Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Malibu

Zamieszcza historie od: 23 grudnia 2011 - 20:10
Ostatnio: 16 marca 2023 - 23:58
  • Historii na głównej: 3 z 6
  • Punktów za historie: 1159
  • Komentarzy: 620
  • Punktów za komentarze: 3496
 

#77124

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zachciało mi się związać z chłopakiem z konserwatywnej rodziny. Znamy się 3 lata, parą jesteśmy od ponad roku. N miał mocne opory przed powiedzeniem rodzicom, że jestem jego dziewczyną, a nie najlepszą przyjaciółką. W końcu jednak zaprosił mnie na święta Bożego Narodzenia i zrobił wielki come out :)

Wspomnę tylko, że zawsze byłam w jego domu ciepło przyjmowana, jego rodzina mnie lubiła (czy raczej takie sprawiali wrażenie), jego młodszy brat nazywał mnie 'siostrą z innej matki', a sama rodzicielka lubiła posiedzieć ze mną przy kawie i pośmiać się z sarkastycznych żartów.

Wszystko to skończyło się po ujawnieniu, że jesteśmy parą. Głównie problemy sprawia właśnie jego matka.
Najpierw usłyszeliśmy, że jest za młody na dziewczynę (facet 21 lat), nie skończył nawet studiów, a ja jestem 2 lata od niego starsza, więc się nie nadaję.

Na początku zaczęło się powiedzmy niewinnie. Rozmowy ze mną ograniczyła do burczenia 'dzień dobry' i 'do widzenia'. Nie wystawiała dla mnie kubka na kawę, co zawsze robiła. Nie pozwalała nam zamykać drzwi do pokoju, w którym siedzieliśmy.

Potem jazdy przybierały na sile. Nie nazywa mnie już po imieniu i mówi o mnie per 'ta dziewczyna', nawet jeśli stoję tuż obok. Robi dzikie awantury, kiedy N rozmawia ze mną przez telefon czy chce ze mną wyjść. Jeśli mamy czelność się przytulić mówi, że to co robimy jest ZŁE, a my nie szanujemy żadnego z domowników.

Dodatkowo uznała, że bliźniaki (chłopy po 18 lat) nie powinny oglądać w domu takich rzeczy, bo to będzie miało na nich zły wpływ. Tu już nie wytrzymałam i odszczeknęłam, że skoro mogą kopcić jak kominy i zalewać się w trupa na całonocnych imprezach (byłam, widziałam) to chyba widok przytulonej pary nie zrobi im wiele krzywdy. Dostała takiego szału, że teściu delikatnie oddelegował mnie z kuchni. :))

Nie chce już przytulać mojego N, jego z nią rozmowy ograniczają się do wrzasków, a ostatnio powiedziała, że on tym związkiem ją skrzywdził i ZDRADZIŁ.
Panie premierze, jak żyć. :)

piekielna teściowa

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 215 (265)

#76731

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ostatnią niedzielę odbył się 25. finał zbiórki zorganizowanej przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, a ja dołożyłam do tego swoją cegiełkę, będąc wolontariuszem z puszką, więc chcę teraz przedstawić parę historii. To ich bohaterowie będą tutaj Piekielnymi.

1. W pierwszym przypadku Piekielnymi będą... wolontariusze. Odebrałam w sztabie swoją puszkę, wychodzę, zajmuję jakieś strategiczne miejsce i w tym momencie zauważam innego [W]olontariusza. [J]a uśmiecham się, skinęłam mu głową i sobie krążę. Po jakimś czasie szanowny chłopak podchodzi do mnie i mówi:

W: Ja tu stoję.
J: Widzę, jest na tyle miejsca, że się pomieścimy.
W: Ale ja tu stałem pierwszy.
J: Więc trochę już zebrałeś, pomogę ci.
W: To jest moje miejsce, ja tu stałem pierwszy!

Chłopak zrobił się czerwony, więc dałam za wygraną i po prostu sobie poszłam. Ale no halo, dlaczego niektórzy traktują to jako rywalizację? Czy nie chodzi o to, żeby zebrać jak najwięcej na wspólny cel?

