Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

bajkowa92

Zamieszcza historie od: 30 czerwca 2017 - 15:29
Ostatnio: 5 czerwca 2019 - 20:43
  • Historii na głównej: 12 z 18
  • Punktów za historie: 2130
  • Komentarzy: 35
  • Punktów za komentarze: 430
 

#81174

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem matką jak wiecie. I teraz nie wiem co napisać dalej... czy to ja jestem jakaś nienormalna, czy społeczeństwo idiocieje. Zacznę od rana.

Mąż ma dzisiaj wolny dzień, więc postanowiłam skorzystać z okazji i pojechałam sobie na badania do przychodni. Miałam zrobić krzywą cukrową, więc siłą rzeczy musiałam być wcześniej.

O 7.05 przybyłam pod przychodnię, a tam emerytki się licytują, która przyszła pierwsza i która pierwsza będzie do okienka rejestracji. O 7.15 pielęgniarka otworzyła drzwi no i poszli... ruszyli jak w kabarecie. Myślę sobie, że trochę wstyd zginąć zadeptaną przez emerytki w przychodni, więc weszłam ostatnia. Rejestracja do lekarza od 8.00.

Babcie podzieliły się na 2 obozy. Jedne do badań, drugie do rejestracji.
I teraz najlepsze: pielęgniarka pyta kto na cukier z obciążeniem, rozglądam się, wychodzi na to że tylko ja, więc idę pewnym krokiem przez korytarz. Gdyby wzrokiem można było zabić, to nie przeszłabym nawet połowy. w końcu siadam na fotelu, podwijam rękaw, krew pobrana, wychodzę i czekam te 2 godziny. Międzyczasie przewinęło się naprawdę wiele ciekawych osób. Rozmowa 2 madek:

m1: Ja tam moją zostawiam na świetlicy do 15.
m2: Jak na świetlicy? (w naszej szkole świetlica jest tylko dla dzieci rodziców pracujących po okazaniu zaświadczenia).
m1: Normalnie, ja o 13 to obiad w domu chłopu wydaję, to jak mam po nią iść? Normalnie nie idę po nią, to ją wysyła wychowawczyni na świetlicę, nie puści przecież 7-latki samej do domu.
Dalsza rozmowa przebiegała w tonie zachwytu nad pomysłowością mamuśki. Szok w trampkach...

Sytuacja 2. Chwilkę przed 9.00, wchodzi Pani z na oko 5/6 letnim chłopcem. Dziecko pokasłuje, pociąga nosem, na moje oko lekko przeziębiony. I wywiązuje się rozmowa między recepcjonistką, a Panią:

P: Chciałam syna zarejestrować, ledwo się na nogach trzyma.
r: Wolne miejsce do pediatry jest na 15.15. Poproszę o nazwisko i adres.
P: Jak tak późno? Dziecko mi zejdzie z tego świata do tej pory (młody biega w tym czasie po przychodni jak potrzepany).
r: Bardzo mi przykro, ale nie mogę państwa prędzej zapisać, nie ma miejsc.

I tu się zaczęła tyrada pod adresem lekarza, pielęgniarki, rejestratorki i samego Pana Jezusa, że nie zstąpił z nieba i nie uzdrowił zakatarzonego dziecka... Kiedy awanturnica się uspokoiła, rejestratorka zapytała jeszcze raz czy zapisać. Odpowiedź PANI MADKI zagięła czasoprzestrzeń:
- W sumie to on taki chory nie jest, a na 15 to ja na paznokcie jestem umówiona. I wyszła.

Sytuacja 3. Przychodzi moja kolej na pobieranie krwi już ostatni raz. Mam wejść poza kolejką. Zostałam zakrzyczana przez kobietę na oko 35 lat, że ona z dzieckiem czeka, dziecko chorutkie i ona pierwsza musi wejść sobie tą krew pobrać, bo z takim chorutkim dzieckiem to nie można łazić nigdzie, a jeszcze na pewno ktoś na nie nakaszle i będzie po wszystkim... Pielęgniarka nawet wyszła po mnie, ale nie wygrałyśmy z madką z chorutkim dzieckiem.

