Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Rakieta

Zamieszcza historie od: 25 października 2018 - 5:11
Ostatnio: 3 grudnia 2021 - 13:46
  • Historii na głównej: 9 z 15
  • Punktów za historie: 1063
  • Komentarzy: 13
  • Punktów za komentarze: 49
 

#87992

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciąg dalszy historii 87644 o współlokatorze, co to nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości związanej z brakiem wody i nieczynną toaletą. I będzie też o cholernie piekielnej spółdzielni mieszkaniowej.

Do zarządcy wysłałam zdjęcie zasranego kibla. Oczywista oczywistość:). Ale dopiero za którymś razem.

Historie pisałam w sobotę lub w niedzielę. Kolejnego poranka zastałam całkiem zapchaną gównem toaletę, którą wspólnymi siłami ogarnęłam z innym współlokatorem. I wtedy też wysłałam zdjęcie do zarządcy. Zostawiłam też stosowną karteczkę na drzwiach łazienki. Oczywiście wszystko na nic - świnie dalej świniły.

W tym momencie wchodzi kwestia naprawy. Obiecano nam dokonać jej w poniedziałek (rura „poszła” tak jakby przed naszym licznikiem i chociaż fizycznie awaria była w mieszkaniu, to naprawa jej leżała w gestii zarządcy budynku - tak przynajmniej ktoś mądry mi to tłumaczył), a w sobotę jedynie naprawili zawór tak, żeby móc zamknąć wodę w jednym pionie, a nie w całej kamienicy. Nie wiem, nie znam się.

W poniedziałek okazało się, że nie nigdzie nie ma jakieś części, że będzie trzeba coś tam przerabiać, a w ogóle to hydraulik ze spółdzielni robi nam łaskę, że w ogóle przychodzi, bo on nie ma umowy z nimi.
Po różnych przepychankach wodę nam włączyli po sześciu długich dniach. A towarzysz Piotruś dalej działał.

Tymczasem przez te 6 dni z łazienki w ogóle nie dało się korzystać w jakikolwiek sposób. Nawet zęby myłam wychylając się przez okno. Odór ekskrementów Piotera i jego damy zdążył się już nie tylko roznieść po całym mieszkaniu, a i również budynku (mieszkamy na ostatnim piętrze, a smród ciągnął się od samego dołu do naszych drzwi, gdzie był najwyraźniejszy - stad wniosek, że to od nas, pomimo iż cały pion nie miał wody). Poszła kolejna karteczka na drzwi i mail o urągających ludzkiej godności warunkach życia. Bla bla bla.

Pioter dostał wypowiedzenie - niestety wraz z damą znalazł sobie mieszkanie w okolicy, więc dosyć często go widuje. Ale, ale! To że Pioter już nie chciał patrzeć na takich nieżyczliwych ludzi jak my (ja np. Schowałam swoje gary, bo brzydziłam się jego osobą i biedak nie miał jak makaronu odcedzić;p), było zrozumiałe, więc do ogarniania chaty po przeprowadzce (aż dziwne, że o tym pomyślał) wysłał swoją damę. Dama ta opróżniając lodówkę, wylewała wszystko do zlewu. Stworzyła tym samym piękny basen olimpijski pełen wesoło pływających resztek, a sama się ulotniła. Niestety współlokatorzy usunęli awarię zanim zdążyłam zadzwonić do zarządcy, żeby zawołał hydraulika i obciążył przyjemniaczków kosztami. Należało się im!

Kilka ciekawostek też wypłynęło później. Oboje nadużywali alkoholu (ponoć oboje po odwykach), bili się, kłócili (przysięgam, że raz słyszałam bójkę, ale zanim zeszłam od siebie to gołąbeczki wyszły z rączkę z mieszkania). A sam Pioter swój podejrzany stan i sikanie koło sedesu tłumaczył... cukrzycą! Nie wiem, nie znam się. Ale sądząc po ilościach butelek po alkoholu, które wynosił, to i ja miewam cukrzyce czasem :).

A kolega w ramach zemsty ukradł mi kubek termiczny i pare drobiazgów z mieszkania. Najgorzej, że jakiś czas temu do innego pokoju wprowadził się nowy facet i to jest dokładnie ten sam typ.

