Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Yassamet

Zamieszcza historie od: 31 marca 2011 - 17:16
Ostatnio: 18 lipca 2017 - 1:16
Gadu-gadu: 9205749
O sobie:

Studentka nie do końca czująca się pewnie w świecie dorosłych, fanka mangi i anime, obecnie rozglądająca się za jakąś pracą.

  • Historii na głównej: 9 z 41
  • Punktów za historie: 4497
  • Komentarzy: 37
  • Punktów za komentarze: 38
 
zarchiwizowany

#65721

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do końca kwietnia Polacy muszą złożyć zeznanie podatkowe.
(zanim zacznę - ja nie muszę tego jeszcze składać, nie wiem, czy składają to oświadczenie także emeryci oraz co jest dokładnie na tym dokumencie. Za błędy merytoryczne więc przepraszam, nie powinny mieć one wpływu na wydźwięk sprawy)

Aby zmniejszyć kolejki w Urzędach Skarbowych została wprowadzona (nie wiem, czy na terenie całego kraju, czy tylko w formie testu w naszym województwie - nie śledzę) możliwość składania tego oświadczenia przez Internet. Naturalnie Skarbówki dalej przyjmują oświadczenie w wersji papierowej, gdyż nie każdy ma komputer, nie każdy ma dostęp do sieci, a oświadczenie złożyć trzeba.

To tyle w teorii. Teraz postawmy sprawę w praktyce:
1) "Nie, ja nie będę przez żaden Internet wysyłać oświadczenia, bo ja nie wiem do kogo to trafi i kto to będzie widział! Żona pójdzie i złoży w urzędzie!"
Nie mówiła to osoba emerytowana, a obywatel pracujący, wydawało by się, człowiek potrafiący przyswoić nowinki techniczne. Innymi słowy system zmniejszania kolejek nie zadziała, bo obywatel boi się z niego skorzystać, ale że żona ma chore nogi i jechanie na miasto oraz stanie w skarbówce, to już go nie obchodzi. Dziecko w innym mieście studiuje, on sam w godzinach działania urzędu w pracy, to żona musi, bo Internet "jest zły".
2) Urząd Skarbowy niestety nie ułatwia szybkiego zmniejszania kolejki. Na osiem stanowisk stworzonych po to, by obywateli przyjąć działają 3. Obywatele nie są winni temu, że jest ich dużo, nie są też winni temu, że takie oświadczenie złożyć muszą, to też Skarbówka chyba... powinna umożliwić im załatwienie sprawy szybko? A może to tylko mój idealizm się włączył...
1+2) Jednak, podsumowując, tych obywateli bojących się "złego, zjadającego dokumenty i lustrującego" Internetu musi być sporo, skoro jeszcze 20 dni zostało, by ten dokument złożyć, a przy otwartych 3 okienkach przed godziną 8 rano wyżej wspomniana żona musiała stać prawie 1,5 godziny w kolejce, by ten dokument w ogóle oddać. Nie chce mi się wierzyć, by aż tyle było osób bez dostępu do sieci, bo chyba musieliby się zmówić na ten jeden tydzień załatwiania tej sprawy, by taką kolejkę utworzyć. Co będzie na 3 dni przed deadlinem, ile osób się "obudzi" i pogna do Urzędu z papierkiem?

Pomysł niezły, przyznaję. Tylko wyszło jak zwykle...

Skarbówka

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -14 (22)

#65211

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak lenistwo zepsuło opinię "dysortografii".

Zanim zacznę, wyjaśnię, czym jest dysortografia z punktu ludzkiego. Otóż osoba z dysortografią w pełni zna zasady ortograficzne i pisze poprawną polszczyzną z łatwością, ma kłopot tylko z parą/trójką (czasem z dwoma-trzema parami) słów brzmiących podobnie. Dla przykładu: hala-chata, kąt-klomb, żaden-rzadko. Po prostu w przypadku swojej malutkiej grupki wyrazów napisze obie formy (poprawną i błędną) obok siebie i obie wyglądają albo tak samo dobrze albo tak samo źle.