2. Druga sytuacja - było koło 12:15 - 12:30, więc stanęłam koło kościoła, przecież dużo osób z niego wychodzi. To był błąd. Nie stałam na terenie kościoła, tylko tuż obok (wiem, że niektórym księżom WOŚP niezbyt pasuje), ale i tak się zaczęło. Co chwila słyszę jakąś [P]iekielną Babunię, która wyskakuje z okrzykami:

P: Czemu wy zbieracie na tego oszusta?!
J: Żeby pomóc dzieciom i osobom starszym.
P: Przecież to wszystko na Woodstock idzie i na jego własne potrzeby!!!

P: Już młodzież przekabacił, o rany boskie, będę się za ciebie modlić, dziecko! (Nie jestem pełnoletnia)
J: Dziękuję.
P: Nie bądź bezczelna, pewnie ty tam ćpasz razem z nimi.

I tym podobne.

3. Podchodzi do mnie pewien facet z dzieckiem i prosi o serduszko. Gwoli wyjaśnień, wolontariusze mają ze sobą plik tych czerwonych serduszek naklejek, które dajemy, kiedy ktoś coś wpłaci. No i ja odpowiadam z uśmiechem, że żeby dostać serduszko musi wspomóc Orkiestrę. Facet spogląda spode łba i mówi, że on nie będzie płacił, mam mu dać naklejkę dla dziecka.
Byłam zmęczona, stałam już parę godzin i miałam kilka sytuacji z takimi ludźmi za sobą, więc powiedziałam facetowi, żeby dał 10 groszy i dam mu naklejkę.
Gościu sobie poszedł psiocząc pod nosem, a ludzie, którzy mnie mijali spoglądali jak na jakiegoś zwyrodnialca, bo co to za wolontariusz, co naklejek nie chce dawać.
Czy naprawdę tak trudno wygrzebać z portfela parę groszy?

4. Od godziny 13:00 stałam w centrum handlowym i o ok. 18:00 na chwilę przysiadłam, bo nie czułam stóp już. Puszkę położyłam obok siebie, na widoku, tak żeby ją widzieć, żeby nikt nie buchnął. I mija mnie jakaś [P]ani.

P: To się stoi, a nie siedzi, przecież nikt ci pieniędzy nie da.
J: Już zbyt zmęczona jestem, żeby stać.
P: (wzdycha) Leniwe to dzisiaj strasznie.

5. Ludzie traktujący nas jak żywą informację. Podchodzi do mnie jakaś kobieta i pyta o której jest Światełko do nieba, jaki jest mój numer sztabu, kto nim koordynuje, ile do tej pory zebraliśmy, ile mam w puszce, ilu jest wolontariuszy.

Na parę pytań odpowiedziałam, ale skąd ja mam to wszystko wiedzieć? Kiedy mówię babce, że nie wiem stwierdziła, że to skandal.

Podsumowując: wolontariusze nie dostają NIC za takie stanie, robią to dla siebie, ale mimo wszystko należy im się trochę szacunku - rozumiem, że możesz nie lubić WOŚPu, Owsiaka czy kogokolwiek, ale co mnie to obchodzi? Nie wrzucaj nic do puszki i nikt nie będzie robił problemów.

centrum_handlowe kosciol

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 300 (354)

#72550

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Awaria systemu w pracy i buszowanie po poczekalni sprawiło, że chciałabym przedstawić Wam moją (już na szczęście niedługo) współlokatorkę. Dla rozjaśnienia niektórych sytuacji zdradzę, że mieszkamy we czwórkę - w jednym pokoju ja i mój chłopak, w następnym Karol i w ostatnim Monika.

