Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anahella

Zamieszcza historie od: 6 października 2011 - 4:48
Ostatnio: 17 lipca 2015 - 3:48
  • Historii na głównej: 11 z 18
  • Punktów za historie: 11150
  • Komentarzy: 206
  • Punktów za komentarze: 1307
 

#63828

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z tego lata.

Duże, zamknięte podwórko. Na podwórku trawnik, kilka drzew i kapliczka. Obok ławki, na których przesiadują emeryci i matki dzieci, które bawią się tuż obok.

Wchodzę na podwórko, drzwi za mną już się zamknęły. Słyszę, że jakaś kobieta coś do mnie krzyczy. Wracam do kraty i pytam o co chodzi:

- Pani wpuści mnie, proszę, wnuczka chce kupę to zrobi sobie na trawniku pod drzewkiem.

Zatkało mnie i proponuje, by poszła z dziewczynką do pobliskiej kawiarni, tam są toalety.

Kobieta oburzona:
- No tak, ale tam toaleta kosztuje 2 złote!
Jak odzyskałam głos, proponuję jej 2 złote - pomyślałam, że kobieta nie ma przy sobie pieniędzy, a ona na to:
- Pani jest bezczelna, stać mnie na toaletę dla dziecka.

Tak, to ja byłam piekielna, nie pozwoliłam aby dziecko narobiło mi na środku podwórka.

Dziecko chce się załatwić

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 831 (865)

#63679

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak zostałam prostytutką.

Kilka dni temu znajoma zaprosiła mnie do siebie na poświąteczną herbatkę. Uprzedziła jednak, że ma zepsuty domofon, więc jak przyjdę pod klatkę mam zadzwonić na komórkę a ona zejdzie i mi otworzy.
Ok, było jak prosiła - podeszłam, zadzwoniłam, rzuciłam do telefonu "już jestem na dole" i spokojnie czekam. Koleżanka mieszka na nastym piętrze, więc kilka minut potrwa zanim zjedzie i mnie wpuści. Sekundę po tym jak skończyłam rozmowę otwiera się okno na parterze i wychyla się ciekawska głowa sąsiadki [S].

[S]: - A pani co tu robi?
Ja: - Czekam.
[S]: - A na kogo?
Ja: - Na pani sąsiadkę.
[S]: - A na którą?
Ja: - Na tę, która zaraz przyjdzie.
W tym momencie zaczął się wrzask, że ona na policję zadzwoni i mnie zgarną. Ok, niech dzwoni, jej prawo. Po chwili sąsiadka się wychyla z telefonem w ręku i drze się do swojej komórki:
- Proszę przyjechać, pod moim oknem stoi prostytutka!

Ryknęłam śmiechem.

Koleżanka otworzyła mi drzwi i spytała czemu mi tak wesoło, zrelacjonowałam jej starcie ze strażniczką moralności. Okazało się, że dołączyłam do elitarnego klubu prostytutek z tego bloku ponieważ:
- moja koleżanka to prostytutka, bo nosi buty na obcasie.
- jedna z sąsiadek to prostytutka bo ma czworo dzieci, a mąż nie wygląda na takiego, który dałby radę spłodzić taką gromadkę.
- inna sąsiadka to prostytutka bo ma męża cudzoziemca, który nie mówi po polsku.
- sąsiadka Wietnamka to prostytutka bo wiadomo, że cudzoziemki to prostytutki.
- kolejna sąsiadka nawet nie ukrywa swojej prostytucji, bo otwarcie mówi, że klientów przyjmuje w domu (tak, przyjmuje, moja koleżanka też jest jej klientką, kobieta prowadzi rachunkowość małym firmom)
i jeszcze kilka innych, których historii prostytucji nie spamiętałam.

Sąsiadka

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 966 (1008)

#35877

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Umówiłam się ze znajomymi w knajpce. Posiedzieliśmy dość długo i trzeba się zbierać do domu. Do autobusu nocnego daleko, mi nie chce się więc dzwonię po taksówkę i mówię dokąd jadę - mogę kogoś zabrać.

Często jeżdżę taksówkami, zazwyczaj korzystam z tej samej firmy, więc taksówkarze mnie kojarzą, a ja ich.

Zgłosiła się znajoma z pracy mojego kolegi (nie znałam jej wcześniej), że ona w tym samym kierunku, więc mogę ją podwieźć.

