Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anahella

Zamieszcza historie od: 6 października 2011 - 4:48
Ostatnio: 17 lipca 2015 - 3:48
  • Historii na głównej: 11 z 18
  • Punktów za historie: 11150
  • Komentarzy: 206
  • Punktów za komentarze: 1307
 
zarchiwizowany

#35150

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka lat temu, inne wydawnictwo niż to, w którym teraz zdobywam lepszą przyszłość:

Dzwoni do mnie laska z działu reklamy i krzyczy, że już natychmiast mam zrobić reklamę gazety, w której pracuję do jakiejś innej gazety z innego wydawnictwa.

Proszę o wymiary reklamy.

W odpowiedzi słyszę: "coś kolo A4".
[J]a: to znaczy 210 x 297?
Laska z [R]eklamy: no coś koło tego.
[J] Reklamy robi się na wymiar, proszę mi podać dokładne wymiary plus wymiary spadu.

Wyjaśnienie:
(Spady, to taki "zapas", który w introligatorni jest obcinany, przy projektowaniu stron do gazety dość ważny, najczęściej wynosi 5 mm ale nie zawsze)

[R] Zrób A4 bez spadów.
[J] (wiedziona złym przeczuciem) Napisz mi oficjalne zamówienie na reklamę e-mailem, żebym miała na to podkładkę, daj wymiary, info o spadach i kolorach. I niech mój szef o tym wie, że robię coś dla was.

Po chwili dostaję e-maila i równocześnie wbiega mój szef z wrzaskiem, że dział reklamy po to ma swojego grafika, żeby graficy z poszczególnych redakcji nie zajmowali się reklamami tylko stronami do gazety.

Odkładam reklamę i wracam do swojej pracy.

Dwa dni później szef działu reklamy siedzi u mojego szefa. Po jego wyjściu szef skrzywiony prosi mnie o zrobienie tej reklamy bo grafik z reklamy poszedł na urlop a im nie przyszło do głowy wziąć nikogo na zastępstwo. Powiedział, że ustalił z ich szefem że jeśli się zgodzę, to zrobię to ale po godzinach i mają mi ze swojego budżetu zapłacić według stawek agencji reklamowej. Przystałam na to, ale pod warunkiem, że od kogoś kompetentnego dostanę specyfikację techniczną, w której będzie informacja o formacie netto, spadach i kolorach.

Za kilka minut dzwoni ta sama laska i znów zaraz natychmiast mam to zrobić, bo oni nie będą na mnie czekali, bo się guzdrzę i co ja sobie w ogóle myślę.

Spokojnie odpowiadam, żeby przeczytała pocztę i piszę e-maila z prośbą o specyfikację techniczną.

Odpowiedź: Zrób A4, potem się zmieni.

W tej sytuacji piszę do niej i kopię do mojego szefa, że bez specyfikacji nie zaczynam pracy i nie robię jej przed końcem dnia, bo taka była umowa mojego szefa z szefem dz. reklamy.

Punkt 17.00 dostaję specyfikację techniczną od dyr. dz. reklamy. Wszystko jasne, mogę robić. Szkoda tylko, że wymiary reklamy nie miały nic wspólnego z A4, wskazywały na to, że jest to poziomy pasek - 1/3 formatu B5. Spady 3 mm - napisane tłustym drukiem i podkreślone, żeby nie były większe.

Gdybym się wzięła za to wcześniej, miałabym robotę do zrobienia od nowa. Nie usłyszałam nigdy "dziękuję" a pieniędzy też nie zobaczyłam, mimo iż się przypominałam kilkakrotnie.

Do tej pory nie wiem, kto był bardziej piekielny: ja czy ta dziewczyna.

dział reklamy wydawnictwo

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (205)
zarchiwizowany

#33750

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Kamishy: http://piekielni.pl/32485
przypomniała mi mojego pana Miecia. Co prawda ten mój nazywał się inaczej, ale "pan Miecio" brzmi dobrze.

Zażyczyłam sobie kilka półek z kafelków w łazience. Podał mi cenę za metr bieżący wykonanej półki i obiecał, że zrobi. Zrobił ściany i zwija się z robotą. Ja pytam o półki.

Pan Miecio zaczyna kręcić, że to będzie brzydko wyglądać i że nie będzie robił tych półek, bo będę miała do niego pretensje. Ja jednak się uparłam, a on w trakcie dyskusji jak zdarta płyta powtarzał, że zrobił już tyle łazienek że ON WIE - będzie brzydko.

Wzruszyłam ramionami i stwierdziłam na głos:
- Dobrze, więc ktoś inny zarobi na tych półkach.

