Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kometa

Zamieszcza historie od: 20 maja 2012 - 15:43
Ostatnio: 18 września 2015 - 19:47
O sobie:

"Komety zawsze spadają nie w porę"

  • Historii na głównej: 8 z 23
  • Punktów za historie: 6883
  • Komentarzy: 48
  • Punktów za komentarze: 131
 
zarchiwizowany

#66934

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja, która mnie dziś spotkała zostawiła mnie w lekkim szoku... mianowicie siedziałam z koleżanką na ławce popychając ploteczki, a obok nas grupka na oko 13-latków. W koło pełno policji i straży, bo koncert otwarty niedaleko. No i tak nam miło czas mija, wspomniane towarzystwo jak to dzieciaki siedzą, śmieją się, kilku na rowerach krąży dookoła. Nikomu nie wadzą raczej, a tu nagle do jednego podchodzi strażnik wyglądający chyba jak najgorsze wyobrażenie strażnika więziennego - kwadratowa szczęka, kwadratowe bary, kwadratowa czapka i ogólnie nieprzyjemny (jak ktoś oglądał Across the Universe to może skojarzy jak tam wyglądali żołnierze przy piosence "She's so heavy", bo jak dla mnie to wypisz, wymaluj). No i wtedy pan strażnik jak nie szarpnie chłopaka... aż się młody prawie przewrócił, a ten bez słowa go ciągnie do budy (przepraszam za wyrażenie, ale nie wiem czy furgonetka policyjna z miejscem na więźnia ma jakąś elegancką nazwę). Całość wyglądała jak pojmanie conajmniej mordercy, więc zachodziłyśmy w głowę, co tu w sumie się stało. Po chwili jakiś kolega pojmanego zbliżył się zorientować co się dzieje i podzielił jego los, ale już zamknięty na pace. Wtedy pojawił się trzeci, który też oberwał pogadanką, od której tylko pojedynczych słów cierpła mi skóra. Gdy cała sytuacja się skończyła, a chłopaki zostali wypuszczeni złapałyśmy jednego i z ciekawości spytałyśmy co zrobili, że taka afera. Okazało się, że panom strażnikom nie spodobały się popisy chłopców na rowerach. Konkretnie stawali na jednym kole, w dodatku z dala od ludzi, potwierdzam, bo cały czas miałyśmy ich na oku. Zatem amatorzy rowerowych wyczynów - strzeżcie się!

straż miejska

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 48 (198)
zarchiwizowany

#62145

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka dni temu wróciłam z wycieczki szkolnej do Londynu. Całość obfitowała w różne piekielności, ale opiszę chyba tą, która spotkała nas na lotnisku Stanford.