Ok, podjechała taksówka, pakujemy się do niej. Kierowca pyta dokąd. Podaję adres i pytam dziewczynę dokąd ona - podaje adres - o dziwo w przeciwnym kierunku niż mój. [K]ierowca na to:

[k] - To którą panią w pierwszej kolejności?
[z]najoma: - To najpierw ja!
[j]a: Nie opłaca nam się to, bo zapłacimy za kurs do ciebie, potem za powrót i za kurs do mnie. Bez sensu. Jedź sama, a ja poczekam na następną.

Poprosiłam, by kierowca przez radio mi kogoś szybko załatwił i wysiadłam. Zaraz podjechał inny samochód i wróciłam bezpiecznie do domu.

Kilka dni później znów wołam taksówkę. Ten sam kierowca, który odwiózł wtedy znajomą.

[k] - A tamta pani znajoma to taki numer mi wywinęła: jak dojechaliśmy powiedziała, że pani zapłaci za ten kurs i szybko zwiała.

Szczęka mi opadła. Gdybym nie znała tego kierowcy, to pewnie bym nie uwierzyła, ale znam go, wiem że jest uczciwy i zapłaciłam.

Zadzwoniłam do kolegi, którego znajomą jest ta dziewczyna, opowiedziałam historię i wymogłam na nim jej numer telefonu.

[j] - Czy to prawda, że nie zapłaciłaś za taksówkę i powiedziałaś, że to ja ureguluję rachunek?
[z] - No tak, przecież to ty zamawiałaś, to ty płacisz. TAK ZACHOWUJĄ SIĘ KULTURALNI LUDZIE.
[j] - Zapłaciłabym bez mrugnięcia okiem gdybyś jechała w moją stronę. Powiedziałaś, że jedziesz w moim kierunku, a tymczasem jechałaś w przeciwnym. Gdybyś przyznała, że nie stać cię na taksówkę to albo bym ci pożyczyła, albo podrzuciłabym na pętlę autobusów nocnych.
[z] - (zaczyna łkać) Bo ja nie znam miasta, a wy warszawiacy tacy nieużyci.

Jak się dowiedziałam - mieszka w Warszawie od kilku lat, nie od wczoraj. Ja mieszkałam wtedy blisko Dworca Centralnego, więc nawet nowy w mieście wie gdzie jest dworzec. Zwyczajnie udawała głupią.

Ale to nie koniec historii.

Kolega kilka miesięcy później dzwoni do mnie plotkami. Otóż moja "ulubienica" awansowała. Dostała służbową komórkę i kartę do bezgotówkowych rozliczeń z firmą taksówkową. Dwa miesiące później... odebrano jej jedno i drugie.

Przez dwa miesiące ze służbowej komórki wygadała rachunek na ponad 5 tysięcy złotych (narzeczony pracuje w Niemczech), a jej rachunki za taksówkę wyniosły ponad 1500 złotych. Jej szef się wściekł i zażądał bilingu za komórkę i taksówkę: Większość rozmów ponad abonament, to rozmowy na niemiecką komórkę (firma nie ma nic wspólnego z Niemcami), a w opisie usług taksówki były kilkugodzinne postoje pod centrum handlowym.

Kolega miał do niej słabość, więc mówi: nie rób takich numerów, bo wylecisz, a firmowy abonament ma opcję darmowych nieograniczonych rozmów z T-Mobile na całym świecie. Dlaczego nie powiedziałaś facetowi, żeby aktywował sobie w Niemczech numeru u tego operatora z odpowiednim prefiksem, miałabyś z firmowej komórki darmowe rozmowy i nikt by się nie przyczepił...

[z] - Ale o co chodzi, przecież to firma płaci, a nie dyrektor ze swojej kieszeni. Bo wy, warszawiacy tacy nieużyci...

Najlepiej zwalić swoją głupotę na warszawiaków :( Może tam, skąd pochodzi (nie wiem skąd) można naciągać znajomych i okradać firmę. Znacie takie miejsca na świecie? Bo ja nie.

naciągaczka

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1108 (1152)

#35874

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/35868 przypomniała mi moją sprzed lat gdy miałam psa.

Psa wyprowadzałam przed domem: olbrzymi skwer między blokami. Normalne zachowanie psiarzy: jak mój pies lubi się z innym, to sobie ganiają. Jak nie lubi, to idę na drugi koniec skweru. Jak jakaś suczka miała cieczkę, to wychodziła na smyczy i właściciel omijał psy, nawet znajome. Tak robią normalni ludzie, ale nie pewna pani.