Wtedy panu Mieciowi zaświeciły się oczka, zaczął liczyć i łaskawym tonem stwierdził, że w drodze wyjątku zrobi mi te półki, tylko dlatego że mnie lubi.

Po skończonej robocie woła mnie dumny do łazienki z tekstem:
- Widzi pani, jak to ładnie wygląda? Dobrze pani doradziłem, prawda?

fachowiec

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 14 (54)

#32574

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Duże wydawnictwo prasowe - wydają ok. 30 (a może więcej) tytułów prasowych. Prawie wszystkie redakcje mieszczą się w tym samym budynku.
Telefony na naszych biurkach różnią się od siebie trzema ostatnimi cyframi.

Akcja sprzed kilku lat.

Pracowałam wtedy w redakcji "Chwila na Piekiełko" i mój telefon stacjonarny był bardzo podobny do telefonu sekretarki popularnego tygodnika "Życie po Piekielnemu". Różniła je tylko ostatnia cyfra. Czasem dzwoniący czytelnicy się mylili i przełączałam ich na właściwy numer. Żaden problem dla mnie.

Pewnego dnia większość redakcji poszła na obiad - ja nie byłam głodna. Dzwoni mój telefon.
Odbieram telefon i następuje taki dialog z czytelniczką:

[C] - czytelniczka
[J] - ja

[C] - Proszę pani, bo tutaj jest błąd w krzyżówce. - W słuchawce słyszę drżący głosik starszej pani.
[J] - Niestety, redaktorki działu rozrywki nie ma przy biurku, proszę podać gdzie ten błąd, to jej przekażę.

Dodam, że jeśli błąd uniemożliwiał ułożenie poprawnego hasła, którego przysłanie uprawniało do udziału w losowaniu o nagrodę, to sprawa była poważna ze względów prawnych i redaktorka musiała interweniować w systemie przyjmującym SMS-y.

Czytelniczka podała numer strony.
Biorę ostatni numer do ręki i widzę, że na tej stronie nie ma żadnej krzyżówki.

[J] - Proszę powiedzieć, w którym numerze znalazła pani błąd, bo w najnowszym na tej stronie nie ma krzyżówki.
[C] - Jest, mam otwartą gazetę.
[J] - Może ma pani przed sobą poprzedni numer albo jeszcze wcześniejszy? Który numer to jest?
[C] - Nie wiem, skąd mam to wiedzieć?
[J] - Numer wydania podany jest w naszej gazecie na winiecie.
[C] - A co to jest winieta?

Mój błąd - nie każdy ma obowiązek wiedzieć co to jest winieta. Tłumaczę więc cierpliwie:

[J] - Na pierwszej stronie ma pani taki duży napis "Chwila na Piekiełko" - to jest winieta. Tuż pod tym napisem jest numer wydania.
[C] - Jaka "Chwila na Piekiełko"? Ja dzwonię do "Życia po Piekielnemu"!
[J] - Rozumiem, to pomyłka, zaraz panią przełą.....

Nie zdążyłam dokończyć zdania, bo czytelniczka po drugiej stronie przestała mówić do mnie drżącym głosem i ryknęła do słuchawki:

[C] - Ty dziw...., kur.... jeb....! Nic nie robicie w tych redakcjach tylko się pier...icie!

I tu nastąpił najdłuższy bluzg, jaki kiedykolwiek udało mi się usłyszeć.

Szczęka opadła mi poniżej poziomu parkingu podziemnego :> Oczywiście rozłączyłam się bez słowa. Bałam się dowiadywać czy piekielna czytelniczka dodzwoniła się do właściwej redakcji...

Piekielna czytelniczka

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 632 (688)

#32570

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię z pogrzebu: [http://piekielni.pl/31626] przypomniała mi się sytuacja z pogrzebu mojej mamy. Kilkanaście lat minęło, a ja jakoś nie mogę przejść nad tym do porządku dziennego.

Moja mama miała przyjaciółkę, panią Danusię. Kobieta ta robiła wokół siebie zawsze mnóstwo zamieszania.

Mama zmarła w niedzielę. Przed śmiercią powtarzała, że chciałaby być pochowana w miejscowości, w której pochowani są jej rodzice i inni bliscy. Ponieważ od Warszawy to jakieś półtorej godziny jazdy samochodem, ja i mój brat postanowiliśmy, że pogrzeb odbędzie się w następną sobotę, tak aby wszyscy znajomi mamy mogli dojechać.

Obdzwoniłam wszystkich, aby poinformować o pogrzebie i możliwości dojazdu. Przyznam, że większość mnie pozytywnie zaskoczyła, zwłaszcza ci, którzy informowali mnie, że jadą swoimi samochodami i oferowali wolne miejsca w nich dla osób, które nie załapią się na miejsca w busie.