Pierwsza rzecz, która mi się nie podoba: Poradnie. Do niedawna dysortografia w poradni była leczona zeszytami dla dzieci opornych, gdzie przez ~50 stron do znużenia powtarzało się zasady wpisywania "ch" i "h", przez kolejne 50 stron zasady dla "ó" i "u", aż dziecko załapie. I każdy człowiek z dysortografią obecnie w wieku 20+ zapewne potwierdzi, że te zeszyty dają dużo, nawet najgłębsze problemy są w ten sposób leczone. W dzisiejszych czasach jednak poradnia daje... papierek. Ot - nie możesz się tego uczyć, biedne dziecko, bo jesteś inne (w domyśle chyba "niepełnosprawne", jeśli nie "gorsze"). Zamiast wpajać piękno naszego języka każdemu, dziecko dostaje papierek, który pokazuje nauczycielce, a ona ma być dla niego bardziej tolerancyjna, bo przecież "ma dysfunkcję".

Druga rzecz, bardziej bolesna - lenistwo. Mam z ludźmi głównie (pod względem ilościowym) kontakt elektroniczny, jest to spowodowane działalnością w grupach zainteresowań. I po prostu boli, ale to bardzo boli mnie, gdy widzę (przepraszam za wypalenie wam oczu) "rzeby", "poco" (brak spacji), "wzioł", czy mój ostatni faworyt "tfuj". Nie jest ciężko włączyć autokorektę w przeglądarce internetowej, nie jest ciężko też, jak myślę, przez te 12/13 (a w tej chwili o ile wiem już 13/14) lat uważać na przedmiocie o nazwie "Język Polski" w szkole, by podstawy wyłapać.

Najgorsze błędy z przypływu frustracji poprawiam tej osobie w komentarzu/wiadomości prywatnej, co skutkuje zwrotem albo "musisz się bardzo nudzić, że szukasz błędów"(czasem także błędnie napisane), bądź mój ulubiony "odczep się, mam dysorto". Dyskusja milknie zazwyczaj po mojej odpowiedzi na niego "ja też", ale stosowanie tej przypadłości jako wymówki jest dla mnie bolesne.
Mówienie "mam dysortografię" nie powinno być równe "nie jestem tak fajny, jak Ty", ale powinna być to ostateczna odpowiedź równoznaczna z "przepraszam, miewam problemy, postaram się poprawić".

Konkluzja, bo rozpisałam się bardziej, niż planowałam:
Świat postanowił określać ludzi różnymi mianami: dysortografii (kłopotami z nauką zasad pisowni), dysgrafii (kłopotami z kaligrafią i rysunkiem), dyskalkulii (kłopotami ze zrozumieniem zasad matematycznych) i pewnie o czymś jeszcze nie słyszałam. Dzieci(i nie tylko) to wykorzystują do tego, by się usprawiedliwiać z czystego lenistwa, a osoby "W pełni sprawne" patrzą na tych starających się przez pryzmat tych leniwych. I rośnie nam pokolenie nie znające dobrze własnego języka. Uważam, że to piekielne.

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 527 (613)
zarchiwizowany

#63422

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
>Jesteś "na mieście", idziesz spokojnie ulicą.
>Przechodząc obok piekarni stwierdzasz potrzebę zjedzenia słodkiej bułki.
>Z nabytkiem idziesz dalej ulicą. Z naprzeciwka idzie mężczyzna w średnim wieku, palący papierosa.
>Wyciągasz bułę, chcesz zjeść w drodze.
>Masz wziąć kęs.
>Mężczyzna akurat przechodzi obok i gdy ty chcesz wziąć kęs, on Ci dmucha dymem papierosowym prosto w twarz.

CZEMU?

ulica

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (38)
zarchiwizowany

#63351

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wahałam się długo i waham dalej, ale może to jednak piekielne..?

