Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

bajkowa92

Zamieszcza historie od: 30 czerwca 2017 - 15:29
Ostatnio: 5 czerwca 2019 - 20:43
  • Historii na głównej: 12 z 18
  • Punktów za historie: 2130
  • Komentarzy: 35
  • Punktów za komentarze: 430
 

#82259

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem w całkiem widocznej ciąży. Zmuszona byłam dzisiaj pojechać do miasta do przychodni. Mam problem z poruszaniem się, więc umówiłam się z koleżanką, że mnie zawiezie i przywiezie do domu.

Kolejka w przychodni była dość spora, więc koleżanka pojechała do marketu na większe zakupy, bo widać było, że 2 godziny w kolejce poczekam jak nic.

Sama przychodnia nie jest tematem na tyle piekielnym, żeby go opisywać. Akcja rozgrywa się podczas powrotu do domu.

Koleżanka po zakupach jechała po mnie do przychodni, ale nie dojechała. Miała stłuczkę. Niby nic groźnego, ale policja się zjawiła i troszkę trwała ta cała „impreza”, więc zdecydowałam się wrócić do domu busem. Przystanek mam 10 metrów od domu, a bus zatrzymywał się praktycznie pod przychodnią. No to kupiłam wodę i w drogę.

W busie jak w ulu, ale pora taka, że to głównie starsze panie, kilku mężczyzn. Ze mną na postoju wsiadły 2 kobiety. Po wejściu do busa poprosiłam jednego z mężczyzn (M), żeby ustąpił mi miejsca, pan problemu z tym nie miał, podniósł się i już miałam usiąść, jednak jedna z kobiet (K1), które wsiadły ze mną do busa wręcz mnie odepchnęła, bo to jej córce (K2) należy się to miejsce.

M: Co pani wyprawia, ta kobieta w ciąży jest.
K1: Moja córka też była w ciąży, ale już nie jest, bo poroniła i teraz co, jakaś brzuchata ma siedzieć, a ona ma stać?
K2: Mamo, nie rób awantury, pani sobie usiądzie na spokojnie - popatrzyła na mnie takim dziwnym wzrokiem, pełnym zazdrości, wstydu i sama jeszcze nie wiem. czego. Poczułam się, jakbym była naga w tym busie.
K1 wrzeszczy, że dyskryminacja, że jak tak można cierpiącą dziewczynę traktować, K2 łzy w oczach, wyraźnie zawstydzona i upokorzona cała sytuacją, między nimi ja z ogromnym brzuchem, nie mam jak przejść w żadną stronę. Facet niby na siedzeniu, ale stoi i upiera się, że to mi miejsca chce ustąpić, baba nie chce mnie przepuścić, dziewczyna nie chce usiąść, bus jedzie, komedia trwa w najlepsze. W pewnym momencie zaczyna mi się robić słabo i zaczęłam zmieniać kolor na zielony.

Miejsca ustąpiła mi emerytka, bo powiedziała, że ona w sumie to ma tylko jeszcze jeden przystanek, to może postać. Do tej pory nie wiem, co za akcja się tam rozegrała.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (181)

#82521

przez (PW) ·
| Do ulubionych
No ludzie... ja zwariuję. Całą ciążę przeleżałam plackiem. Pomagały mi koleżanki i sąsiadki. Mąż w pewnym momencie zadzwonił do mojej matki, mimo, że nie mamy najlepszych kontaktów i poprosił ją o pomoc, żeby przyjechała i mnie trochę odciążyła. Było milion wymówek, ostatecznie nie, ona nie może, nie ma jak.

Spoko, ciąża się rozwijała, komplikacji dochodziło, problemy się piętrzyły, radziłam sobie sama z wyżej wymienioną pomocą. W przyszłym tygodniu mam mieć cesarkę. Od kilku dni dzwoni matka i za każdym razem proponuje, że weźmie moje dzieci na wakacje jak się bobas urodzi. Dzwoni do mnie, do męża, do syna (strasznie mu narobiła ochoty na ten wyjazd). Nie umiem dziecku wyjaśnić czemu nie.

