Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Yassamet

Zamieszcza historie od: 31 marca 2011 - 17:16
Ostatnio: 18 lipca 2017 - 1:16
Gadu-gadu: 9205749
O sobie:

Studentka nie do końca czująca się pewnie w świecie dorosłych, fanka mangi i anime, obecnie rozglądająca się za jakąś pracą.

  • Historii na głównej: 9 z 41
  • Punktów za historie: 4497
  • Komentarzy: 37
  • Punktów za komentarze: 38
 
zarchiwizowany

#78279

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czy ja jestem starej mentalności..?

Weszłam pod rowerzystę. No, przyznaję, zagapiłam się, nie chodzi się po ruchliwych ulicach mając niedobory snu. Przepraszam rowerzystkę raz jeszcze.
Bilans: stłuczone kolano i rozdarte miejsce na kciuku, dodatkowo nie mam pewności, czy z moją stopą wszystko w porządku (przednie koło na nią najechało).
Nie jest to moje miasto, nie mam tu lekarza, wybrałam się do najbliższej przychodni. Nawet okazała się małym szpitalem. Podeszłam do recepcji, mówię, że jestem u nich pierwszy raz, miałam wypadek, chcę, aby mnie ktoś obejrzał.
Pielęgniarka zrobiła wielkie oczy i zapytała, czemu nie wezwałam karetki. Wyjaśniłam jej, że karetki w moim mniemaniu służą do ratowania naprawdę poszkodowanych, a nie mojego braku inteligencji.
Okej. Zaczęła pisać nagłą wizytę w systemie. Ja stoję. Stoję. I stoję, ponad 15 minut, kolano boli i krwawi, a widok rozcięcia na kciuku, do którego dostęp mają bakterie mnie denerwuje. W końcu, jest, można iść. To poszłam. Lekarz, zdziwiło mnie to, ale w porządku, może potraktowali poważniej ten durny przypadek.
Lekarz patrzy na mnie, patrzy w komputer, znowu na mnie i rzecze - "ale pani ma niepotwierdzoną wizytę". Ja się patrzę na niego ze złością i napominam, że byłam się zapisać cholerne 10 minut temu.
Ale wizyta niepotwierdzona. Nie przyjął. Wysłał do recepcji. Wściekła na wszystkich idę do recepcji, podchodzę do osoby wyglądajacej na bardziej ogarniętą. Pani poklikała coś w komputerku i kazała iść znowu.
Tym razem mnie przyjął. Zrobił smutna minę do mojego kolana, ponaciskał stopę, złamania nie stwierdził, przypisał jakiś lek. I kazał iść. Pytam, czy mógłby mi to chociaż zakleić, cokolwiek.
Nie.
Wyszłam ze szpitala tak, jak weszłam, z bolącą stopą, krwawiącym kolanem i zaczynającym ropieć kciukiem. Żadnej pomocy. Nic.
To było najbardziej zmarnowane pół godziny mojego życia.

Przychodnia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (33)
zarchiwizowany

#77646

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie mam pewności, czy piekielna byłam ja, czy jednak nie...

Sklepik osiedlowy z gatunku tych większych, większość towaru na ladach i półkach na terenie sklepu, a po wybraniu wszystkiego podchodziło się do jednej z dwóch kas. Jest kasa główna działająca zawsze oraz kasa drugorzędna, nie zawsze aktywna. Przy tej drugiej znajdują się też ciastka na wagę.

Weszłam do sklepu, kolejka na 6-7 osób, jedna kasa otwarta. W zamiarze miałam kupić tu jedną rzecz ze sklepu oraz właśnie ciastka, a podczas wyciągania danej rzeczy z półki jakaś dziewczyna zapytała drugą osobę obsługującą, czy mogłaby otworzyć drugą kasę. Ja podeszłam również do tej dziewczyny (skoro nowa kasa się otwierała i skoro ta kasa ma obok siebie rzecz, której potrzebuję), a za mną stanęły 2 osoby z kolejki pierwotnej w nadziei, że będzie szybciej. Po chwili usłyszałam za sobą "przepraszam", odsunęłam się, myśląc, że dana osoba chciałaby uzyskać coś z półki nieopodal. Kobieta jednak mnie wyminęła i stanęła "z drugiej strony za dziewczyną", choć żadnego znaczka informującego, w którą stronę kolejka powinna przebiegać nie było.
Spojrzałam na kobietę i stwierdziłam, nieco skołowana zachowaniem coś w stylu "niech będzie, choć przecież ja też w tej kolejce stoję". Na co ona tylko jakże łaskawie na mnie spojrzała i stwierdziła "iż przecież ona była w tym sklepie pierwsza, więc kultura ode mnie wymaga, abym przepuściła ją jak i chłopaka, który za mną stoi". Nie znam, niestety, zbyt wielu zasad obycia podczas wykonywania zakupów, nie licząc ordynarnego wpieprzania się przed kogoś, więc już mogłam tylko zapytać danego chłopaka, czy potrzebuje zostać obsłużony szybciej (nie potrzebował).