Pani z sąsiedztwa i jej sunia nie wychodziły w tych samych godzinach co ja, więc ich istnienia w ogóle nie byłam świadoma do czasu, gdy jej sunia nie dostała cieczki. Właścicielka (mając do dyspozycji naprawdę duży i pusty o tej godzinie plac) podleciała do grupki psiarzy i stanęła obok nas. Nasze czworonogi (dwa psy i jedna sunia) ganiały się. Gdy tamta podeszła oba psy zaczęły się nią interesować. [W]łaścicielka wrzeszczy:

[w] - Proszę zabrać te psy, moja sunia ma cieczkę!
[J]a - Skoro sunia ma cieczkę, to po co pani podchodzi z nią do psów?
[w] - Bo ja myślałam, że te psy są dobrze wychowane i nie będą wykorzystywać sytuacji. Moja sunia też chciała się pobawić.
[K]oleżanka: - Więc jak suni skończy się cieczka, to zapraszamy, a póki co musi pani swojego pieska pilnować. Wziąć na smycz i odejść, plac naprawdę jest duży.
[w] - Ale ja mam prawo tu być!

Stała jak słup i poczekała aż dla świętego spokoju zabrałyśmy nasze psy.

W okolicy jest dużo psów, poznałam wtedy lepiej sąsiadów. Każdy mówił to samo: gdy jej suczka nie miała cieczki, to prowadzała ją na smyczy i nigdy do nikogo nie podchodziła. Gdy tylko pojawiała się cieczka, sunia była spuszczana i właścicielka krążyła między psami.

Po tym incydencie widywałam ją i zawsze starałam się trzymać od niej z daleka.
Kiedyś gdy wracałam ze sklepu zobaczyłam taką akcję:
Wyszła na spacer z psem do części gdzie jest plac zabaw. Stanęła obok piaskownicy. Jej suczka warczała na dzieci. Matki mówią jej, żeby ją zabrała bo dzieci się boją, a właścicielka:

[w] - Niech te bachory stąd pójdą, bo moja niunia zawsze załatwia się do piaskownicy, a teraz się wstydzi.

Nie wiem czym się kierowała. Jeśli chciała w ten sposób nawiązać znajomości sąsiedzkie, to wybrała chyba najgorszy sposób z możliwych.

spacer z psem

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 702 (742)

#35525

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wigilia w pracy Capitalnego (http://piekielni.pl/34490) każe zadać takie pytanie: co jest do jasnej anielki z kadrą kierowniczą, że każą robić sobie spotkania wigilijne (czy inne takie), a nie chcą się na to spotkanie zrzucać, i dlaczego mamy robić im za towarzystwo gdy tego nie chcemy?

Pracowałam w redakcji X. Redaktor naczelny, nazwijmy go p. Cieplakiem, przed Wigilią zrobił zebranie i powiedział, że chciałby się z nami połamać opłatkiem. Zaznaczył też, że w Wigilię każdy kto chce może sobie wziąć dzień urlopu, ale jak ktoś nie weźmie, to pracuje do 17.00 i ani minuty krócej, a redakcyjna wigilia od 17.00.

Złożyliśmy się na catering, przy okazji dowiedziawszy się, że pan Cieplak nie płaci. Dyrektor wydawniczy, którego zaprosił w naszym imieniu również nie.

Nadchodzi Wigilia. Około 13.00 prezes wysyła do redaktorów naczelnych krótkie życzenia dla pracowników i informacje, że z okazji Wigilii skraca dzień pracy o 2 godziny i o 15.00 możemy sobie iść. Wiedzą o tym, wszyscy z wyjątkiem podwładnych Cieplaka, bo zwyczajnie tej informacji nie przekazał. Przyniosłam z papierosa radosną nowinę i vice naczelna spytała Cieplaka czy w takim razie zmieniamy godzinę imprezki.
Cieplak oburzył się, jak mogliśmy tak pomyśleć, przecież dyrektor wydawniczy zaproszony został na 17.00 i pracujemy do piątej, a potem imprezujemy (jakbyśmy w domu własnych Wigilii nie mieli). Ludzie wściekli zaczynają mówić, że skoro prezes pozwolił wyjść wcześniej, to wychodzą o 15.00 i olewają cieplakowe opłatki. Cieplak usłyszał to i łaskawie zmienił godzinę imprezy na 15.00. Zadzwonił do dyrektora, by przemówić go na dwie godziny wcześniej. Nie dodzwonił się, więc zostawił wiadomość na poczcie głosowej.