Monika przy pierwszym spotkaniu sprawiła na mnie dość dobre wrażenie, odbyłyśmy zapoznawczą pogawędkę w kuchni pt. czym się zajmujesz, skąd jesteś itp. Okazało się, że [M] ma 25 lat i pochodzi z małej miejscowości pod moim rodzinnym miastem, więc jakoś tak głupio od razu polubiłam ją bardziej, co niestety w tej sytuacji okazało się trochę niefortunne. Dalsze obserwacje pozwoliły stwierdzić, że to normalna dziewczyna, zadbana, zawsze dobra fryzura, modne ciuchy i makijaż. Pracuje w jakimś korpo, zainteresowań brak. Po pracy przychodzi do domu, zjada obiad ze słoika lub z pobliskiego chińczyka i tak do wieczora leży w łóżku oglądając seriale, od czasu do czasu odwiedza ją chłopak. No kto by się spodziewał, że może być taką bałaganiarą. Niestety sytuacji trochę się nazbierało.

Pierwszego dnia naszego wspólnego zamieszkania, po wejściu do toalety zaklęłam w duchu na papierki z podpasek i tamponów rozrzucone na podłodze. Rozrzucenie papierków podświadomie przypisałam poprzedniej lokatorce, przy pierwszym odkurzaniu wciągnęłam je do maszyny i po sprawie. Niestety później takich rzeczy zaczęło przybywać, a to brudne waciki spadły na podłogę i księżna nie podniosła, a to fragment mocno wyeksploatowanej gąbki się oderwał i leżał na podłodze aż nie nastąpiła moja kolej odkurzania.

Gąbka była stara, praktycznie codziennie fragment jednej z warstw lądował na podłodze, co spowodowało później niemałe problemy - zatkała odpływ i w połączeniu z innymi atrakcjami serwowanymi przez wielką płytę spowodowała zalanie sąsiada. Postanowiłam delikatnie poruszyć z [M] temat gąbki, przyznała mi rację i nawet stwierdziła, że trzeba coś z tym zrobić, zastanawiając się głośno do kogo może ta gąbka należeć (tak, gąbka leżąca w koszyku z typowo damskimi kosmetykami z pewnością należała do [K]). Już wtedy powinnam przypuszczać, że z jej głową jest coś nie do końca w porządku.

Jako, że wcześniej mieszkałam w akademiku, garnki stojące trzy dni w zlewie nie zrobiły na mnie wrażenia (miałam cały komplet swoich, więc tych nie potrzebowałam używać, smrodu to nie generowało, druga komora zlewu była pusta). Niestety szybko okazało się, że [M] co któryś piątek odbywa rytuał przygotowywania „spaghetti” na romantyczną kolację z chłopakiem, część dania zostaje w patelni i takie w pół zaschnięte mięso z sosem i kluskami stoi co najmniej do wtorku. Rekordowy czas oczekiwania na umycie przez [M] garnków to 5 tygodni. Niestety te już zdążyły spleśnieć i wydawać niemiły zapach.

[M] nie było również po drodze z wynoszeniem wspólnych śmieci do zsypu 3 metry od drzwi wejściowych, nie przeszkadzało jej to jednak w regularnym zapychaniu tego kosza swoimi butelkami i opakowaniami po fast foodach. Swoje śmieci z pokoju doskonale wiedziała gdzie wynieść.
Odkurzanie i utrzymanie w czystości części wspólnych tez było dla [M] czarną magią. Po mojej tygodniowej nieobecności aż mi się słabo zrobiło jak zobaczyłam w jakim stanie jest wanna (mało przyjemna warstwa szarego brudu, do wanny wpływa woda z pralki, więc siłą rzeczy brudzi się jeszcze bardziej niż tylko przy myciu) i zlew (cały zapluty pastą do zębów), dziwi mnie, że taka elegancka i zadbana dziewczyna mogła w ogóle korzystać z tych sprzętów. Syfu zostawianego w kuchni pod postacią okruchów, fragmentów obierków czy opakowań, rozsypanej kawy itp. na podłodze i blatach zliczyć się chyba nie da.

Współlokatorka miała też niestety problemy z własnością prywatną. Ciągle wydawało mi się, że mam jakby za mało szamponu, żelu do prania i vanisha. W niecały miesiąc „zużyłam” ¾ dużej butelki szamponu (mam krótkie włosy). Niestety nie miałam pewności, że to ona a nie [K] pożycza moje rzeczy. Pewności nabrałam dopiero w ostatnią niedzielę, kiedy [K] wyjechał na cały weekend. Nieopatrznie zostawiłam w łazience płyn do płukania, nowo otarty, wykorzystałam tylko jedną zakrętkę. Po powrocie zastałam w pralce pranie [M] i moja buteleczkę lżejszą o 1/3 zawartości.

