Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Rakieta

Zamieszcza historie od: 25 października 2018 - 5:11
Ostatnio: 3 grudnia 2021 - 13:46
  • Historii na głównej: 9 z 15
  • Punktów za historie: 1063
  • Komentarzy: 13
  • Punktów za komentarze: 49
 
zarchiwizowany

#88793

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piszę jeszcze raz.
Na wstępie powiem, że od lat mają miejsce w stosunku do mnie działania o charakterze mobbingu ze strony współpracowniczki Kasieńki, co w zasadzie ignoruje, bo mnie to nie rusza, a bywa śmiesznie. Czasem żenująco.
Ostatni akt mnie rozbroił.
Generalnie w sobotę miałam bardzo dużo pracy, a przez, najprawdopodniej celowo, błędne podaną informację od Kasieńki nie zdążyłam dokończyć wszystkich zadań. I wiadomo, pierdoły zostały na koniec. Z nimi też się nie wyrobiłam. A w mojej pracy nie zrobione zadanie przez jedną ze zmian przechodzi na drugą i tak dalej. W sobotę Kasieńka stwierdziła, że ona mojej roboty odwalać nie będzie, pracę za mnie dokończyła następna zmiana. A tym bardziej nie zajmie się tymi najmniej ważnymi, które są istotne dla historii. Otóż chodziło o wyrzucenie do kosza lub zniszczenie (kiedyś ze względu na drukowane dane klienta musiałyśmy to robić - teraz z powodu braku takowych można to sobie odpuścić) pewnego rodzaju paragonów, które klienci nie zawsze biorą. Kasieńka i tego nie zrobiła. Postanowiła osiągnąć szczyt żenady. Zebrała te paragony i włożyła je do torebki z podpisanej w moim imieniem, a właściwie jego zdrobniałą formą, której, co powszechnie wiadomo, nie znoszę - nawet w tym objawiają się jej szykany. Przez całą niedzielę nawet nie zauważyłam tej torebki, bo i ponownie miałam bardzo dużo pracy, więc Kasieńka dołożyła kolejne paragony - jedynie odezwała się do mnie bardzo pogardliwym tonem. Nie patrząc nawet na mnie wybełkotała coś, z czego można było wyłapać słowa „paragony” i „koleżanki”. Poza tym, że miałam dużo pracy, to tym bardziej nie miałam ochoty spełniać jej wypowiedzianych w ten sposób życzeń.
Dopiero w poniedziałek inna mocno rozbawiona tym zachowaniem koleżanka pokazała mi torebkę. Mogłam potulnie spełnić jej życzenie albo zostawić sprawę i czekać aż szefowa zauważy tę żenującą akcję. Podarłam więc paragony i włożyłam z powrotem do torebki oraz dodałam stosowną karteczkę.
Nie wiem która z nas zachowała się bardziej głupio czy dziecinnie. Ale wiem że dziewczę jest w takim wieku, że jej już tym bardziej nie przystoi. Za parę dni zamierzam się z nią rozmówić, bo męczą mnie takie idiotyczne zachowania. Jeśli jej stosunek do mnie się nie zmieni podejmę dalsze kroki.
Najzabawniejsze jest to, że nasz „konflikt” trwa od majówki 2018, kiedy to ja dostałam urlop, który ona bardzo chciała mieć. I tak mniejsze lub większe złośliwości trwają już do końcówki 2021 roku.

Praca

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (64)
zarchiwizowany

#88792

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Padłam. I od kilku(nastu?) godzin nie mogę wstać ze śmiechu:).
Mam współpracownice, powiedzmy Kasieńkę. Nie lubimy się. W zasadzie już od paru lat źle mnie traktuje, jest opryskliwa, obraza i poniża w zawoalowany sposób oczywiście - wszak firma ma podgląd i podsłuch na nas. Generalnie raczej ją ignoruję, bo moje ego jest zbyt wybujałe, żeby mnie obchodziły komentarze padające z ust Kasieńki, zwłaszcza, że jest mało bystra.
Miałam z Kasieńką wspólne poranki od przez parę dni (tzn., ja zaczynałam o 6, ona przychodziła parę godzin później). W piątek było swietnie. W sobotę - moim zdaniem - też. W niedzielę było źle. A w poniedziałek, pomimo wolnego Kasieńki zostałam cholernie rozbawiona.
Na wstępie dodam, że w lokalu, gdzie pracuje wydawane jest cos w rodzaju potwierdzeń wejścia. Niektórzy klienci biorą, inni nie. Naszym zadaniem jest pozbycie się tych niechcianych potwierdzeń. Możemy je po prostu wyrzucić do śmieci, ale mamy stary nawyk cięcia ich nożyczkami, bo kiedyś tak trzeba było robić ze względu na dane konkretnych klientów drukowane na owych potwierdzeniach - obecnie jest tylko data i godzina.