Zamawiam co jakiś czas rzeczy z Dalekiego Wschodu (najczęściej z Chin, ale nie zawsze). Są to figurki i peruki, rzadziej ubrania. Ot, żywot mangowca.
Dostawa trwa do 40 dni, najczęściej paczka z tak zwanymi "krzaczkami" jest już po 20 dniach.
Tak. Pokusiłam się o nową perukę na nową postać pod koniec września. Październik, szukanie, zamawianie. 11 października - zamówienie złożone i opłacone, 13 października - wysłane poprzez Hongkongpost.

W okolicach święta Niepodległości stwierdziłam, że paczka powinna lada dzień przyjść, a nie ma. Weszłam na stronę sklepu, korzystam z opcji śledzenia przesyłki - i tu zaczyna się zabawa, bo opcja nie działa. Odczekałam kilka dni i napisałam do sprzedawcy informację, że nie mam przesyłki i nie wiem, gdzie jest, czy może mi pomóc. Zerkam jednego dnia-nic, drugiego-nic.
Przyznaję, zapomniałam na tydzień, motając się po obowiązkach uczelnianych. Gdy sprawdziłam, było to tydzień po otrzymaniu krótkiej zwrotnej informacji "proszę ponownie o adres, w ten sposób zlokalizujemy przesyłkę". Ok, podałam, cisza...
W międzyczasie - obok przesyłki był jej numer, który pozwala ją śledzić. W teorii. Weszłam na stronę HKpost, sprawdziłam - no nie działa. Wyskrobałam E-mail do ich poczty, jaka sprawa, jaka przesyłka, podałam dane sprzedawcy odbiorcy, adres i numer do śledzenia. odpowiedź następnego dnia: "To nie jest nasz numer, skontaktuj się ze sprzedawcą". Nie wiem czemu, ale nie zdziwiłam się...

Swoje "postępy śledztwa" przesłałam do sprzedawcy, już mocno zaniepokojona, że wcięło mi nienajtańszą (dla mnie) rzecz. I dosłownie tydzień temu dostałam zwrot od sprzedawcy, którego na początku nie mogłam zrozumieć(problem tłumaczenia na angielski przez Azjatów), a który mi przełożył dobry znajomy. Prawdopodobnie to było "Czy chce Pani rachunek?" No nie powiem, to już jest wesołe... Odpisałam grzecznie "tak, poproszę rachunek". I czekam :)

Jutro miną dokładnie 2 miesiące od rzekomej wysyłki. Nie wiem, czy zawinił sprzedawca, czy HKpost, czy pośrednik, przez którego rzecz miała przyjść.
Nie wiem też za bardzo, co zrobić, kogo prosić o zwrot kosztów bądź szybkie dostarczenie.
Jest bardzo prawdopodobne, że sprzedawca będzie wysyłał zamówienie jeszcze raz, jeśli z jego "dochodzenia" wynikało, że przesyłka zaginęła. Tym się tylko mogę pocieszać.
Nie rozchodzi się tu o wielkie koszty, ale o liczbę niskiej wartości i dwa zera z tyłu. Dla osoby pracującej to niedużo, dla studenta jednak.

I że tak powiem.......... eh.

