pozwolę sobie tylko Ci przypomnieć, jeśli nie mieszkasz w Poznaniu (a nie wiem, jak sytuacja wygląda w innych miastach), iż na bilecie jest napisane, aby kasować go "niezwłocznie po ruszeniu pojazdu".

Jako, że tramwaj nadal stał na przystanku, na którym wsiadłem, zająłem sobie miejsce stojące nieopodal kasownika i czekam grzecznie. Jakąś minutę później pojazd ruszył, więc wyciągam bilet. Przy kasowniku stał sobie jakiś niepozorny facet, tak, że blokował mi dostęp do urządzenia. Poprosiłem go zatem, aby skasował mi bilet.

W tym też momencie facet się uśmiechnął, wyciągnął zza pazuchy identyfikator i raczy mnie informacją, że będzie mandat za nieskasowanie biletu.

Zaskoczyło mnie to, nie powiem, ale szybko odpowiedziałem, że tramwaj dopiero co ruszył, a jak sam widział, od razu po tym próbowałem skasować bilet.

[K] A na którym przystanku pan wsiadał?
[J] Tutaj, na Półwiejskiej.
[K] Jakoś nie wydaje mi się. Widziałem, że jechałeś już przynajmniej ze dwa przystanki.
[J] Chyba sobie pan ze mnie jaja robi - i dosłownie zacząłem się śmiać.
[K] Poproszę dowód osobisty.
[J] Ale niby po co? Przez pana nie skasowałem biletu!
[K] Będzie mandat za brak ważnego biletu za przejazd.
[J] To przestaje być zabawne! Mieszkam tuż przy Półwiejskiej. Wsiadałem na Półwiejskiej. Stanąłem tuż obok pana. I pan mi mówi, że jadę bez biletu?! Toż na nim jest napisane jak byk "SKASOWAĆ NIEZWŁOCZNIE PO RUSZENIU POJAZDU"!
[K] Proszę pana, nie wykłócaj się pan ze mną, tutaj są kamery (a, takiego, to był ten tramwaj starego typu, wątpię, by były), możemy zaraz to sprawdzić. Czy mam wzywać policję?
[J] A proszę bardzo! Zobaczymy, jak wsiadam na Półwiejskiej!
[K] Dowód poproszę!

Zły już byłem co nie miara, ale stwierdziłem, że zaszkodzić mi to nie może. Najwyżej nie przyjmę mandatu i poczekam na policję. Podałem mu plastik, [K] się pilnie przygląda...

[K] Ale tu jest napisane, że nie mieszkasz w Poznaniu.
[J] Czy spotkał pan kiedyś jakiegoś studenta?! Wynajmuję pokój w Poznaniu. Spędzam tutaj dwadzieścia osiem dni w miesiącu, ale nie jestem tu zameldowany!

Aby zbędnie nie przedłużać, [K] wykłócał się ze mną przez całą, dziesięciominutową drogę o to, że wsiadłem wcześniej, niż próbowałem kasować bilet oraz o to, że nie mieszkam wcale w Poznaniu, więc go okłamuję.

Ostatecznie, kiedy ze złości zacząłem się po prostu z niego śmiać, zaproponowałem, że sam zadzwonię na policję i zobaczymy, co się okaże. Wreszcie [K] zrozumiał chyba, że mnie na nic nie naciągnie, odpuścił, żegnając mnie słowami "proszę następnym razem tyle nie szczekać".

Cóż, przynajmniej zaoszczędziłem 1,30zł na bilecie.

komunikacja miejska w Poznaniu

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 645 (723)

#44328

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Aby kontynuować swój kierunek studiów na drugim stopniu, musiałem się przenieść do Poznania. Pracy nie znalazłem żadnej przez pierwsze miesiące, dlatego starałem się utrzymywać z korepetycji - doświadczenie mam, uczyłem trochę, stawka w tym mieście nie jest najgorsza. W większości przypadków było w porządku (drobne zgrzyty typu brak pracy domowej u dorosłej - starszej ode mnie - klientki, czy drobne zaległości z płaceniem), ale jedną rodzinę wspominam, cóż... źle.