Edit: Kiedy nie dało się pani nr 3 spacyfikować, to pielęgniarka poprosiła po prostu koleżankę, która pobrała mi krew, a ona sama się zajęła matką z dzieckiem. Nie napisałam wcześniej, bo nie uznałam, że to istotne.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (192)

#80869

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu zaczęłam pracę. Na początku super, ludzie fajni, miejsce i godziny też super. Ale byłoby co najmniej dziwne gdyby wszystko było takie super extra.

Jest pewien szkopuł. Kilka tygodni temu koleżanka dostała awans na zastępcę kierownika. I się zaczęło. Zachowuje się tak jakby została dyrektorem. Ani proszę, ani dziękuję ani pocałuj się w zad. Atmosfera z nią na zmianie jest nie do wytrzymania. I taka zmiana nastąpiła w ciągu 1 dnia. Zwracałyśmy uwagę kierownikowi na zachowanie jego zastępczyni ale skwitował to słowami, że może gorszy dzień miała albo coś... i tak od prawie miesiąca.
Chyba czas szukać czegoś innego...

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (191)

#80543

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo szukałam pracy, którą będę mogła pogodzić z wychowaniem dzieciaków. Było to o tyle trudne, że młodszego syna trzeba rehabilitować.

Mieszkamy sami, nie mamy nikogo do pomocy. Skorzystałam z okazji i zapisałam młodszego do żłobka na 3 dni w tygodniu, żeby miał jakiś kontakt z rówieśnikami. I udało się, znalazłam pracę. Może nie szczyt marzeń, bo sprzedawca w obuwniczym, ale kierownictwo poszło na rękę i zmiany ustawiają mi w weekendy albo kiedy młodszy syn jest w żłobku. Zawsze to dla mnie jakaś odskocznia, dla dzieciaków też nowość, bo dużo więcej czasu spędzają z ojcem.
Ze szkoły i żłobka zabiera ich nasz znajomy, który za symboliczną opłatą siedzi z nimi aż mąż wróci do domu. Jakoś sobie radzimy. Czasem organizacyjnie nie możemy się zgrać, ale ostatecznie wszystko się jakoś układa. A teraz piekielność.

Wcześniej całe utrzymanie spadało na barki męża. Ludzie często mówili, że mu ciężko z taką odpowiedzialnością (jakby mi w domu nie było ciężko), że mogłabym sobie coś dorobić itp. Teraz pracuję. Dzieciaki są wtedy w szkole i żłobku, później 2 godz. z wujkiem, a później z tatą do wieczora.
I co teraz słyszę? Zaniedbuję dom, dzieci, męża. Obarczam go zbyt wieloma obowiązkami, a sama uciekłam do pracy (nie ma mnie 3 dni w tygodniu, albo nawet mniej), lepiej siedzieć w domu, bo to jak sobie radzimy to za dużo kombinacji...

Co by człowiek nie zrobił, to i tak źle.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (192)

#79747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już kiedyś wspominałam jestem matką, przynajmniej staram się być. Dzieci sztuk 2, obie płci męskiej. Wspominałam też kiedyś, że moje relacje z rodzicami są dość napięte jeśli można to nazwać w taki sposób.

Młodszy syn urodził się 2 miesiące przed terminem. Większość przykrych sytuacji wynikających z wcześniactwa nas ominęło, mały chodzi, widzi, słyszy. Na pierwszy rzut oka wszystko super, normalne dziecko. Tyle, że potrzebuje więcej uwagi. Wymaga rehabilitacji o określonych porach dnia (drze się przy tym jak nieboskie stworzenie) i niestety musimy przestrzegać restrykcyjnej diety bo młodego obdarowano alergią pokarmową i wziewną(ponoć minie). Tyle słowem koniecznego wstępu.