Raz chciałam być dobrą matką, nie chciałam ograniczać kontaktu dziecka z babcią i wydałam młodego na tydzień. Jeszcze jak był mój ojciec, to coś z młodym porobił, a jak tata w pracy to młody całymi dniami siedział w telefonie, grał na tablecie. O jedzeniu nie wspomnę nawet, bo jakby chciał codziennie burgery z maka to też by miał. Żadnych warzyw, owoców, tylko kluski, białe bułki, bo on tak chce. Z myciem też na bakier bo tu tłumaczenie: "a co on takiego robił przez cały dzień, nawet się nie spocił"...

Dzieciak ma do mnie żal, matka nie potrafi zrozumieć o co mi chodzi, bo wg niej to moje pretensje są wyssane z palca. Bombarduje mnie telefonami, a jak nie odbieram to dzwoni do męża i syna.

Cały czas zarzuca mi, że gardzę jej pomocą, a jak jej mówię, że teraz już nie potrzebuję pomocy, bo w najgorszym okresie mojego życia poradziłam sobie sama, to teraz też sobie poradzę, to następuje obraza majestatu i wypominki czego to ja jej nie zawdzięczam... No ludzie...

Ja z dzieckiem przez miesiąc nie mogłam dojść do ładu po ostatnich wakacjach i nie chcę powtórki z rozrywki. Mąż też się nie zgadza. Wykupiliśmy mu półkolonie już. To teraz młody chyba usłyszał od babci, że pieniądze marnujemy na głupoty zamiast mu kupić nowe lego, a tak by miał wakacje u babci za darmo i nowe klocki. I młody chodzi i mi to wyrzuca teraz... Trzęsie mnie w środku.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (246)

#82037

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest sobie człowiek, lat prawie 70. Ojciec 3 synów i córki. Cala gromada już dawno pełnoletnia, w związkach, wszyscy mają dzieci. I nagle okazuje się, że ten człowiek jest strasznie samotny, nie ma nikogo. I pewnie pomyślicie, że co za dzieci niewdzięczne, zostawić starego ojca itp... Ale nie. Pan ojciec sobie ciężko na to zapracował swoim cudownym postępowaniem w stosunku do swoich dzieci, a także do ich drugich połówek.

Historia zaczyna się wiele lat wcześniej. Tatuś robił dziecko, wyjeżdżał na delegację zagraniczną na rok, wracał, robił następne i wyjeżdżał znowu na rok. Zostawiał swoją żonę, która miała sad, szklarnię, 2 dzieci i chorą teściową, której trzeba było pilnować na każdym kroku. Najpierw urodziła się dwójka dzieci, potem 8 lat przerwy i kolejna dwójka, ale schemat utrzymany, ciąża, wyjazd, powrót, ciąża i wyjazd.

Kiedy najstarszy syn brał ślub, ojciec wyłożył kasę na całe wesele. Było to w czasach, kiedy był jednym z bogatszych ludzi w okolicy. Córka brała rok później, dla niej kasy już nie było. W międzyczasie umarła matka gromadki, ojciec został z dwójką młodszych nastoletnich synów, których miał w poważaniu. Najmłodszym pomiatał zawsze, ten starszy był w lepszej sytuacji, ale jak się okazało, nie na długo.

Najmłodszy brał ślub, nie dostał złotówki, ale tatuś opowiadał wszystkim, jak to wesele syna go zrujnowało. Chłopak dopiero niedawno spłacił kredyt. Ojciec przez 10 lat odwiedził go może 5 razy, z czego 3 były z czystych względów finansowych. Nie wie nawet jak jego wnuczki wyglądają. O synowej zawsze mówił, że trzyma jego syna pod pantoflem, że wredna zołza, no i wiele, wiele lepszych i niekoniecznie cenzuralnych wypowiedzi.

Córkę zdradzał mąż, i to jawnie. Tatusiowi nie przeszkadzało to ani troszkę. Kiedy facet zaczął poniewierać kobietą i bić, a raczej nawet katować dzieci, też nie było żadnej reakcji. Dzisiaj kobieta jest zastraszoną kobietą, nastawioną bojowo do całego świata, a szczególnie do tych, którzy wg niej mają lepiej.