Pani Danusia jednak postanowiła złamać ten pozytywny trend i gdy powiedziałam jej gdzie i kiedy jest pogrzeb, wyskoczyła na mnie z buzią:

[D] - pani Danusia
[J] - ja

[D]: To niemożliwe, ja mam tego dnia w Mińsku Mazowieckim spotkanie z notariuszem!
[J]: No trudno, pani wybór: albo notariusz albo pogrzeb mojej mamy.
[D]: Ale ja nie mogę odłożyć spotkania, ty nie wiesz ile to zachodu zebrać kilka osób do podpisania umowy?
[J]: Przykro mi, pogrzeb jest w sobotę. O której ma pani to spotkanie?

Pani Danusia podała czas - trzy godziny przed pogrzebem.

[J]: Jeśli się pani u tego notariusza uwinie, to zdąży pani. Pogrzeb jest w miejscowości o pół godziny od Mińska.
[D:] No tak, ale ja tam spotykam się z osobami, z którymi dawno się nie widziałam, będziemy musieli iść w Mińsku na obiad, przecież na głodnego na pogrzeb nie przyjedziemy. Mamy zarezerwowaną restaurację!
[J]: Przykro mi, pani wybór.
[D]: Ale ja MUSZĘ być na tym pogrzebie, bo co o mnie znajomi powiedzą? Żądam stanowczo by przenieść pogrzeb na niedzielę!

Pożegnałam się bez żadnego komentarza. Pomyślcie tylko: jak bardzo rozkochanym w sobie trzeba być, by domagać się od córki zmarłej przyjaciółki aby przenieść pogrzeb, bo ona musi iść na obiad z dawno niewidzianymi znajomymi.

Na pogrzeb zjechało z Warszawy i innych miejscowości prawie 100 osób. Wiem, że wielu z nich musiało zmienić plany. Pogrzeb miał miejsce w lutym, pogoda paskudna - wiele starszych schorowanych osób mimo to przyjechało. Niektórzy nie przyjechali, ale z myślą o nich w parafii mamy w Warszawie była msza równoległa. Wiem od znajomych, że kościół był pełen. Pani Danusia nie pojawiła się ani na mszy w Warszawie ani na pogrzebie.

Pogrzeb

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 831 (889)

#32571

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I jeszcze jedna historia pogrzebowa:

Zmarła moja znajoma - R.

R. mieszkała z rodziną na podwarszawskim osiedlu domków jednorodzinnych. To osiedle należało do parafii A, jednak zarówno jej rodzina jak i sąsiedzi chodzili na msze do parafii B, bo mieli tam zwyczajnie bliżej - ten drugi kościół był dosłownie za płotem.

Msza i wyprowadzenie ciała na cmentarz jednak odbyły się w kościele parafii właściwej.

Podczas homilii, ksiądz odbębnił w kilka minut gadkę o życiu wiecznym i resztę przydługiego kazania przeznaczył na... opieprzanie sąsiadów zmarłej, że chodzą na mszę do innego kościoła i tam zostawiają datki.

Kogoś jeszcze dziwi postępująca laicyzacja naszego społeczeństwa?

pogrzeb / piekielny ksiądz

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 609 (741)
zarchiwizowany

#32632

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zakupy w supermarkecie - świeżyzna.

Wykładam zakupy na taśmę, pani kasjerka je kasuje, przechodzę za bramkę i wrzucam je do torby. Wśród nich megapaczka tamponów. Nagle kątem oka widzę jak ręka kasjerki wyciąga się po tampony (już skasowane) i pudełko ląduje po drugiej stronie kasy.

- To jest moje, przecież to pani skasowała - reaguję szybko.

Kasjerka coś burknęła w odpowiedzi i zajęła się moją kartą.

Ludzie, ja rozumiem, że kasjerka w supermarkecie ma przewalone jak w ruskim czołgu. Klienci często piekielni, praca w piątek-świątek, pensja niska, kadra menadżerska wymaga kondycji Terminatora, godziny pracy niechrześcijańskie itp.

Ale tak bezczelnie okradać klienta?

sklepy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (256)

#18267

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak młodzi mężczyźni w sklepach komputerowych traktują kobiety po 40-tce, czyli jak odstraszyć klientkę.

Mam niedużą dłoń, dlatego jak kupuję myszki, to musi być ona niewielka. Zdechła mi myszka, więc wybrałam się na giełdę komputerową - czyli popularnie miejsce z zatrzęsieniem małych sklepików z komputerami i akcesoriami.

[J]a: Dzień dobry, potrzebuję myszkę na USB, musi być mała i bez dodatkowych światełek od góry.

Sprzedawca bez słowa podaje mi mysz:
- wielką
- z wtykiem PS2
- ze światełkiem pod rolką.