I tak... zastanawiam się wciąż, czy to był jednak mój nietakt, czy też jej? Wszak gdyby poprosiła o przepuszczenie powołując się na fakt, że przyszła pierwsza, przepuściłabym ją bez mrugnięcia okiem.

sklepy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (18)
zarchiwizowany

#77568

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do tej pory myślałam, że ustawa o ochronie danych osobowych jest w kraju czymś oczywistym i niezbędnym.
Zmieniłam pracę. Zatrudniłam się w windykacji w dziale call center, praca sama w sobie nie jest zła, odpowiada mi. Ale właśnie, kwestia danych osobowych i danych wrażliwych czasami jest przeszkadzająca.

Bowiem: Abyśmy mogli udzielić wszelkich informacji, musimy mieć pewność, że rozmawiamy dokładnie z konkretną osobą, której dług posiadamy. Zatem najpierw pytamy o to, czy rozmawiamy z np. Janem Kowalskim, a jeśli potwierdzi, to musimy się upewnić i prosimy go o datę urodzenia lub adres.
Zawsze na wstępie podaję nazwę firmy. Dłużnik ją skojarzy, jeśli do niego dotarł list z informacją o cesji (sprzedaniu długu) i jeśli na wstępie go nie wyrzucił do kosza (też się zdarzało). Pierwszy telefon wykonywany jest 2 tygodnie od momentu przejęcia sprawy, a list w 2 tygodnie dotrze do miasta - niekoniecznie już na wieś.

W konsekwencji: ja muszę uzyskać od danego Jana Kowalskiego datę urodzenia lub adres (który w systemie mam, ale to Jan musi podać, bym miała pewność, że nikt się za niego nie podaje). Nie mogę powiedzieć, że dzwonię z windykacji, ponieważ dług jest daną wrażliwą (no i wiele osób nie życzy sobie, by rozpowiadać o ich zadłużeniach). Jan Kowalski, jeśli jeszcze nie wie, o co chodzi, a ma trochę oleju w głowie, tej daty mi nie poda z czystej ostrożności.
Rozmowa zazwyczaj wygląda tak:
- Dzień dobry, Yassamet, dzwonię z firmy X, czy rozmawiam z Janem Kowalskim?
- Przy telefonie
- Proszę Pana, będziemy rozmawiać o sprawach prawno-finansowych, ze względu na poufność danych czy mogłabym prosić Pana o datę urodzenia?
- A dlaczego miałbym Pani podać moją datę urodzenia?
- Ponieważ muszę mieć pewność, że rozmawiam z właściwą osobą, proszę Pana.
- A w jakiej sprawie Pani dzwoni, że potrzebuje Pani tej pewności?
- Finansowej. Jeżeli Pan woli, może Pan podać adres, to również jest sposób na upewnienie się.

I tak dalej. Oczywiście, duże grono odmawiające weryfikacji zwyczajnie miga się od własnych długów, ale są też osoby, które listu jeszcze nie otrzymały lub mieliśmy w systemie niewłaściwy adres (po kilku odrzuconych weryfikacjach pracownik sam pyta, czy ulica i miasto się zgadzają).

Żeby było zabawniej, nie możemy o zadłużeniu rozmawiać z rodziną, nawet najbliższą, jeśli nie mamy w systemie dokumentu upoważniającego daną osobę (z imienia, nazwiska i peselu), co jest oczywistym wobec zdrowych i pełnosprawnych osób, ale niekoniecznie w przypadkach, kiedy taka osoba jest niemową lub leży w szpitalu. Możemy rozmawiać dopiero, kiedy dostaniemy ksero aktu zgonu. Jeżeli dłużnik żyje i nikogo nie upoważnił, możemy rozmawiać tylko z dłużnikiem.