Wynajem

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 65 (69)

#87644

przez (PW) ·
| Do ulubionych
We wrześniu zmieniłam mieszkanie - przez dziewczynę współlokatora, która ponoć za zgodą właściciela wprowadziła się do niego. Dokładniej wyprowadziłam się z poprzedniego mieszkania z powodu pozostawania na kilka dni krwi na sedesie.
W poprzedniej historii wspomniałam o kilku małych piekielnościach związanym z nowym lokum - należy do nich Pioter (imię prawdziwe), który jest materiałem na kilka historii. Wcześniej traktowaliśmy go jako kogoś w rodzaju nadwornego błazna. Ot bardziej się z niego śmialiśmy niż przejmowaliśmy się jego wybrykami. Nawet z dnia, kiedy po gościa przyjechała policja. Ale o tym może w innej historii;).

W dzisiejszej historii ważne jest to, że pod koniec roku wyprowadziła się z rożnych powodów, powiedzmy Asia. Co istotne, u Asi, nieco częściej niż pozwala na to regulamin, nocował chłopak. Mnie to nie przeszkadzało, jedynie chłopak z sąsiadującego coś tam na ten temat bąknął (ich pokoje powstały z jednego dużego, a w ścianie je dzielącej jest dziura, przez którą przechodzi jeden długi kaloryfer - nie dziwie się, że kochająca się para za taką „ścianą” sprawiała, że czuł się niekomfortowo), ale, z tego co wiem, nic z tym faktem nie zrobił. Za to po wyprowadzce Asi, Pioter z dumą w głosie pochwalił mi się, że złożył zarządcy mieszkania donos o jej gościu. Ja się tylko uśmiechnęłam, bo z Asią się polubiliśmy i doskonale znam motywy opuszczenia przez nią mieszkania i one z owym donosem nie miały nic wspólnego.

Aktualnie u Piotera już drugi tydzień nocuje pewna „dama”. Nasze podejście jest podobne - dopóki jej obecność nie wpływa na naszą egzystencję, dopóty mamy to gdzieś. Problem zaczął się, kiedy w obecności „damy” na prośby o ściszenie muzyki reagował zwiększając jej głośność na taką, że słyszałam ją w pokoju piętro wyżej, który wcale nie znajduje się dokładnie nad jego nad jego trollnią (dosłownie - zastawiamy się czasem czy nie trzyma tam czegoś martwego;)). Wiem, że pokłócił się z innym lokatorem o to, który to z kolei delikatnie zapytał nadzorcę o nową lokatorkę - wszak czekamy na kogoś na miejsce Asi. Może to ta "dama" akurat;). Dowiedziałam się o tym później.

Dziś ja nie wytrzymałam.
W nocy z piątku na sobotę, w budynku poszła rura, która znajdowała się akurat w naszej łazience. Pomijam już, że Pioter "przespał" naszą ponad dwugodzinną walkę z wodą, żeby nie zalała pokoi na dole (w sumie ja się sfrajerzyłam, bo mojego pokoju i tak by nie zalało:p). Pewnie przez muzykę nie słyszał łącznie sześciu klnących pod jego drzwiami;). Pioter przebudził się dopiero po wyjściu hydraulików. Finał jest taki, że nasz pion nie ma wody do poniedziałku. No cóż, życie. Każdy dziś (sobota) zaopatrzył się w zapas wody w butelkach, którą na przykład spłukujemy toaletę, ale generalnie staramy się chodzić do pobliskiego centrum handlowego (5 minut spacerkiem). Rano zastałam sedes pełen moczu i po brzegi wypchany papierem (stad zakładam, że to "dama", ale kto wie...). Spłukałam to wodą, która mi została po umyciu naczyń. Pół dnia śmieszkowaliśmy, że dobrze, że to tylko siki.
Pomijając ryzyko zapchania toalety, tak trochę wstyd, że cały dzień po chacie kręcą się hydraulicy, a z toalety wali szczochem. Ja wiem, że nie takie rzeczy wąchają, ale jednak...

Po zajęciach byłam umówiona z siostrą, że wezmę u niej prysznic. Kiedy wbiegłam do łazienki uderzył mnie smród kału. Po otwarciu klapy sedesu moim oczom ukazał się podobny widok, co rano. Z tą jednak różnicą, że muszla była cała w g*wnie. Papier na wierzchu nawet nie nosił śladów wody. Okazało się, że ostatnią osobą w łazience była „dama”, która na mój krzyk wybełkotała tylko, że "nie ma jak spłukać". Odpowiedziałam jej tylko, że inni sobie jakoś do poniedziałku muszą radzić i wyszłam.