Zadzwoniła do mnie pewnego popołudnia kobieta o przyjemnym głosie. Poszukiwała kogoś, kto jej jedenastoletniego syna będzie uczył angielskiego, bo Młody na angielski ze szkoły jest za mądry. Zgodziłem się spróbować, uprzedzając, że bezpłatnie dojeżdżam tylko w konkretnym rejonie, ale spokojnie, proszę się nie martwić, mieszkamy tuż przy pewnym dużym rondzie. Umówiliśmy się na lekcję próbną, dostałem krótko po rozmowie adres, jest fajnie. Kobieta jeszcze pytała, czy mogę odrobinę zejść z ceny, bo u nich się nie przelewa, a bardzo jej zależy na lekcjach dla jej syna, na co przystałem.

Kiedy przyszło mi jechać, sprawdziłem w Internecie ten adres. Pierwszy zgrzyt - mieszkanie było bynajmniej nie blisko tego ronda, a jakieś 10-15 minut jazdy autobusem od niego.

Dotarłem, krótko błądząc, pod wskazany adres. Otworzyła mi kobieta atrakcyjna, ale przypominająca bardzo stereotypową blondynkę - platynowe włosy, solarium, mnóstwo puchu i różu. Jednak kobieta wydaje się sympatyczna. Mieszkanie było małe, dwupokojowe, ale urządzone tak, że mucha nie siada: wielki telewizor plazmowy (spokojnie ponad 40 cali), komputer, drogo wyglądające meble, jakaś konsola do gier. Trochę, jakby ktoś próbował żyć ponad stan, tak na mój gust, biorąc pod uwagę prośby o zniżkę w wysokości 5zł.

W końcu poznaję Młodego - cudowny chłopak, grzeczny, ułożony, zdolny, jak się później okazało. Blondi się uparła, by siedzieć przy nas i obserwować. No dobra, myślę sobie, pierwsza lekcja, chce zobaczyć. Zatem zacząłem - sprawdzanie wiedzy Młodego zajęło mi nieco ponad pół godziny, potem próbowałem z nim w miarę luźno porozmawiać po angielsku - chłopak czysty talent.

Wychodząc wspomniałem, że dojazd jest jednak dużo dalszy, niż się umawialiśmy, więc muszę podnieść ciut stawkę - była to kwota rzędu równowartości dojazdu, więc nie przekroczyła bodaj 5 złotych. Oporów, choć się ich spodziewałem, nie było żadnych; Blondi poprosiła tylko, bym następnym razem przygotował coś ciekawego, co by Młody się jeszcze bardziej zaangażował.

Chłopak przyznał mi się, że uwielbia motoryzację - przygotowałem niesamowitą (zwłaszcza dla jedenastolatka) prezentację różnego rodzaju pojazdów, ich opisów, związanych z tym słówek... Druga lekcja się zaczyna, a Blondi nadal z nami siedzi. Ale żeby tylko siedziała - co chwilę próbowała mnie poprawiać, pytała, czy na pewno ja to dobrze tłumaczę, bo ona ze szkoły inaczej pamięta (nie była wiele starsza ode mnie). Irytowało mnie to, bo jej angielski był o wiele słabszy od poziomu jej syna, ale cierpliwie milczałem. Tak samo przy trzeciej i czwartej lekcji. Oczywiście, co chwilę musiałem przygotowywać coś "co by Młody się nie nudził".

Przed piątymi zajęciami spędziłem naprawdę dużo czasu nad "czymś ciekawym". Dojeżdżam na miejsce. Wchodzę do mieszkania i widzę, że Młodego nie ma. Pytam. Dostaję odpowiedź, że muszą zrezygnować z moich usług. Dlaczego? Bo mój angielski jest za słaby, ona sama wychwyciła u mnie mnóstwo błędów*, a Młody się ze mną nudzi. Cóż, nie wyglądało na to w trakcie zajęć, ale co się będę kłócił.