Dzień 1 (sobota)
Pierwsza zmiana, czyli tego dnia ja, uzupełnia pewne dane w Excelu, ale najpierw musi dostać do tego „materiały” z innej bazy od menedżera. Tego dnia dostałam je bardzo późno. Okazało się, że brakuje danych do uzupełnienia dosłownie czterech wierszy. Robota na dwie minuty w żółwim tempie. Generalnie nie zdążyłam załatwić potrzebnych danych i zostawiłam te prace Kasieńce. Zapisałam instrukcje na karteczce.

Dzień 2 (niedziela)
Na karteczce zastałam z dnia poprzedniego zastałam notkę od koleżanki, która przyszła pare godzin po moim wyjściu. Z wiadomości dało się wyczuć, że piszący był mocno zirytowany. Na przerwie napisałam do owej koleżanki i dowiedziałam się, że wyszło na to, że Kasieńka powiedziała, że tego robić nie będzie i że to ja jestem głupia i leniwa. Zrobiła to koleżanka z kolejnej zmiany.
Zmieniłyśmy się z Kasieńką tak, że kiedy ona przyszła, ja poszłam na przerwę i odwrotnie (miała siedzieć parę godzin sama). Później poszłam do domu. Nie pracowałyśmy razem tego dnia. Ale kiedy Kasieńka wychodziła na tę przerwę, rzuciła mi bardzo pogardliwym tonem, że dziś nie będzie za mnie pracować i potwierdzenia mam zniszczyć sama. Nawet na mnie nie spojrzała mówiąc to. Przypominam, że wystarczyło je wyrzucić do kosza, a i poprzedniego dnia miałam dużo pracy, z którą i tak nie zdążyłam, o czym doskonale wiedziała. Oczywiście z premedytacją tego nie zrobiłam. Wieczorem zapytałam koleżanki z kolejnej zmiany o humor Kasieńki. Odpowiedzi tego dnia mie uzyskałam.

Dzień 3 (poniedziałek)
Po paru godzinach pracy ponowilam moje pytanie do koleżanki. Powiedziała mi, żebym sprawdziła co Kasieńka odwaliła. W szatni znalazłam torebkę z moim „imieniem” (a właściwie jego najpopularniejszym i najpaskudniejszym zdrobnieniem - wspominałam, że dziewczę lubi mnie obrażać?;p) u owymi potwierdzeniami w środku. Po ogromnym napadzie śmiechu, któremu wtórowały moje dwie koleżanki, które tego dnia ze mną pracowały, podumałam chwilę i podarłam potwierdzenia. Karteczkę zmieniłam na „kochana Kasieńka”. W sumie nie wiem, która z nas była bardziej żałosna, ale miałam jeszcze dwa wyjścia: a) podporządkować się jej b) olać to i czekać aż nasza szefowa się tym zainteresuje (żenada) c) opcja trochę pomiędzy, która wybrałam
W sumie planuje porozmawiać z Kasieńką o jej stosunku do mnie. W sumie to trochę postraszyć (ma na sumieniu wiele rzeczy, które podchodzą pod mobbing, a o których nie wspomniałam, poza tym szefostwo tez jej nie lubi, ale to materiał na inną historię), a trochę narobić wstydu przy świadkach - oczywiście w ludzki i kulturalny sposób. Raczej na zasadzie uświadomienia, że komunikacja międzyludzka jest ważniejsza niż fochy rodem z gimnazjum.
Wiecie co jest najzabawniejsze? Pare miesięcy temu, kiedy bramkarz ewidentnie ją mobbował, ta praktycznie płakała mi w rękaw.
Muszę wspomnieć, że historia naszej niechęci sięga do majówki prawie 3 lata wstecz, kiedy to ja ze względu na dłuższy staż i plany urlopowe (przyklepane zanim Kasieńkę zatrudniono) dostałam wolne, a przecież nic specjalnego nie planowałam. No nie. Tylko koncert, na który bilet kupiła pare miesięcy wcześniej ;)

Praca

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -14 (28)
zarchiwizowany

#88148

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może nie piekielne, ale upierdliwe.