Kuffa mać. Od rana wiedzieli, że awaria to grubsza sprawa i udawanie, że jest inaczej nic nie da, bo od rana w mieszkaniu są fachowcy z bardzo głośnymi narzędziami. A wygląda na to, że spłukać się dało sądząc po aktualnym stanie sedesu.

Właśnie wysłałam oficjalnego maila do zarządcy o dodatkowym lokatorze (przypominam jego donos z początku historii), paleniu w mieszkaniu, notorycznym zakłócaniu ciszy nocnej i wizycie policji (co swoją drogą było bardzo zabawne, a i dało nam asa do rękawów - wszak nikt nie wie co się może zdarzyć). Poinformowałam też o tym współlokatora, który kilka dni temu pokłócił się z Pioterem - okazało się, że wysłał analogicznego maila.

Czeka mnie ciekawa niedziela. Oby tym razem bez papieżaka...

Wynajem

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (173)

#87307

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o dwóch skrajnych postawach. Zacznę od tej, która sprawiła, że ciągle się gotuję w środku.
Ale najpierw powiem coś o moich poglądach. Są one bardziej lewicowe niż prawicowe, w zasadzie to marzę o Polsce jak kraju, gdzie politycy nie będą zaglądać do naszych macic. Jestem za aborcją na życzenie, jednakże uważam, że kompromis, który mieliśmy w tej kwestii był dobrym układem w państwie takim jak nasze. Nie zaglądam też nikomu do łóżka - sama miewam dziewczyny. Nie jestem jednak ultra „lewakiem”. Przyjaźnie się też z wyborcami prawicy. Dyskutujemy o polityce, czasem się kłócimy, ale zawsze z szacunkiem. I tyle. Ale uważam, że piątkowy wyrok to jest ku*wa dramat.

Historia właściwa. Poznajcie pięknego chłopca prawicowca. Chłopiec jest, tak jak i ja, studentem trzeciego roku pewnej dziedziny politologii. Za chwilę być może obroni licencjat. Marzy o doktoracie, chce wykładać. Chłopiec ten nie słynie z inteligencji, co Jest trochę pocieszające. Jest też szowinistą, o czym kiedyś przekonałam się na własnej skórze. Ale dziś mnie zaskoczył. Cały dzień czekałam aż na swój błyskotliwy sposób wypowie się w temacie zakazu przerywania ciąży. I się doczekałam.
Otóż piękny chłopiec prawicowiec cynicznie, z uśmiechem na twarzy żartował z protestujących kobiet. Zatkało mnie, gość pierwszy raz w życiu nie dostał ode mnie odpowiedzi (generalnie zawsze wygrywam z nim dyskusje). Szacun dla koleżanek i kolegów, którzy jak jeden mąż włączyli mikrofony i powiedzieli co myślą. Ja nie byłam w stanie. I dla pani doktor, która wprost powiedziała co myśli o zaglądaniu polityków w kobiece pochwy.
Na kolejnych zajęciach ten sam koleś stwierdził, że jakaś tam umowa może być napisana w języku szwajcarskim, więc to tylko pokazuje poziom intelektualny typa.

Drugą skrajnością jest moja kuzynka. Osoba, jak krzyczy w social mediach, niebinarna. Chwaliła się tym, jak podczas marszu kobiet krzyczała, że „je*ie pały”. Słyszałam, że policjanci w naszym mieście zachowywali się dobrze, byli nawet mili. Wiem z relacji znajomych - sama nie mogłam niestety uczestniczyć. Szanowna kuzynka na pytanie czy każdy policjant wykonujący służbę zasługuje na takie zachowanie padła odpowiedz twierdząca „bo w Warszawie bili”.
Spróbowałam w drugą stronę. Zapytałam czy w takim razie jeśli spotkałam nieprzyjemną lesbijkę to czy też mogę „je*ać lgbt”. Według kuzynki nie mogę.
Kiedyś dyskutowałam z nią na temat wandalizmu na rożnego rodzaju demonstracjach - również lgbt. Dowiedziałam się, że w słusznej sprawie można zniszczyć mienie publiczne a nawet prywatne.