[J]: Nie rozumie pan - chcę małą myszkę na USB bez żadnych dodatkowych diod.
[S]przedawca: Ale jak ta myszka jest przez jakiś czas bez ruchu, to tak fajnie mruga na niebiesko.
[J]: A mój kot tak fajnie wtedy na to światełko poluje, wskakuje na rękę i łapie za palce pazurami, nie, dziękuję za takie atrakcje.

Sprzedawca niechętnie podaje mi inną myszkę. Też na PS2 i ogromniastą.

[J]: Jeszcze raz tłumaczę, chcę małą myszkę na USB.
[S]: Ale ona jest bardzo dobra i świetnie się układa do dłoni.

Wyjął z pudełka i zaprezentował.

[J]: No dobrze, pan ma ręce jak bochenki chleba, a ja nie, palce nie sięgną mi przycisków, a do tego prosiłam o USB.

Siedzący obok drugi sprzedawca podniósł się i pokazał mi inną myszkę. Ta była mniejsza, ale też z wtykiem PS2

Zrezygnowana podziękowałam i wyszłam. Byłam jeszcze w drzwiach gdy usłyszałam komentarz:

[S]: Baby to same nie wiedzą czego chcą.

Poszłam do następnego sklepu i historia się powtarza. Proszę o małą myszkę na USB i bez żadnych dodatkowych bajerów, dostaję ogromniastą z wtykiem PS2 i światełkiem - identyczną jak zaprezentowana w poprzednim sklepie.

Poprosiłam o coś mniejszego i na USB.

Znów dostałam ogromniastą mychę na PS2 ale tym razem bez diody.
Głośno i powoli powiedziałam:

[J]: Mała myszka na USB, rozumie pan?
[S]: Ale ona jest na USB.
Popatrzyłam na wtyk - jak w mordę strzelił okrągły.
[J]: Czy pan wie jak wygląda USB?

Wyjęłam z torebki kabel USB od mojego telefonu i pokazałam mu wtyk.

[J]: To jest USB, wtyczka jest płaska, a pan mi wciska myszkę z okrągłą.
[S]: Kupi sobie pani przejściówkę i będzie działać. I co się pani upiera na to USB, wszystkie komputery mają okrągłe gniazda do myszy.
[J]: Nie, mój nie ma. Ma tylko USB, to jest mały przenośny komputer typu netbook.
[S]: Ale ma tam pani touchpada, niepotrzebna jest myszka.
[J]: Ale ja chcę mieć do niego myszkę, taki mam kaprys. Ma pan małe myszki na USB?

Rozglądam się po półkach i widzę pasującą mi wielkością myszkę z napisem USB 2.0 na pudełku. Gapię się na nią wymownie.

[S]: Nie mamy takich myszek jakie pani chce.

Wyszłam i znów za plecami usłyszałam kąśliwy komentarz o tym, że babom powinno się zabronić dotykania komputerów.

Trzeci sklep to samo: mówię co chcę i próbują mi wcisnąć coś wprost przeciwnego. Na ladzie układają mi myszki dla olbrzymów, każda z okrągłą wtyczką i za ponad 100 złotych. Za każdym razem przekonują mnie, że koniecznie muszę kupić coś innego niż potrzebuję.

Zirytowana patrzę bezczelnie na sprzedawcę i wypalam:

[J]: To jest proste zdanie: "chcę małą myszkę na USB", której jego części pan nie rozumie?
[S]: Ale ja chcę aby klient był zadowolony, dlatego proponuję pani.... i znów wciska mi coś innego niż powiedziałam.

Po raz kolejny usłyszałam za plecami coś o głupich babach.
Wściekła postanowiłam opuścić ten przybytek i pojechać do supermarketu. Ale postanowiłam dać szansę ostatniemu sklepowi.
Za ladą stoi babeczka, na oko nieco ode mnie młodsza. Wyłuszczam co chcę kupić.
Sprzedawczyni uśmiecha się i mówi:

[S] Rozumiem, chce pani taką zwykłą prostą myszkę do kobiecej dłoni...

I na ladzie w sekundę wylądowały 3 myszki. Wszystkie na USB, każda nieduża. Po chwili dorzuciła dwie mniejsze i jeszcze jedną bardzo malutką. Pokazała palcem typy, które były w różnych wersjach kolorystycznych.
zakupy u niej trwały nie dłużej niż 5 minut.

Na koniec dodam, że zaprezentowane mi myszki były w poprzednich sklepach, tylko jakimś cudem sprzedawcy nie chcieli mi ich sprzedać. Może dlatego, że wciskali mi myszy za ponad 150 zł a te, które mi pasowały były 3 razy tańsze.

sklepy komputerowe

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 927 (1007)