Lot powrotny do Polski mieliśmy o 17:15. Przezornie byliśmy wcześniej, bo już o 14:30, żeby te 15 osób zdążyło nadać bagaż na spokojnie itd. Czekamy pod tablicą z informacjami aż otworzą nasze punkty odpraw. Niestety 15:30 i wciąż nic. W informacji dowiedzieliśmy się, że trzeba czekać. No to czekamy. W końcu o 16:00 na wyświetlaczu rozbłysły 4 numery otwartych punktów, w których mamy nadawać walizki. Przeszliśmy do jednego z nich i znowu czekamy. W końcu między ludźmi zaczyna biegać jakaś pracownica lotniska i wykrzykiwać, że nasza kolejka ma przejść do trzech pozostałych, bo tu jednak nie. Okej, fajnie. Kolejki olbrzymie, bo okazało się, że te 3 punkty przyjmują walizki na WSZYSTKIE loty. Część grupy się już odprawiła i poszła zająć miejsce w kolejce do przejścia przez te bramki, na których prześwietla się pasażera. Ja z 3 osobami i jednym nauczycielem jeszcze zostałam. Kiedy mieliśmy nasze bagaże z głowy w końcu, szybko pobiegliśmy szukać reszty. Gdy ich dostrzegliśmy dostanie się do nich graniczyło z cudem. Ludzi przed nami była olbrzymia ilość. Zostało nam tylko 15 minut czasu. Prosiliśmy ludzi o przepuszczenie, ale nawet ci, którzy mieli lot o 21 nie chcieli nas puścić. Okej, rozumiem. Lotnisko w końcu zdało sobie sprawę chyba ze swojego faux pass, bo otworzyło dodatkowe dwie bramki. Chyba z nadprzyrodzoną mocą udało nam się przedostać przez tłum i wybiec na strefę bezcłową. Ale gdzie reszta grupy? Byli przed nami, więc obstawialiśmy, że już pobiegli do samolotu, bo w końcu zostało nam niecałe 10 minut. Sprint jaki odbyliśmy między sklepami zaliczam do najszybszych w życiu. Dopadliśmy wejścia na gate'y. Kolejna ogromna kolejka. Prosimy panią kontrolerkę i mówimy jaka sytuacja, że reszta nas już chyba siedzi w samolocie, a my tutaj, a to wycieczka szkolna i w ogóle... Pani wyrozumiała, więc nas puściła, ale podniosły się protesty ludzi za nami. Oczywiście rozumiem, ale sytuacja kryzysowa. Ochroniarz musiał się wtrącić, bo jeden pan nam tarasował przejście krzycząc, że on był przed nami. Na szczęście przebrnęliśmy. Dopadliśmy wyjścia na płytę lotniskową i biegiem na pokład. Udało się. Tylko jeden kłopot. Gdzie reszta grupy? Dzwonimy i okazuje się, że jeszcze nie przeszli przez kontrolę bezpieczeństwa... Katastrofa... Prosimy stewardessę o rozmowę z pilotem, że ludzie jeszcze nie dobiegli, żeby choć trochę poczekać, bo pół samolotu puste. Trochę robili kłopotów, ale w końcu zrozumieli i poczekali 5 minut. Wystarczyło.

Historia z happy endem, bo dolecieliśmy wszyscy, ale zastanawia mnie jak tak duże lotnisko mogło sobie pozwolić na taki brak organizacji? W dodatku kobieta, która stała z nami przy wysiadaniu z samolotu opowiadała, że już miała podobną sytuację, która nie skończyła się tak kolorowo. Również była wina lotniska, a samolot nie poczekał tylko wystawił walizki i odleciał bez około 10 pasażerów.

linie lotnicze

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (38)
zarchiwizowany

#56183

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tyle ludzi narzeka na młodzież włóczącą się nie wiadomo gdzie i co to ona wyprawia. To dziś z drugiej strony widok.
Chciałam zrobić urodziny. Pełna kultura, ale że to drogi pomysł to stwierdziłam, że zrobię z przyjacielem. Znajomi Ci sami, odległość urodzin nieduża, opłaty się podzielą na dwa. On zadowolony, ja też to wio. Trzeba znaleźć miejsce do posiedzenia. Może tak pizzeria jakaś? Dobry plan!

Pizzeria nr 1
Na stronie wielka reklama "organizujemy spotkania, imprezy okolicznościowe, przyjęcia". No to dzwonimy.
- Dzień dobry czy można zarezerwować stoliki na sobotę? Tak na 18-20 osób.
- Proszę zadzwonić jutro, szefa spytam.
Dzwonię następnego dnia:
- Dzień dobry wczoraj dzwoniłam w sprawie rezerwacji na dość sporą liczbę osób, czy coś wiadomo?
- Tak, tak, ale niestety nie da rady, ponieważ mielibyśmy bardzo okrojony utarg, bo to zajęte pół lokalu.
Nic to, szukamy dalej!

Pizzeria nr 2
Na stronie znowu wielka reklama imprez okolicznościowych takich, że hoho klękajcie narody.
- Dzień dobry dzwonię w takiej sprawie... na stronie internetowej reklamują państwo organizację różnych spotkań, czy byłby problem w zarezerwowaniu kilku stolików, a najlepiej po prostu połączeniu ich na około 20 osób?
- Ależ skąd, organizujemy takie przyjęcia cały czas, nie ma problemu już panią zapisuję, tylko muszę poinformować, że w przypadku liczby osób powyżej 10 przy stoliku na jedną musi wypadać wydane minimum 50 złotych. Czyli w tym przypadku byłoby to około 1000 złotych.
- To ja podziękuję jednak...
- Polecamy się na przyszłość!
No cóż przeciętnego utrzymanka rodziców w dodatku niepełnoletniego nie stać na imprezę za 1000 złotych niestety...