Jest już 15.00, właściciel bufetu, który zapewniał catering wściekły, bo mu z grafika dwie godziny uciekły, my wściekli myślimy o tej robocie, która czeka nas przed naszymi rodzinnymi wigiliami, ale grzecznie czekamy na dyrektora. Czekamy 10 minut, 15, 20... sekretarka mówi, że pójdzie i dowie się co z nim.

- Nie, to niegrzeczne! - hamuje ją Cieplak. Czekamy dalej. Około w pół do czwartej widzimy wychodzącą z pracy sekretarkę z piętra, na którym pracuje dyrektor. Nasza sekretarka biegnie wyniuchać czemu do nas nie przychodzi.

- Ale on około południa wpadł do nas, złożył życzenia i poszedł do domu - wyjaśnia zdumiona dziewczyna.

Czyli dyrektor nas olał, w ogóle nie zamierzał przyjść. Cieplak nawet nas za niego nie przeprosił (po świętach dyrektor też nie) tylko zaczął przemówienie. Gadał z kwadrans, a potem dowcipkował, że jesteśmy jak rodzina. Przetrzymał nas do piątej. Punkt 17.00 wstałam i powiedziałam, że jestem już po pracy i spadam. Cieplak zrobił karpika ale nie powstrzymał ani mnie ani reszty zespołu.

I teraz pytanie: po jaką cholerę zmuszać ludzi do pozostawania w Wigilię w pracy, skoro najwyższa władza w firmie (prezes) zarządził skrócony dzień.

Na wypadek gdyby ktoś zasugerował, że może Cieplak był samotny i nie chciał spędzać wigilii sam... Nie, miał żonę, dzieci i na pewno czekała na niego choinka, barszcz z uszkami, prezenty, itp.

wigilia w pracy

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 479 (533)

#35530

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Skoro Kobziarski pisała o cyckach (http://piekielni.pl/34366), to ja dołożę swoje. ;)

Jestem cycata bardziej niż wszystkie Wasze znajome cycate. Mam w związku z tym problem z biustonoszami - nie każdy sklep sprzedaje takie namioty. Zachęcona wielkim napisem na witrynie "duże rozmiary miseczek" wchodzę do sklepu. W środku ekspedientka obsługuje panią, obok jej [M]ężuś z miną "ile można wybierać stanik". Czekam grzecznie, ekspedientka wykłada przed klientką bieliznę. Zobaczywszy mnie, klientka mówi sprzedawczyni aby się mną zajęła, a ona pomyśli, który model przymierzy.

Podaję klientce obwód pod biustem i rozmiar miseczki: J oraz dodaję, że jakby miała K to też przymierzę.

W słowo wchodzi mi mężuś:
[M] - Prawdziwy mężczyzna zasługuje właśnie na takie cycki.
I szyderczo spogląda na żonę.
[J]a - Prawdziwy mężczyźni nie mają biustu, ale spytam mojego partnera, może gdzieś ma ale je schował, będę mu stanik pożyczać.
Puszczam oko do żony.

Kobieta miała minę jakby się miała rozpłakać i znika w przymierzalni.

I niech mi ktoś wytłumaczy: facet przychodzi z bliską sobie kobietą (dodam, że śliczną) do sklepu. Ona wybiera bieliznę, w której pewnie chciałaby mu się podobać, poczuć się dowartościowaną kobietą. A taki żłób wytyka jej że jest za płaska i porównuje ją ze starą, grubą babą. I po co?

sklepy

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 726 (782)

#35127

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Za zgodą znajomych zebrałam kilka kwiatków sąsiedzkich z nowoczesnych, zamkniętych osiedli wielkomiejskich.

Paru moich znajomych przeniosło się na takie osiedla i na początku cieszyli się: w sąsiedztwie młodzi ludzie z tzw. klasy średniej, nikt nic nie będzie kradł, będzie miło i kulturalnie. Po przeprowadzce okazywało się, że w sumie mieli rację co do sąsiadów, ale zawsze znalazł się jakiś wyjątek, który psuł wszystko:

- Mój kolega miał za ścianą rodzinę, która wystawiała przed drzwi worki ze śmieciami i na tym kończyło się ich pozbywanie odpadków. Latem klatka cuchnęła niemiłosiernie, a oni uważali, że zabieranie śmieci z klatki należy do dozorcy. Dodam, że śmietnik był w garażu, do garażu prowadziła winda, więc wyniesienie śmieci nie zajmowało więcej niż 3-4 minuty.

