Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Yassamet

Zamieszcza historie od: 31 marca 2011 - 17:16
Ostatnio: 18 lipca 2017 - 1:16
Gadu-gadu: 9205749
O sobie:

Studentka nie do końca czująca się pewnie w świecie dorosłych, fanka mangi i anime, obecnie rozglądająca się za jakąś pracą.

  • Historii na głównej: 9 z 41
  • Punktów za historie: 4497
  • Komentarzy: 37
  • Punktów za komentarze: 38
 

#72566

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Działo się to ponad 15 lat temu, miałam wówczas 6 lat i nie pamiętam idealnie.

Jechałam z mamą autobusem komunikacji miejskiej. Dla młodszych userów, co nie znają realiów: wówczas autobusy były wysokie, tuż za wejściem znajdowały się 2 schodki, a same metalowe drzwi otwierały się z hukiem.
Wracając - w autobusie byłyśmy chyba tylko my (albo ze dwoje dodatkowych ludzi, których mogę nie pamiętać). Autobus zwalnia i podjeżdża na nasz przystanek, więc z mamą podchodzimy do wyjścia. Kierowca otworzył drzwi, ale - jechał. Nie zatrzymał się, prędkość co prawda niska, ale jednak. Mama wysiadła w biegu. Ja dzieckiem byłam płochliwym, nie odważyłam się. Drzwi się zamknęły.

Podejrzewam, że gdyby mama nie zaczęła uderzać w bok autobusu, to bym pojechała dalej. Bo kierowcy nie chciało się zatrzymać.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (265)

#72917

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bookcrossing - idea, którą najkrócej można w naszym języku napisać jako "Zostaw książkę, którą przeczytałeś i weź jedną z zebranych". W ogólności akcja ta ma na celu wprawienie książek w ruch, wymianę książka za książkę.

Pewne miasto w Polsce postanowiło wprowadzić tę akcję u siebie, choć kierowana jest w tym wypadku bardziej do dzieci i młodzieży. Takie dwa w jednym - promowanie czytania w ogóle i zachęcanie najmłodszych. W tym celu zostały po mieście rozstawione nieduże, nikomu nie przeszkadzające skrzynki w miejscach publicznych, takich jak dworzec czy galeria handlowa. Nie przewidziano jednak jednego...

Te skrzynki stoją puste. I nie to, że nikt tego nie rozpoczął - widziałam dni, kiedy skrzynki były pełne, poza tym na stronie akcji czasem wpadają zdjęcia dzieciaków dzielących się woluminami. Tylko że ludzie nie rozumieją słowa "wymiana", książka leży, to zabierają. Jak dla mnie to jest wręcz kradzież.
I jak tu władze mają liczyć na ludzką uczciwość?

miasto

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 343 (363)
zarchiwizowany

#72278

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie tak dawno wpadł tutaj wpis o tym, jaką przyszłość mają młodzi lekarze. Postanowiłam, że też się podzielę czymś ze swojej strony, choć ja jeszcze studiuję.

Otóż, ambitny uczeń po liceum pójdzie sobie na studia naukowe i pełen nadziei i pasji przysiądzie do pierwszych całek i różniczek. Pierwszy rok mu minie, ale na kolejnych zaczyna gromadzić wiedzę, którą niewiele osób może się poszczycić. Modele atomów - ten Bohra był najłatwiejszy, student uczy się rozłożenia elektronów na powłokach, sił między nukleonami i samej ekspozycji nukleonów, uczy się kwarków, jak ewoluują, jak się zachowują przy rozpadach. Student uczy się całek, podwójnych, potrójnych, hiperbolicznych, wszelkich "sztuczek" do ich wyliczania. Uczy się szacować, poprawiać ciągle funkcje, których początkowo nie zna, ponieważ każdy przypadek jest inny. Uczy się rozwijania funkcji w szereg Tailora, Laplasjanu, funkcji Lagrange'a, pamięta każdą tabelkę ich właściwości, w jakich przestrzeniach działają. Uczy się całej analizy Fouriera. Do tego dochodzi wiedza specjalistyczna, której tu oszczędzę.
Tego uczy się w rok. Na kolejnych latach kolejne partie wiedzy, często rosnące jak 2 do potęgi x.