Pizzeria nr 3
- Dzień dobry czy byłby problem w zarezerwowaniu pizzeri na sobotę kilku stolików na 20 osób?
- Żaden problem, zapraszamy!
Bingo! Nareszcie gdzieś nas chcą! Nadchodzi dzień urodzin, gromadzimy się w lokalu i rezerwacje na stolikach oczywiście są pięknie poustawiane tylko kruczek taki, że jeden stolik dla 5 osób w jednym końcu pizzeri, drugi na 8 osób na drugim końcu, dla kolejnych 5 gdzieś po środku i dla 2 nagle gdzieś z boku. No średnio taki układ nam się podobał, a że kilku rosłych facetów było to pytam grzecznie czy możemy te stoliki sobie połączyć. Oczywiście tak, ale tylko te 2. Ostatecznie jakoś się ścisnęliśmy, choć łatwo nie było, ale długo wysiedzieć się nie dało z całkowitym brakiem możliwości ruchu, więc ostatecznie skończyliśmy z pizzami w pudełkach włócząc się po mieście. Bo jak się okazuje nawet dla chcącego czasem jest trudno...

uslugi

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 252 (322)
zarchiwizowany

#50134

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem w Gimnazjum. Tak i w tym momencie pewnie większość przestaje czytać... Ale dla tych, którzy się pokuszą o dokończenie napiszę swoją refleksję.

Dziś organizowali nam w szkole Dzień Języków Europejskich czy coś w ten deseń. Polega pierwszy etap na tym, że każda klasa losuje kraj, który ma przedstawić. Moja znajoma z równoległej, trzeciej klasy wylosowała Litwę. Podchodzi do mnie i żali co można z Litwą dać bo to taki beznadziejny kraj z niczego nie słynie. Ja pierwsze skojarzenie z Litwą zaczęłam inwokację cytować: "Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie!" Doszłam do momentu o Jasnej Górze i w tym momencie przerwał mi wybuch śmiechu wsparty niedowierzającym spojrzeniem i słowa "Weź idź się lecz, ty jesteś chora..."

Nie skomentuję...

szkoła...

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (53)
zarchiwizowany

#48155

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tyle się naczytałam historii o naszej kochanej służbie zdrowia, że niezmiernie się cieszyłam, że wszystko co potrzebuję i tak załatwiam prywatnie i z NFZ mam na szczęście niewiele wspólnego... No i właśnie... "cieszyłam" z tym, że tylko do wczoraj...

Noszę soczewki kontaktowe, więc zazwyczaj oko mam osłonięte. Za to wczoraj zbierałam się już do snu, zdjęłam kontakty i nagle poczułam ból. Nie byle jaki bo taki, który nie tylko nie pozwalał mrugnąć, ale nawet przy otwartym oku sprawiał poważny dyskomfort. Wiadomo, że pierwsze co to mruganie, płukanie, zakrapianie i inne cuda z oczami. Po godzinie walki z wielką niewiadomą byłam już bliska wydłubania sobie paczadełka. W końcu tata też się poddał bo nic w oku widać nie było, więc zabrał mnie do auta i wio do szpitala. Jakoś dotarliśmy i teraz zaczyna się cyrk:

1. Pani w informacji kieruje nas do ambulatorium, w którym oko jest znieczulone, ale tylko jedną kroplą (dla tych nieobeznanych w temacie powiem, że aby znieczulenie było dobre, oko powinno być zakrapiane kilka razy z kilkuminutową przerwą)

2. Pani z ambulatorium wysyła nas na siódme piętro na okulistykę. Winda nie przyjeżdża, więc trzeba schodami.

3. Czekamy przed gabinetem aż pani się obudzi bo wiadomo, że o północy to może niekoniecznie każdy jest na chodzie. Czekaliśmy 0,5h.