Oto kilka pojedynczych wyskoków panny [M].
Któregoś dnia rozlała mleko w lodówce, szybko zabrała się za ścieranie bałaganu, niby wszystko ok. Niestety przez głowę [M] nie przeszła myśl, że mleko mogło wpłynąć pod pojemniki w lodówce a nawet pod samą lodówkę. Okryłam to kilka dni później, biorąc coś z zamrażalnika zobaczyłam nieco przyschniętą kałużę mleka pod drzwiczkami i lodówką.
Kibelek powitał mnie pipetką na podłodze, taką od testów ciążowych. Zrzuciłam to na szok wywołany wynikiem. Niestety szok to chyba nie był, bo przy zamiataniu się okazało, że pipety były nawet dwie.

Na sam koniec sytuacja, która chyba najbardziej mnie w tym wszystkim wkurzyła, tym samym była przełomem w naszym domowym współżyciu. Chłopak poświęcił całe swoje wolne przedpołudnie na posprzątanie na błysk kuchni, w tym ubabranej od długiego czasu kuchenki. [M] wpadła do domu na pół godziny, ubabrała kuchenkę sosem pomidorowym, po czym opuściła mieszkanie. Ręce opadają. Miałam ochotę strzelić ją w ryja czy coś. Miała szczęście, nie było jej trzy dni.

Nie wiem kto w tym wszystkim jest piekielny, [M] bo zachowywała się w ten sposób czy może jej rodzice, którzy w procesie wychowawczym opuścili rozdział pt. „Zachowanie w małej społeczności”. Według mojej prywatnej oceny zawinili rodzice.

Uprzedzając pytania, były delikatne sugestie w stronę [M], że jej zachowania nie są akceptowane, jednak nigdy nie dało się jej złapać na gorącym uczynku dlatego nikt jej dosadnie niczego nie powiedział. Chcieliśmy zwołać „posiedzenie mieszkaniowe”, żeby każdy mógł powiedzieć, co mu nie leży, jednak ciężko było zebrać wszystkich mieszkańców na raz. Kiedy [M] początkiem miesiąca oznajmiła, że wraz z końcem miesiąca się wyprowadza, odetchnęliśmy z ulgą i doszliśmy do wniosku, że nie ma co już robić afery.

wspólne_mieszkanie

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (228)

#21193

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Dostałem prośbę o opisanie nietypowych sposobów udzielania pomocy. To opisuję.

Wezwanie do wsi, na granicy rejonów. Daleko, droga kiepska, oględnie mówiąc. Wzywający dodzwonił się do sąsiedniej stacji Pogotowia, która potrafiła nam przekazać tylko tyle, że jedziemy do starszego pana z bólem w klatce piersiowej...
Wezwanie powszechne, może być poważne, ale możemy się natknąć na zgagę albo bóle kręgosłupa...
Do tego, Dyspozytor wysyła nas w kodzie drugim.
Wyjaśniam: kod pierwszy to bezwzględnie sygnały, bo dramat. Kod trzeci w zasadzie nie powinien dotyczyć zespołu ratunkowego, bo to wizyta dla lekarza POZ (akurat...).
Kod drugi to zmora dla zespołu. Bo oznacza: jeżeli kierownik ma ochotę, to lećcie na gwizdkach, a jak nie, to na spokojnie.
W wolnym tłumaczeniu: nie udało mi się zebrać porządnie wywiadu, więc zrzucam odpowiedzialność na was. Miłego wyjazdu, chłopcy :)

Ponieważ miejsce zdarzenia było naprawdę daleko, no i miałem jakieś złe przeczucia, poleciłem jazdę na szybko. Czyli błyskoteka, wyjce i cała naprzód.
Przypominam: wezwanie do bólu w klatce piersiowej, najpewniej zawał...
Wpadamy na podwórko, potem do chałupy.