Student z taką ilością wiedzy ma też świadomość, że nie wykorzysta jej, jeśli nie osiągnie doktoratu, a jeśli osiągnie doktorat, to aby dalej rozwijać pasję, najlepiej aby wyjechał. Zatem powinien się nauczyć języka angielskiego perfekt, a przy okazji dobrze by było nauczyć się też języka kraju, do którego się wybiera - bowiem Wielka Brytania też nie jest pionierem w kwestiach odkryć, a do USA o wizę nie tak łatwo. No chyba że Kanada...

Dlaczego nie Polska? W Polsce pracę najłatwiej by mu było zyskać na uczelni, w roli naukowca-teoretyka oraz wykładowcy. A student widzi swoich profesorów i nieraz słyszy. Nasza uczelnia nie przyjmuje nowych pracowników, bo nie ma pieniędzy, na innych uczelniach etat wykładowcy z tej dziedziny, to 2-3 tysiące brutto.
Rok temu musieliśmy odbyć poważną rozmowę z człowiekiem wysłanym przez władze uczelniane. Ta rozmowa się odbywała, ponieważ władze wolałyby zamknąć nasz instytut, ponieważ przynosi straty, a i studentów mało. To prawda, mało nas (piątka na trzecim roku), bo studia są trudne i niepewny jest zawód. To prawda, instytut jest mało dochodowy, bo wykładowcy są pasjonatami, nie katami - oni CHCĄ nas nauczyć i tłumaczą po cztery-pięć razy, dzięki czemu niewielu studentów jest "uwalonych". A ponadto trzeba wykładowcom płacić, remont czasem robić, ostatnio ktoś nam się włamał do budynku i go okradł z kilku rzeczy.

I załóżmy, że taki student kończy te studia, zostaje w Polsce, a więc zostaje wykładowcą, bowiem Polska nie posiada ośrodków badań naukowych. Ten student, zarabiając uczelnianą pensję, spotyka "kolegę" ze szkoły - ktoś, kto po liceum założył firmę i obecnie zarabia 7 tysięcy brutto na miesiąc.

Nie warto być naukowcem, moi państwo.
W sytuacji mojej (studenta wydziału fizyki, kierunek zachowam dla siebie) jest także dwoje moich znajomych. Jedno na archeologii, drugie na hipologii (nauka o koniach, jakby ktoś nie wiedział). Oboje gromadzący ogromną wiedzę, dla mnie często z kwestii niepojętych (pewnie moje aspekty też się im takie wydają), oboje mają świadomość, że o pracę w zawodzie ciężko.

Są studenci, są studia i wykładowcy. Na rynku nie ma konkurencji - ludzie po takich studiach ze sobą współpracują, często dobierają się w zespoły. To rynku nie ma, a fizyk, archeolog, czy hipolog nie otworzy własnej kancelarii, czy własnego gabinetu, by łączyć pasję z planem na życie.

Piszę to, bo momentami mną telepie przez takie myśli. Studiuję i będę studiować dla wiedzy, ale wiedzą się nie najem.

Polska

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 87 (177)

#70656

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Autobus miejski, dochodzi godzina 23, ostatni na tej trasie. W autobusie tylko ja i chłopak w dresie - ale ponieważ był cicho, nie puszczał muzyki, poruszał się niezbyt gwałtownie, to dla mnie osobiście nie zasługuje na miano "Dresa" ani "Seby".

Autobus miał trzy wyjścia: przy kierowcy, na środku i z tyłu, nie był długi, kierowca doskonale widział tylną ściankę pojazdu.
Pojazd zajeżdża na przystanek, chłopak podchodzi do drzwi z tyłu - siedziałam nieopodal, widzę wszystko. Autobus się zatrzymuje, otwierają się drzwi środkowe. I tyle. Miałam słuchawki w uszach, ale mimo to krzyknęłam do kierowcy frazę "Czy mógłby Pan otworzyć z tyłu?". Coś odkrzyknął, ale za późno zdjęłam słuchawkę. Chłopak mi zawtórował słowami "Otworzy Pan?".