- Koleżanka kupiła nastoletniej córce rower - bo do szkoły miała tylko przejechanie przez park i kawałek ścieżką rowerową. O dziwo roweru nie ukradli jej w szkole, ale na zamkniętym podwórku - ktoś rozciął zaczep przy stojaku rowerowym. Kupiła następny rower. Ku swojemu zdziwieniu córka zobaczyła dziecko sąsiadów dojeżdżające do tej samej szkoły na jej rowerze. Rower był charakterystyczny, ręcznie ozdobiony przez córkę, więc raczej mało prawdopodobne by drugie dziecko zrobiło to samo, zwłaszcza, że na ramie dziewczynka namalowała lakierem do paznokci swoje imię a ta druga nazywała się inaczej. Interwencja u rodziców skończyła się wyzwiskami. Nie wiem czy sprawa zakończyła się na policji.

- Opróżnianie popielniczki przez balkon i niniejszym zaśmiecanie cudzego tarasu na porządku dziennym. Po interwencji kolejna koleżanka usłyszała: "jak cię k..o stać na mieszkanie z tarasem, to stać cię i na sprzątaczkę". Po złożeniu skargi w administracji na tarasie zaczęły lądować resztki z obiadu.

- Kolega podczas Euro udekorował samochód flagami. Znikały nie na ulicy, gdzie parkuje pod pracą, ale w podziemnym garażu jego strzeżonego osiedla.

- Kolejna znajoma usłyszała od sąsiadki: "dlaczego pani do tego ścierwa mówi per "pan"?. Owym "ścierwem" okazał się być... ochroniarz. Facet bardzo miły i zawsze profesjonalny. Gdy spytała sąsiadki, dlaczego nazywa go "ścierwem"? usłyszała: "bo tylko ścierwo pracuje w takim zawodzie". No comments.

- U innych znajomych - wspólnota mieszkaniowa zatrudnia firmę, by dbała o ogródek na terenie wspólnym. Jedna z pań głośnym wrzaskiem domaga się, by firma w ramach swoich obowiązków zajęła się jej tarasem. Widziałam to na własne oczy, bo byłam wtedy z wizytą u znajomych: baba stoi na balkonie i drze się wniebogłosy do pani przycinającej krzaczki: "ty, k....o! kiedy zrobisz mi mój balkon i taras? Nie po to płacę wysoki czynsz, żeby taka jak ty udawała, że pracuje!". Na początku nie załapałam o co chodzi, ale po chwili gospodarze wyjaśnili mi, że sąsiadka chce mieć urządzony balkon i taras, ale nie chce jej się tego zrobić samej ani nie chce nikomu za to zapłacić, więc wymyśliła sobie, że zrobi jej to osiedlowy ogrodnik w ramach opłaty za dbanie o przestrzeń wspólną.

- Jeszcze o rowerach: osiedle gdzie mieszka mój kolega ma zadaszony stojak rowerowy, są w nim puste miejsca, a nawet jeśli się skończą, to jest możliwość domontowania drugiego stojaka. Sąsiedzi (małżeństwo plus dorastające dziecko) wbili haki na klatce schodowej i tam przypinają swoje 3 rowery. W sumie koledze nie przeszkadzałoby to, gdyby największy rower częściowo nie zachodził na jego drzwi. Powiedział, że jeśli ten rower będzie zachodził na wejście do jego mieszkania to on zwyczajnie rozetnie zapięcie i przestawi rower tak, aby miał swobodny dostęp do domu. Usłyszał: "jest pan szczupły, zmieści się pan".

Nic się nie wydarzyło do momentu, gdy kolega miał montaż mebli kuchennych - z powodu roweru nie dało się ich wnieść. Sąsiedzi nie otwierali drzwi (choć byli w domu). Kolega się wkurzył, obcęgami rozciął zapięcie i postawił rower w drzwiach sąsiadów. Usłyszał, że jest złodziejem. Zabrali rowery na dwa dni (bo robotnicy od montażu mebli na pewno je ukradną) ale potem wróciły na swoje stare miejsce.

