Profil użytkownika
Weber92
Zamieszcza historie od: | 31 stycznia 2011 - 1:03 |
Ostatnio: | 19 lipca 2011 - 17:34 |
O sobie: |
Przyszły student filologii angielskiej. Organista. Już nie maturzysta, bo wygląda na to, że zdałem ;) Piekielny - czasami. |
- Historii na głównej: 21 z 34
- Punktów za historie: 4560
- Komentarzy: 172
- Punktów za komentarze: 1241
Z serii "Krótkie, absurdalne historyjki rodem z zakupów i nie tylko"
1.
Poruszam się o kulach, co niestety nie sprawia, abym był uprzywilejowany w polskiej komunikacji miejskiej. Szczęśliwie, przed świętami poznałem na przystanku sympatycznego, czarnoskórego chłopaka. Nie tylko pomógł mi wsiąść i wysiąść z autobusu, ale również towarzyszył mi przez całą drogę (jako, że jechaliśmy w jedną stronę). Wysiedliśmy tuż obok sklepu spożywczego. Wszedłem tam, mój nowy kumpel również. Pech chciał, że jego zaatakowała pewna babcia.
- O Boże, Murzyn?! Murzyn w normalnym sklepie? Panie (do mnie), pan poznaje tę czarną mordę?! Murzyn!!
(chodziło jej o to "czy pan widzi?").
- Jasne, że poznaję - powiedziałem spokojnie. - Swojego faceta miałbym nie poznać?
Babcia wyszła ze sklepu. Chyba Murzyn i "pedał" w jednym sklepie to za dużo. A "Murzyn" śmiał się razem ze mną.
2.
Wielki Piątek, kiosk.
Ja: Nevady czerwone poproszę.
Kioskarka: Nie sprzedam.
Ja: Potrzebny pani dowód osobisty?
K: Nie, nie sprzedam, bo post jest.
Ja: A skąd pani wie, że jestem katolikiem?
K: Ja pana w kościele widuję, to pan będzie tym nowym organistą, nie? No. To powinien pan dziś pościć. Nie sprzedam. Nie mogłabym później spojrzeć proboszczowi w oczy.
Ja: ...
3.
Inny sklep, w którym próbowałem kupić fajki (i udało się!).
Ja: Nevady mentolowe...
Ekspedientka: A dowód?
(spojrzała na mnie wzrokiem typu "i co teraz, gnojku?")
Ja: Eee... a mam dowód!
E: Kurczę... a założyłam się z koleżanką, że udupię dzisiaj pięciu gówniarzy pod rząd.
4.
Uczę się na organistę i w święta dostałem "zadanie specjalne". Pod koniec mszy świętej ksiądz powiedział:
- I dziękujemy Filipowi W. za to, że zgodził się zastąpić naszego chorego organistę. Polecajmy go Bogu w modlitwie.
- A to był dziś jakiś organista? - spytała swojego męża lekko głucha babcia.
- Był... ale tak się darłaś, że go przekrzyczałaś.
(historię opowiedziała mi mama, która siedziała za nimi w ławkach).
1.
Poruszam się o kulach, co niestety nie sprawia, abym był uprzywilejowany w polskiej komunikacji miejskiej. Szczęśliwie, przed świętami poznałem na przystanku sympatycznego, czarnoskórego chłopaka. Nie tylko pomógł mi wsiąść i wysiąść z autobusu, ale również towarzyszył mi przez całą drogę (jako, że jechaliśmy w jedną stronę). Wysiedliśmy tuż obok sklepu spożywczego. Wszedłem tam, mój nowy kumpel również. Pech chciał, że jego zaatakowała pewna babcia.
- O Boże, Murzyn?! Murzyn w normalnym sklepie? Panie (do mnie), pan poznaje tę czarną mordę?! Murzyn!!
(chodziło jej o to "czy pan widzi?").
- Jasne, że poznaję - powiedziałem spokojnie. - Swojego faceta miałbym nie poznać?
Babcia wyszła ze sklepu. Chyba Murzyn i "pedał" w jednym sklepie to za dużo. A "Murzyn" śmiał się razem ze mną.
2.
Wielki Piątek, kiosk.
Ja: Nevady czerwone poproszę.
Kioskarka: Nie sprzedam.
Ja: Potrzebny pani dowód osobisty?
K: Nie, nie sprzedam, bo post jest.
Ja: A skąd pani wie, że jestem katolikiem?