Poprosiłem tylko o zwrot pieniędzy za ten dojazd - wszak Blondi mogła do mnie zadzwonić bez fatygowania mnie tutaj. To było chyba jednak za dużo.

Dostało mi się, żem zdzierca, bo TAKIE PIENIĄDZE biorę za lekcję, opie***lam się na zajęciach i w ogóle nieuk jestem i niedojda. Pozwoliłem sobie z Blondi się nie zgodzić, ale ciężko było ją przekrzyczeć. Uznałem, że lepiej uciekać, póki nie biją (te tipsy wyglądały groźnie) i tylko w głowie kołatało mi się pytanie, od kiedy to dwadzieścia złotych za godzinę (plus dojazd) to TAKIE PIENIĄDZE.


* żeby nie było, na czym jak na czym, ale na angielskim się znam i mogę zapewnić, że to, co Blondi uznawała za błędy, błędami nie było.

korepetycje

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 550 (592)

#43790

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kupowałem ostatnio jakąś pierdółkę dla ojca na Allegro i przypomniała mi sie historia sprzed dwóch lat.

Ojciec mój, jako że z żoną swoją, a matką moją, mieszka w domu jednorodzinnym, lubi nieraz podłubać w garażu albo dookoła domu. Z tego powodu od pewnego czasu zaopatruje się w różnego rodzaju sprzęty, które mu to ułatwią. Postanowił więc kupić piaskarkę, czy inne ustrojstwo, a że na Allegro znalazł tanią wersję, to postanowił się skusić.

Po tygodniu dotarła do niego duża paczka z odpowiednim sprzętem. Jak przystało na odpowiedzialnego kupującego, dokonał przy kurierze oględzin sprzętu i wszystko wyglądało w porządku. Niestety, jakąś godzinę później okazało się jednak, że pewien plastikowy element był uszkodzony. Bliższe oględziny (oraz porównanie z ofertą ze strony) pokazało, że w zestawie brakuje bodajże dwóch pistoletów (takich końcówek). Tatko postanowił, że mam napisać sprzedawcy maila informującego go o tych zgrzytach.

Mail napisany, sprawa zgłoszona, trzy dni później kolejna paczka. Ale mała jakaś. A w środku tylko ten plastikowy element. Pistoletów brak. Z miejsca wyskrobałem kolejnego maila, ale w ciągu trzech dni nie było odpowiedzi, to złapałem za telefon i zadzwoniłem pod numer podany na ich stronie.

Dialogów nie będę przytaczał - działo się to na tyle dawno, że wierne ich odtworzenie nie jest możliwe. W każdym bądź razie sprzedawca zapewniał mnie, że mimo tego, że w opisie zestawu były wymienione cztery pistolety, to na zdjęciach widoczne były tylko trzy i tyle powinno być. Kiedy tłumaczyłem, że to jakiś absurd, sprzedawca mnie tylko wyśmiał. Na moje pytanie, co w takim razie z trzecim pistoletem, którego też nie było, zostaliśmy oskarżeni o oszustwo, bo pistolet na pewno był, tylko teraz go chcemy naciągnąć. Było to o tyle dziwne, że komentarze na allegro miał same pozytywne (może ze dwa neutralne za długi czas realizacji).

W skrócie, dzwoniłem do tego sprzedawcy około sześciu razy. Za każdym razem zmieniał zdanie - raz mówił, że w opisie na pewno było o dwóch pistoletach, drugi, że ukradłem i udaję głupiego, a trzeci że taki zestaw dostali od dostawcy i to nie ich wina. Będąc postawionym w takiej sytuacji zaproponowaliśmy sprzedawcy, że mamy trzy opcje - a) oddaje nam pieniądze za towar + przesyłkę + za odesłanie do niego sprzętu, wtedy mu oddamy paczkę; b) podałem orientacyjne ceny takich pistoletów i poprosiłem o dosłanie takiej kwoty na konto; c) zgłoszenie sprawy na policję.