wysyłka_międzynarodowa

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (29)
zarchiwizowany

#62467

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z sierpnia z Wrocławskiego konwentu mangowo-fantastycznego. Opowieść niestety z trzeciej ręki, nie widziałam "na żywo" i chyba się cieszę, bo szlag by mnie trafił. Ale od początku.
Zjechało się na trzydniowe wydarzenie kilka tysięcy młodzieży i dorosłych, sam konwent został zorganizowany w trzech budynkach, były to dwie szkoły, a jedna z nich miała dość pokaźną połać zieleni. W związku z tym kilkunastu uczestników doszło do wniosku, że nie będą płacić za miejsce w sleep-roomie, tylko rozstawią sobie namioty. I tak się też stało, kilka kolorowych namiotów stało sobie pod płotem odgradzającym szkolny teren.
Niedziela rano, wychodzę z budynku i... co głoszą plotki? Zaatakowano konwentowiczów! Od słowa do słowa poznałam streszczenie sytuacji, to jest: Grupce okolicznych dresów bardzo nie podobało się, że przez 3 dni ulica roi się od dzieciaków chodzących w kocich uszach, czy barwnych strojach, a w nocy wciąż słychać rozmowy. Postanowili wtargnąć na konwent, ale ochrona im to uniemożliwiła. Pobluzgali i poszli... by po 10 minutach rzucić podpaloną szmatą w namiot, w którym spali ludzie. Tak, podpalili pełny namiot.
Akcja ewakuacji była szybka, ponieważ po podwórku kręciła się masa osób, a uczestnicy raczej nie są z tych ignorujących. Ogień stłumiono w minutę, jednak namiot jest zniszczony. Wezwano policję, organizatorzy wytoczyli sprawę sądową.

... tylko w imię czego tak się stało? A gdyby ogień zaczął się tlić w miejscu, gdzie ktoś miał twarz?

dresiarze

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (265)
zarchiwizowany

#61192

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Droga wylotowa z dużego miasta. Idę chodnikiem, wspomnianą "główną" mam po swojej prawicy. Przede mną wjazd w osiedle domków, po drugiej stronie (skrzyżowanie jest prawie na krzyż) zjazd do pizzerii.
Sytuacja: Mając główną drogę po prawej stronie przechodzę przez boczną uliczkę prowadzącą w osiedle. Z naprzeciwka nadjeżdża samochód i włącza kierunkowskaz na pizzerię (czyli na przeciwny kierunek), ale czeka, bo samochody jadą i nie ma możliwości skręcić. Za nim jedzie kolejny samochód.
...
Wiele scenariuszy zakładałam, ale że samochód postanowi minąć czekającego na skręt NA CHODNIKU, zmuszając mnie do wbiegnięcie w krzaki, jednak się nie spodziewałam.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 72 (174)
zarchiwizowany

#60236

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sprzed chwili.
Ciemno, osiedle domków. Odwracam się na okrzyk "ratunku", widzę samochód, który odjeżdża na pełnym gazie. Dolatuje mnie "spier##" tej samej osoby.
Pędem wracam do domu, gdzie zostawiłam telefon, wykręcam 997. Nikt nie odbiera.
Wykręcam 112 - odbiera dyspozytor, czy jak się to zwie, słucha mojej historii, stwierdza, że połączy mnie z dyspozytorem policji. Linia 1 - nikt nie odbiera. Ten sam człowiek mówi mi, że połączy mnie z drugą linią.
Nikt nie odebrał.

Nie, nie wiem, gdzie tu jest najbliższy komisariat. A tej dziewczynie mogli już zrobić naprawdę poważną krzywdę.

policja

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 33 (299)
zarchiwizowany

#59079

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypomniało mi się ostatnio.

Na ostatniego sylwestra zostałam zaproszona do Warszawy (mieszkam we Wrocławiu), po krótkim namyśle zdecydowałam się na przejażdżkę busem w nocy. A więc trzeba się dostać też w nocy na PKS. Ok.
Jakoś po północy jadę sobie już nocnym MPK do pierwszego celu, kuląc się przy ścianie, bo zimno niemiłosiernie. I nagle słyszę... głośny Polski przecinek przez całą długość autobusu. Osobnik płci męskiej wielki do góry i w ramionach IDZIE (choć to niezbyt adekwatne słowo) do kierowcy. Wściekły maksymalnie.
Cytując: "Co ty ~ wyprawiasz?! Jak ty ~ -- jeździsz!? Jak ŚMIAŁEŚ ~ - = ~ mną SZARPNĄĆ?!?!" I tak dalej... i tak dalej... Znaczki oznaczają wulgaryzmy, jakby ktoś miał wątpliwość. W skrócie gość pieklił się o to, że na chwilę stracił równowagę podczas ruszania autobusu, co moim zdaniem nie było dziwne biorąc pod uwagę stan upojenia osobnika.
Ale to nie był koniec. Człowiek był agresywny, bardzo. Walił w szybę kierowcy, chodził wkoło. Ludzie się bali, nawet jeśli było pasażerów niewielu, nie było dzieci i osób starszych. Zwykli dorośli po prostu czuli się zagrożeni, na całe szczęście dany facet nie zaczepił nikogo.
Groźby w stronę kierowcy leciały non stop, że go znajdzie, że zabije, że żonę zgwałci, że się postara by takich jak on (kierowca) wyrzucili z pracy. Przez całe pół trasy nikt z siedzących w pobliżu się nie ruszył, podejrzewam, że przynajmniej jedna osoba z tego grona przejechała swój przystanek dla bezpieczeństwa.