Otworzył. Chłopak zaczął wysiadać, ale w tym momencie drzwi się zamknęły, łapiąc go za nogawkę, na dodatek autobus ruszył, przeciągając go metr po asfalcie. Na mój wyraźny okrzyk poddający normalność kierowcy pod znak zapytania tenże się zatrzymał i "uwolnił" chłopaka, rozważałam wysiadkę za nim, ale wstał, więc chyba nic mu nie było.
Skarga poszła.
Dalej nie kapuję, dlaczego kierowca tak się zachował.

MPK

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 381 (413)
zarchiwizowany

#69596

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niby to częste, niby problem powszechny, a jednak... coś mną mota.

Babcia moja ma lat ponad 70. Nie wiem dokładnie ile, babcia nie lubi o tym myśleć, ale podejrzewam, że to będzie coś w przedziale 72-75 lat. Babcia ma też problem z kolanem, ma zwyrodnienie, dostała skierowanie na operację kolana.
Nie jest tak, że babcia nie może całkowicie chodzić - ale jest różnie. Miała okres, że to kolano ją bardzo bolało i ledwie szła do sklepu, obecnie jest po rehabilitacji i potrafi spacerować całą godzinę. Ze względu jednak na te ostrzejsze bóle, co potrafią się objawić, ojciec mój (a babci syn) zawiózł ją do kliniki, gdzie tą operację robią.
Ba! Jednej z najlepszych w Polsce ponoć.
I owszem, babcia dostała termin operacji, zakwalifikowano ją. Na rok 2038.
Trzynaście lat oczekiwania. Jeśli do tej operacji dotrwa, będzie mieć 85-90 lat.
Jeśli dotrwa, sama to podkreśliła.
Jakieś zakończenie by się przydało, zatem: Ech...

NFZ

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (33)

#67295

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzień wakacyjny, śpię smacznie, a tu telefon.
Pani szuka korepetytora z matematyki.
Myślę sobie: jakieś dziecko nie zdało? Potwierdzam aktualność oferty.
Technikum, matura, Pani szuka pomocy dla męża.
Dobra, teraz pomyślałam o jakimś 40-letnim dorosłym ze szkoły dla dorosłych i się zaniepokoiłam. Pytam o preferowany dzień rozpoczęcia.
- Nie nie, proszę pani. Mąż ma maturę poprawkową 28 sierpnia i szukamy korepetytora na wtedy. Kogoś, kto pomoże rozwiązać zadania w trakcie matury.

Czyli Pan nie ma zamiaru się uczyć, tylko siedzieć z telefonem pod ławką i przesyłać mmsy zadań do osoby trzeciej, która to będzie mu rozwiązywać.
Wnoszę podanie o obowiązek pozostawienia telefonu przed salą egzaminacyjną.

korepetycje

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 374 (412)
zarchiwizowany

#67000

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś w mojej okolicy pociągi były wyjątkowo opóźnione. Wszystkie, jadące na zachód i na wschód. Opóźnienia wahały się między godzinnym a dwu-godzinnym. Wedle pani w okienku powodem tych opóźnień było... zawalone drzewo na torach.
Piekielne było to dla mnie, gdyż jechałam na egzamin, piekielne to pewnie było też dla wielu innych osób, które we Wrocławiu się przesiadały/też miały egzaminy. Pociąg kursuje średnio raz na godzinę, idąc w wersję pani w okienku te opóźnienia występowały wielokrotnie, więc pewnie w ciągu 3 godzin to drzewo tam leżało.

Niech mi ktoś powie, czy PKP ma jakieś procedury ds. ściągnięcia drzewa z torów?