Sprzedawca, oczywiście, znowu mnie wyśmiał, a gdy zacząłem się upierać przy swoim, wykrzyknął na mnie, dodając parę wyzwisk, że jestem upierdliwym męskim członkiem, że męski członek go obchodzi co ja z tym zrobię i męski członek, mogę to sobie zgłaszać na policję. Gdy próbowałem coś dopowiedzieć, rozłączył się w pół słowa.

Pół godziny później napisałem maila do jego firmy, że (tu podałem dane sprzedawcy) pomimo prób bezkonfliktowego załatwienia sprawy ubliżał mi i odmówił współpracy, w związku z czym udaję się na policję zgłosić tę sprawę.

Niecały kwadrans po wysłaniu maila dostałem telefon od sprzedawcy, bym mu podał mój chędożony numer konta, to on zwróci pieniądze za brakujące elementy.

Szkoda, że musiało to wszystko nas kosztować tyle nerwów, aczkolwiek trochę żałuję, że sprawa nie skończyła się na policji - ten gość zdecydowanie zasłużył na więcej problemów.

allegro

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 425 (483)

#43264

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przez jakiś czas, czytając na Piekielnych historie rodzinne, myślałem, że ja (na szczęście) takowych nie mam. Po czym niedawno przypomniała o sobie część rodziny, o której istnieniu dosłownie zapomniałem. Zapoznam Cię zatem z tą historią.

Owa rodzina (wuj, ciotka, ich syn, a mój imiennik, oraz matka ciotki, również moja imienniczka) była krewnymi ze strony mojego ojca. Kontakt jako taki był, choć sporadyczny, najczęściej przy okazji odwiedzania cmentarza w rodzinnej miejscowości mojego taty, gdzie owi mieszkali.

Oszczędzę Ci przydługich opisów przywar każdego z nich, więc w skrócie: wuj o mentalności dziecka, chwalipięta; ciocia zatwardziała katechetka, rozpieszczająca przesadnie syna; syn, mały narcyz, który wszystko wie i najlepszym jest.

W pewnym momencie swojego życia postanowili bardziej cieszyć się życiem. Wzięli kredyt; sprzedali dom, a kupili nowy. Ba, dom... Willę! Gigantyczna, wyposażona jak na filmie. Do tego samochód, jakaś Toyota prosto z salonu. Wycieczki. A potem kredyt, by spłacić kredyt. A gdy banki nie chciały dać pieniędzy, rodzina. Tu 200zł, tam 500zł, tu próba pożyczenia tysiąca bądź dwóch.

Parę lat temu moja siostra obchodziła osiemnaste urodziny. Piekielni zostali, oczywiście (w końcu rodzina) zaproszeni. Przyjechali. Pojedli, popili, siostrze banknot w kopercie dali i kwiaty. Następnego dnia wuj i jego teściowa pojawili się u nas po pożyczkę. Matula mówiła, że pieniędzy nie ma, już raz pożyczali; no tak, ale siostra dopiero co osiemnastkę miała! To może ona pożyczy? Tak tysiąc?

Siostra serce miękkie ma, ale całości swojego dorobku pożyczać nie chciała - uległa przy połowie tej wartości. I tyleśmy słyszeli o nich przez najbliższe kilka miesięcy.

Kiedy siostra zdawała na prawo jazdy, potrzebowała pilnie pieniędzy. Telefonów rodzina nie odbierała, więc w samochód i do nich do domu. Ale w domu światła pogaszone, choć słychać, że ktoś w środku. Matula dobiła się do środka i po długim czasie doprosiła się zwrotu pieniędzy. Ale tylko tych, które od mojej siostry pożyczyli.

Potem okazało się, że owa rodzina pozmieniała numery telefonów. Dom zajęło państwo, samochód także. Przenieśli się na powrót do teściowej. Kontaktu brak. Żadnego. I tak było przez rok.