Najstarszego syna spotkała ogromna tragedia w życiu. Stracił dziecko w wypadku. Zaczął pić. Jego żona jako osoba wierząca zaciągnęła go przed ołtarz, gdzie przysięgał trzeźwość przez 10 lat. I się trzymał. Wszyscy myśleli, że facet z tego wyjdzie, ale tatuś zaraz na następny dzień kiedy przysięga wygasła zaprosił syna do siebie, gdzie była impreza, a alko się lało. Zaczęło się namawianie, naśmiewanie, wyszydzanie. W końcu facet wypił. Dzisiaj jest alkoholikiem. Tatuś przed ludźmi strasznie się żali, że on robił co mógł itp., ale w 4 ścianach to nie przeszkadza mu pić z synem. Oczywiście synowa zła, wyrodna, niewdzięczna, bo miała dość i wyrzuciła z domu alkoholika, żeby dzieci nie patrzyły na to, jak się ojciec zatacza wieczorami po podwórku.

Teraz ostatni syn. Ożenił się, jak się okazało, bo go panna na dziecko złapała (chociaż najpierw się zaręczyli, dopiero po dłuższym czasie dziewczyna zaszła w ciążę). Oczywiście zła i niedobra synowa, bo zaczęła męża angażować w obowiązki domowe i opiekę nad dzieckiem. Czyli pantofel, no bo wiadomo, jak facet w domu robi, to pantofel.

I tak latka leciały, dzieci się rodziły - tatuś olewał, wnuki się rodziły - dziadek olewał.
Facet wyśmiał i wyszydził każdego członka najbliższej rodziny. Ubliżał swoim synowym za ich plecami myśląc, że te się nie dowiedzą. W oczy słodził, a za plecami obgadywał.

Dzisiaj jest sam. Nie ma nikogo. Skłócił nawet ze sobą 3 rodzeństwa, co wyszło dopiero niedawno, że tak właściwie to sprawka tatusia, ale sprawy zaszły już tak daleko, że to jest nie do odkręcenia. I teraz facet chodzi, żali się po ludziach jaki to on biedny, jak go źle traktują, jak go olewają... I wszyscy myślą, że to dzieci wyrodne.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (195)

#81942

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem świeżo po wizycie Pani z opieki społecznej :) W sumie mogłam wypaść jeszcze gorzej, ale całe szczęście Pani była miła i życiowa i machnęła ręką na bałagan w domu, stertę niepozmywanych naczyń i ogrom zebranego prania :)

A zaczęło się od tego, że ostatnimi czasy gorzej się czuję, raczej nie wstaję z łóżka. Dogadałam się ze znajomą, że będzie moje dzieci odwozić do szkoły i żłobka. Ja jej daję na paliwo, plus tygodniowo 50 zł na jakieś śniadanie i sok dla starszego do szkoły (ostatnio już dzieciak nie chce kanapek z domu, woli pączki, drożdżówki itp. jakoś mi nie przeszkadza, bo w szkole dostaje obiad dwudaniowy, w domu też jest codziennie zdrowy obiad i kolacja).

Ostatnimi czasy zepsuł nam się jeden z samochodów. Naprawa bardzo kosztowna i niestety czasochłonna, ale mąż podjął się sam to naprawić wieczorami, przez co niestety nie ma czasu, żeby ogarnąć dom. No ale zawsze to oszczędność, bo ponosimy tylko koszty części, robocizna odpada :) Okazało się, że starszy syn ma wycieczkę, dość kosztowny wyjazd, ale dogadałam się z nauczycielką, że syn pojedzie, a ja zapłacę dzień przed wyjazdem, bo z racji tej naprawy niestety jesteśmy trochę pod kreską. Nauczycielka nie miała żadnych "ale", w tej sytuacji więc myślałam, że wszystko załatwione. Niestety ale chyba ktoś się doszukał jakiegoś zaniedbania z mojej strony.

Przyszła Pani z opieki, bo wpłynęło zgłoszenie, że dzieci zaniedbane, że ja się domem nie zajmuję, że sąsiedzi dzieciom jedzenie kupują itp.
Zaskoczyło mnie to bardzo, bo staramy się z mężem jak możemy, ostatnio nawet mąż zmienił pracę na lepiej płatną kiedy ja już nie mogłam pracować żeby dzieciakom niczego nie brakowało.

Wyjaśniłam zaistniałą sytuację, powiedziałam szczerze jak się sprawy mają i że nasze problemy finansowe trwały raptem tydzień, a to jedzenie dzieciom jest kupowane za moje pieniądze. Kobietka popatrzyła na mieszkanie, na te wyprane ciuchy w misce, lodówka była pełna, więc stwierdziła, że w sumie nie za bardzo ma się do czego przyczepić.