PKP

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (20)
zarchiwizowany

#65938

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia opowiedziana mi przez taksówkarkę, dobre 2 tygodnie temu, nie pojawiła się, więc pozwolę sobie opublikować ją w jej imieniu. Pani taksówkarka zajmuje się też wynajmem pokoi (miasto studenckie, popyt duży).

Jeden z pokoi wynajmował pewien chłopak. Jegomość jednak z pojęciem "poprawny lokator" wiele wspólnego nie miał, bowiem imprezował ZA dużo, organizując te imprezy w swoim wynajmowanym pokoju, było przez to głośno i to zbyt często. Dodatkowo za często w pokoju tym poza jegomościem sypiało więcej osób. Właścicielka się zdenerwowała, podsycana głosem pozostałych lokatorów w innych pokojach i w końcu postawiła sprawę pod hasłem "Pan tu nie będzie mieszkał". Chłopak dostał ileś czasu (nie pamiętam) na wyniesienie siebie, swoich rzeczy i ogarnięcie pokoju, co stało się zgodnie z zaleceniami.
Ale... Właścicielka przychodzi, by skontrolować stan, odsuwa łóżko, a tu... transporter. Co lepsze - tuż obok kaloryfera (zima było, kaloryfer działał). Kobieta zagląda do środka, a tu mysz(!), biała, żywa. W zamkniętym transporterze, obok chodzącego "grzeja", jak to zwierzę tam się czuło, to święci tylko wiedzą... Podobnież jak dała myszy chleb, to zwierzę głodne się rzuciło, jakby dłuższy czas nie jadło.
Kobieta dzwoni do byłego lokatora. [W]łaścicielka [Ch]łopak:
[W] - Słuchaj, a co z tą myszą?
[Ch] - Jaką myszą?
[W] - No tą, co byłą w Twoim pokoju.
[Ch] - Jaką znowu myszą, wczoraj jeszcze zamiatałem, to nic mi nie biegało! (sic!)

Koniec końców myszka znalazła nowego właściciela wśród znajomych właścicielki, ale... jak tak można z żywym zwierzęciem? A jeśli ktoś mu ją "podrzucił", to jeszcze bardziej: jak tak można?!

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 56 (238)
zarchiwizowany

#65878

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historię, jaką tu przytoczę, nazwałabym z czystym sumieniem: dziwną. Nie tyle nienaturalną, co niezrozumiałą, dla mnie też piekielną, ale być może nie dla wszystkich.

Trzy razy w tygodniu jeżdżę koleją na uczelnię i później do domu. Podróż zajmuje mi około godzinę czasu w jedną stronę, przeznaczam ją na "pracę" na laptopie (nic zarobkowego, ale rzeczy na studia + hobbistyczne zajęcia).

Poniedziałek rano, wsiadam do pociągu i zajmuję strategiczne miejsce przy ściance z plastikowej szyby koło drzwi, które otworzą się dopiero na stacji końcowej (nauczyłam się, po której stronie jest peron na każdej stacji). Ludzie wsiedli, rozlokowali się, większość miejsc zajętych, a że mamy suchy, słoneczny dzień - siadam na ziemi. :) Naprawdę, jest mi tak wygodniej, pracować na laptopie łatwiej mi w pozycji "po turecku", niż kiedy maszyna mi zjeżdża z kolan przy siedzeniu na (niezbyt wygodnym) fotelu. Poza tym nikt mi się w ekran nie gapi.

W każdym razie jeszcze stoimy, więc skuliłam nogi pod brodę i jak widzę, idzie Pani [K]onduktor.
[K] - *spostrzegła mnie i wywróciła oczyma* Proszę zająć miejsce, o tam jest wolne. *kiwnęła głową w kierunku rzeczonym*
Ja: Dziękuję, ale wygodnie mi tu.
[K] - Ależ proszę, ktoś może się potknąć o Panią przy wchodzeniu lub wychodzeniu z pociągu!
Chciałam odrzec, że to będzie trudne (zajmowałam 1/4 powierzchni drzwi, dwie osoby mogły przejść obok), ale Pani podążyła dalej. Wracała po 2 minutach.
[K] - No... *cierpliwość zaczęła się kończyć* Proszę nie siedzieć w wejściu, tylko zająć miejsce wolne.
Ja: Kiedy ja naprawdę wolę siedzieć poziom niżej.
[K] - Nie, proszę Pani, w innych miejscach Pani może, ale nie w naszych pociągach.