Widoku, jaki się nam ukazał, nie zapomnę nigdy:
na podłodze pokoju leży facecik, wyjący z bólu jak potępieniec. Na brzuchu ślady bieżnika opon, jakieś duże, tak na oko. Więc pytam:
- Co dolega, co boli?
- Uuuuuuu... wszystko, panie wszystko!!!
- A od kiedy tak jest?
- A od kiedy mnie traktor przejechał!!!
Ból w klatce, nieprawdaż....
Sytuacja była poważna, choć groteskowa.

Nasz Dziadunio kierował pojazdem rolniczym. Nawalony jak szpak. A że ciągnik nie zapewnia dawki adrenaliny podobnej do prowadzenia Ferrari, usnął sobie słodko na siedzeniu...
I wypadł prosto pod to wielkie kolisko z tyłu ciągnika.
Rodzina była oczywiście również zanietrzeźwiona tak solidnie, że zorientowali się w sytuacji dopiero, kiedy traktor zatoczył na polu wielkie koło i wracając do domu walnął w ścianę stodoły.
Wtedy rozpoczęto poszukiwania pechowego operatora.
I tu zaczyna się piekielnie skuteczna pomoc medyczna ze strony rodziny...

Znaleźli. Wydłubali wbitego w pole dziadka ŁOPATAMI...
Trzymając za połamane i zwichnięte kończyny donieśli do domu.
A tam, najpierw wezwali karetkę, podając jedyny powód wezwania, jaki pamiętali. Bo jak sąsiad tak wzywał, to przyjechali, więc działa.
I - jako, że dochtór miał przyjechać - trza było dziadka wyszykować...

Kiedy weszliśmy, jedna osoba próbowała oskrobać mu oblicze brzytwą, na sucho, druga polewała powstałe rany wodą kolońską "Czar pegeeru", zaś dwie kolejne w pocie czoła prostowały powykręcane nogi celem upchnięcia ich w nogawkach świątecznych (do szpitala w końcu jedzie, do miasta) portek...
Byli tak zapamiętali w dziele przerabiania biedaka na modela, że musieliśmy siłą odsunąć ich od ledwo żywego z bólu człowieka, żeby unieruchomić pogruchotane kończyny i podać środki przeciwbólowe...
Udało nam się pozbierać pechowego traktorzystę.

Niestety, historia bez happy endu. Na skutek wielomiejscowych złamań miednicy i kończyn, starszy pan zmarł w szpitalu, na stole operacyjnym...
Do dziś nie wiem, na ile przyczyniła się do tego fachowa i pełna oddania pomoc, jaką otrzymał od najbliższych...
Na moją wyobraźnię działa zwłaszcza obrazek podważania dziadka łopatami, celem wydobycia z dziury w glinie...

służba_zdrowia

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1899 (1933)

#15016

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Około dziesięciu lat temu wyjechałem służbowo do Sanoka na kilka dni. Wybór noclegu padł na hotel umieszczony na przeciwko fabryki autobusów, gdyż tam mnie zawiodły interesy.
Po wieczornym zameldowaniu się w hotelu a-la wczesny Gierek, gdzie luksusów zbyt wielkich nie było ale powodów do zbytnich narzekań również udałem się do hotelowej restauracji na pierwszy ciepły posiłek tego dnia.

Po zamówieniu czegoś typowego, zdaje się schabowego, zacząłem oczekiwać na jego podanie przy piwku. Po ok 30 minutach idzie kelner (cały czas ten sam) i się pyta czy będę coś zamawiał. Ja wywalam gały mówiąc, że oczekuję na posiłek, który zamówiłem 30 min temu i przy okazji poprosiłem o drugie piwo.
Po następnych 30 minutach i osuszonym drugim piwie podchodzi kelner i mówi, że kucharz się już udał do domu. Lekko wkurzony wychodzę z restauracji i walę z "buta" do najbliższego sklepu, aby kupić sobie jakieś produkty na kolację. Taksówek jakoś tam nie było, a po litrze piwa prowadzić przecież nie będę.