W weekend z przyczyn od nas niezależnych musieliśmy odwiedzić moich rodziców. I głupia dałam się namówić na wizytę u swojej babci, czyli prababci moich chłopaków. Kobieta upierdliwa, acz nieszkodliwa (przynajmniej tak mi się wydawało), lat 70 kilka. Babcia w pełni sprawna. Siedzieliśmy na ogrodzie, mały na buzi ma chustkę (zawsze zakładam w nowym miejscu, żeby nie kusić losu, nie wiem przecież co ktoś ma w ogrodzie posadzone). Widzę, że z małym wszystko w porządku, to zabezpieczenie zdejmuję i słyszę MAMA AM.

Zawsze mam torbę pełną jedzenia dla dzieci, staram się nie podawać młodszemu niczego innego, niż to co sama przygotowałam. Wyjmuję banana i mu podaję na co [B]abcia:

B: Po co banan? Ja mam świeże jabłka.
[J]a: Babciu, jemu nie wolno jabłek (alergia ponoć najrzadziej spotykana).
B: Pewnie tych sklepowych nie może, ja mam tu wszystko niepryskane, samo zdrowie - i wciska dziecku kawałek jabłka do ręki.

Zareagowałam nieco ostrzej, babcia ustąpiła, myślałam, że temat się skończył. Młody zjadł banana i poleciał się bawić. Siedzimy w większym gronie, dzieci było dużo więcej. Rozmawiając, zerkałam co chwilka na małego, który chodził po trawniku pod czujnym okiem starszego brata. Nagle słyszę krzyk starszego, że mały się dusi, nad młodym stoi babcia z jabłkiem, młody zaczyna sinieć, zbiegła się rodzina. Ja w popłochu szukam zastrzyku, mąż dzwoni po pogotowie. A babcia stoi i mówi, że teraz te dzieci takie delikatne, kiedyś tych alergii wszystkich nie było i się jadło co było i nikt nie umierał.

Zastrzyk znalazłam, zrobiłam, pogotowie przyjechało, zabrało nas na SOR, w szpitalu spędziliśmy 3 dni. Dopiero dzisiaj udało nam się dotrzeć do domu, mały ma zapalenie oskrzeli na tle alergicznym. Gdyby nie starszy synek, młodszy mógł umrzeć przez głupotę starej baby, która chyba chciała udowodnić, że wie lepiej niż cały sztab lekarzy.

W poniedziałek, kiedy mąż był przy synku w szpitalu pojechałam do niej powiedzieć, co zrobiła, że wiedziała jak to się może skończyć i zapytałam czy chciała zabić to niewinne dziecko. Usłyszałam, że chciała dobrze, że kiedyś młody się musi uodpornić... Na usta ciśnie się tylko KUR....

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 210 (246)

#79482

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, czy to piekielne, czy śmieszne, czy może jeszcze jakieś inne. W każdym razie mnie zbiło z tropu na cały dzień.

Dzisiaj mąż miał kilka spraw do załatwienia na mieście, więc wziął wolne w pracy. Godzina ok 10. Dzieciaki już dawno po śniadaniu, starszy bawi się w ogrodzie, młodszy ucina sobie drzemkę. Siedzimy sobie razem z mężem w kuchni, popijamy herbatkę, jemy ciastka. Wtem pukanie do drzwi frontowych (u nas praktycznie nie używane, znajomi, rodzina i nawet listonosz wchodzą od strony ogrodu). Ze zdziwieniem otwieram drzwi, do domu pakuje mi się szwagierka (siostra męża). Nigdy jakoś się nie lubiłyśmy za specjalnie, co potęguje zdziwienie jej wizytą. Nie weszła daleko, bo tylko do przedpokoju, ale już zaczęła na mnie naskakiwać, że zniszczyłam jej życie, ze jej się wstyd pokazywać między ludźmi, że w pracy się z niej naśmiewają. Ja oczy jak 5 zł i pytam tonem adekwatnym do sytuacji o co jej chodzi? Czemu pakuje się do mojego domu z buciorami i awanturą?

Dowiedziałam się, że jestem g@wniara, głupia, bezmyślna, jakieś nieszczęście na tą rodzinę sprowadziłam i wiele wiele innych ciekawych rzeczy. W końcu gdy litania dobiegła końca, kochana szwagierka przeszła do sedna.