Nie łamiemy przepisów, bo szefostwo jest na to czujne. Dłużnik, który nic nie wie o cesji nie udzieli nam swoich danych osobowych. Z rodziną dłużnika, który jest w szpitalu pogadać nie możemy.
A odsetki rosną...

Edit: Nieporozumienie widzę, więc sprostuję. Ustawa o ochronie danych jest potrzebna i wręcz niezbędna, mamy przypadki zbieżności nazwisk, mamy dziennie kilkadziesiąt prób podszywania się. Musimy weryfikować i to robimy. Ale w sytuacji, kiedy list jeszcze nie dotarł albo kiedy dłużnik jest w szpitalu ciężko chory robi się problem. I najczęściej to ja wychodzę na tę piekielną, która nie chce powiedzieć, o co chodzi.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (28)
zarchiwizowany

#77289

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Błąd, zapomnienie pracownika czasem budzi takie emocje...

Jak wspomniałam w jednej z wcześniejszych historii, pracuję na stacji paliw i jak większość stacji, oferujemy hot-dogi. Są dwie opcje: mały (tańszy z parówką) i duży (droższy z kiełbaską).

To była noc z soboty na niedzielę, bardzo dużo osób imprezowało (ostatni weekend karnawałowy), zmianę miałam na większej stacji, a więc z koleżanką. Gdzieś między godziną drugą a trzecią weszło troje eleganckich, ale ewidentnie podchmielonych ludzi, dwaj mężczyźni i kobieta, podeszli do koleżanki po hot-dogi. Ona zaoferowała duże (musimy oferować), państwo się zgodzili, po usłyszeniu ceny memłanie "co tak drogo", ale zapłacili. Robimy.

I jak państwo czekali, to zauważyli wiszący za nami plakat zachęcający do kupienia hot-dogów. Pech chciał, że na tym plakacie pokazany był tylko duży amerykański (bułka rozcięta, ogórek, prażona cebulka), a my robiłyśmy francuskie. Tak, mamy obowiązek pytać podczas transakcji. Była 2 w nocy. 95% klientów bierze opcję francuską (bułka zamknięta z włożoną kiełbaską od góry). Koleżanka nie dopytała, zapomniała.

Jeden z tych panów był ŚWIĘCIE, ale to ŚWIĘCIE przekonany, że go oszukałyśmy. PRZECIEŻ TO NIE WYGLĄDA JAK NA OBRAZKU. Tłumaczymy.
Pokazujemy - tu jest parówka, tu jest kiełbaska (trzykrotnie większa). Nie dotarło.
Koleżanka położyła obok siebie dwie bułki francuskie - do małego i do dużego hot-doga (różnią się wielkością i grubością). Nie dotarło.
Klientka uspokaja kolegę, drugi kolega próbuje go wyprowadzić - ALE NIE! "BO MY GO OSZUKAŁYŚMY! ON TU DOMAGA SIĘ TEGO CO KUPIŁ, ON HANDLOWIEC JEST! BO TO NIE MOŻNA OD TAK NA TAKIE RZECZY POZWALAĆ!"
... mało w nas tym hot dogiem nie rzucił. Nie wiem, jak go wówczas kompani wyciągnęli, ale z dobrych 10 minut u nas toczył pianę. Odgrażał się skargą jeszcze w wejściu, nim ostatecznie stację opuścił.

Zapytacie, czemu dla spokoju nie mogłyśmy mu zrobić nowego - bo to któraś z nas musiałaby za tego nowego zapłacić, a on taki tani znowu nie jest. Ten Pan dostał towar, który zamówił, tylko że nie sprecyzował, jaki dokładnie ma być.

Podsumuję słowami koleżanki - "robić aferę o coś takiego... mi byłoby zwyczajnie wstyd."