Następnego dnia udałem się na obiecane w cenie pokoju śniadanie do tej samej restauracji. Żadnych innych klientów nie było, ale z kuchni dobiegały odgłosy rozmowy. Pomimo 15 minut prób zwrócenia uwagi na moją skromną osobę poprzez postukiwanie czy wołanie, byłem totalnie ignorowany.

Zdenerwowany udałem się do pokoju pełniącego funkcję recepcji po fakturę, gdzie opiekun-recepcjonista nie przejął się ani anulowaniem reszty dni ani zachowaniem restauracji, mówiąc, że będzie znowu mógł iść do domu.

Przy okazji uświadomił mnie, że byłem pierwszym klientem od kilku dni.

Na szczęście inny hotel/pensjonat w tym mieście był naprawdę na poziomie, wraz z obsługą restauracji.

Hotel

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 542 (590)

#5449

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Młody [P]racownik marketu układa towar na dziale chemii. Podchodzi do niego [K]lientka:
[k]- Gdzie znajdę płyn do higieny intymnej?
[p]- Przepraszam, czego pani szuka?
[k]- Płyn do higieny intymnej, gdzie mogę znaleźć?
[p]- A co konkretnie chce pani umyć?
Kobieta wyszła bez słowa.

Płyn do higieny intymnej

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1111 (1357)
zarchiwizowany
Może niezbyt piekielne, ale dla mnie zabawne.

Kilka lat temu miałem swój epizod jako nauczyciel w Liceum.
Sala w której uczyłem miała dwie tablice - elektroniczną oraz normalną. Ta normalna była jednak nieco przechylona w stronę drzwi, tak że ktoś w progu doskonale widział co tam jest.

Akurat omawialiśmy II wojnę światową. A konkretniej sytuację Niemiec. Omawiając wygląd bojówki Niemieckiej narysowałem na tablicy swastykę. Żeby wiedzieli, jak wygląda. Stałem przy niej i wciąż mówiłem aż doszedłem do ataku na Weserplatte. Chciałem zwrócić uwagę dzieci na zdjęcie placu, znajdujące się na drugim końcu sali.

I nagle do klasy wchodzi nauczycielka.

A ja stoję wyprostowany, z ręką uniesioną ku górze.(Wskazując zdjęcie)
Ze swastyką w tle.

Jej wzroku nie zapomnę do końca życia.

Szkoła

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 386 (518)
zarchiwizowany

#58030

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Kolejna historyjka o moich sąsiadach.
Może nie piekielna, bardziej śmieszna, może się wydawać wyciągnięta z kabaretu.

W związku z niepłaceniem rachunków, moim milusińskim odcięto prąd. Przyjechał pan elektryk i sciągnął licznik( czy jak to tam się nazywa).
Od tego momentu, członkowie rodu pomykali po wiosce w systemie " cichociemnym" , czyli takim by nikt ich nie widział.
Wiadomo, w małych wsiach wieści szybko się rozchodzą, myśleliśmy że może się wstydzą.
Ale... moja mama twierdziła, że słyszy jak u nich pralka "chodzi".
Tata, wracając wieczorem ze sklepu, zauważył palące się światło w ich największym pokoju i grający telewizor.
Albo skombinowali jakiś agregad, albo pozamieniali wszystkie sprzęty AGD z zasilanych energią elektryczną na takie na baterie. Lub bezczelnie podłączyli się do nas.

Postanowiliśmy przeprowadzić eksperyment.
Jednego wieczoru, ojciec wyłączył korki a ja poszłam sprawdzić rezultaty. Światełko w oknie piekielnych się paliło.
Nasze podejżenia wzbudziło też to, że drzwi od ich mieszkania cały czas pozostawały zamknięte. Nie otwierali listonoszowi, pani z opieki społecznej, panu z elektrowni, reszcie kompanów...
Wrota Meliny rozwierały się dopiero po wystukaniu odpowiedniego hasła.
Po pięciu miesiącach, z winy nieuważnego strażnika, całe zamieszanie zostało wyjaśnione.
Ekipie z elektrowni udało się wejść do środka.