Otóż kiedy się wprowadziłam w domu, pojawił się dostęp do internetów przez WI-FI. Wcześniej do jednego komputera był kabel i w ten sposób był dostęp do internetu. Kiedy pojawiło się WI-FI teść, który mieszka z nami, zaczął odkrywać tajniki internetu. I na dzień dzisiejszy mój teść, człowiek 75+, ma konto na insta, fejsach, snapa, i wielu innych portalach. Jako znajomych zaprasza wszystkich, z którymi miał kiedykolwiek styczność. znajomych z pracy swoich dzieci, bo kiedyś ich widział, koleżeństwo swoich wnuków itp. Przy tym wszystkim dodaje masę dziwnych komentarzy, jakieś dziwne posty. Faktycznie jest to żenujące. I jak się okazuje to wszystko moja wina, bo gdyby mi nie przyszło do głowy żeby założyć internet w domu, to ona by się dzisiaj nie wstydziła przeze mnie.

Mąż to wszystko wysłuchał będąc w kuchni. W końcu pojawił się w przedpokoju i stojąc za moimi plecami poprosił siostrę żeby wyszła z naszego domu. Zamknął za nią drzwi i wybuchnął śmiechem. A ja do teraz jestem w szoku.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (183)

#79271

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak bardzo rodzice potrafią być niesprawiedliwi względem własnych dzieci Jak głębokie mogą być różnice w ich traktowaniu? Mimo że jestem matką, to nie potrafię zrozumieć, jak można ewidentnie kochać jedno dziecko bardziej.

Sięga to moich najwcześniejszych wspomnień. Zawsze miałam najlepsze oceny. Nikt sobie z tego nic nie robił, kiedy zaczęłam olewać, to też zero zainteresowania. Rodzice skupiali się tylko na mojej młodszej siostrze.

Apogeum mojego rozgoryczenia. Zakończenie gimnazjum. Czerwony pasek na świadectwie. Ogromna akademia. Wszyscy wzorowi uczniowie z rodzicami. No, prawie wszyscy. Do mnie nie przyszedł nikt, bo pojechali z siostrą do dentysty. Oboje. Było, minęło, jakoś przełknęłam tę gorzką pigułkę.

Już wtedy czułam się gorsza, a moja niechęć do siostry tylko rosła w siłę. Zaczęło się liceum, chłopcy, imprezy. Wszyscy chodzili, tylko nie ja, bo mi nie wypada, bo kto to widział, żeby się dziewczyna po nocy szlajała. Miałam 16/17 lat. Siostra 3 lata młodsza i wracała, o której chciała.

Miałam faceta, 9 lat starszy (obecnie mój mąż i ojciec moich dzieci). Miałam dość mieszkania z nimi, kiedy siostra jechała po mnie jak po przysłowiowej łysej kobyle, a rodzice zdawali się tego nie słyszeć. Nie mogłam słuchać, jak się do nich odzywała, poniżając ich na każdym kroku, a oni... uśmiechali się do niej i spełniali każda zachciankę.

Kiedy ja zbierałam drobne na spodnie z chińczyka, ona malowała się podkładem za stówkę. Miałam 19 lat, kiedy zaszłam w ciążę z moim prywatnym facetem. Mama skwitowała to słowami, że ojciec mnie zabije. I tyle. Ojciec powiedział, że się domyślał. I też tyle.

W międzyczasie moja siostra wybierała szkołę średnią. Padło na technikum. Ja robiłam ogólniak. Na mnie już postawili krzyżyk, ale siostra... no przyszłość narodu normalnie.

Ja z brzuchem zdałam maturę, zaraz urodziło się dziecko. Kiedy syn miał pół roku wyprowadziłam się z domu. Czekałam, aż mąż skończy delegację, ale musiałam wcześniej (z powodu siostry), spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy i wyszłam z domu z malutkim dzieckiem, wsiadłam do pociągu i za kilka godzin byłam u mojego męża.

