Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

cassper

Zamieszcza historie od: 23 marca 2011 - 10:43
Ostatnio: 19 czerwca 2011 - 13:44
O sobie:

Ćwierćwiecze za sobą i historii nie mało, trochę w kraju trochę poza tak się nazbierało ;)

  • Historii na głównej: 8 z 13
  • Punktów za historie: 815
  • Komentarzy: 25
  • Punktów za komentarze: 93
 

#9396

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Umówiliśmy się kiedyś ze znajomymi na oglądanie walki bokserskiej w nocy. Zakupiliśmy w tym celu kilka piw i czekaliśmy na walkę.
Jak to zwykle bywa walka wieczoru opóźniała się o kilka godzin więc zanim się doczekaliśmy piwo się skończyło a było już trochę po północy.
Wypadło na mnie że mam iść do sklepu nocnego i dokupić parę piw.

Ważnym szczegółem jest tu że mam lekką wadę wymowy. Byłem tylko po jednym piwie więc jak to się mówi "całkiem świeży jeszcze".
Sklepik nocny typu "okienko" gdzie mówi się co potrzeba, zostawia pieniądze i czeka na wydanie reszty. Dialog między mną a ekspedientką, całkiem młodą kobitą ale już znudzoną życiem.
[J]a, [E]kspedientka:
[J] Dobry wieczór, poproszę 6 żubrów.
[E] Nie sprzedam panu bo jest pan pijany.
[J] Przecież ja prawie nic nie wypiłem, mówię normalnie, wyglądam normalnie, stoję prosto. Skąd pani przyszło do głowy że jestem pijany?
[E] Niewyraźnie pan mówi, nie sprzedam.
[J] Ale ja mam wadę wymowy, dlatego tak mówię, naprawdę nie jestem pijany.
[E] Wszyscy tak się tłumaczą a już ja swoje wiem, nie sprzedam i już. Do widzenia!
Postanowiłem odpuścić, bo następny nocny był 100 metrów dalej.

Nie to jednak było najdziwniejsze ale to, że za mną w kolejce stał typowy pijaczyna po 40-tce w stanie mocno wskazującym, na tyle że chwiał się na nogach, zamówił połówkę jakiejś taniej wódki i ku mojemu zdziwieniu bez problemu dostał to o co prosił.

Ja oczywiście piwo kupiłem w drugim nocnym, tym razem już bez żadnych przygód.

Sklep nocny z okienkiem

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 368 (482)

#9221

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno temu, w wakacje nad morzem byłem świadkiem zabawnej scenki.
Weszła do spożywczaka parka na oko obije koło 50.
Żonka poszła oglądać wędliny w tym czasie mąż niepostrzeżenie dla niej oddalił się w stronę stoiska z alkoholami.
Poprosił o 0,2 czystej, zapłacił, spojrzał czy żonka nie patrzy i szybko wychylił flaszeczkę do dna. Kasjerka w osłupieniu nie wiedziała co powiedzieć. Zanim się otrząsnęła klient poprosił o kolejną "ćwiarteczkę".
Kasjerka podała zaznaczając że w obrębie sklepu obowiązuje zakaz spożywania alkoholu. Pan z uśmiechem przeprosił i wyjaśnił:
- Przy tym wstrętnym babsku nie mogę się nawet w wakacje spokojnie napić, bo na każdym kroku mnie pilnuje i gdybym wyszedł ze sklepu to od razu by się zorientowała. Proszę! niech pani uda, że nic nie widzi, bo ja z tą kobietą na trzeźwo nie wytrzymam.
Dziewczyna chyba zlitowała się nad klientem - bardzo sympatycznym - i odwróciła się w stronę regału żeby nie było że coś widziała.
W tym czasie starszy pan wychylił flaszeczkę, postawił pustą butelkę na ladzie i z uśmiechem podziękowawszy dziewczynie wrócił do niczego nie świadomej żony która nie zdążyła w tym czasie wybrać jeszcze wędlin.

Spożywczak nad morzem

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 679 (767)

#9216

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiele lat temu z powodu wandali niszczących skrzynki na listy wydzierżawiliśmy skrytkę pocztową do której miały być kierowane zwykłe przesyłki. Na pocztę po odbiór musieliśmy chodzić prawie 2 km (mieszkałem wtedy na wsi) ale i tak codziennie ktoś chodził po zakupy czy w innej sprawie, wyjmując przy tym listy. Listy polecone listonosz zawsze przynosił do domu i wręczał adresatowi.
Do czasu...