Ostatecznie nikt nie ucierpiał (o ile po opuszczeniu pojazdu napastnik nikogo nie zaatakował), jedynie strach i stres musiały jakoś opaść. Tylko powiedzcie mi... po co?

autobus

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (24)
zarchiwizowany

#56650

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem mangowcem. Poniższa rzecz tyczyć się będzie konwentów. Ponieważ jednak zdecydowana większość czytelników Piekielnych nie należy do grona mangowców, wstępie zamieszczam słowniczek:
- Manga - Azjatycka forma obrazkowa, substytut książki. Na pierwszy rzut oka wygląda jak komiks, jednak nie kojarzcie jej proszę z Amerykańskimi superbohaterami. Mangi mogą być o wszystkim, także poprzez mangę dzieci uczą się np. historii.
- Anime - Ekranizacja mangi, animacja dająca odwzorowanie historii zawartej w książeczkach. W Polsce najpopularniejszym anime jest chyba Dragon Ball.
- Konwent - zlot fanów czegoś w jedno miejsce. Konwenty mangowe gromadzą zarówno fanów mangi, jak i zainteresowanych kulturą Azji (często to się łączy), są organizowane w szkołach.
- Cosplay - Costume Play, czyli odtwarzanie strojów bohaterów mangi, anime, gry, filmu, e.c.t., także układanie włosów pod postać, robienie makijażu, dobieranie dodatków. Ogólnie kreowanie się na postać.
- Helper - Dosłownie pomocnik i dokładnie osoba na konwencie, która "wie lepiej, co gdzie i o której"
- Hejter (hater) - Od hate - nienawidzić, osoba, która krytykuje coś bardzo mocno.