Odezwali się, nagle, bez uprzedzenia. Bo teściowa umarła. Mama pielęgniarka, ogarnięta, czy pomoże. No cóż, pomoże, bo jakim by było być człowiekiem, by w takiej chwili nie pomóc. Zapłakani z wdzięczności, nadziękować się nie mogli przez tydzień. Mama nawet na Wielkanoc ich do nas zaprosiła, bo tak jej żal się zrobiło.

A na Wielkanocy ciotka płacze, jak im źle, jak to długów mają, nie mają za co żyć. Mama uległa, pożyczyła im pieniądze. I od tego czasu znowu ich nie widać przez prawie rok.

A ile w międzyczasie, gdy kiedyś odmówiło się pożyczki, nasłuchaliśmy się! Jakie sknery! Jakie skur**syństwo! Że rodzinie nie pomogą! Ot, wykorzystywać potrafią. Brać odpowiedzialności za własne czyny już nie bardzo.

Czemu teraz mi się o nich przypomniało? Bo znowu nas odwiedzili. Nie oddawszy poprzednich długów, popadłszy w jeszcze większe. I znów pożyczyć chcą, bo słyszeli, że ja pracuję, to pewnie mam. Drzwi zatrzasnąłem im przed nosem. Głupim można być tylko tyle razy.

rodzina

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 553 (693)

#41730

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kilku lat w wakacje, bardziej dla przyjemności niż zarobku, jeżdżę jako opiekun na kolonie i obozy. W zeszłym roku miałem pierwszy wyjazd zagraniczny i to nie gdzie indziej, tylko na Majorkę, więc byłem w sumie nie mniej podekscytowany, niż nastolatkowie (15-18 lat) jadący ze mną. Niestety, wyjazd popsuła Pani Kierowniczka oraz jej przyjaciółka jeszcze z czasów liceum. Kwiatków było kilka:

1. Pierwszy wjazd do Hiszpanii (podróż autokarem), postój przy jakimś hipermarkecie. Podopieczni, z którymi już jakoś zdążyłem się zapoznać (nie jestem w końcu dużo od nich starszy), wybrali się na uzupełnienie jedzenia/picia, etc. [PK] Pani Kierowniczka oraz [PO] Pani Opiekunka również, no to poszedłem z wszystkimi. PO i PK kupiły sobie łącznie 26 (sic!) litrów wina, które prosiły, bym im pomógł zanieść do autokaru. Ok, nie jest to może wychowawcze, ale jako że na prezenty po powrocie, niech będzie. Wyjeżdżając z obozu, w autokarze znalazły się z powrotem... 4 litry wina.

2. Z racji niewielkiej różnicy wieku, miałem bardzo dobry kontakt z podopiecznymi. Lubili mnie, ja czasem na coś przymykałem oko, ale za to słuchali mnie bez marudzenia, a gdy powiedziałem stanowczo "nie", to nigdy nie było problemów czy robienia czegoś wbrew mojej wiedzy czy moim zakazom. Najwyraźniej, nie spodobało się to bardzo PK. Pewnego razu trzy dziewczyny przyszły spytać o pozwolenie, by opalać się przy hotelowym basenie. Zasada była taka, że dopóki się opalają, to można bez opieki, ale kąpiel jest dozwolona tylko pod okiem ratownika/opiekuna. Pozwoliłem, bo wiedziałem, że posłuchają.

A tu godzinę później zaprasza mnie do siebie PK i pyta, czy pozwoliłem się dziewczynom opalać przy basenie. Potwierdziłem, na co PK zaczęła, że jak zeszła na basen, to dziewczyny "kąpały się, nurkowały, skakały na główkę". Zły i zawiedziony, poszedłem porozmawiać z dziewczynami. Gdy usłyszały, w czym sprawa, oczy jak pięć złotych, bo PK im przecież pozwoliła, a Przemek kierowca wszystko widział i może potwierdzić. Poszedłem do niego i faktycznie: dziewczyny się opalały przy basenie, kiedy dołączyła do nich PK. Zapytały grzecznie, czy mogą iść popływać, na co Kierowniczka wyraziła wyraźnie zgodę. Ot, PK próbowała mnie zrazić do podopiecznych (poważnie, wzorowa młodzież!).