Postaram wyjaśnić to logicznie.
Podczas operacji wyjmowania licznika, pozostawiono wystające kable. Oczywiście zostały zaplombowane, ale cóż to za przeszkoda, dla takich " magów" jak oni? Wytargali jakiś stary licznik ze złomowiska, dali na miejsce tamtego i impreza trwała dalej.
Jednak elektrownia nie lubi jak się robi ją w balona i prawie od razu zauważyli nielegalny pobór prądu.

Dostali natychmiastowy nakaz zapłaty zaległych rachunków i karę, jak ludziska twierdzą parę tysięcy złotych. I zarekwirowali lewy licznik.

wioska koło Hogwardu

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (329)

#51314

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka mała piekielność z dwóch stron.

Jak część studentów mieszkam w akademiku, akademik ten jest podobno z tych "bardziej luksusowych"- pokoje dwuosobowe, łazienka na dwa takie pokoje, każdy pokój ma przylegający do siebie przedpokój do dyspozycji tylko tych dwóch osób, lodówka, szafa no cud, miód i orzeszki.

Akademik pokazowy tzn. mieszkają w nim obcokrajowcy biorący udział w Erasmusie i to właśnie oni są jednymi z Piekielnych. Do sedna, dziś przy wyprowadzce dowiedziałam się, że są do zapłacenia tzw. straty ogólne - nic nowego zawsze są jakieś zniszczenia, na które muszą zrzucić się wszyscy. Zwykle wynosiło to 10-15zł, jednak dziś ta kwota wzrosła do prawie 50. Dlaczego?
Ano dlatego, że ktoś spalił trzy płyty indukcyjne (swoją drogą nowe – montowane w październiku) oraz zepsuł windę. Wszyscy doskonale wiedzą kto to zrobił – erasmusy. Przyjeżdżają do nas jak na wakacje, robią syf wszędzie gdzie się da, kuchnia na piętrach które zamieszkują, wygląda jak po przejściu trąby powietrznej. Głośno rozmawiają przeszkadzając innym, no i niestety demolują, bo ich te straty ogólne albo nie dotyczą albo ich europejskie pieniądze (te kilka stów) są niczym w porównaniu do „dobrej zabawy”.

Ale wspominałam, że jest też druga piekielna strona. Piekielna jest administracja. Opłaty są pobierane od wszystkich, za zniszczenia w pokojach płaci się stawki o wiele wyższe niż cena ich zakupu (np. mydelniczka – koszt 4zł opłata za zniszczenie 17), a nie są wymieniane. Kolejne osoby dostają pokoje z tymi zniszczeniami i jeśli nie zauważą tego na czas, obciążane są kosztami naprawy. Czyli opłata pobierana jest kilkakrotnie, aż do momentu gdy rzecz ta ulegnie zupełnemu zniszczeniu.

Płyt indukcyjnych na tych piętrach nie ma już trzy miesiące. Ciekawe czy pojawią się w październiku.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 632 (694)

#50092

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przyjmujemy różne pisma Klientów, z serii najlepsze teksty 2013 r:

- "...w prezencie miałam dostać pendraif..."

- "Kjedy włonczycie mie siedź?"

- "Szanowny Panie Dyrektorze Naczelny, proszę o nie wysyłanie rachunków, gdyż jadę do Italii - stolicy Rzymu, więc proszę moją prośbę potraktować jako priorytet, Szanowny Panie Dyrektorze Naczelny."

- "Jestem długoletnim abonamentem i weście to pod uwagę"

- "Żądam odszkodowania w kwocie 1000zł bo mąż mnie przez wasze rachunki nie wziął na wakacje"

- "Mam telefon w Nokii, a nie w Poczcie Polskiej, więc sobie nie życzę nękania telefonami !"


Pisownia oryginalna. Jak sobie przypomnę inne, to wrzucę w kolejnej opowieści :) Może to nie piekielne, ale mamy ubaw po pachy.

call_center

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 439 (721)

1