K: Ja pana w kościele widuję, to pan będzie tym nowym organistą, nie? No. To powinien pan dziś pościć. Nie sprzedam. Nie mogłabym później spojrzeć proboszczowi w oczy.
Ja: ...
3.
Inny sklep, w którym próbowałem kupić fajki (i udało się!).
Ja: Nevady mentolowe...
Ekspedientka: A dowód?
(spojrzała na mnie wzrokiem typu "i co teraz, gnojku?")
Ja: Eee... a mam dowód!
E: Kurczę... a założyłam się z koleżanką, że udupię dzisiaj pięciu gówniarzy pod rząd.
4.
Uczę się na organistę i w święta dostałem "zadanie specjalne". Pod koniec mszy świętej ksiądz powiedział:
- I dziękujemy Filipowi W. za to, że zgodził się zastąpić naszego chorego organistę. Polecajmy go Bogu w modlitwie.
- A to był dziś jakiś organista? - spytała swojego męża lekko głucha babcia.
- Był... ale tak się darłaś, że go przekrzyczałaś.
(historię opowiedziała mi mama, która siedziała za nimi w ławkach).
dzieła zebrane:)
Ocena:
794
(900)
Z serii "Krótkie, absurdalne...
1. U weterynarza. W kolejce czekała moja mama z kotem, nastolatek z dobermanem i dziewczyna z małym, wykastrowanym kundelkiem. Chłopak być może wiedział, że z ludzi nie wolno się naśmiewać, ale... nigdzie nie było mowy o psach.
- Ale brzydki pies (rechot). Nie stać cię na lepszego? (śmiech). Oooo, ten kundel nie ma jaj! (rechot)
- Taaaak - westchnęła dziewczyna. - Coś was łączy.
Cham "zgasł" natychmiast.
2. Historia z dzisiejszego dnia. Po uroczystym zakończeniu roku szkolnego klas maturalnych poszedłem z kolegą do baru, żeby, mówiąc kolokwialnie, oblać fakt ukończenia liceum.
- Piwo dla absolwentów! - krzyknęliśmy już przy wejściu.
Barman spojrzał najpierw na mnie, później na mojego kolegę, wreszcie na nasze "teczki" z wdzięcznym napisem "ABSOLWENT".
- Witam, witam! Dzisiaj jeszcze jako klienci, czy od razu składacie CV?
1. U weterynarza. W kolejce czekała moja mama z kotem, nastolatek z dobermanem i dziewczyna z małym, wykastrowanym kundelkiem. Chłopak być może wiedział, że z ludzi nie wolno się naśmiewać, ale... nigdzie nie było mowy o psach.
- Ale brzydki pies (rechot). Nie stać cię na lepszego? (śmiech). Oooo, ten kundel nie ma jaj! (rechot)
- Taaaak - westchnęła dziewczyna. - Coś was łączy.
Cham "zgasł" natychmiast.
2. Historia z dzisiejszego dnia. Po uroczystym zakończeniu roku szkolnego klas maturalnych poszedłem z kolegą do baru, żeby, mówiąc kolokwialnie, oblać fakt ukończenia liceum.
- Piwo dla absolwentów! - krzyknęliśmy już przy wejściu.
Barman spojrzał najpierw na mnie, później na mojego kolegę, wreszcie na nasze "teczki" z wdzięcznym napisem "ABSOLWENT".
- Witam, witam! Dzisiaj jeszcze jako klienci, czy od razu składacie CV?
dzieła zebrane
Ocena:
930
(1044)
Mieliśmy z mamą ulubioną księgarnię. Mówię "mieliśmy" ponieważ odkąd pojawiła się w niej nowa sprzedawczyni - zupełnie straciliśmy do niej zaufanie. Kilka tygodni temu mama udała się do owej księgarni w celu zakupienia albumu na prezent i chciała, aby sprzedawczyni pomogła jej w wyborze. Akurat u paniusi na zapleczu przebywał z wizytą jej chłopak. Chyba nawet nie zauważyła, że ktoś wszedł.
- Dzień dobry - powiedziała mama.
- Chwila! - rozległ się głos z zaplecza, a zaraz potem mama usłyszała słodkie szeptanie o kochaniu, misiach i tym podobnych.
- Czy mogłabym rzucić okiem na albumy o podróżach? - spytała mama.
- Proszę niczego nie dotykać, ja zaraz do pani wyjdę! - odparł jej ten sam głos z zaplecza.
Mama czekała ładnych dziesięć minut, w tym czasie zdążyła przyjść inna klientka.