Wynajmuję pokój w mieszkaniu, którego lokatorzy są wybierani na zasadzie kto pierwszy, ten lepszy*. Cóż, cena świetnego klimatycznego lokum na strychu. Właśnie. Na strychu. Mieszkam na strychu przerobionym na bardzo klimatyczny pokój, bajka - zawsze o takim marzyłam (serio! Jak ze skandynawskich powieści, brakuje tylko widoku na fiord;)). Tyle, że specyfika owego strychu jest taka, że słyszę każdy głośniejszy dźwięk z dołu. A kiedy ktoś porządnie trzaśnie drzwiami - podskakuję.
Parę miesięcy temu wprowadził się nowy Ukrainiec (żeby nie było, wcześniej nie byłam uprzedzona, wręcz przeciwnie, bardzo chwaliłam sobie dotychczasowych współlokatorów ze wschodu).
Gościu ma taki irytujący zwyczaj podkradania różnych produktów (czekam aż odkryje, co wczoraj dosypałam do słoika z moją kawą**;)), niemycia naczyń, łażenia po mieszkaniu w różnych porach i słuchania muzyki, a przede wszystkim trzaskania drzwiami.
Pare tygodni temu na lodowce wywiesiłam ogólną kartkę w dwóch językach dotyczącą drzwi, garów i hałasu. W sumie podziałała połowicznie, bo naczynia są zmywanie, a i cisza nocna często jest respektowana.
Sytuacja właściwa.
7 rano, ogarniałam się po nocce, a że mam dziś wolne, to jakoś mi się nie spieszyło szczególnie, ale wiadomo, że godzina chodliwa i inni ludzie też z łazienki chcieliby skorzystać. Nie byłoby to problemem, żeby między zbyciem makijażu, a prysznicem kogoś wpuścić, ale...
zjawił się ukr (celowo z małej, celowo pogardliwie). Najpierw usłyszałam siarczyste przekleństwo (tak stawiam) po drugiej stronie drzwi i mocarne trzaśnięcie drzwiami. No cóż, mógł zapukać i kazać ruszyć tyłem, ale skoro tak, to żółwiego tempa nie przyspieszyłam.
Po załatwieniu łazienki spotkałam rozjuszonego ukra w kuchni. Gościu chyba na mnie czekał, bo kartkę z lodówki (wisiała już kilka tygodni) trzymał w łapie i zaczął na mnie krzyczeć. Dowiedziałam się, że:
- on ma swoje mieszkanie (najwidoczniej nie wie, że ma tylko pokój:p) i on będzie robił co chce
- a że nie myje moich naczyń, to moja wina, bo ich nie podpisałam
- właściciel ma założyć uszczelki, jak nam trzaskanie przeszkadza
- ja chyba słabo pracuje, skoro mi trzaskanie drzwiami przeszkadza (bo kazdy lubi jak mu się podłoga trzęsie)
- mam zakładać słuchawki, to będę mieć ciszę
- on w przeciwieństwie do mnie nie pije i nie sprowadza ludzi ***

A to wszystko po polsku, wcześniej on nie panimaju, kiedy tłumaczyłam o co chodzi z piątakiem na papier toaletowy. I wszystko z krzykiem o 7 rano, nawet nie byłam w stanie dojść do głosu. No i przez moment myślałam, że mnie uderzy.

On będzie robił co chce, a ja głupia się przejmuje, że kolega piętro niżej może nie lubić Black Sabbath albo, że Mój paskudnie skrzypiący wiatrak mu przeszkadza. Treść kartki też obgadałam z innymi ludźmi, bo typa spotkać nie mogłam, słyszałam tylko trzaskanie. Tyle, że tylko ja miałam odwagę się podpisać.

*wlasciciel mojego poprzedniego mieszkania robił dosyć dokładny wywiad z potencjalnymi najemcami, ale bez problemu zgadzał się na czworonogi ;)

**matka-piguła pożyczyła mi trochę środka przeczyszczającego, którym sama potraktowała koleżankę z pracy;p

***czasem chłodzę w lodowce piwo, głównie bezalkoholowe. Z okazji urodzin miesiąc temu miałam zwykłe i dziwnie na mnie spojrzał, kiedy je wyjmowałam. Nie wiedziałam, że mamy zakaz picia alkoholu. A co do ludzi, to czasem wpada do mnie na kawę siostra, ostatnio w kwietniu;). Oj zestarzałam się, muszę chyba zaprosić moją piekielną przyjaciółkę @Mabmalkin, żeby koleś dowiedział się, co to jest problematyczne zachowanie. Oczywiście przed 22 i po uprzedzeniu, a może nawet z udziałem pozostałych współlokatorów ;)

Wynajmowane mieszanie

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (30)

#87992

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciąg dalszy historii 87644 o współlokatorze, co to nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości związanej z brakiem wody i nieczynną toaletą. I będzie też o cholernie piekielnej spółdzielni mieszkaniowej.

Do zarządcy wysłałam zdjęcie zasranego kibla. Oczywista oczywistość:). Ale dopiero za którymś razem.

Historie pisałam w sobotę lub w niedzielę. Kolejnego poranka zastałam całkiem zapchaną gównem toaletę, którą wspólnymi siłami ogarnęłam z innym współlokatorem. I wtedy też wysłałam zdjęcie do zarządcy. Zostawiłam też stosowną karteczkę na drzwiach łazienki. Oczywiście wszystko na nic - świnie dalej świniły.