stacja

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -17 (33)
zarchiwizowany

#76788

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam nadzieję, że nie było, bo przez ostatni nadmiar obowiązków jestem do tyłu z historiami...
Dzisiaj o papierosach i o tym, co nasze państwo (a może Unia? Sama nie wiem...) wymyśliło. Obrazki.
Palacze już pewnie wiedzą o co chodzi, niepalącym nieświadomym spieszę z wyjaśnieniem. toś wpadł na pomysł, aby palaczom unaocznić to, co może ich czekać po długotrwałym paleniu tytoniu. I tak oto na opakowaniach większości papierosów możemy znaleźć zdjęcie/fotomontaż zniszczonych płuc (takich prawdziwych, jeszcze we krwi), ubytków w uzębieniu, zwiniętego trupa na posłaniu, czy dziury w krtani. Uwierzcie mi, rozkładanie tego towaru na półce i sprzedawanie go już sprawia, że czuję się gorzej, chociaż sama nie palę.
Ale nie chodzi mi o palaczy, a o ich dzieci. Bo kto z palących nie ma przyzwyczajenia zostawić pudełka z papierosami na szafce, komodzie, czy w półce, o ile nie ma bardzo małego dziecka? Jak zareaguje 7-letnie dziecko na widok takich zdjęć na papierosach rodzica, co zostanie mu w głowie przez takie widoki?

papierosy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -14 (26)

#76524

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ja naprawdę dużo rozumiem. Naprawdę, dużo.
Ale kretyna, który rzucił petardą czy innym wybuchającym cholerstwem na STACJI BENZYNOWEJ W DYSTRYBUTOR GAZU, pojąć nie mogę.
Szczęście, że go pół godziny wcześniej postanowiłam wyłączyć.

CPN

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 245 (253)

#76111

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeden typ klienta, którego nie cierpię...

Pracuję na niewielkiej stacji paliw. Od godziny 22:00 do 7:00 pracownik tejże stacji jest na niej zupełnie sam, w związku z tym na stację nie można wejść, a obsługa jest prowadzona przez okienko. Ba, ja jako pracownik mam to odgórnie narzucone, nie jest to "moja dobra wola". Zawsze zatem na czarnej tablicy stojącej przy wejściu schodząca "dniówka" pisze komunikat, iż obsługa jest przez okienko. Nieco dalej wisi też kartka z tą informacją. Ponadto pod tym okienkiem jest dużymi literami zapisane "Kasa nocna".

Ciężko przeoczyć. A jednak. Niemalże na każdej nocce, w tym na wszystkich weekendowych i w dniach "wolnych" przychodzi pewien wnerwiony, chwiejny jegomość, najczęściej w ekipie. Ja wysuwam szufladkę, chcąc zwrócić uwagę, ale on perfidnie dąży do drzwi. Patrzy niby w tę tablicę, ale jakby nie widzi. Wreszcie wykrzykuje "Co jest k##wa" i BUM - z całej siły te drzwi kopie. Odsuwa się, nie zadziałało? JESZCZE RAZ!

Smaczku dodaje fakt, że policja niechętnie do nas przyjeżdża i to my musimy po nią dzwonić.
I zgadnijcie, kto by zapłacił za drzwi, gdyby się one już nie otworzyły?

Klienci...

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (183)

#73856

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wielu z użytkowników Piekielnych posiada psa i pisze z tej perspektywy, ja zaś chciałabym pokazać nieco inną perspektywę.

Otóż - lęk przed psami, to nie mit. Wiem, że istnieje jego paniczna odmiana zwana kynofobią, ja jednak posiadam "tylko" lęk, a i tak jest ciężko.
W ogólności objawia się to przeświadczeniem, że jeżeli tylko dotknie się psa, chociażby delikatnie i niechcący, pies ten natychmiast się odwróci i ugryzie w daną część ciała. Jest to przeświadczenie bardzo silne, chociaż w 90% nieracjonalne. Lęk jest tym większy, im większy jest pies, sporo jednak pomaga obecność kagańca (wówczas lęk pojawia się tylko wtedy, gdy pies warczy przez kaganiec - pojawia się niepokój, że rozerwie materiał/będzie kąsać przez szczeble, również nieracjonalne rzeczy). Kiedy widzę, jak pies coś podgryza, chociażby mops, robi mi się słabo i boli mnie losowa część ciała, dokładnie ta, która w mojej psychice akurat się nasunie (przykładowo: ten piesek gryzie właścicielkę w nogawkę. To mogłaby być Twoja kostka.). Dodam też, że łapie mnie paraliż, jeśli duży pies jest blisko. lub na mnie szczeka.