Ludzie! Czy naprawdę nie można inteligentnie i kulturalnie z szacunkiem i odrobiną empatii wyrażać swoich prawicowych poglądów?
Czy aktywiści LGBT zamiast odpychać od siebie ludzi nie mogą po prostu pokazać jacy jesteśmy fajni i sympatyczni? Że tworzymy normalne związki? Nie mogliby przestać nam szkodzić?

Moja najlepsza przyjaciółka mówiąc o swoich prawicowych poglądach nigdy mnie nie obraziła. Nie wiem czy ja jestem sympatyczna ale moje koleżanki są fajną parą. Szkoda, że nie każdy zna takich ludzi.

Uniwersytet

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (198)

#84953

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem przez pewną osobę postrzegana jako tzw. 'feministka' (nie był to komplement, ale cóż :p), bo nie wyobrażam sobie siedzieć w domu, sprzątać, gotować i czekać, aż chłop mi fundnie wakacje, a do szczęścia zamiast dziecka wystarczy mi póki co kot. No i fajnie - chociaż swój feminizm widzę raczej w kategorii bycia kobietą świadomą (przeważnie) swojej wartości, samodzielną, w miarę zaradną i pracującą na własny rachunek, a jednocześnie uważam, że kobieta nie jest mężczyzną i na odwrót - lodówki na moje szóste piętro sama nie wniosę. Nie trzeba się zgadzać z tą definicją, ale będzie o (ultra)feminizmie w pracy.

Pracuję w miejscu, gdzie obowiązuje dress code. Dla pań są to pracownicze spódnice/sukienki plus manicure, makijaż i obcasy. Panowie również mają wyglądać schludnie.

Mam w pracy koleżankę, która na każdym kroku krytykuje te zasady. Twierdzi, że to dyskryminacja, że ona musi się malować, a koledzy nie mają wymogu np. noszenia szpilek. A mnie trafia szlag, jak to słyszę, bo dziewczyna doskonale wiedziała, gdzie się zatrudnia - mnie już na rozmowie kwalifikacyjnej poinformowano o tych zasadach. Takie argumenty do pani feministki nie docierają i wciąż robi wokół siebie szum.

Dla mnie cholernie głupi jest ten tok myślenia, bo do każdego miejsca pracy przypisany jest inny styl ubierania się. Przecież do pracy w magazynie nie pójdę w garsonce pasującej do biura, prawda?

Ja też nie żyłam na początku w przyjaźni z wysokimi obcasami, a już na pewno miałam wrogie stosunki z rajstopami (brrr!), ale kiedy się zatrudniałam, uważałam, że wypłata wyższa niż ta mityczna 'średnia krajowa' jest warta poświęceń.

Irytuje mnie, że takie osoby czynią słowo 'feminizm' obelgą, przecież nikt nie broni mojej koleżance znalezienia pracy, w której będą panować inne zasady. Jestem pewna, że gdyby koleżanka zatrudniła się w kopalni czy też postanowiła zostać spawaczem, nikt nie wymagałby od niej noszenia spódnicy.

EDIT: Nie sprecyzowałam, jak wygląda męski strój. Jest on dosyć mocno wieczorowy i obejmuje białą koszulę i "lakierki" na nogach, kierownicy noszą garnitury. Moja koleżanka chciałaby im ufundować szpilki i makijaż, co do którego też nie ma dużych wymogów. U mnie można po prostu przejechać usta szminką i już jest makijaż, to samo się tyczy paznokci - bezbarwny lakier też się liczy. Może w głównych "działach", gdzie kontakt z klientem jest większy, są też większe wymagania, niemniej jednak uważam, że wiedziałam, gdzie się zatrudniam i nie ma co narzekać na makijaż.

EDIT2: Poprzez mocno wieczorowy strój mam na myśli pełen "mundurek". Nie chcę opisywać dokładnie, jakie to są ubrania, bo pracuję w specyficznym lokalu. Kobiety mają identyczne stroje, jak mężczyźni, tylko zamiast spodni noszą spódnice. Sukienki są dla "damskich" działów (a to dopiero jest dyskryminacja!).

Feminizm w pracy

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (131)

#84739

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam transporter na kota w formie 'torbo-plecaka'. Z tylu wygląda jak każdy zwykły plecak.