- Proszę pani, tu są klienci! - zawołała zniecierpliwiona mama.
- Zaraz! Nie widzi pani, że załatwiam sprawę?
"Sprawa" z lekka z się przeciągała, w końcu mama, która ma (na nieszczęście sprzedawczyni) bardzo dobry słuch usłyszała jeszcze cichszy szept na zapleczu:
- Czekaj chwilę, tylko obsłużę tę upierdliwą wariatkę.
Paniusia wyszła i tonem jak gdyby nic się nie stało zapytała:
- Pani coś chciała?
- Nie. Już nic.
Mama trzasnęła drzwiami i opuściła księgarnię raz na zawsze.
- Dzień dobry - powiedziała mama.
- Chwila! - rozległ się głos z zaplecza, a zaraz potem mama usłyszała słodkie szeptanie o kochaniu, misiach i tym podobnych.
- Czy mogłabym rzucić okiem na albumy o podróżach? - spytała mama.
- Proszę niczego nie dotykać, ja zaraz do pani wyjdę! - odparł jej ten sam głos z zaplecza.
Mama czekała ładnych dziesięć minut, w tym czasie zdążyła przyjść inna klientka.
- Proszę pani, tu są klienci! - zawołała zniecierpliwiona mama.
- Zaraz! Nie widzi pani, że załatwiam sprawę?
"Sprawa" z lekka z się przeciągała, w końcu mama, która ma (na nieszczęście sprzedawczyni) bardzo dobry słuch usłyszała jeszcze cichszy szept na zapleczu:
- Czekaj chwilę, tylko obsłużę tę upierdliwą wariatkę.
Paniusia wyszła i tonem jak gdyby nic się nie stało zapytała:
- Pani coś chciała?
- Nie. Już nic.
Mama trzasnęła drzwiami i opuściła księgarnię raz na zawsze.
Księgarnia
Ocena:
458
(600)
Historia jest raczej do śmiechu, niż piekielna, ale zaryzykuję. Dwa dni temu po raz pierwszy od powrotu ze szpitala wyszedłem z domu sam, bez "obstawy". Wyglądałem dość kiepsko, zwłaszcza że poruszam się teraz o kulach. Wstąpiłem do sklepu po fajki.
Ja: Nevady czerwone poproszę.
Ekspedientka: A osiemnaście jest?
Ja: (z uśmiechem) A nie jest? Jak pani sądzi na oko?
E: Na oko, to będzie z pięćdziesiątka, ale zna pan przepisy.
Ja: Nevady czerwone poproszę.
Ekspedientka: A osiemnaście jest?
Ja: (z uśmiechem) A nie jest? Jak pani sądzi na oko?
E: Na oko, to będzie z pięćdziesiątka, ale zna pan przepisy.
Jakiś tam
Ocena:
723
(875)
Historia mojego kumpla, który udał się do salonu [tu nazwa sieci] w celu zakupienia ładowarki.
Tomek: Najprostszą ładowarkę do Nokii proszę, o taką (pokazuje końcówkę uszkodzonej ładowarki).
Sprzedawca: Będzie 20 złotych, zaraz przyniosę.
Tomek rzucił banknot na ladę, sprzedawca zgarnął pieniądze i poszedł po ładowarkę. Minęło 5 minut.
S: Niestety, nie mamy w tej chwili.
T: A pieniądze?
S: Jakie pieniądze?
T: Położyłem tu 20 zł, a pan je wziął.
S: Jestem pewien, że nic pan tu nie kładł.
T: Banknot leżał na ladzie! I proszę, żeby pan mi go oddał!
S: Ja lepiej wiem, co leżało na ladzie, bo to moja lada, nie pańska.
Tym razem Tomek miał farta, bo jakaś pani ośmieliła się stanąć po jego stronie - jako świadek, że rzeczywiście kładł tam pieniądze. Trzeba tylko dodać, że sprzedawca, oddając co nie jego, miał wyjątkowo kwaśną minę. Zwłaszcza, że musiał przeprosić za "pomyłkę".
Tomek: Najprostszą ładowarkę do Nokii proszę, o taką (pokazuje końcówkę uszkodzonej ładowarki).
Sprzedawca: Będzie 20 złotych, zaraz przyniosę.
Tomek rzucił banknot na ladę, sprzedawca zgarnął pieniądze i poszedł po ładowarkę. Minęło 5 minut.
S: Niestety, nie mamy w tej chwili.
T: A pieniądze?