W tym momencie wchodzi kwestia naprawy. Obiecano nam dokonać jej w poniedziałek (rura „poszła” tak jakby przed naszym licznikiem i chociaż fizycznie awaria była w mieszkaniu, to naprawa jej leżała w gestii zarządcy budynku - tak przynajmniej ktoś mądry mi to tłumaczył), a w sobotę jedynie naprawili zawór tak, żeby móc zamknąć wodę w jednym pionie, a nie w całej kamienicy. Nie wiem, nie znam się.

W poniedziałek okazało się, że nie nigdzie nie ma jakieś części, że będzie trzeba coś tam przerabiać, a w ogóle to hydraulik ze spółdzielni robi nam łaskę, że w ogóle przychodzi, bo on nie ma umowy z nimi.
Po różnych przepychankach wodę nam włączyli po sześciu długich dniach. A towarzysz Piotruś dalej działał.

Tymczasem przez te 6 dni z łazienki w ogóle nie dało się korzystać w jakikolwiek sposób. Nawet zęby myłam wychylając się przez okno. Odór ekskrementów Piotera i jego damy zdążył się już nie tylko roznieść po całym mieszkaniu, a i również budynku (mieszkamy na ostatnim piętrze, a smród ciągnął się od samego dołu do naszych drzwi, gdzie był najwyraźniejszy - stad wniosek, że to od nas, pomimo iż cały pion nie miał wody). Poszła kolejna karteczka na drzwi i mail o urągających ludzkiej godności warunkach życia. Bla bla bla.

Pioter dostał wypowiedzenie - niestety wraz z damą znalazł sobie mieszkanie w okolicy, więc dosyć często go widuje. Ale, ale! To że Pioter już nie chciał patrzeć na takich nieżyczliwych ludzi jak my (ja np. Schowałam swoje gary, bo brzydziłam się jego osobą i biedak nie miał jak makaronu odcedzić;p), było zrozumiałe, więc do ogarniania chaty po przeprowadzce (aż dziwne, że o tym pomyślał) wysłał swoją damę. Dama ta opróżniając lodówkę, wylewała wszystko do zlewu. Stworzyła tym samym piękny basen olimpijski pełen wesoło pływających resztek, a sama się ulotniła. Niestety współlokatorzy usunęli awarię zanim zdążyłam zadzwonić do zarządcy, żeby zawołał hydraulika i obciążył przyjemniaczków kosztami. Należało się im!

Kilka ciekawostek też wypłynęło później. Oboje nadużywali alkoholu (ponoć oboje po odwykach), bili się, kłócili (przysięgam, że raz słyszałam bójkę, ale zanim zeszłam od siebie to gołąbeczki wyszły z rączkę z mieszkania). A sam Pioter swój podejrzany stan i sikanie koło sedesu tłumaczył... cukrzycą! Nie wiem, nie znam się. Ale sądząc po ilościach butelek po alkoholu, które wynosił, to i ja miewam cukrzyce czasem :).

A kolega w ramach zemsty ukradł mi kubek termiczny i pare drobiazgów z mieszkania. Najgorzej, że jakiś czas temu do innego pokoju wprowadził się nowy facet i to jest dokładnie ten sam typ.

Wynajem

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 65 (69)
zarchiwizowany

#87991

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ciąg dalszy historii 87644 o wspollokoatorze, co to nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości związanej z brakiem wody i nieczynną toaletą. I będzie też o cholernie piekielnej spółdzielni mieszkaniowej.

Do zarządcy wysłałam zdjęcie zasranego kibla. Oczywista oczywistość:). Ale dopiero za którymś razem.

Historie pisałam w sobotę lub w niedzielę. Kolejnego poranka zastałam całkiem zapchaną gównem toaletę, którą wspólnymi siłami ogarnelam z innym współlokatorem. I wtedy też wysłałam zdjęcie do zarządcy. Zostawiłam też stosowną karteczkę na drzwiach łazienki. Oczywiście wszystko na nic - świnie dalej świniły.

W tym momencie wchodzi kwestia naprawy. Obiecano nam dokonać jej w poniedziałek (rura „poszła” tak jakby przed naszym licznikiem i chociaż fizycznie awaria była w mieszkaniu, to naprawa jej leżała w gestii zarządcy budynku - tak przynajmniej ktoś mądry mi to tłumaczył), a w sobotę jedynie naprawili zawór tak, żeby móc zamknąć wodę w jednym pionie, a nie w całej kamienicy. Nie wiem, nie znam się.
W poniedziałek okazało się, że nie nigdzie nie ma jakieś części, że będzie trzeba coś tam przerabiać, a w ogóle to hydraulik ze spółdzielni robi nam laske, że w ogóle przychodzi, bo on nie ma umowy z nimi.
Po różnych przepychankach wodę nam włączyli po sześciu długich dniach. A towarzysz Piotruś dalej działał.