Miejsce akcji: pociąg Kolei Dolnośląskich, linia Wrocław - Lichkov.

Póki (jeszcze) nie było tłumów, położyłam plecak z kotem tyłem do przejścia, a przodem (siatką) do mnie, żeby Menda była spokojniejsza. Po chwili wkroczyła ONA  - wielkie, wredne babsko. Mnóstwo wolnych miejsc, ale ona upatrzyła to obok mnie. Marudząc coś o torbach na siedzeniach i braku wychowania, zrzuciła plecak na podłogę.  Z kotem. 

Na mój wybuch oburzenia (wszak Menda, jak każde żywe stworzenie, ból odczuwa i na krzywdę wszelaką jest podatna) babol odpowiedział, że trzeba było zostać w domu.

Ja warknęłam tylko, że trzeba było przeprosić, a nie rzucać bagażem.

PS: Pisząc to nadal umilam babsku podróż Huntelem, co prawda na słuchawkach, ale bardzo mocnych słuchawkach.
PS2: Brutalnie wyrwana ze snu Menda darła pyska przez dobre 5 minut. A Menda umie się drzeć. :)
Szkoda, że innym ludziom też pewnie przeszkadzała.

Koleje Dolnośląskie

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (199)

#84457

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mała piekielność sprzed dwóch godzin.
Pracuję w całodobowym lokalu. Zamykamy się tylko kilka razy w roku i to na kilka godzin. Jednym z tych wyjątkowych dni jest Wielkanoc. Lokal jest nieczynny od 6, ponowne otwarcie po południu.

Dziś (niedziela) około 5:56 odebrałam telefon z pytaniem czy działamy normalnie. Ja wesołym głosem (no wiecie, udzieliła mi się atmosfera, a i nocka była przyjemna;)) powiedziałam jak wygląda sytuacja. Wywiązał się taki oto dialog:

(R)ozmówca: - Ale jak to? Czemu nie jesteście otwarci do 8.00?
(J)a: - No wie pan, święta są. Pracownicy chcą pobyć z rodziną.
R: - POPIERDZIELIŁO WAS! JA U WAS ZOSTAWIAM W CH... KASY! CO JA TERAZ BĘDĘ ROBIŁ?!

I rzucił słuchawką.

No to wesołych dla tych, którzy mają co robić.

Klienci

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (160)

#83972

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielnym współpracowniku.

Słowem wstępu: w mojej pracy ja i koleżanki mamy zmiany po 9h, często jesteśmy same przez 6h, a na 'dniówkach' przez 8-9h. Na naszym stanowisku pracy oficjalnie nie wolno nam jeść ani mieć butelki wody.

Mamy notoryczny problem z przerwami. Przysługują nam dwie po 20 minut. Przez pierwszych kilka miesięcy, dopóki nie zaczęłyśmy się buntować, normą było, że pewien kierownik trzymał nas po 5h bez przerwy. Dopiero we wrześniu dyrektor zrobił z tym porządek. Ba! Jak nic się nie dzieje, to dostajemy przerwy co godzinę.

Przeważnie przychodzi nas zastąpić ktoś z jednego z dwóch innych działów. Wystarczy, że zadzwonimy do kierownika lub któregoś z pracowników technicznych. No, chyba że pracuje ON: Wielce Wielmożny Pan (W).

Sytuacja z wczoraj.

Godzina 9. Dzwonię do W.:
- Cześć, tu Rakieta, jesteś w stanie przyjść do mnie na 20 minut?
- NIE!

Dzwonię więc do kierowniczki, której jakoś mimo sporego ruchu udało się wysłać kogoś z sali.

W części socjalnej zobaczyłam W., rozwalonego na kanapie przed tv*.

Później, ze względu na ogrom papierologii, chciałam przerwę dopiero około 13:30. Tym razem zadzwoniłam od razu do kierowniczki, niestety nie mogła mi nikogo wysłać i kazała dzwonić do W.

Dialog wywiązał się taki (po tym, jak wcześniej na mnie warknął, przestałam się bawić w uprzejmości):
- W., kierowniczka kazała ci mnie zastąpić.
- Kierowniczka może sobie kazać, ja mam swoją robotę, zajęty jestem!