Wstęp ten miał nakreślić poziom problemu od strony noszącego lęk. Teraz trzy typy ludzi, którzy uważają strach przed psami za mit:

1) Wersja light, czyli właściciel z psem na smyczy, bez kagańca (pies, nie właściciel). Pies (zapewne ciekawy) podchodzi, niucha wokół, ogon mu pracuje. Ja się zatrzymuję i obserwuję zwierzaka, bo dopóki nie przekracza bariery dwóch kroków ode mnie, nie interweniuję. Jednak zazwyczaj podchodzi.
- Pani się nie boi, on chce się tylko przywitać!
Kręcę głową i proszę o utrzymanie psa na odległość.
- Ale dlaczego? Przecież to taki grzeczny piesek!
Na sugestię, że nie znam tego pieska i mam obawy co do niego, zazwyczaj słyszę, że dramatyzuję. Przyzwyczaiłam się.

2) Wersja hard, czyli bez smyczy.
- Proszę zabrać ode mnie psa. - wówczas się robię stanowcza, bo psu nie ufam w 100%.
- Pani, on przecie Pani nic nie robi!
- *ciężko wzdychając* Nie przepadam za psami, proszę o uszanowanie tego.
Właściciel marudząc pod nosem, zwykle o marudnych paniusiach (tak ;)) woła Tofika/Fafika, czy jakiego innego Rexa. Zazwyczaj piesek nie jest chętny, by wrócić, a staje przede mną i się patrzy. Najgorzej, gdy stoi dysząc i pokazując swoje piękne uzębienie. Robię krok do tyłu, pies za mną.
- Proszę o zabranie psa. - powtarzam właścicielowi, już mniej pewnie, pies się nie chce odczepić, a to bardzo zła myśl. Jakkolwiek nie dam się polizać, czy przymilić, od razu odskakuję (podświadomie).
- Pani... Widzi Pani, że Panią lubi, a pani cyrki odstawia.
Różnie to trwa, zazwyczaj jednak ludzie się znudzą i psa zabierają.

3) Znajomi psiarze. Większość moich znajomych wie o moim lęku i szanują to, trzymają psa w bezpiecznej odległości ode mnie. Do danego psa przyzwyczajam się zazwyczaj po pół roku do roku, od jednej sytuacji jednak nie ma reguły. Spacer z psem.
- Słuchaj, potrzymasz na chwilę smycz? Muszę coś znaleźć, potrzebuję obu rąk.
Tylko moje (lub osoby o takim lęku) może danej osobie uświadomić, jak niewykonalna jest to prośba.

Drodzy właściciele psów, mam jedną prośbę. Zawsze zakładajcie swojemu pupilowi smycz i kaganiec. A jeśli ktoś mówi, żeby pies nie podchodził, uszanujcie to. Jedna osoba ma alergię, druga po prostu się boi.

Psy

Skomentuj (118) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (309)
zarchiwizowany

#74107

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczoraj zastałam mamę wściekłą jak osa, a do dnia dzisiejszego jest wściekła jeszcze bardziej. Wcale jej się nie dziwię.
Ale od początku...

Moi dziadkowie, rodzice mojej mamy mieszkali ponad 300 km od nas, mama była dla nich jedyną bliską rodziną.
Trzy tygodnie temu zmarł dziadek, ojciec mojej mamy. Większość umów była zapisana na niego, w tym umowa na telefon komórkowy (stacjonarnego nie ma). Babcia pozostała jeszcze tam, załatwiając wszelkie sprawy urzędowe (później chcemy ją stamtąd zabrać do nas).

I między innymi babcia (lat prawie 80) podążyła do sieci T-Mobile poprosić o przepisanie umowy na nią z powodu śmierci męża. Wydawać by się mogło - normalne. Telefon był jedynym zabezpieczeniem dla niej w razie jakiegokolwiek wypadku w mieszkaniu. Serwis obiecał przygotować umowę, która pozwoliłaby zmienić właściciela.
Dnia 8 lipca zablokowano babci możliwość wykonywania połączeń i wiadomości wychodzących.
Dwa dni później zablokowano także połączenia przychodzące.
... "Co jest?" - rzekłyśmy z moją mamą jednocześnie.

Resztki kontaktu utrzymałyśmy przez sąsiadkę babci, która czasem pozwalała jej zadzwonić ze swojego numeru. I tu przechodzimy do dni obecnych.
Wczoraj mama rozmawiała z babcią właśnie przez ten numer, to babcia zapewniła, że wciąż czeka na rozwiązanie sprawy starego numeru i że ona nic nie wie.
No to mama postanowiła zadzwonić do BOKu - czekała ponad pół godziny, nie połączyli jej z konsultantem.
No to spróbowała zadzwonić mimo wszystko na telefon babci.
"Nie ma takiego numeru."
Zlikwidowali numer z powodu śmierci właściciela? Zapomnieli o przepisaniu numeru? Co jest x2.