4. [L]ekarka bez słowa otwiera przed nami drzwi i zaczyna wywiad o co chodzi.
[L]: co się dzieje?
[Ja]: coś mi się prawdopodobnie wbiło w powiekę.
[L]: A skąd ty to możesz wiedzieć co ci jest?!
[Tata]: Jak się odciąga jej powiekę to ból ustępuje, więc tak drogą dedukcji...
[L]: Dobra, ja mogę zobaczyć, ale jak potrzebna interwencja to ja nic nie mogę zrobić tylko do Katowic trzeba jechać bo to najbliższa okulistyka dla dzieci jak ona niepełnoletnia.

(Mieszkam w Częstochowie, więc do Katowic niestety kawałek jest...)

5. Zabrała mnie do innego pomieszczenia, poświeciła w oczy, powywijała powiekę przez całą minutę, (znieczulenie już ustępowało...) po czym beznamiętnie stwierdziła, że tu nic nie ma, wymyśliłam sobie to (!?) i, że ona może wypisać receptę, ale to tyle. Na recepcie jak się okazało wypisała maść, której poniżej 18 lat nie można stosować...

6. Wróciłam do domu, usnęłam w soczewkach, żeby odizolować się od bólu i czekam sobie teraz aż tata wróci z pracy, żeby jechać do Katowic, gdzie wyjmą mi jakiś pyłek z oka bo niestety jak widać zwykła służba zdrowia nie ma takich uprawnień... a może skoro tutejsza nic nie widzi to też powinna się wybrać do okulisty?

służba_zdrowia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (53)
zarchiwizowany

#45182

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu przeprowadzono u nas w szkole ankietę. Anonimową, żeby nie było. Dotyczyła ona tego co chcemy robić w przyszłości i czy szkoła dobrze nas do tego przygotowuje.
Zgodnie z prawdą napisałam, że na chwilę obecną marzy mi się kariera dziennikarska, że pomoc ze strony szkoły jest właściwie żadna (dyrektor na prośby o wyjścia na konkursy nie reaguje).

Ale do meritum: Ostatni dzień przed przerwą świąteczną, składam życzenia świąteczne od klasy, na co pani, która robiła ankiety:
- Och Kometa też ci życzę wszystkiego najlepszego i żeby udało ci się zostać tą dziennikarką! Szkoła Cię wspiera przecież jesteś w redakcji gazetki!

Wciąż zbieram szczękę z podłogi...

PS W redakcji jestem, ale gazetka nawet nie jest drukowana.

Szkoła...

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (210)
zarchiwizowany

#44963

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przy świątecznym stole jakoś tak wzięło się na wspominki i powspominaliśmy rodzinnie moją komunię. Dzięki temu przypomniał mi się ksiądz, który przeprowadzał nas przez cały sakrament.

Sytuacja wyglądała tak:
Już po pierwszej Komunii wróciliśmy do kościoła popołudniu na jakąś tam mszę kolejną. Ksiądz miło opowiedział jak ważnego sakramentu doświadczyliśmy itp. po czym zapytał: a ile to dostaliście pieniążków od rodziny?
Dzieci wszystkie skonsternowane na siebie spojrzały, rodzice tak samo... A ksiądz jak gdyby nigdy nic:
- No to te które 500 złotych i mniej ręka w górę!
Dwójka zawstydzonych dzieci podniosła ręce.
- A kto między 500 a 1000 złotych?
Już trochę więcej podniosło, ale rodzice zaczęli na siebie z niepokojem patrzeć.
- To teraz kto między 1000 a 2000?
Już większość podniosła.
- No to kto między 2000 i 3000 złotych?
Znowu dużo osób podniosło, a te dzieci które podnosiły rękę jako pierwsze płonęły czerwienią.
- A czy ktoś ponad 3000?
Może 5 osób podniosło rękę. Rodzice pełna konsternacja.
- No widzicie drogie dzieci. A są tacy, którzy nic nie mają! Więc przynieście jutro pieniążki dla biednych dzieci z Afryki, które mogą tylko pomarzyć, żeby dostać tyle pieniędzy! Ci którzy dostali najwięcej niech też dadzą najwięcej! Trzeba się dzielić!