Partnerka kolegi niedawno zaszła w ciążę i wiadomo będzie, że rowery będą musiały zniknąć, bo ciągle zachodzą częściowo na jego drzwi i wózek dziecięcy już nie przejedzie. Kolega złożył skargę u administratora i rowery zniknęły, a sąsiedzi zostali postraszeni karą finansową, bo podobno łamali przepisy przeciwpożarowe. Tym razem kolega został donosicielem, a o jego drzwi rozbito słoik z czymś mięsnym w sosie. Zrobiono to po tym jak w sobotę było już po sprzątaniu klatek schodowych a kolega i jego druga połówka wyjechali na przedłużony weekend. Gdy wrócili w zeszły wtorek o całym zajściu dowiedzieli się od ochrony. Najzabawniejsze jest to, że upał spowodował smród na klatce schodowej i to sąsiadom śmierdziało a nie "ukaranym za donosicielstwo", bo ich zwyczajnie nie było.

Gdy słyszę o takich zajściach zaczynam lubić wszechwiedzące staruszki z mojego gomułkowskiego bloku, które trochę uprzykrzają mi życie ale jednak aż nie tak bardzo.

sąsiedzi

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 842 (872)

#32574

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Duże wydawnictwo prasowe - wydają ok. 30 (a może więcej) tytułów prasowych. Prawie wszystkie redakcje mieszczą się w tym samym budynku.
Telefony na naszych biurkach różnią się od siebie trzema ostatnimi cyframi.

Akcja sprzed kilku lat.

Pracowałam wtedy w redakcji "Chwila na Piekiełko" i mój telefon stacjonarny był bardzo podobny do telefonu sekretarki popularnego tygodnika "Życie po Piekielnemu". Różniła je tylko ostatnia cyfra. Czasem dzwoniący czytelnicy się mylili i przełączałam ich na właściwy numer. Żaden problem dla mnie.

Pewnego dnia większość redakcji poszła na obiad - ja nie byłam głodna. Dzwoni mój telefon.
Odbieram telefon i następuje taki dialog z czytelniczką:

[C] - czytelniczka
[J] - ja

[C] - Proszę pani, bo tutaj jest błąd w krzyżówce. - W słuchawce słyszę drżący głosik starszej pani.
[J] - Niestety, redaktorki działu rozrywki nie ma przy biurku, proszę podać gdzie ten błąd, to jej przekażę.

Dodam, że jeśli błąd uniemożliwiał ułożenie poprawnego hasła, którego przysłanie uprawniało do udziału w losowaniu o nagrodę, to sprawa była poważna ze względów prawnych i redaktorka musiała interweniować w systemie przyjmującym SMS-y.

Czytelniczka podała numer strony.
Biorę ostatni numer do ręki i widzę, że na tej stronie nie ma żadnej krzyżówki.

[J] - Proszę powiedzieć, w którym numerze znalazła pani błąd, bo w najnowszym na tej stronie nie ma krzyżówki.
[C] - Jest, mam otwartą gazetę.
[J] - Może ma pani przed sobą poprzedni numer albo jeszcze wcześniejszy? Który numer to jest?
[C] - Nie wiem, skąd mam to wiedzieć?
[J] - Numer wydania podany jest w naszej gazecie na winiecie.
[C] - A co to jest winieta?

Mój błąd - nie każdy ma obowiązek wiedzieć co to jest winieta. Tłumaczę więc cierpliwie:

[J] - Na pierwszej stronie ma pani taki duży napis "Chwila na Piekiełko" - to jest winieta. Tuż pod tym napisem jest numer wydania.
[C] - Jaka "Chwila na Piekiełko"? Ja dzwonię do "Życia po Piekielnemu"!
[J] - Rozumiem, to pomyłka, zaraz panią przełą.....

Nie zdążyłam dokończyć zdania, bo czytelniczka po drugiej stronie przestała mówić do mnie drżącym głosem i ryknęła do słuchawki:

[C] - Ty dziw...., kur.... jeb....! Nic nie robicie w tych redakcjach tylko się pier...icie!

I tu nastąpił najdłuższy bluzg, jaki kiedykolwiek udało mi się usłyszeć.

Szczęka opadła mi poniżej poziomu parkingu podziemnego :> Oczywiście rozłączyłam się bez słowa. Bałam się dowiadywać czy piekielna czytelniczka dodzwoniła się do właściwej redakcji...