Znalazłam, jak wspomniałam wyżej, mamę całą wściekłą piszącą list na kartce, obok leżała jej stara komórka. Mama kupiła nowy starter, wzięła swój stary aparat, a mnie wysłała szukać, jak się zamawia kuriera do domu, bo potrzeba na już, teraz, natychmiast. Głupia ja rzekłam, że polecony priorytet na poczcie też dojdzie następnego dnia.
Mama to kupiła, zapakowane pudełko wcisnęła mi w ręce i wysłała nadać. Poszło Pocztexem z doręczeniem do rąk własnych.

Dzień następny, rano. Śledzenie paczki wskazuje już na mieścinę babci, więc paczka zaraz przyjdzie. Miodzio? Chciałoby się.
Dzwoni babcia, my obie mina "O.o".
- No, bo ja wzięłam sobie telefon za złotówkę z oferty,to teraz będziemy mieć wreszcie kontakt.
- ... Ale Ty chciałaś ten stary numer.
- Ale po co czekać, to tylko złotówka.
- Z jakiej sieci...? Abonament, na kartę?
- A ja nie wiem!
- A podpisywałaś coś?
- A ja nie wiem, coś podpisywałam, ale nie czytałam! Mam to, to w domu poczytam!
- Ale do Ciebie paczka akurat idzie...
- A co wy mi tu bez mojej zgody przysyłacie?!
Eh...
Rozłączyła się, na mieście była. Po chwili dzwoni kurier, że jest pod drzwiami, nikogo nie ma, co on ma robić.
- Mógłby Pan przyjść za 2 godziny? Właścicielka akurat wyszła.
- Nie mogę, nie pasuje mi to. Mogę awizo zostawić.
- Km... a jutro ewentualnie?
- No jutro mogę przyjść. Ale! O tej samej porze!
Dobrze... zgodziłyśmy się, bo babcia mieszka od poczty kawał drogi.
Babcia dzwoni, jak jest już w domu. Mama prosi, żeby została w przedziale godzinowym 9-10 w mieszkaniu, bo kurier będzie jechał.
- Ale mi to nie pasuje, ja na cmentarz wówczas idę!
- A nie możesz później..?
- Nie, nie mogę! Mnie jakiś kurier nie obchodzi!

... eh.
Stwierdzam, że obu nam się odechciało wszystkiego.

T-Mobile Pocztex i rodzina w jednym

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 54 (140)

#73051

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O kulturze w sieci, odsłona gier online.

Multiplayer RPG, dostępnych jest kilka map, czat ma kilka opcji odbierania. Czerwony - wpisy z całej (dość dużej) mapy.
Serwer dla Europy.

Biegam nową postacią po mapie dla początkujących i przy okazji obserwuję czerwony czat, gdzie dwójka Polaków spamuje dość głupimi wiadomościami, po ich nazwach i treści spekulowałam gimnazjalistów.

Przychodzi inny gracz i pyta o jednego wielkiego stwora (niektóre mapy mają monstra, które zabić można w ponad 30 osób, dobre przedmioty z takich wychodzą). Pytał po niemiecku na czerwono. Ja odpisałam również na czerwono i również po niemiecku, że niedawno był, "więc pewnie jeszcze koło 2 godzin, zanim wróci". On mi grzecznie podziękował i mogłoby się skończyć.

I ruszyli dwaj Polacy gimnazjaliści - "Hitler!", "Wracajcie do nazilandu!" i tak dalej, wolę nie przytaczać. Westchnęłam głośno i napisałam bezpośrednio do gracza, co wcześniej o stwora pytał, że jeśli ma jeszcze pytania, to żeby pytał. On mi jednak odpisał, że zapamięta, ale z mapy póki co schodzi na inną, bo to już druga taka sytuacja w tym tygodniu i ma dość.

Wspominałam, że po nazwie mojej postaci nie można wywnioskować pochodzenia? Przełączyłam chat na czerwony i napisałam po polsku, żeby się dzieci ogarnęły, bo złe świadectwo o naszych rodakach wystawiają. Odpowiedź: "O ku*wa, Polak" i rządek "xD".
Puenty nie będzie.

Internet

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 267 (301)