Zabawne, że każde dziecko przyniosło następnego dnia dokładnie 20 złotych...

księża

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 229 (287)
zarchiwizowany

#42498

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Uczęszczam sobie ostatni rok do miejsca popularnie zwanego siedliskiem degeneracji, czyli gimnazjum, mimo że dla mnie jest całkiem sympatycznie. Jednak, żeby nie było za słodko musi być jakiś "degenerat".

Chłopaczek już w podstawówce nie zdał raz. W tym roku dotarł jakoś do gimnazjum chociaż krążą plotki, że jest tu tylko dlatego, że w podstawówce chcieli się go pozbyć. Na oko ma może metr z hakiem, a imię na potrzeby historii nadajmy mu Mareczek. Ale po kolei:

-Słownictwo ma rozwinięte bardzo... oj bardzo... Ledwie przekroczy próg szkoły już sypie "urwami" i "ujami" jak z rękawa.

-Na każdej przerwie znika ze szkoły zapalić i czasem wraca, a czasem nie. Zależnie od humoru.

-W całej szkole z okien są powyjmowane klamki, co by zapobiec szalonym pomysłom młodzieży. Mareczek ominął ten zakaz konstruując w sumie nie wiadomo co do otwierania okien. Wychodzi ze szkoły o dowolnej porze zanim jeszcze dzwonek przebrzmi do końca.

-Do nauczycieli respekt zerowy. Przeklina do nich całkiem bez problemów i robi w sumie co chce. Wchodzi na lekcje do innych klas, siedzi, przeszkadza w lekcji co denerwuje nie tylko nauczyciela, ale również uczniów no bo co tu dużo mówić - w kwietniu rocznik '97 pisze egzamin i coś by chciał sobie przypomnieć, a dzięki Mareczkowi nie jest to możliwe. Oczywiście wyrzucenie go z klasy jest nierealne, a siły przecież użyć nie można...

-Obnaża się na korytarzu, w klasie podczas lekcji, wychodząc ze szkoły, przed szkołą, po szkole i w ogóle kiedy tylko mu najdzie ochota.

-Uczniów, mimo że są więksi od niego często o całą jego wysokość, zaczepia bez ogródek, nazywając ich baaaardzo różnie.

-Upatrzył mnie sobie na cel. Każdego dnia podbiega, poszturchuje, obiecuje mnie zgwałcić, chucha dymem w twarz, nazywa dzi*ką, ku*wą, szm*tą, itp.

I co na to szkoła? Nic. Mareczek robi co chce. Nauczyciele starają się tylko upilnować, żeby nie uciekał ze szkoły. Miał już podobno kilka spraw w sądzie, ale jak się zakończyły nie wiem.

Na koniec dodam tylko, że jestem dość drobna i jakiekolwiek choćby spoliczkowanie go czy zripostowanie nie wchodzi w grę bo zwyczajnie się boję. Pedagog, wychowawca, wszyscy mówią to samo - ignoruj go. Tylko ile można?

Szkoła...

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (40)
zarchiwizowany

#39415

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia jeszcze z bardzo wczesnej podstawówki... Może druga/trzecia klasa? O tym jak to w dzieciach talenty się zwalcza.

Chodziłam wtedy do szkoły muzycznej. Grało się troszkę na pianinie, keyboardzie czy innych klawiszach. No i tak się złożyło, że moja podstawówka organizowała festyn dla dzieci i rodziców. Nauczycielki apelowały, że jeśli ktoś ma jakiś talent to może go w tym dniu przedstawić. Zatem mama kazała mi iść do pań nauczycielek i pokazać co potrafię. Poszłam, zagrałam, panie zadowolone. Mam ćwiczyć i zagram na festynie. Nauczyłam się więc grać wybraną piosenkę nawet z zamkniętymi oczami. Wszystko pięknie - do czasu. Nadszedł dzień festynu. Cały dzień nerwy, ćwiczyłam aby było idealnie do późnej nocy.