Siostrę przyprowadziła raz policja, rodzice w śmiech, bo zabawna sytuacja, ja bym miała zęby wybite.

A teraz sytuacja bardziej na czasie.

Właśnie zrobiłam magistra. Mam 2 dzieci. Faktem jest, że nie pracuję. Mam malutkiego synka, który wymaga rehabilitacji 5 razy dziennie. Zostanę w domu tak długo, jak to będzie konieczne, mąż nas utrzyma spokojnie.

Ale w oczach rodziców jestem nieudacznicą. Nie pomogli mi w niczym. Może kilka razy pożyczyli 100 czy 200 zł, które zawsze oddawałam.

Wychowuję 2 dzieci, skończyłam studia, prowadzę dom. Nikt mi nie pomógł nawet palcem.

A siostra? Ona jest idealna. Nie podeszła do matury, po szkole 2 lata siedziała na utrzymaniu rodziców, którzy dawali jej na wszystko - od tamponów po kasę na imprezy.

Teraz pracuje jako sprzątaczka. Rodzice zachwyceni, bo ona za granicą zarabia 600 czy 700 euro... Osiągnęła sukces. A ja jestem nikim.

I, co najlepsze, siostra zawsze wszystkich traktowała jak śmieci. Byłam na weekend u rodziców i tak się złożyło, że i ona przyjechała. Rozmawiałam z kimś, niestety wyszło tak, że ona chciała się gdzieś wtrącić i, zamiast użyć słów typowych do sytuacji, to rzuciła sformułowanie: „MORDA, PSIE”.

Tak, dobrze widzicie. Przy rodzicach, którzy stale się zastanawiają, dlaczego z nią nie utrzymuję żadnego kontaktu, izoluję od niej moje dzieci i jej szczerze nienawidzę...

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 217 (261)
zarchiwizowany

#79346

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Polska służba zdrowia.
Mój syn jest wcześniakiem. Urodził się ponad 2 msc przed terminem. Dla potrzeb dalszej historii zaznaczam, że rodziłam w małym prywatnym szpitalu, który ma tylko oddział noworodków, porodówkę i ginekologię, z poradni to jedynie ginekologiczna, do której chodziłam przez całą ciążę. Kiedy opuściliśmy oddział zaczęła się jazda bez trzymanki. Masa skierowań, masa zaleceń. Dostaliśmy skierowanie do lekarza na usg mózgu no i do okulisty z takich ważniejszych, które, jak nam powiedziano w szpitalu, można załatwić od reku w poradni neonatologicznej. Więc telefon w dłoń i dzwonię w celu ustalenia terminu. W przychodni rejonowej po długiej rozmowie z kobietą dowiaduję się ze najbliższy termin dla mnie to 10 msc. USG trzeba było wykonać w przeciągu 10 dni od wyjścia ze szpitala. Pytam o co chodzi, czemu tak długo. I wywiązał się dialog. J-ja R-rejestratorka
J: czemu trzeba tak długo czekać?
R: wie pani, dużo ludzi, terminy odległe, no co ja poradzę
J: ale to jest poradnia dla noworodków. dla niemowląt. czy ludzie jak planują ciążę to już rejestrują się do przychodni?
R: ale co ja pani poradzę, chce pani ten termin?
J: chcę, ale do 10 dni a nie 10 msc.
R: ja w takim terminie nie mogę pani zarejestrować
J: bo?
R: bo pani w naszym szpitalu nie rodziła! i to nie jest nasz problem co pani sobie z tym dzieckiem zrobi i gdzie! trzeba było u nas rodzić to by może nie musiała pani po poradniach latać.