Tymczasem przez te 6 dni z łazienki w ogóle nie dało się korzystać w jakikolwiek sposób. Nawet zęby myłam wychylając się przez okno. Odór ekskrementów Piotera i jego damy zdążył się już nie tylko roznieść po całym mieszkaniu, a i również budynku (mieszkamy na ostatnim piętrze, a smród ciągnął się od samego dołu do naszych drzwi, gdzie był najwyraźniejszy - stad wniosek, że to od nas, pomimo iż cały pion nie miał wody). Poszła kolejna karteczka na drzwi i mail o urągających ludzkiej godności warunkach życia. Bla bla bla.

Pioter dostal wypowiedzenie - niestety wraz z damą znalazł sobie mieszkanie w okolicy, więc dosyć często go widuje. Ale, ale! To że Pioter już nie chciał patrzeć na takich nieżyczliwych ludzi jak my (ja np. Schowałam swoje gary, bo brzydziłam się jego osobą i biedak nie miał jak makaronu odcedzić;p), było zrozumiałe, więc do ogarniania chaty po przeprowadzce (aż dziwne, że o tym pomyślał) wysłał swoją damę. Dama ta opróżniając lodówkę, wylewała wszystko do zlewu. Stworzyła tym samym piękny basen olimpijski pełen wesoło pływających resztek, a sama się ulotniła. Niestety współlokatorzy usunęli awarię zanim zdążyłam zadzwonić do zarządcy, żeby zawołał hydraulika i obciążył przyjemniaczków kosztami. Należało się im!

Kilka ciekawostek też wypłynęło później. Oboje nadużywali alkoholu (ponoć oboje po odwykach), bili się, kłócili (przysięgam, że raz słyszałam bójkę, ale zanim zeszłam od siebie to gołąbeczki wyszły z rączkę z mieszkania). A sam Pioter swój podejrzany stan i sikanie koło sedesu tłumaczył... cukrzycą! Nie wiem, nie znam się. Ale sądząc po ilościach butelek po alkoholu, które wynosił, to i ja miewam cukrzyce czasem :).

A kolega w ramach zemsty ukradł mi kubek termiczny i pare drobiazgów z mieszkania. Najgorzej, że jakiś czas temu do innego pokoju wprowadził się nowy facet i to jest dokładnie ten sam typ.

Wynajem

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (18)

#87644

przez (PW) ·
| Do ulubionych
We wrześniu zmieniłam mieszkanie - przez dziewczynę współlokatora, która ponoć za zgodą właściciela wprowadziła się do niego. Dokładniej wyprowadziłam się z poprzedniego mieszkania z powodu pozostawania na kilka dni krwi na sedesie.
W poprzedniej historii wspomniałam o kilku małych piekielnościach związanym z nowym lokum - należy do nich Pioter (imię prawdziwe), który jest materiałem na kilka historii. Wcześniej traktowaliśmy go jako kogoś w rodzaju nadwornego błazna. Ot bardziej się z niego śmialiśmy niż przejmowaliśmy się jego wybrykami. Nawet z dnia, kiedy po gościa przyjechała policja. Ale o tym może w innej historii;).

W dzisiejszej historii ważne jest to, że pod koniec roku wyprowadziła się z rożnych powodów, powiedzmy Asia. Co istotne, u Asi, nieco częściej niż pozwala na to regulamin, nocował chłopak. Mnie to nie przeszkadzało, jedynie chłopak z sąsiadującego coś tam na ten temat bąknął (ich pokoje powstały z jednego dużego, a w ścianie je dzielącej jest dziura, przez którą przechodzi jeden długi kaloryfer - nie dziwie się, że kochająca się para za taką „ścianą” sprawiała, że czuł się niekomfortowo), ale, z tego co wiem, nic z tym faktem nie zrobił. Za to po wyprowadzce Asi, Pioter z dumą w głosie pochwalił mi się, że złożył zarządcy mieszkania donos o jej gościu. Ja się tylko uśmiechnęłam, bo z Asią się polubiliśmy i doskonale znam motywy opuszczenia przez nią mieszkania i one z owym donosem nie miały nic wspólnego.

Aktualnie u Piotera już drugi tydzień nocuje pewna „dama”. Nasze podejście jest podobne - dopóki jej obecność nie wpływa na naszą egzystencję, dopóty mamy to gdzieś. Problem zaczął się, kiedy w obecności „damy” na prośby o ściszenie muzyki reagował zwiększając jej głośność na taką, że słyszałam ją w pokoju piętro wyżej, który wcale nie znajduje się dokładnie nad jego nad jego trollnią (dosłownie - zastawiamy się czasem czy nie trzyma tam czegoś martwego;)). Wiem, że pokłócił się z innym lokatorem o to, który to z kolei delikatnie zapytał nadzorcę o nową lokatorkę - wszak czekamy na kogoś na miejsce Asi. Może to ta "dama" akurat;). Dowiedziałam się o tym później.

