Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Maka

Zamieszcza historie od: 21 lipca 2011 - 13:13
Ostatnio: 30 stycznia 2022 - 19:04
  • Historii na głównej: 3 z 6
  • Punktów za historie: 2331
  • Komentarzy: 22
  • Punktów za komentarze: 146
 

#32255

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana przez dziadka.

Była sobie pewna wieś. Na terenie powodziowym. Zwykle tyle co zalewało i niszczyło uprawy, czasem podtopiło piwnice i podwórka czy po drodze powiatowej płynęła rzeczka z przepełnionych rowów. Ale któregoś roku przyszła powódź większa niż zwykle. Walczono z żywiołem, ale wody było coraz więcej i więcej.

I tak, obok siebie gospodarstwa mieli: Pan Anielski [PA] i Pan Piekielny [PP]. Gospodarstwa typu "wszystkiego po trochu": trochę krów, trochę drobiu, królików, prosiąt, kilka piesków i kotków.
Pan Anielski gdy widział że woda na podwórku sięga kolan i się podnosi, skrzyknął całą rodzinę i zaczęła się akcja ratunkowa: krowy wprowadzono na poddasze obory, prosiaki również, drób i króliki szybko pakowano do worków i klatek, a pokój na piętrze domu mieszkalnego został dla nich przeznaczony. Pieski zostały już wcześniej spuszczone z łańcuchów i zabrane do domu.

Woda opadła, rodzina radzi co dalej. Kilka zwierzaków nie przeżyło ze stresu - ale to się zdarza.

No i cóż... Obchód gospodarstwa by ocenić straty. Ale zaraz zaraz, po swoim podwórku chodzi też sąsiad, Pan Piekielny! Chwila rozmowy, że było groźnie itd.

[PA] - Ale chociaż żywy inwentarz się uchował, dobrze że woda znienacka nie przyszła!
[PP] - Co się miało uchować? Ja nawet rąk sobie tym nie babrałem, z ubezpieczenia straty pokryję.

Pan Anielski spojrzał na zamknięte wrota budynków gospodarskich sąsiada i w milczeniu wycofał się do swojego domu.

Zwierzęta przygarnęli na jakiś czas znajomi z ościennych miejscowości oszczędzonych przez powódź. A Pan Anielski nawet głowy nie zwrócił w stronę gospodarstwa swojego sąsiada, gdy trwało na nim usuwanie szkód.

wieś na wschodzie kraju

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 649 (697)
zarchiwizowany

#19363

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jadę na spotkanie z Lubym tramwajem linii Y. Po kilku przystankach wsiadła [S]tarsza Pani. Od razu poszła do [M]otorniczego. Puka w szybkę oddzielającą go od pasażerów.

[S] - Przepraszam, czy ja tym tramwajem dojadę na koziny?

[M] - Nie proszę pani, ja na szczecińską jadę. Ale na następnym przystanku przejdzie pani na sąsiedni przystanek i poczeka na tramwaj X, to pani dojedzie.

[S] - Ale to ja będę musiała czekać, a ja nogi chore mam. Nie jedzie pan przypadkiem obok kozin? Tak między blokami?

Widzę uśmiech motorniczego i kilku moherowych pań.

[M] Niestety, nie jadę tamtędy.

[S] Ale może mógłby pan tam podjechać? Bardzo proszę, ja nogi mam chore, stara jestem...

W końcu wysiadła biedna na przystanku dogodnym do przesiadki. I podreptała w zupełnie innym kierunku niż był przystanek przesiadkowy. A ja się zastanawiałam - dla starszej osoby naprawdę trzeba robić wszystko co ona sobie zażyczy bo "jest stara i chora"?

komunikacja_miejska

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (26)
zarchiwizowany

#19025

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia opowiedziana przez mojego nauczyciela akademickiego. Sala operacyjna, trwa operacja cholecystektomii metodą tradycyjną (mało ważne) - oprócz chirurgów, anestezjologa i pielęgniarek przebywa jeszcze kilku studentów i stażystów na sali (ważne).

Ciszę sali operacyjnej przerywa pytanie [S]tażysty:
[S] Eeeee, ta rurka na pewno jest w tchawicy?

Cisza trwa, czas się zatrzymał, [Ch]irurg główny znieruchomiał z narzędziami w jamie brzusznej pacjenta, spojrzał po wszystkich na sali i na pacjenta. W końcu westchnął i pełen powagi odpowiedział:
[Ch] Ależ nie, pacjent ma tyle siły że od pół godziny oddycha żołądkiem.

Cisza na sali. Nerwowe spojrzenia studentów i stażystów.
[S] Aha...

Brawa dla stażysty.

Jeden ze szpitali klinicznych w łodzi

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (186)

#18786

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia zasłyszana od moich rodziców.

Ich znajomi mają dziecię płci męskiej - lat 7, gdy wydarzyła się owa historia. Byli akurat w odwiedzinach u znajomego, który miał pokaźnych rozmiarów i groźnej postury amstaffa jako psa obronnego i stróżującego.

Weszli ostrożnie przez furtkę - pies patrzy spode łba ale widzi że skoro właściciel toleruje intruzów to on też musi. Chłopiec podszedł do psa - mierzą się spojrzeniem. Młody wyciąga rączkę - znajomi wstrzymali oddech. Ale pies obwąchiwał malutką rączkę przez dłuższą chwilę po czym ogon z każdą chwilą merdał coraz szybciej i z większym rozmachem. Napięcie rozładowane, piesek przyjazny i kochany, wszyscy są szczęśliwi.