Piekielna czytelniczka

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 632 (688)

#32570

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię z pogrzebu: [http://piekielni.pl/31626] przypomniała mi się sytuacja z pogrzebu mojej mamy. Kilkanaście lat minęło, a ja jakoś nie mogę przejść nad tym do porządku dziennego.

Moja mama miała przyjaciółkę, panią Danusię. Kobieta ta robiła wokół siebie zawsze mnóstwo zamieszania.

Mama zmarła w niedzielę. Przed śmiercią powtarzała, że chciałaby być pochowana w miejscowości, w której pochowani są jej rodzice i inni bliscy. Ponieważ od Warszawy to jakieś półtorej godziny jazdy samochodem, ja i mój brat postanowiliśmy, że pogrzeb odbędzie się w następną sobotę, tak aby wszyscy znajomi mamy mogli dojechać.

Obdzwoniłam wszystkich, aby poinformować o pogrzebie i możliwości dojazdu. Przyznam, że większość mnie pozytywnie zaskoczyła, zwłaszcza ci, którzy informowali mnie, że jadą swoimi samochodami i oferowali wolne miejsca w nich dla osób, które nie załapią się na miejsca w busie.

Pani Danusia jednak postanowiła złamać ten pozytywny trend i gdy powiedziałam jej gdzie i kiedy jest pogrzeb, wyskoczyła na mnie z buzią:

[D] - pani Danusia
[J] - ja

[D]: To niemożliwe, ja mam tego dnia w Mińsku Mazowieckim spotkanie z notariuszem!
[J]: No trudno, pani wybór: albo notariusz albo pogrzeb mojej mamy.
[D]: Ale ja nie mogę odłożyć spotkania, ty nie wiesz ile to zachodu zebrać kilka osób do podpisania umowy?
[J]: Przykro mi, pogrzeb jest w sobotę. O której ma pani to spotkanie?

Pani Danusia podała czas - trzy godziny przed pogrzebem.

[J]: Jeśli się pani u tego notariusza uwinie, to zdąży pani. Pogrzeb jest w miejscowości o pół godziny od Mińska.
[D:] No tak, ale ja tam spotykam się z osobami, z którymi dawno się nie widziałam, będziemy musieli iść w Mińsku na obiad, przecież na głodnego na pogrzeb nie przyjedziemy. Mamy zarezerwowaną restaurację!
[J]: Przykro mi, pani wybór.
[D]: Ale ja MUSZĘ być na tym pogrzebie, bo co o mnie znajomi powiedzą? Żądam stanowczo by przenieść pogrzeb na niedzielę!

Pożegnałam się bez żadnego komentarza. Pomyślcie tylko: jak bardzo rozkochanym w sobie trzeba być, by domagać się od córki zmarłej przyjaciółki aby przenieść pogrzeb, bo ona musi iść na obiad z dawno niewidzianymi znajomymi.

Na pogrzeb zjechało z Warszawy i innych miejscowości prawie 100 osób. Wiem, że wielu z nich musiało zmienić plany. Pogrzeb miał miejsce w lutym, pogoda paskudna - wiele starszych schorowanych osób mimo to przyjechało. Niektórzy nie przyjechali, ale z myślą o nich w parafii mamy w Warszawie była msza równoległa. Wiem od znajomych, że kościół był pełen. Pani Danusia nie pojawiła się ani na mszy w Warszawie ani na pogrzebie.

Pogrzeb

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 831 (889)

#32571

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I jeszcze jedna historia pogrzebowa:

Zmarła moja znajoma - R.

R. mieszkała z rodziną na podwarszawskim osiedlu domków jednorodzinnych. To osiedle należało do parafii A, jednak zarówno jej rodzina jak i sąsiedzi chodzili na msze do parafii B, bo mieli tam zwyczajnie bliżej - ten drugi kościół był dosłownie za płotem.

Msza i wyprowadzenie ciała na cmentarz jednak odbyły się w kościele parafii właściwej.

Podczas homilii, ksiądz odbębnił w kilka minut gadkę o życiu wiecznym i resztę przydługiego kazania przeznaczył na... opieprzanie sąsiadów zmarłej, że chodzą na mszę do innego kościoła i tam zostawiają datki.

Kogoś jeszcze dziwi postępująca laicyzacja naszego społeczeństwa?

pogrzeb / piekielny ksiądz

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 609 (741)