Dziś ja nie wytrzymałam.
W nocy z piątku na sobotę, w budynku poszła rura, która znajdowała się akurat w naszej łazience. Pomijam już, że Pioter "przespał" naszą ponad dwugodzinną walkę z wodą, żeby nie zalała pokoi na dole (w sumie ja się sfrajerzyłam, bo mojego pokoju i tak by nie zalało:p). Pewnie przez muzykę nie słyszał łącznie sześciu klnących pod jego drzwiami;). Pioter przebudził się dopiero po wyjściu hydraulików. Finał jest taki, że nasz pion nie ma wody do poniedziałku. No cóż, życie. Każdy dziś (sobota) zaopatrzył się w zapas wody w butelkach, którą na przykład spłukujemy toaletę, ale generalnie staramy się chodzić do pobliskiego centrum handlowego (5 minut spacerkiem). Rano zastałam sedes pełen moczu i po brzegi wypchany papierem (stad zakładam, że to "dama", ale kto wie...). Spłukałam to wodą, która mi została po umyciu naczyń. Pół dnia śmieszkowaliśmy, że dobrze, że to tylko siki.
Pomijając ryzyko zapchania toalety, tak trochę wstyd, że cały dzień po chacie kręcą się hydraulicy, a z toalety wali szczochem. Ja wiem, że nie takie rzeczy wąchają, ale jednak...

Po zajęciach byłam umówiona z siostrą, że wezmę u niej prysznic. Kiedy wbiegłam do łazienki uderzył mnie smród kału. Po otwarciu klapy sedesu moim oczom ukazał się podobny widok, co rano. Z tą jednak różnicą, że muszla była cała w g*wnie. Papier na wierzchu nawet nie nosił śladów wody. Okazało się, że ostatnią osobą w łazience była „dama”, która na mój krzyk wybełkotała tylko, że "nie ma jak spłukać". Odpowiedziałam jej tylko, że inni sobie jakoś do poniedziałku muszą radzić i wyszłam.

Kuffa mać. Od rana wiedzieli, że awaria to grubsza sprawa i udawanie, że jest inaczej nic nie da, bo od rana w mieszkaniu są fachowcy z bardzo głośnymi narzędziami. A wygląda na to, że spłukać się dało sądząc po aktualnym stanie sedesu.

Właśnie wysłałam oficjalnego maila do zarządcy o dodatkowym lokatorze (przypominam jego donos z początku historii), paleniu w mieszkaniu, notorycznym zakłócaniu ciszy nocnej i wizycie policji (co swoją drogą było bardzo zabawne, a i dało nam asa do rękawów - wszak nikt nie wie co się może zdarzyć). Poinformowałam też o tym współlokatora, który kilka dni temu pokłócił się z Pioterem - okazało się, że wysłał analogicznego maila.

Czeka mnie ciekawa niedziela. Oby tym razem bez papieżaka...

Wynajem

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (173)

#87307

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o dwóch skrajnych postawach. Zacznę od tej, która sprawiła, że ciągle się gotuję w środku.
Ale najpierw powiem coś o moich poglądach. Są one bardziej lewicowe niż prawicowe, w zasadzie to marzę o Polsce jak kraju, gdzie politycy nie będą zaglądać do naszych macic. Jestem za aborcją na życzenie, jednakże uważam, że kompromis, który mieliśmy w tej kwestii był dobrym układem w państwie takim jak nasze. Nie zaglądam też nikomu do łóżka - sama miewam dziewczyny. Nie jestem jednak ultra „lewakiem”. Przyjaźnie się też z wyborcami prawicy. Dyskutujemy o polityce, czasem się kłócimy, ale zawsze z szacunkiem. I tyle. Ale uważam, że piątkowy wyrok to jest ku*wa dramat.

Historia właściwa. Poznajcie pięknego chłopca prawicowca. Chłopiec jest, tak jak i ja, studentem trzeciego roku pewnej dziedziny politologii. Za chwilę być może obroni licencjat. Marzy o doktoracie, chce wykładać. Chłopiec ten nie słynie z inteligencji, co Jest trochę pocieszające. Jest też szowinistą, o czym kiedyś przekonałam się na własnej skórze. Ale dziś mnie zaskoczył. Cały dzień czekałam aż na swój błyskotliwy sposób wypowie się w temacie zakazu przerywania ciąży. I się doczekałam.
Otóż piękny chłopiec prawicowiec cynicznie, z uśmiechem na twarzy żartował z protestujących kobiet. Zatkało mnie, gość pierwszy raz w życiu nie dostał ode mnie odpowiedzi (generalnie zawsze wygrywam z nim dyskusje). Szacun dla koleżanek i kolegów, którzy jak jeden mąż włączyli mikrofony i powiedzieli co myślą. Ja nie byłam w stanie. I dla pani doktor, która wprost powiedziała co myśli o zaglądaniu polityków w kobiece pochwy.
Na kolejnych zajęciach ten sam koleś stwierdził, że jakaś tam umowa może być napisana w języku szwajcarskim, więc to tylko pokazuje poziom intelektualny typa.