S: Jakie pieniądze?
T: Położyłem tu 20 zł, a pan je wziął.
S: Jestem pewien, że nic pan tu nie kładł.
T: Banknot leżał na ladzie! I proszę, żeby pan mi go oddał!
S: Ja lepiej wiem, co leżało na ladzie, bo to moja lada, nie pańska.
Tym razem Tomek miał farta, bo jakaś pani ośmieliła się stanąć po jego stronie - jako świadek, że rzeczywiście kładł tam pieniądze. Trzeba tylko dodać, że sprzedawca, oddając co nie jego, miał wyjątkowo kwaśną minę. Zwłaszcza, że musiał przeprosić za "pomyłkę".
brak danych
Ocena:
649
(753)
Historię opowiedział mi znajomy lekarz pediatra, do którego mam pełne zaufanie i jestem święcie przekonany, że on tego nie wymyślił. Przyszedł do niego pacjent z córeczką. Kiedy doktor badał dziecko, facet spytał "przy okazji", czy to normalne, że jego żona ma okres przez dwadzieścia (!!!) dni w miesiącu.
- Przepraszam... że niby ile?! - spytał lekarz.
- Dwadzieścia, dobrze pan usłyszał. Wie pan, ja nigdy nie byłem dobry z anatomii, ale wydawało mi się, że miesiączki to krócej trwają... dziesięć, dwanaście dni.
Doktora zamurowało, ale nie skomentował tej dość pokaźnej niewiedzy pacjenta (swoją drogą, młodego).
- To zawsze tak jest?
- Co najmniej pół roku.
Doktor natychmiast kazał umówić żonę na wizytę do ginekologa, a że miał akurat takowego kolegę, obiecał, że się z nim skontaktuje i postara się jak najszybciej zapisać panią X na badanie. Wymienili się numerami, facet podziękował. Lekarz obietnicę spełnił, po czym zadzwonił do faceta, żeby poinformować go o terminie wizyty.
- Pan wybaczy, doktorze... - powiedział facet. - Tego ginekologa to już nie trzeba. Udawała, żmija jedna, żeby się od małżeńskich obowiązków wymigać.
Dlaczego, do cholery, nie powoływała się na przekonania filozoficzno-religijne? Argument stary jak świat, ale za to trudny do podważenia.
- Przepraszam... że niby ile?! - spytał lekarz.
- Dwadzieścia, dobrze pan usłyszał. Wie pan, ja nigdy nie byłem dobry z anatomii, ale wydawało mi się, że miesiączki to krócej trwają... dziesięć, dwanaście dni.
Doktora zamurowało, ale nie skomentował tej dość pokaźnej niewiedzy pacjenta (swoją drogą, młodego).
- To zawsze tak jest?
- Co najmniej pół roku.
Doktor natychmiast kazał umówić żonę na wizytę do ginekologa, a że miał akurat takowego kolegę, obiecał, że się z nim skontaktuje i postara się jak najszybciej zapisać panią X na badanie. Wymienili się numerami, facet podziękował. Lekarz obietnicę spełnił, po czym zadzwonił do faceta, żeby poinformować go o terminie wizyty.
- Pan wybaczy, doktorze... - powiedział facet. - Tego ginekologa to już nie trzeba. Udawała, żmija jedna, żeby się od małżeńskich obowiązków wymigać.
Dlaczego, do cholery, nie powoływała się na przekonania filozoficzno-religijne? Argument stary jak świat, ale za to trudny do podważenia.
Ocena:
483
(677)
Wracałem do domu z gitarą na plecach i wstąpilem po drodze do sklepu po wodę.
Ekspedientka: Przepraszam, tu z bronią nie wolno...
Ja: Z jaką bronią?
E: To co pan trzyma na plecach to chyba karabin, nie?
Odwróciłem się do niej plecami, żeby dobrze widziała.
Ja: Tak się składa (śmiech), że to jest gitara.
E: Akurat. Już tu taki jeden był, co niby komórkę trzymał w etui, a tam był scyzoryk i on mi tym scyzorykiem groził! Źle panu z oczu patrzy...
(Co prawda, to prawda - z brodą i w glanach wyglądałem jak rasowy rozbójnik!)
Wyjąłem zatem zawartość mojego pokrowca i pokazałem jej.
E: Rzeczywiście, gitara... Ale to prawdziwa?
Ja: (śmiech) Co mam pani zagrać?