5 minut (słownie: pięć) przez wejściem na scenę podeszła do mnie pani organizatorka całego zajścia i poinformowała mnie, że zagram może w przyszłym roku bo teraz szkoła chciałaby zaprezentować tych starszych i lepiej grających uczniów, a poza tym mając bluzkę z plamką źle bym reprezentowała szkołę.

W następnym roku zakończyłam naukę gry - nie miałam już ambicji po tych słowach...

szkoła

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (188)
zarchiwizowany

#38062

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może niektórzy z Was już skojarzą fakt, że mam dość silne skrzywienie kręgosłupa. Ciągnie to za sobą kilka przykrych sytuacji i oto kolejna z nich:

Jest sobie u mnie w szkole wf-istka. Kobieta regulaminu i wszelkich wytycznych twardo się trzymająca. We wrześniu dostarczyłam jej do rąk własnych 2 zaświadczenia lekarskie - jedno od okulisty mówiące, że ze względu na nadciśnienie w oczach mam być zwolniona z ćwiczeń wysiłkowych i drugie mówiące o tym, że ze względu na moją silną skoliozę mam być zwolniona z ćwiczeń takich i takich (konkretnie wymienione).

Minął spokojnie wrzesień, październik, listopad, grudzień się zaczął i pani stwierdziła, że do zaliczenia jej przedmiotu należy zrobić bieg harvardzki czy jakoś tak to się zwało, a polega to na wbieganiu na jeden stopień schodów w kółko (mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi). Ćwiczenie o tyle denerwujące, że liczyło się ile razy w ciągu 2 minut wbiegnie się na schodek. Zanim zaczęliśmy przypomniałam wf-istce, że nie mogę tego wykonać. Zrobiła wielkie oczy i jak nie krzyknie...
- Jak to nie możesz?! To jest obowiązkowe!! Nie zaliczysz mi tego to ci ocenę obniżę!!
-Ale proszę pani... Ja mam zaświadczenie od lekarza, że nie mogę tego typu ćwiczeń wykonywać...
-Jakie zaświadczenie?! Ja nic nie widziałam! To masz mnie pokazać!
-Ale ja pani to dostarczyłam we wrześniu...
-Nic takiego nie pamiętam! Wykręcasz mi się tu! Siadaj, jedynka! Nie chcesz to nie, ale żebyś później nie miała do mnie pretensji o ocenę na koniec!

No ja lekko przerażona, że może faktycznie zapomniałam to dać pani siedziałam cicho. No, ale niestety wf nadszedł znowu. Tym razem po jakimś miesiącu zwykłych ćwiczeń pani umyśliła biegi. Przez 10 minut głównym korytarzem szkoły w kółko. Znowu na ilość. No i znowu wybieram się do pani, że nie mogę tego wykonywać i w sumie przebieg rozmowy taki sam.

Siadłam zrozpaczona perspektywą nieklasyfikacji z wf i po przyjściu do domu w końcu informuję mamusię jak się sprawy mają. Matula moja, mimo że też nauczycielka, dostała od razu palpitacji i następnego dnia spotkała się z przemiłą wuefistką. Wszystkie papiery przyniesione jeszcze raz, tym razem wzbogacone o kartę inwalidzką (tak dla zaznaczenia powagi sprawy, wcale nie trzeba było jej pokazywać). Pani po wysłuchaniu wszystkiego zapowietrzyła się troszkę, uniżenie przeprosiła, wytlumaczyła że myślała, że ja symulant i niby nigdy nic nie mówiłam o chorobach tylko po prostu nie ćwiczyłam (sic!).

Ostatecznie pani zrobiła się do końca roku przemiła, dała mi piątkę na koniec i uprosiła moją mamę o złożenie zaświadczenia o inwalidztwie do sekretariatu . Teraz szkoła dzięki mnie ma zniżki na sprzęt sportowy...

szkoła...

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (160)