Drugą skrajnością jest moja kuzynka. Osoba, jak krzyczy w social mediach, niebinarna. Chwaliła się tym, jak podczas marszu kobiet krzyczała, że „je*ie pały”. Słyszałam, że policjanci w naszym mieście zachowywali się dobrze, byli nawet mili. Wiem z relacji znajomych - sama nie mogłam niestety uczestniczyć. Szanowna kuzynka na pytanie czy każdy policjant wykonujący służbę zasługuje na takie zachowanie padła odpowiedz twierdząca „bo w Warszawie bili”.
Spróbowałam w drugą stronę. Zapytałam czy w takim razie jeśli spotkałam nieprzyjemną lesbijkę to czy też mogę „je*ać lgbt”. Według kuzynki nie mogę.
Kiedyś dyskutowałam z nią na temat wandalizmu na rożnego rodzaju demonstracjach - również lgbt. Dowiedziałam się, że w słusznej sprawie można zniszczyć mienie publiczne a nawet prywatne.

Ludzie! Czy naprawdę nie można inteligentnie i kulturalnie z szacunkiem i odrobiną empatii wyrażać swoich prawicowych poglądów?
Czy aktywiści LGBT zamiast odpychać od siebie ludzi nie mogą po prostu pokazać jacy jesteśmy fajni i sympatyczni? Że tworzymy normalne związki? Nie mogliby przestać nam szkodzić?

Moja najlepsza przyjaciółka mówiąc o swoich prawicowych poglądach nigdy mnie nie obraziła. Nie wiem czy ja jestem sympatyczna ale moje koleżanki są fajną parą. Szkoda, że nie każdy zna takich ludzi.

Uniwersytet

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (198)
zarchiwizowany

#85591

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio utwierdzam się w przekoniu, że bramkarz (jak każą siebie nazywać  nasi 'ochroniarze') to synonim 'głąba'.
 
30 minut przed końcem mojej zmiany do loķalu wszedł patrol policji. Na recepcji byłam tylko ja i przygłuchy ochroniarz, zarówno jego kolega jak i druga recepcjonistka byli na przerwie.
Pan policjant od razu poinformował mnie o celu wizyty, którego nie powinnam i nie chciałam znać (dziękuję za palpitacje serca!).
- Dostaliśmy informację, że tylu-a-tylu takich-a-takich mężczyzn było widzianych z bronią i udało się do waszego lokalu.

Oczywiście poinformowałam państwo z patrolu, że ja pod żadnym pozorem nie mogę z nimi rozmawiać o klientach i zadzwoniłam do kierownika.


O pełnej godzinie wyszłam z pracy i resztę znam z opowieści koleżanki. Przybyło wsparcie dla patrolu w postaci 'tajniaków'*, było przeszukanie w bocznej salce itd.
Na koniec na recepcji został patrol, kierownik, recepcjonistka i dwóch naszych ochroniarzy.
Wiecie co ten głuchy powiedział głośno do kolegi? Oczywiście Tak, żeby wszyscy obecni usłyszeli.
- pewnie głupia recepcjonistka zadzwoniła, bo jej coś nie pasowało**, a teraz zadowolona poszła do domu. Bo skąd miała wiedzieć o co chodzi?

Ponoć koleżanka go porządnie ochrzaniła. A ja  cieszę się tylko, że nie powiedział tego przy owych takich-a-takich mężczyznach, bo podejrzewam, że mogłoby być nieciekawie.
Swoją drogą takie rzeczy zgłasza się kierownikowi i to on decyduje czy wzywać służby czy nie.  Nie oceniam tego systemu,  tak po prostu u nas jest i tyle.

*tajniakami trochę ironicznie nazywam policjantów w cywilu. Oświećcie mnie, ale im chyba powinno chodzić o dyskrecję, tymczasem na kilka razy, kiedy miałam z nimi styczność w pracy, tylko jeden zachowywał się dyskretnie i myślałam, że to klient do momentu aż zamiast dowodu pokazał mi legitymację. Ci tutaj zrobili małą awanturę ochronie.

** Mam problem z tą grupa ludzi,  do której należą mężczyźni tacy-a-tacy - kiedys ich 'kuzyni' poważnie mnie wystraszyli.  'Ochrona' siedziała i patrzyli. I to według kierownika było dobre, bo przecież nie ma nic przerażającego w tym, że siedmiu pijanych facetów grozi młodej kobiecie.


Ps: od dłuższego czasu bez powodzenia szukam nowej pracy na podobnym finansowym poziomie.

Ps2: broni nie znaleziono. 