W sklepie chwilowo nie było nikogo. Babka chyba jest fanką Kaczmarskiego, bo wybrała sobie "Jałtę" z jego repertuaru. Tutaj się na szczęście dogadaliśmy - ja też go uwielbiam.
Ekspedientka: Przepraszam, tu z bronią nie wolno...
Ja: Z jaką bronią?
E: To co pan trzyma na plecach to chyba karabin, nie?
Odwróciłem się do niej plecami, żeby dobrze widziała.
Ja: Tak się składa (śmiech), że to jest gitara.
E: Akurat. Już tu taki jeden był, co niby komórkę trzymał w etui, a tam był scyzoryk i on mi tym scyzorykiem groził! Źle panu z oczu patrzy...
(Co prawda, to prawda - z brodą i w glanach wyglądałem jak rasowy rozbójnik!)
Wyjąłem zatem zawartość mojego pokrowca i pokazałem jej.
E: Rzeczywiście, gitara... Ale to prawdziwa?
Ja: (śmiech) Co mam pani zagrać?
W sklepie chwilowo nie było nikogo. Babka chyba jest fanką Kaczmarskiego, bo wybrała sobie "Jałtę" z jego repertuaru. Tutaj się na szczęście dogadaliśmy - ja też go uwielbiam.
Ocena:
586
(824)
Historia z dzisiejszego ranka. Zapisałem się do lekarza rodzinnego, poszedłem; kolejka spora - dobra, czekam. Chwilę po mnie przyszła starsza pani i ojciec z ok. 7 - letnią dziewczynką na rękach. Dziecko blade, widać, że ma wysoką gorączkę. W mojej przychodni generalnie jest tak, że nikt nie patrzy na numerki, pacjenci wchodzą w takiej kolejności, jak przyszli. Tak się jednak złożyło, że według listy ja miałem być pierwszy, później ta paniusia, a za nią ojciec z córeczką. Dziewczynka zaczęła wymiotować, więc ojciec zapytał, czy mogliby wejść przede mną. Miałem czas - spoko, co mi szkodzi. I wtedy rozpętało się piekło...
Lekarka: Pan W., zapraszam,
Ja: Przepraszam, niech lepiej ten pan wejdzie przede mną.
Dziewczynka wyglądała jak nieprzytomna, więc pani doktor od razu ich przyjęła.
Staruszka, która stała za mną: A pan to ma tak dużo czasu?
Ja: Jak widać mam.
S: Patrzcie no, teraz każdego bachora z byle katarem zacznie przepuszczać, a ze mną to już nikt się nie liczy!
Ja: Widziała pani, jak ten dzieciak wyglądał?
S: A co mnie obchodzi cudzy bachor? Ile można w kolejce czekać?! Może ja też źle się czuję! Skąd pan wie, że nie mam raka, co?!
Ja: Jakoś po pani nie widać.
S: No co za cham! Za moich czasów to młodzież starszych szanowała! A poza tym, dla dzieci jest inna przychodnia.
(w której, na marginesie, kolejka zajmowała dwa korytarze i jeszcze kawałek)
Jakiś pan: Da pani spokój, co pani szkodzi poczekać? Ja też czekam i jakoś rogi mi od tego nie rosną.
S: To karygodne! Jak można tak starszych ludzi traktować?! Ja to zgłoszę! Zgłoszę i już, bo to nie do pomyślenia!
Nikt nie skomentował. Minęło 10 minut.
S: I teraz będą tam siedzieć Bóg wie jak długo. Co on na ploty przylazł?! Ja też chora jestem! I mnie nikt po znajomości nie przepuści!
Jakiś pan: Jak pani taka chora, to niech siedzi cicho.
Oberwało się wszystkim. Mnie - wiadomo za co. Tamtemu panu - za to, że stanął po mojej stronie. Ojcu z córeczką - bo ośmielił się poprosić o przepuszczenie. Przypuszczam, że również pani doktor, za to, że nie przestrzega zasady "numerków".
Lekarka: Pan W., zapraszam,
Ja: Przepraszam, niech lepiej ten pan wejdzie przede mną.
Dziewczynka wyglądała jak nieprzytomna, więc pani doktor od razu ich przyjęła.
Staruszka, która stała za mną: A pan to ma tak dużo czasu?
Ja: Jak widać mam.
S: Patrzcie no, teraz każdego bachora z byle katarem zacznie przepuszczać, a ze mną to już nikt się nie liczy!
Ja: Widziała pani, jak ten dzieciak wyglądał?