Na to rzuciłam słuchawką. Poszliśmy prywatnie i do okulisty i do ortopedy, na usg główki i na rehabilitacje tez chodziliśmy prywatnie...
A teraz hit z przed godziny. Syn skończył 18 msc. Od lekarza który prowadzi naszą rehabilitację dostałam skierowanie do poradni psychologicznej z podejrzeniem zaburzeń integracji sensorycznej. I dzwonię. termin jest, już za miesiąc z drobnym hakiem. Super, biorę. ale co dalej? Pani w rejestracji mówi, ze ona mnie do logopedy i psychologa rejestruje, ale te zaburzenia sensoryczne to muszę gdzieś indziej prywatnie, bo na NFZ to mogę dopiero w mieście wojewódzkim.
Miej tu problem człowieku

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 41 (85)
zarchiwizowany

#78965

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z serii jak zniszczyć ludziom urlop.
Mam 2 synków, 6 lat i 18 msc. w pakiecie też mąż, kredyty i ogólne urwanie głowy. w tym roku pierwszy raz od 3 lat udało nam się jakoś ogarnąć, zaoszczędzić trochę i w efekcie jedziemy nad morze. wycieczka rusza w przyszły piątek. jedziemy samochodem przez całą RP. po drodze zabieramy moją mamę. przynajmniej tak było w planach.
sprawa wygląda tak, że mam młodszą siostrę. nigdy się nie dogadywałyśmy. kiedy przebywamy razem więcej niż 20 minut wybucha awantura. w sumie mało powiedziane. bardziej to podpada pod masakrę piłą mechaniczną, a chęć uniknięcia nieuniknionego przypomina oszukiwanie przeznaczenia. gdyby się cofnąć pamięcią do dzieciństwa nasze zachowanie jest efektem wychowania rodziców. ja jako starsza zawsze miałam byc mądrzejsza, posłuszniejsza itp. chyba wszyscy wiedzą o co chodzi. siostra miała specjalne wzgledy, do dzisiaj nie wiem dla czego. kiedy byłyśmy male ona nie miała żadnego koleżeństwa, co oczywiście było moją winą. rodzice nigdy nie doszukiwali sie w niej winy, chociaż przez jej charakter dzieci unikały zabawy z siostrą.
ale do sedna. wyjazd zbliża się wielkimi krokami. już wszystko względnie ustalone. dzisiaj dzwoni mama i tak od słowa do słowa wyszło, ze jedzie z nami moja siostra. troche mnie zatkało. nikt nie pytal mnie o zdanie, nikt nie uprzedził. mama po prostu mi oznajmiła, że na wakacje na ktore czekałam, na moj czas z mężem, z dziecmi, na wycieczki, wspólne wieczory wcisnęła sie moja znienawidzona siostra, z którą nie jestem w stanie wytrzymac w jednm pomieszczeniu krótkiej chwili. nie zapytala czy zmieści sie do samochodu (w końcu jadę z 2 dzieci, czyli wózek, łóżeczko, zabawki, do tego nasze bagaże), czy w ogóle możemy sobie pozwolić zeby ja zabrac. mama chyba wyczuła (w sumie nie wiem co tu jest do czucia skoro cała rodzina wie, ze nie możemy na siebie patrzec), że jest mi to nie w smak i od razu rzuciła zczepnie NO CHYBA ŻE NIE CHCECIE JEJ ZABRAĆ, na co ja głupia zachowawczo odpowiedziałam, że ja siedzę z przodu więc ona sobie moze zabrac jeszcze 10 osób do tyłu byle tylko moje dzieci miały gdzie siedziec a reszta mnie nie interesuje. chciałam tymi słowami uniknąć awantury, która gdzies wisiała w powietrzu. rodzice od kilku lat na siłe chcą nas pogodzic, chociaz sie nie da. po prostu nie da rady. siostra za mną nie przepada, ja za nią tez. wcisneła sie na te wakacje tylko dla tego że:
a)chce mi je zniszczyc
b)myśli ze sie nie zgodzę i wyjde na tą wyrodną która prowokuje konflikt.

kiedy się rozlączyłam od razu popłynęły łzy. wiem,ze te 10 dni to będzie męczarnia. ona stale będzie prowokowała jakies dziwne sytuacje... jak zwykle z resztą. a mama, cóż... bedzie tylko mowiła: STARSZA JESTES, ODPUŚC JEJ. itp...

góry

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (82)