...hm, uwłaczam im poprzez siedzenie na ziemi?
Koniec końców wylądowałam na fotelu, obok dziecka, które na całe szczęście spało całą drogę. Ino komputera nie chciałam włączać, bo boks z siedzeniami był pełny i niezbyt było miejsce na laptop.

Dla mnie osobiście to jest dziwne: chcę pozostawić miejsce wolne, chcę posiedzieć na podłodze, gdyby osoba starsza wsiadła później, miałaby możliwość spokojnego siedzenia (nie widziałam potem z miejsca drzwi) - a i tak lekkim przymusem przelokowano mnie na miejsce "dla ludzi". Po co?

koleje

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (35)
zarchiwizowany

#65723

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam w mieście o liczbie mieszkańców ponad 100 tys. Podobno to dużo...
Nos mi zaczął szwankować, lekarz pierwszego kontaktu dał mi skierowanie na prześwietlenie zatok i do laryngologa. Prześwietlenie zrobiłam godzinę po wyjściu od lekarza, teraz czas na laryngologa i tak w sumie to szybko by się przydało, bo sprawa się zrobiła kiepska też szybko.
1) W szpitalu laryngolog był, sama do niego chodziłam parę lat temu, to też tam się wybrałam najpierw.
- Pani, ale u nas nie ma przychodni laryngologicznej!
- Przecież była.
- No była, ale rok temu nie podpisaliśmy umowy z kasą chorych, teraz oddział został, a żeby na oddział, to musieliby Panią karetką przywieźć.
Szpital, w którym nie ma lekarza specjalisty, jeśli jeszcze funkcjonujesz, ciężko w to uwierzyć, ale tak jest. Cóż, miła Pani powiedziała mi, że jeden jest na ulicy X, drugi na Y, żebym próbowała.
2) Jedziemy na ulicę X.
- Najbliższy termin na maj.
- Em... Cóż. A prywatnie? - pytam, bo problem mam teraz i pozbycie się go jest priorytetem.
- To na koniec kwietnia, bo lekarz na urlopie.
...Eh. Jedziemy dalej.
3) Na Y nie chcieliśmy (ja i rodzice) jechać, bo to na drugim końcu miasta, ale jadąc osiedlem zauważyliśmy, że jest jakiś lekarz na ulicy Z. "Gdzie w tym mieście jest ulica Z?!" Pozostawiliśmy sprawę i pojechaliśmy do znajomego lekarza, co już raz mnie badał. Terminy przyjmowania: poniedziałek, środa, piątek - był wtedy wtorek, w środę jako jedynym dniu jestem wyłączona z powodu studiów, więc byłoby piątek. Wzięłam to jako ostateczność.
4) Przez szukanie w sieci znalazłam ulicę Z i tam właśnie mnie przyjęto, tyle, że prywatnie. Podobnież jeśli nie dostałabym leków w ciągu tygodnia, to przeszłoby mi to na schorzenie przewlekłe.

Piekielne dla mnie są dwie rzeczy:
1) Są osoby, które nie mogą się leczyć prywatnie. Więc mają czekać ponad miesiąc? I przez to narażać się na różne nieprzyjemności, mogące stale uszkodzić ich zmysły (u mnie to był węch, nie czułam zapachu, co wiąże się z ograniczonym poczuciem smaku) bądź inne organy? Są też lekarze, do których trzeba czekać latami, to co wtedy? Odciąć chyba problem.
2) Na całe miasto ponad 100 tysięczne przyjmuje 2-3 osoby w danej dziedzinie. Nie ma kliniki w szpitalu (niegdyś szpitalu wojewódzkim!). Czy tylko mi się to wydaje nieco... dziwne?

Medycyna

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (34)