A kiedy zapytałam, kto złożył ten donos to kobietka powiedziała tylko tyle, że to już nie pierwszy donos od tej osoby w naszej sprawie. Zagadka się rozwiązała. To kochana szwagierka, kolejny raz wykręciła mi taki nr... Kiedyś miałam już wizytę opieki społecznej w sprawie tego, ze narkotyzuję dziecko... Żyć nie umierać.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (191)

#81712

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Okazało się, ze jestem bezdusznym stworzeniem, pozbawionym jakichkolwiek uczuć wyższych, jestem ślepa na krzywdę żywych stworzeń i ogólnie do odstrzału ze mną... A wszystko za sprawą rozliczenia podatku i sławetnego 1%, który można przekazać na dowolną organizację.

Odezwała się do mnie koleżanka z ogólniaka z pytaniem, czy już rozliczyłam PIT, bo ona jest wolontariuszką jakiegoś stowarzyszenia, które zajmuje się królikami i innymi żywymi pluszakami. Może bym zechciała wesprzeć ich organizację tym 1%, że to pozwoli ratować zwierzaki, nakarmi je, uzdrowi i w ogóle nauczy mówić i tańczyć. Wszystko super. Tyle że ja już ten PIT rozliczyłam i nieopatrznie powiedziałam, ze ten 1% przekazałam na konto syna znajomych (dziecko uszkodzone w trakcie porodu i pod stałą opieką, wyjdzie z tego, ale potrzebuje sprzętu i rehabilitacji, więc każdy grosz się liczy).

I się zaczęło... Że serca nie mam, że jak ktoś ma dziecko, to niech sam sobie na nie wykłada pieniądze, że zwierzęta bardziej potrzebują pomocy i uczucia, że skoro wiedzieli, że dziecko będzie chore, to po co urodziła, ludzie bezmyślnie się rozmnażają, a zwierzęta cierpią, bo ludzie nie potrafią okazać wsparcia już żyjącym istotom. Zamiast rodzić dzieci ludzie powinny adoptować zwierzęta, bo jeśli tego nie robią, to tylko poszerzają cierpienie, a ja to pogłębiam, bo nie dość, że mam dzieci, to jeszcze jestem w ciąży, no i ten 1% podatku zamiast na zwierzęta oddałam na dziecko... No szok.

Ja jestem naprawdę wyrozumiała, ale serio? Stawiać wyżej królika niż człowieka? Ja kocham zwierzęta, mam kota przybłędę, dokarmiam inne dzikie koty, wspomagam pobliskie schronisko. Rozumiem determinację takich wolontariuszy, ale ich myślenie chyba się kłóci samo z sobą, bo jak można jednocześnie walczyć o lepszy byt jakiegoś żywego stworzenia i negować pomoc innym?

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (189)

#81458

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Los spłatał mi figla... Zaszłam w 3 ciążę. Niby nie tragedia, no ale żeby nie było za różowo to oczywiście coś się stać musiało. Ze względu na 2 poprzednie ciąże, które były jednym wielkim pasmem komplikacji zdecydowałam się na jednego z najlepszych w okolicy lekarzy, żeby zminimalizować jakiekolwiek ryzyko, ewentualnie, żeby szczerze mi powiedział co się dzieje i żeby niczego nie przeoczył.

No i początek świetnie, zero mdłości, ogólne samopoczucie świetne, do pracy chodzę, jestem pełna energii. I tak minęło 2 miesiące sielanki :) Zaczyna się 4 miesiąc i do akcji wkraczają komplikacje, najpierw delikatnie: za wysoki cukier (jakoś się unormowało, cukrzycy nie ma więc sukces), infekcja dróg moczowych, anemia, jakieś niedobory witamin... No nic, życie. W ciąży się zdarza. No ale znając moje szczęście (jeśli coś się może wydarzyć to na pewno spotka to mnie) to był dopiero początek. No i 2 tygodnie temu rozeszło mi się spojenie łonowe, co wiąże się z leżeniem plackiem. Ze względu na mój uraz kręgosłupa nie mogę nosić pasa ściągającego. I tak leżę.