- Uuuuuu, żaden z niego pies obronny skoro nie gryzie, uśpić trza będzie - mruknął w ramach niezbyt smacznego żartu właściciel amstaffa. I w tym momencie dzieciak zrobił coś... może i głupiego, ale... Uszczypnął psa w ucho. W tym momencie pies po prostu capnął młodego zębami za rękę, po chwili jednak puścił i odszedł, zagoniony do boksu przez właściciela.

Pogotowie wezwane, choć młody szybko się uspokoił mimo krwawiącej ręki. Zapytany przez rodziców co w niego wstąpiło odpowiedział bardzo poważnie:
- Bo ten pan powiedział że skoro piesek nie gryzie to trzeba go będzie uśpić...

Sprawa została załatwiona ugodowo - pies miał wszystkie szczepienia, właściciel też był odpowiedzialny jak i rodzice młodego. Amstaffowi nic się nie stało, podobnie jak młodemu, ręka wymagała tylko paru szwów.

Uważajcie co mówicie gdy w pobliżu kręcą się dzieci...

zasłyszana historia

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 648 (684)

#17252

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wspólne latanie po mieście z mamą. Sklep z odzieżą używaną. Akurat przeceny, ruch choć nie tak znowu duży, to większy niż zazwyczaj. Buszuję w poszukiwaniu jakiejś ładnej bluzki, kiedy zauważam łażące samopas dziecko ok. 4-5 lat płci żeńskiej.

Dziecko zrzuca ciuchy z wieszaków, lata z wrzaskiem i śmiechem, po dłuższej chwili zanurkowało pod ladę i grzebie m.in. w torebce sprzedawczyni. Przykład tak zwanego "kochanego dzieciątka". Zauważyłam, że dorwało się do czegoś, co przypominało mi odświeżacz powietrza. Tak, to był odświeżacz w sprayu.

- Zostaw! - odezwałam się do dziecka, jako że dla reszty ludzi dziecko było najwyraźniej niewidzialne, a szykowało się z otwartą buzią do psiknięcia sobie w oczy. Nie spodziewałam się reakcji.

- NIEEEEEEEEEE!!! NIEEEEEEE!!! - Ryknęło jak tyranozaur tak, że wszyscy w sklepie się spojrzeli. Od razu znalazła się (M)atka.

M - Co ty robisz? Nie dotykaj mojej Nikolci! Co ona ci zrobiła? Zainteresuj się sobą a nie cudze dzieci molestujesz.
Ja - Pani dziecko chciało sobie odświeżaczem w oczy psiknąć, chciałaby pani na pogotowie z nim jeździć?

W pyskówkę włączyła się moja mama, niestety była również przeciwko mnie, bo "nie dotyka się cudzych dzieci" (przecież ja tylko zwróciłam mu uwagę). I w tym momencie kolejny wrzask i zawodzenie.
Dziecko korzystając z okazji psiknęło sobie odświeżaczem do buzi. Próba płukania buzi sokiem (!) skończyła się połknięciem roztworu przez dziecko, a potem wzięciem go pod pachę i szybkim wyniesieniem ze sklepu.
Wszyscy w szoku, a sprzedawczyni prawie się popłakała, bo wzięła winę za wszystko na siebie (bo mogła schować ten cholerny odświeżacz).

Duży sklep z odzieżą używaną

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 579 (667)
zarchiwizowany

#14605

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym jak piekielni potrafią być organizatorzy imprez.

Zima tego roku. Mój Chłopak w ramach WFu zgłosił się do rozstawiania bramy i sprzętu do Biegu Sylwestrowego (organizowanego przez Prezydenta Pewnego Dużego Miasta). Bieg miał mieć miejsce w lesie. Pojechałam z Miśkiem by mu pomóc (Zimno i śnieżno ale mieliśmy się ruszać to nie widzieliśmy problemu, tym bardziej że miało to zająć max. 1,5h).

Nie sprawdzili nawet kim jesteśmy (ja nie miałam w teorii prawa tam być), zagonili do rozstawiania sprzętu, a potem zebrali wszystkich i kazali stać na „punktach kontrolnych” przez cały bieg. Zdziwienie - miało być tylko rozstawianie! Nasza praca miała polegać na pierwszej pomocy gdy ktoś coś złamie/skręci (!) i zgłaszaniu wypadków – z tego co opowiadał mi mój facet NIKT nie przeszedł odpowiedniego przeszkolenia, nie dostaliśmy nawet apteczek.

Stanęliśmy na naszym punkcie. Trasa nieodśnieżona, pełna kolein i wystających korzeni – na szczęście było bez wypadków na Naszym odcinku. A potem były 4h stania – zimno, wiatr, śnieg. Gdyby powiedzieli wcześniej że tak Nas wykorzystają to chociaż założylibyśmy dodatkową parę skarpet i wzięlibyśmy w termosie coś gorącego – jedyne co Nam dali to numer telefonu do kogoś kto miał przyjmować info o wypadkach na trasie. Dreptaliśmy w miejscu, tańczyliśmy, cokolwiek byle nogi i ręce z zimna nie odpadły.

Po powrocie do ośrodka dali się mojemu Chłopakowi podpisać że odpracował kilka podpisów z WFu i kazali iść. Zero podziękowań, gorącej herbaty, chociażby talonów na gorącą kiełbaskę jakie dostali uczestnicy biegu. Powąchaliśmy tylko gorących napojów i pieczonych mięs jakimi raczyli się w Sali obok organizatorzy i goście honorowi, którzy wyszli na dwór tylko na chwilę – rozdać nagrody. Godzina czekania na przystanku i po 7 godzinach na mrozie gorąca herbata we własnym domu.

Do tej pory się zastanawiam - to była ignorancja/ zapomnienie / roztargnienie czy celowe potraktowanie Nas gorzej niż murzynów?

Urząd Pewnego Dużego Miasta

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (218)

1