3. Sytuacja chyba najbardziej piekielna. Mieliśmy wycieczkę autokarową w "góry". Problem był taki, że było tam dużo krętych i wąskich dróg, gdzie zza cienkiej barierki widać było kilkunastometrową przepaść. Kilka dziewczyn w zeszłym roku w takich warunkach miało wypadek, więc bardzo, bardzo nie chciały jechać. PK jednak powiedziała, że wycieczka jest opłacona przez zakład pracy rodziców i dziewczyny mają jechać.

W trakcie jazdy zaczęło się: jedna z dziewczyn wpadła w panikę ze strachu, przez co pozostałe trzy także zaczęły płakać. PK jak usłyszała, odwróciła się tylko i przez ramię krzyknęła "ciszej tam!". I tyle. Obrzuciłem ją spojrzeniem, które miało mówić "zrób coś, do cholery, bo ci zrobię krzywdę", po czym udałem się szybko na tył. Pozasłaniałem okna, poprzesadzałem dziewczyny, by żadna przy oknie nie siedziała... Bardzo pomocni byli też chłopacy, którzy dziewczyny czymś zajmowali - a to dali grę na komórce, a to namawiali na rozwiązywanie krzyżówki, żartowali, pilnowali, by za okno nie wyglądały... Dojechaliśmy na miejsce.

Dziewczyny wyszły z autokaru znowu płacząc. PK zebrała całą ekipę i poszła na szczyt podziwiać widoki, a ja zostałem sam z tą czwórką, która płakała. Oczywiście, PK nie zwróciła na nie uwagi, a ja zostałem, choć ona usilnie nalegała, bym szedł na górę z resztą. W którymś momencie jedna z dziewczyn zadzwoniła do rodziców, po czym miałem okazję chwilę z matką porozmawiać. Poproszono kierowniczkę do telefonu. Ta była już paręset metrów dalej (i kilkadziesiąt wyżej). Nie wiedziałem, czy zostawić dziewczyny same i iść po nią, czy zostać z nimi. W końcu dziewczyny powiedziały, że poradzą sobie, żebym po nią szedł. Pobiegłem, w tym 50-cio stopniowym upale, a gdy dopadłem do PK i powiedziałem, że rodzice chcą z nią rozmawiać, powiedziała:

"Teraz?! Teraz to ja zwiedzam!"

I poszła dalej.

Zły jak cholera, zbiegłem na dół i widzę, że opiekunka jakiejś rosyjskiej wycieczki zainteresowała się dziewczynami. Obca kobieta okazała więcej sympatii i zainteresowania niż ich opiekunka, która miała je w poważaniu.

Ostatecznie, PK i PO dostały ogromny opieprz od rodziców. Poszła oficjalna skarga. Ja dostałem pochwałę, że zostałem przy dziewczynach (tylko dlatego, że dzięki mnie dziewczyny nie zostały bez opieki). I ja się pytam - te dwie kobiety, mające ponad 20 lat doświadczenia jako nauczycielki i opiekunki kolonijne/obozowe, tak się zachowywały?! Tak wygląda wg nich odpowiedzialność? I po całej sprawie PK powiedziała jeszcze, że skoro dziewczyny nie chciały jechać, to po co jechały i czemu nie powiedziały, że nie chcą (zrobiły to przy mnie!).

Z tego, co wiem, obie Panie nadal pracują w tym biurze podróży. Aż się boję, żeby na nie nigdy więcej nie trafić, tylko młodzieży mi szkoda.

wyjazd z biura podróży na Majorkę

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 769 (817)