Przy każdej zmianie pozycji wyję z bólu jak wilk do księżyca, wstaję tylko po to, żeby chłopaków wyszykować do szkoły i żłobka, bo wozi ich dobroduszna sąsiadka(w poniedziałek zaczęły się ferie, więc chłopcy cały dzień w piżamach). Lekarz sugeruje szpital, jednak zgodzić się nie mogę bo jednak w domu 2 dzieci, mąż dopiero zmienił pracę, więc wolnego nie dostanie, a nawet jeśli by dostał, to nie przedłużą mu umowy, która obowiązuje do końca lutego. I tak drugi tydzień leżę, przeczytałam cały internet, obejrzałam całą telewizje.

No ale tego też było mało. Dzwoni kuzynka, że jest w ciąży i bierze szybki ślub cywilny za 2 tygodnie puki jeszcze nie widać.
Prosi mnie o świadkowanie, bo mama zabroniła poprosić koleżanki, wszyscy gdzieś po świecie rozjechani, a ona to w sumie mnie najbardziej lubi. Grzecznie pogratulowałam, pożyczyłam szczęścia i zdrowia, ale świadkowania odmówiłam, no bo po 1 nie chodzę (jakby to nie zabrzmiało jeśli uda mi się wstać to poruszam się o balkoniku), po 2 musiałabym przejechać 300 km w rodzinne strony, a to jest dla mnie nie do przeskoczenia, po 3 ciąża ze względu na mój stan w sumie dość konkretnie zagrożona i wolałabym jednak nie ryzykować. Kuzynka trochę powzdychała, coś ponarzekała i rozmowa się skończyła.

Nie minęły 2 godziny i dzwoni moja mama i zaczyna się tyrada (tu wymienię od myślników zarzuty):
- odcinasz się od rodziny,
- nie szanujesz innych, jesteś egoistką,
- wymyślasz, na pewno twój stan nie jest tak poważny,
- co to za wyczyn postać 20 minut w urzędzie (na 3 piętrze, bez windy z balkonikiem :)),
- trzeba było w ciążę nie zachodzić jak wiedziałaś, że tak będzie,
- będziesz szukała chrzestnych, to żebyś nie była zdziwiona jak ci poodmawiają...

Ja się nie przejęłam zbytnio, odpowiadałam raczej zdawkowo w stylu NO, MASZ RACJĘ, NO WIEM.
W sumie najbardziej mnie tknęło to, że kiedy zaczęły się problemy mąż, mimo mojego sprzeciwu, zadzwonił do mojej matki i poprosił, żeby przyjechała w ferie pomóc przy dzieciach, bo jednak mój stan jest dość poważny i w każdej chwili mogę trafić do szpitala, to ta powiedziała, że nie da rad,y bo pies sam w domu nie będzie siedział do powrotu ojca z pracy.

KURTYNA

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (226)

#81174

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem matką jak wiecie. I teraz nie wiem co napisać dalej... czy to ja jestem jakaś nienormalna, czy społeczeństwo idiocieje. Zacznę od rana.

Mąż ma dzisiaj wolny dzień, więc postanowiłam skorzystać z okazji i pojechałam sobie na badania do przychodni. Miałam zrobić krzywą cukrową, więc siłą rzeczy musiałam być wcześniej.

O 7.05 przybyłam pod przychodnię, a tam emerytki się licytują, która przyszła pierwsza i która pierwsza będzie do okienka rejestracji. O 7.15 pielęgniarka otworzyła drzwi no i poszli... ruszyli jak w kabarecie. Myślę sobie, że trochę wstyd zginąć zadeptaną przez emerytki w przychodni, więc weszłam ostatnia. Rejestracja do lekarza od 8.00.

Babcie podzieliły się na 2 obozy. Jedne do badań, drugie do rejestracji.
I teraz najlepsze: pielęgniarka pyta kto na cukier z obciążeniem, rozglądam się, wychodzi na to że tylko ja, więc idę pewnym krokiem przez korytarz. Gdyby wzrokiem można było zabić, to nie przeszłabym nawet połowy. w końcu siadam na fotelu, podwijam rękaw, krew pobrana, wychodzę i czekam te 2 godziny. Międzyczasie przewinęło się naprawdę wiele ciekawych osób. Rozmowa 2 madek:

m1: Ja tam moją zostawiam na świetlicy do 15.
m2: Jak na świetlicy? (w naszej szkole świetlica jest tylko dla dzieci rodziców pracujących po okazaniu zaświadczenia).
m1: Normalnie, ja o 13 to obiad w domu chłopu wydaję, to jak mam po nią iść? Normalnie nie idę po nią, to ją wysyła wychowawczyni na świetlicę, nie puści przecież 7-latki samej do domu.
Dalsza rozmowa przebiegała w tonie zachwytu nad pomysłowością mamuśki. Szok w trampkach...