S: A co mnie obchodzi cudzy bachor? Ile można w kolejce czekać?! Może ja też źle się czuję! Skąd pan wie, że nie mam raka, co?!
Ja: Jakoś po pani nie widać.
S: No co za cham! Za moich czasów to młodzież starszych szanowała! A poza tym, dla dzieci jest inna przychodnia.
(w której, na marginesie, kolejka zajmowała dwa korytarze i jeszcze kawałek)
Jakiś pan: Da pani spokój, co pani szkodzi poczekać? Ja też czekam i jakoś rogi mi od tego nie rosną.
S: To karygodne! Jak można tak starszych ludzi traktować?! Ja to zgłoszę! Zgłoszę i już, bo to nie do pomyślenia!
Nikt nie skomentował. Minęło 10 minut.
S: I teraz będą tam siedzieć Bóg wie jak długo. Co on na ploty przylazł?! Ja też chora jestem! I mnie nikt po znajomości nie przepuści!
Jakiś pan: Jak pani taka chora, to niech siedzi cicho.
Oberwało się wszystkim. Mnie - wiadomo za co. Tamtemu panu - za to, że stanął po mojej stronie. Ojcu z córeczką - bo ośmielił się poprosić o przepuszczenie. Przypuszczam, że również pani doktor, za to, że nie przestrzega zasady "numerków".
poczekalnia
Ocena:
588
(696)
Kancelaria parafialna. Młode narzeczeństwo negocjuje z księdzem cenę uroczystości ślubnej.
[P]rzyszły pan młody: - Czy nie wydaje się księdzu, że ta cena jest za wysoka jak na skromny ślub. Nie chcemy nic widowiskowego, skromne przybranie, tylko rodzina i przyjaciele.
[K]siądz: - Ja rozumiem, że dla państwa to szczególny dzień i że chcieliby państwo obyć się bez większych problemów, ale takie są ceny.
[P]: - Nic ksiądz nie rozumie.
[K]: - Rzeczywiście, nie odczuwam tego tak jak pan, bo nigdy się nie żeniłem, ale...
[P]: - W takim razie, po co księdzu tyle pieniędzy?
[P]rzyszły pan młody: - Czy nie wydaje się księdzu, że ta cena jest za wysoka jak na skromny ślub. Nie chcemy nic widowiskowego, skromne przybranie, tylko rodzina i przyjaciele.
[K]siądz: - Ja rozumiem, że dla państwa to szczególny dzień i że chcieliby państwo obyć się bez większych problemów, ale takie są ceny.
[P]: - Nic ksiądz nie rozumie.
[K]: - Rzeczywiście, nie odczuwam tego tak jak pan, bo nigdy się nie żeniłem, ale...
[P]: - W takim razie, po co księdzu tyle pieniędzy?
kancelaria parafialna
Ocena:
882
(1166)
Do biblioteki przychodzi odpicowana [P]aniusia w średnim wieku.
[P]: Ja chciałam wypożyczyć "Lalkę" Sienkiewicza.
[B]ibliotekarka: O czymś takim jeszcze nie słyszałam.
[P]: Przepraszam, ale to jest podstawowa wiedza! Kto panią do pracy przyjął? Nawet moja córka wie takie rzeczy!
[B]: Jak kiedyś do mnie przyjdzie, na pewno ją rozpoznam.
Oburzona paniusia wyszła z biblioteki. Bibliotekarka spojrzała na mnie zrezygnowanym wzrokiem.
[B]: Całe szczęście, bo gdybym jej dała "Lalkę" Prusa pewnie wykłócałaby się, że dostała złą książkę.
Okazało się, że takie akcje wcale nie są rzadkością.
[P]: Ja chciałam wypożyczyć "Lalkę" Sienkiewicza.
[B]ibliotekarka: O czymś takim jeszcze nie słyszałam.
[P]: Przepraszam, ale to jest podstawowa wiedza! Kto panią do pracy przyjął? Nawet moja córka wie takie rzeczy!
[B]: Jak kiedyś do mnie przyjdzie, na pewno ją rozpoznam.
Oburzona paniusia wyszła z biblioteki. Bibliotekarka spojrzała na mnie zrezygnowanym wzrokiem.
[B]: Całe szczęście, bo gdybym jej dała "Lalkę" Prusa pewnie wykłócałaby się, że dostała złą książkę.
Okazało się, że takie akcje wcale nie są rzadkością.
biblioteka
Ocena:
856
(1062)
‹ pierwsza < 1 2 3 > ostatnia ›