Praca

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (20)

#84953

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem przez pewną osobę postrzegana jako tzw. 'feministka' (nie był to komplement, ale cóż :p), bo nie wyobrażam sobie siedzieć w domu, sprzątać, gotować i czekać, aż chłop mi fundnie wakacje, a do szczęścia zamiast dziecka wystarczy mi póki co kot. No i fajnie - chociaż swój feminizm widzę raczej w kategorii bycia kobietą świadomą (przeważnie) swojej wartości, samodzielną, w miarę zaradną i pracującą na własny rachunek, a jednocześnie uważam, że kobieta nie jest mężczyzną i na odwrót - lodówki na moje szóste piętro sama nie wniosę. Nie trzeba się zgadzać z tą definicją, ale będzie o (ultra)feminizmie w pracy.

Pracuję w miejscu, gdzie obowiązuje dress code. Dla pań są to pracownicze spódnice/sukienki plus manicure, makijaż i obcasy. Panowie również mają wyglądać schludnie.

Mam w pracy koleżankę, która na każdym kroku krytykuje te zasady. Twierdzi, że to dyskryminacja, że ona musi się malować, a koledzy nie mają wymogu np. noszenia szpilek. A mnie trafia szlag, jak to słyszę, bo dziewczyna doskonale wiedziała, gdzie się zatrudnia - mnie już na rozmowie kwalifikacyjnej poinformowano o tych zasadach. Takie argumenty do pani feministki nie docierają i wciąż robi wokół siebie szum.

Dla mnie cholernie głupi jest ten tok myślenia, bo do każdego miejsca pracy przypisany jest inny styl ubierania się. Przecież do pracy w magazynie nie pójdę w garsonce pasującej do biura, prawda?

Ja też nie żyłam na początku w przyjaźni z wysokimi obcasami, a już na pewno miałam wrogie stosunki z rajstopami (brrr!), ale kiedy się zatrudniałam, uważałam, że wypłata wyższa niż ta mityczna 'średnia krajowa' jest warta poświęceń.

Irytuje mnie, że takie osoby czynią słowo 'feminizm' obelgą, przecież nikt nie broni mojej koleżance znalezienia pracy, w której będą panować inne zasady. Jestem pewna, że gdyby koleżanka zatrudniła się w kopalni czy też postanowiła zostać spawaczem, nikt nie wymagałby od niej noszenia spódnicy.

EDIT: Nie sprecyzowałam, jak wygląda męski strój. Jest on dosyć mocno wieczorowy i obejmuje białą koszulę i "lakierki" na nogach, kierownicy noszą garnitury. Moja koleżanka chciałaby im ufundować szpilki i makijaż, co do którego też nie ma dużych wymogów. U mnie można po prostu przejechać usta szminką i już jest makijaż, to samo się tyczy paznokci - bezbarwny lakier też się liczy. Może w głównych "działach", gdzie kontakt z klientem jest większy, są też większe wymagania, niemniej jednak uważam, że wiedziałam, gdzie się zatrudniam i nie ma co narzekać na makijaż.

EDIT2: Poprzez mocno wieczorowy strój mam na myśli pełen "mundurek". Nie chcę opisywać dokładnie, jakie to są ubrania, bo pracuję w specyficznym lokalu. Kobiety mają identyczne stroje, jak mężczyźni, tylko zamiast spodni noszą spódnice. Sukienki są dla "damskich" działów (a to dopiero jest dyskryminacja!).

Feminizm w pracy

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (131)

#84739

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam transporter na kota w formie 'torbo-plecaka'. Z tylu wygląda jak każdy zwykły plecak.

Miejsce akcji: pociąg Kolei Dolnośląskich, linia Wrocław - Lichkov.

Póki (jeszcze) nie było tłumów, położyłam plecak z kotem tyłem do przejścia, a przodem (siatką) do mnie, żeby Menda była spokojniejsza. Po chwili wkroczyła ONA  - wielkie, wredne babsko. Mnóstwo wolnych miejsc, ale ona upatrzyła to obok mnie. Marudząc coś o torbach na siedzeniach i braku wychowania, zrzuciła plecak na podłogę.  Z kotem. 

Na mój wybuch oburzenia (wszak Menda, jak każde żywe stworzenie, ból odczuwa i na krzywdę wszelaką jest podatna) babol odpowiedział, że trzeba było zostać w domu.

Ja warknęłam tylko, że trzeba było przeprosić, a nie rzucać bagażem.

PS: Pisząc to nadal umilam babsku podróż Huntelem, co prawda na słuchawkach, ale bardzo mocnych słuchawkach.
PS2: Brutalnie wyrwana ze snu Menda darła pyska przez dobre 5 minut. A Menda umie się drzeć. :)
Szkoda, że innym ludziom też pewnie przeszkadzała.

Koleje Dolnośląskie

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (199)