Sytuacja 2. Chwilkę przed 9.00, wchodzi Pani z na oko 5/6 letnim chłopcem. Dziecko pokasłuje, pociąga nosem, na moje oko lekko przeziębiony. I wywiązuje się rozmowa między recepcjonistką, a Panią:

P: Chciałam syna zarejestrować, ledwo się na nogach trzyma.
r: Wolne miejsce do pediatry jest na 15.15. Poproszę o nazwisko i adres.
P: Jak tak późno? Dziecko mi zejdzie z tego świata do tej pory (młody biega w tym czasie po przychodni jak potrzepany).
r: Bardzo mi przykro, ale nie mogę państwa prędzej zapisać, nie ma miejsc.

I tu się zaczęła tyrada pod adresem lekarza, pielęgniarki, rejestratorki i samego Pana Jezusa, że nie zstąpił z nieba i nie uzdrowił zakatarzonego dziecka... Kiedy awanturnica się uspokoiła, rejestratorka zapytała jeszcze raz czy zapisać. Odpowiedź PANI MADKI zagięła czasoprzestrzeń:
- W sumie to on taki chory nie jest, a na 15 to ja na paznokcie jestem umówiona. I wyszła.

Sytuacja 3. Przychodzi moja kolej na pobieranie krwi już ostatni raz. Mam wejść poza kolejką. Zostałam zakrzyczana przez kobietę na oko 35 lat, że ona z dzieckiem czeka, dziecko chorutkie i ona pierwsza musi wejść sobie tą krew pobrać, bo z takim chorutkim dzieckiem to nie można łazić nigdzie, a jeszcze na pewno ktoś na nie nakaszle i będzie po wszystkim... Pielęgniarka nawet wyszła po mnie, ale nie wygrałyśmy z madką z chorutkim dzieckiem.

Edit: Kiedy nie dało się pani nr 3 spacyfikować, to pielęgniarka poprosiła po prostu koleżankę, która pobrała mi krew, a ona sama się zajęła matką z dzieckiem. Nie napisałam wcześniej, bo nie uznałam, że to istotne.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (192)

#80869

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu zaczęłam pracę. Na początku super, ludzie fajni, miejsce i godziny też super. Ale byłoby co najmniej dziwne gdyby wszystko było takie super extra.

Jest pewien szkopuł. Kilka tygodni temu koleżanka dostała awans na zastępcę kierownika. I się zaczęło. Zachowuje się tak jakby została dyrektorem. Ani proszę, ani dziękuję ani pocałuj się w zad. Atmosfera z nią na zmianie jest nie do wytrzymania. I taka zmiana nastąpiła w ciągu 1 dnia. Zwracałyśmy uwagę kierownikowi na zachowanie jego zastępczyni ale skwitował to słowami, że może gorszy dzień miała albo coś... i tak od prawie miesiąca.
Chyba czas szukać czegoś innego...

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (191)

#80543

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo szukałam pracy, którą będę mogła pogodzić z wychowaniem dzieciaków. Było to o tyle trudne, że młodszego syna trzeba rehabilitować.

Mieszkamy sami, nie mamy nikogo do pomocy. Skorzystałam z okazji i zapisałam młodszego do żłobka na 3 dni w tygodniu, żeby miał jakiś kontakt z rówieśnikami. I udało się, znalazłam pracę. Może nie szczyt marzeń, bo sprzedawca w obuwniczym, ale kierownictwo poszło na rękę i zmiany ustawiają mi w weekendy albo kiedy młodszy syn jest w żłobku. Zawsze to dla mnie jakaś odskocznia, dla dzieciaków też nowość, bo dużo więcej czasu spędzają z ojcem.
Ze szkoły i żłobka zabiera ich nasz znajomy, który za symboliczną opłatą siedzi z nimi aż mąż wróci do domu. Jakoś sobie radzimy. Czasem organizacyjnie nie możemy się zgrać, ale ostatecznie wszystko się jakoś układa. A teraz piekielność.