Na konwenty mangowe w 90% zjeżdżają się fani mangi i anime, fani kultury Japońskiej, opcjonalnie fantaści (najczęściej osoby, które zarówno czytają mangi, jak i fantastykę). Pozostałe 10%, to osoby nowe (tzw Baka Gaijin, z japońskiego głupi cudzoziemiec), które chcą wniknąć dopiero w świat tych wszystkich Dalekowschodnich dziwactw i...
Hejterzy. Powiedzcie mi, jakim trzeba być człowiekiem, by wydać te 30 do 50 zł za wejściówkę, by chodzić po konwencie i krytykować? Hejter nie pójdzie na żaden panel (wykład w lekkiej wersji o czymś), nie będzie robił z siebie debila na mainie (sala do wygłupów), nawet nie przesiedzi w pokoju konsoli. Nie, dobry hejter czerpie rozrywkę z tego, że wyśmiewa uczestników konwentu. I nigdy nie działa sam, zawsze w jakiejś grupie.
Konwentowicze, to nie tlenione lalunie na szpileczkach i napakowane mięśniaki (chyba, że taki jest cosplay, ale szczerze, nigdy takiego nie widziałam). Wśród konwentowiczów znajdziemy normalnie wyglądających nastolatków, czyli bluzka, spodnie-jeansy i często do tego glany, dziewczyny bez strojów najczęściej z wczepionymi we włosy kocimi uszkami (popularna japońska neko-chan czyli dziewczyna kot), zaś w strojach znajdziemy zarówno wycinane z kartonów roboty, przez wypychane albo i nie piżamki typu panda, czy Pikachu (spokojnie, nosiciel pod nią jest ubrany) do średniowiecznych płaszczy idealnie ozdabianych. Często są to kolorowe, niemal pstrokate stroje, z których cosplayerzy są dumni. NIGDY nie ma na konwencie roznegliżowanych dzieciaków biegających po korytarzach. NIGDY.
Co więc robi taki hejter? Chodzi po konwencie i zaczepia "ej, jak Ty możesz w ogóle czytać te chińskie bajeczki?", "ej, ale w tym stroju to jak pedał wyglądasz", "ej, czy Twoi znajomi nie śmieją się z ciebie, że takie coś uskuteczniasz?"
Jak się domyślacie, wielu osobom robi się przez to przykro i całą zabawa 2-dniowa idzie do chrzanu. Zdarza się nawet, że młodsze konwentowiczki (tak, są tu też dzieci około 13 letnie, choć zazwyczaj ze starszym rodzeństwem przykładowo) przez takie osoby siedzą i płaczą.
Jeśli hejter jest zbyt natarczywy, woła się helpera i ochronę i wypraszają go z konwentu, chociaż na szczęście do takich incydentów dochodzi sporadycznie.
Powiedzcie mi jednak. Po co?

Konwenty

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (142)
zarchiwizowany

#51104

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Perypetie małego dziecka.

O istnieniu czegoś takiego, jak miesiączka, dowiedziałam się, mając 8 lat. I nie, nie w sposób, że powiedziano mi o tym w domu, czy w szkole. Po prostu pojawiła się krew w dużej ilości w wiadomym miejscu. Mam w szoku, prowadzi mnie do lekarza, lekarz w szoku. A do do tego brzuch boli niemiłosiernie. Krwawienie ustało po tygodniu, ból nie, badania toczyły się... Nikt nie wie, co mi jest :)
Wydaje mi się, że to wtedy poszła seria badań czystologii, ale już mniejsza, piekielność na inny raz do opisania.
No to hops i do szpitala. Szczerze nie pamiętam nawet momentu, gdy takowa decyzja zapadła. Cóż, o ile lekarz wiedział jeszcze, że brzuch, krew, dziecko, itp, coś podejrzewał, o tyle w szpitalu nie wiedzieli nic i postawili na przepuklinę. Cóż to jest w sumie nie wiem do dziś. Pamiętam, że leżałam ze dwa... miesiące? Bodaj. Po pierwszym badaniu nie jeść nic, później kaszka, itp... ale badania nic nie wykazują (a dziecko głodne!).
Odesłali do domu, nafaszerowali tylko lekami, by "nie bolało".
Miesiąc był spokojny... Ale potem znowu boli i to tak ze dwa razy mocniej! Jazda do lekarza ten rzuca pomysłem, ze może wyrostek? Czy był pewny, tego nie wiem, bo jedynie pamiętam, że załadowano mnie do taksówki i w trybie pilnym wysłano do innego szpitala. Chyba był prywatny.
Tam werdykt ostateczny, że wyrostek, że za tydzień by się wylało i zrobiło wielkie zło od środka.
Moje pytanie: A to trzy miesiące wcześniej nie można było tego orzec?

I w sumie jeszcze jedna smutna rzecz. Leżałam 2 miesiące w jednym szpitalu i miesiąc w drugim. Przez cały ten czas NIKT ze szkoły nie raczył mnie odwiedzić. Wtedy nie do końca to rozumiałam, ale z dzisiejszej perspektywy to zdaje mi się jednak nie fair...

PS: Nie, nie mam pojęcia, co ma krwawienie do wyrostka, jestem na zupełnie innego rodzaju studiach, wybaczcie.

Szpitale...

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (23)