Zadzwoniłam ponownie do kierowniczki. Powiedziała, że z nim pogada.

Przylazł łaskawie, a kiedy ja wróciłam ze swojej przerwy, pan wielce zarobiony rozmawiał jeszcze przez 10 minut z ochroniarzem o telewizorach.

Szefowa mojego działu, która przyszła na kolejną zmianę, kazała mi iść prosto do dyrektora. Ten 'kolegę' wezwał na dywanik.

Lubię swoją pracę i uważam, że wykonuję ją dobrze, ale czasem nie dziwię się, że mamy taką dużą rotację, albo że niektórzy pracują, jak pracują - czyli mają wywalone, skoro mój dział jest tak traktowany.

Bo przecież głupia recepcjonistka nic nie robi i nie zasługuje na zjedzenie kanapki inaczej niż pod biurkiem, żeby przypadkiem kierownik nie widział.

Dobrze, że chociaż jest toaleta i ochroniarz, który może 'popilnować' recepcji, kiedy idziemy się załatwić.

*Nie wołam nigdy o przerwę 'na już'. Wiem też, że koledzy i koleżanki z jego działu mają swoje zadania czy przerwy właśnie, wtedy przychodzą później, ale bez fochów.

W. podobno jak chce kawę, to wręcz każe barowi ją sobie przygotować - tak słyszałam.

Praca

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (105)

#83642

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam ja sobie koleżankę. Owa koleżanka nabawiła się poważnych kłopotów ze wzrokiem i w liceum konieczne były operacje obu oczu. Nie było też pewne czy koleżanka będzie w stanie napisać 'normalną' maturę.

Po pierwszym zabiegu oko, powiedzmy, lewe było zaklejone, a na prawe ledwo widziała. Prowadziła samochód w tym czasie - nie widziała problemu w tym, że właściwie jest ślepa jak kret. Dodam też, że mieszkała w świetnie skomunikowanym miejscu i autobusy jeździły co chwilę.

Jakiś czas temu spotkałam się z ową koleżanką. Okazało się, że znów ma problemy i widzi tylko ok. 70% na jednym oku i 10% na drugim. I nadal prowadzi.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (135)

#83418

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótko. Miałam najcudowniejszego kocurka na świecie, takiego 'najmójszego' łobuza. Opiekowałam się nim od jego szóstego miesiąca życia. Został w domu rodzinnym, bo to towarzyska istotka była i nie chciałam go rozdzielać z jego czworonożnymi kumplami - za co pluje sobie dziś w brodę. Dlaczego miałam? Bo będąc pod opieką mojej mamy wypadł przez okno i złamał sobie kręgosłup. Nie nadawał się do operacji mimo najlepszych chęci najlepszego weta, trzeba było uśpić.

Gdzie piekielność? Wypadek mojego Rudego miał miejsce niecały miesiąc temu, a w rozmowie telefonicznej z matką już kolejny raz usłyszałam podobną historię 'no bo moja mała dziś znów uciekła i, hihi, sąsiad mi powiedział jak ją znalazł, hihi'. Ewentualnie, że sama wróciła.
Mowa tu o kociaku rodziców. No krew mnie zalewa. Zero odpowiedzialności czy śladu jakiejkolwiek refleksji.

Osobiście uważam, że moim psim obowiązkiem, jako opiekuna, jest dbanie o bezpieczeństwo zwierzęcia i wyciąganie wniosków z różnych sytuacji. Nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby ten sam kot dwa razy wykręcił mi ten sam numer.
I teraz wielkie zdziwienie i oburzenie, że pomimo urlopu i braku pomysłów na niego, nie mam ochoty odwiedzić matki z moją nową kotką*. Musiałabym ją chyba zamknąć na ten czas w klatce. Kotkę, nie matkę.

*'zaklepałam' ją sobie pod wpływem nawrotu depresji - zwierzęta zawsze mi pomagały, a trafiła do mnie, niestety dla mnie, tydzień po wypadku Rudego i dopiero kilka dni temu jej pieszczoty do mnie trafiły.

PS: Macie jakieś pomysły jak zabezpieczyć okno obrotowe na poddaszu? Przychodzi mi do głowy tylko moskitiera, która utrudni mi dostęp do parapetu - trudno.

Piekielna kuchnia mojej matki

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (142)

1