Wcześniej całe utrzymanie spadało na barki męża. Ludzie często mówili, że mu ciężko z taką odpowiedzialnością (jakby mi w domu nie było ciężko), że mogłabym sobie coś dorobić itp. Teraz pracuję. Dzieciaki są wtedy w szkole i żłobku, później 2 godz. z wujkiem, a później z tatą do wieczora.
I co teraz słyszę? Zaniedbuję dom, dzieci, męża. Obarczam go zbyt wieloma obowiązkami, a sama uciekłam do pracy (nie ma mnie 3 dni w tygodniu, albo nawet mniej), lepiej siedzieć w domu, bo to jak sobie radzimy to za dużo kombinacji...

Co by człowiek nie zrobił, to i tak źle.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (192)

#79747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już kiedyś wspominałam jestem matką, przynajmniej staram się być. Dzieci sztuk 2, obie płci męskiej. Wspominałam też kiedyś, że moje relacje z rodzicami są dość napięte jeśli można to nazwać w taki sposób.

Młodszy syn urodził się 2 miesiące przed terminem. Większość przykrych sytuacji wynikających z wcześniactwa nas ominęło, mały chodzi, widzi, słyszy. Na pierwszy rzut oka wszystko super, normalne dziecko. Tyle, że potrzebuje więcej uwagi. Wymaga rehabilitacji o określonych porach dnia (drze się przy tym jak nieboskie stworzenie) i niestety musimy przestrzegać restrykcyjnej diety bo młodego obdarowano alergią pokarmową i wziewną(ponoć minie). Tyle słowem koniecznego wstępu.

W weekend z przyczyn od nas niezależnych musieliśmy odwiedzić moich rodziców. I głupia dałam się namówić na wizytę u swojej babci, czyli prababci moich chłopaków. Kobieta upierdliwa, acz nieszkodliwa (przynajmniej tak mi się wydawało), lat 70 kilka. Babcia w pełni sprawna. Siedzieliśmy na ogrodzie, mały na buzi ma chustkę (zawsze zakładam w nowym miejscu, żeby nie kusić losu, nie wiem przecież co ktoś ma w ogrodzie posadzone). Widzę, że z małym wszystko w porządku, to zabezpieczenie zdejmuję i słyszę MAMA AM.

Zawsze mam torbę pełną jedzenia dla dzieci, staram się nie podawać młodszemu niczego innego, niż to co sama przygotowałam. Wyjmuję banana i mu podaję na co [B]abcia:

B: Po co banan? Ja mam świeże jabłka.
[J]a: Babciu, jemu nie wolno jabłek (alergia ponoć najrzadziej spotykana).
B: Pewnie tych sklepowych nie może, ja mam tu wszystko niepryskane, samo zdrowie - i wciska dziecku kawałek jabłka do ręki.

Zareagowałam nieco ostrzej, babcia ustąpiła, myślałam, że temat się skończył. Młody zjadł banana i poleciał się bawić. Siedzimy w większym gronie, dzieci było dużo więcej. Rozmawiając, zerkałam co chwilka na małego, który chodził po trawniku pod czujnym okiem starszego brata. Nagle słyszę krzyk starszego, że mały się dusi, nad młodym stoi babcia z jabłkiem, młody zaczyna sinieć, zbiegła się rodzina. Ja w popłochu szukam zastrzyku, mąż dzwoni po pogotowie. A babcia stoi i mówi, że teraz te dzieci takie delikatne, kiedyś tych alergii wszystkich nie było i się jadło co było i nikt nie umierał.

Zastrzyk znalazłam, zrobiłam, pogotowie przyjechało, zabrało nas na SOR, w szpitalu spędziliśmy 3 dni. Dopiero dzisiaj udało nam się dotrzeć do domu, mały ma zapalenie oskrzeli na tle alergicznym. Gdyby nie starszy synek, młodszy mógł umrzeć przez głupotę starej baby, która chyba chciała udowodnić, że wie lepiej niż cały sztab lekarzy.

W poniedziałek, kiedy mąż był przy synku w szpitalu pojechałam do niej powiedzieć, co zrobiła, że wiedziała jak to się może skończyć i zapytałam czy chciała zabić to niewinne dziecko. Usłyszałam, że chciała dobrze, że kiedyś młody się musi uodpornić... Na usta ciśnie się tylko KUR....

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 210 (246)