Nasz stały listonosz odszedł na emeryturę i zastąpił go może nie młody ale nowy w naszym rejonie. Pewnego dnia dostałem wezwanie z urzędu skarbowego do złożenia korekty. W skrytce na poczcie leżało awizo z wyraźnym zaznaczeniem że nikogo nie zastano w domu. Oczywiście było to bzdurą bo w tym czasie była "pełna chata" z powodu panującej epidemii grypy, wszyscy chorowali i nikt w tym czasie nie chodził do miasta. Jak łatwo się domyślić wezwanie było na parę dni wcześniej niż odebrałem list.
Strasznie mnie to wkurzyło więc postanowiłem dowiedzieć się jakim cudem "nie było nikogo w domu". Jako że nie lubię być gołosłownym, nie poszedłem od razu się wykłócać tylko postanowiłem się przygotować.
W domu wyszukałem w internecie odpowiednie zapisy prawa pocztowego dotyczące przesyłek poleconych. Wszystkie należne przepisy wydrukowałem i z nimi udałem się do naczelniczki poczty.

Najpierw bez wyciągania arsenału dokumentów wytłumaczyłem w czym jest problem, że polecone były wcześniej bez problemu - zgodnie z przepisami - dostarczane na adres domowy, a teraz przez ich niedopatrzenie ja jestem narażony na konsekwencje z powodu spóźnienia.
Pani naczelnik postanowiła jednak bronić listonosza i zaczęła twierdzić że umowa o dzierżawę skrytki jest zrzeknięciem się prawa do odbioru przesyłek w miejscu zamieszkania.

W tym momencie postanowiłem zagrać tajną bronią i pokazałem jej wydruki z prawa pocztowego w których "jak byk" napisano że polecone należy za wszelką cenę dostarczyć w jak najkrótszym czasie pod adres zamieszkania i przekazać adresatowi lub innej pełnoletniej osobie pod tym adresem (nie dotyczy korespondencji z sądu i policji które odebrać może tylko adresat).
Pani naczelnik zrobiła wielkie oczy, wyrwała mi te wydruki i zaczęła je studiować. Kilka razy jeszcze próbowała mi wcisnąć że źle interpretuje przepisy ale gdy zbiłem już wszystkie jej argumenty i zaczęła tonąć postanowiła "chwycić się brzytwy". W stercie segregatorów wyszukała naszą umowę dzierżawy skrytki. Pokazała mi w niej zapis w którym było napisane "...przekazywanie wszystkich przesyłek niemianowanych na skrytkę..." co było jednoznaczne z tym że nie dotyczyło "mianowanych" czyli potocznie zwanych "poleconych".
Znów pokazałem jej przepis, który dotyczył przesyłek mianowanych, na co ona stwierdziła że umowa "mówi wyraźnie" o wszystkich i - co najciekawsze - umowa jest ważniejsza niż prawo pocztowe.
Kilkukrotnie jeszcze argumentowałem swoją rację, aż na odczepnego powiedziała że musi skonsultować się w tej sprawie z radą i zadzwoni do mnie z informacjami co postanowiła rada.

Dwa dni później zadzwoniła i z pełną satysfakcją w głosie oświadczyła, że jednak ONA miała rację i RADA się zgodziła, że listonosz nie musi przychodzić do domu, jeśli jest umowa na skrytkę. Nie wiem czy w ogóle odbyła jakąś rozmowę z jakąkolwiek radą, ale postanowiłem sobie odpuścić walkę z wiatrakami.

Dodam tylko, że emeryturę dla babci listonosz zawsze przynosił do domu, nawet przed terminem, bo babcia zostawiała mu końcówki.

poczta polska w małej mieścinie

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 399 (475)

#9223

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja dosyć niemiła ale pokazująca absurdy polskich służb.
Jak wszystkich nas na każdym kroku pouczają, telefon ALARMOWY z komórek to 112, poprzez alarmowy rozumie się wszystkie służby ratownicze - przynajmniej z założenia.

Miałem niemiłą okazję bycia świadkiem ataku epilepsji. Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego, kiedy poszkodowany zrobił się siny i przestał się ruszać myślałem że już schodzi z tego świata. Cały czas próbowałem się dodzwonić na 112, za którymś razem ktoś wreszcie odebrał. Rozmowa jaka odbyła się między [J] mną a [D] dyspozytorem przerosła moje najśmielsze wyobrażenie absurdu. Dodam tylko że byłem dosyć spanikowany o życie poszkodowanego.
[D] Dzień dobry, telefon alarmowy, w czym mogę pomóc?
[J] Poproszę szybko karetkę do XY, nagły atak, pacjent stracił przytomność.
[D](przerywając mi) Ale co pan sobie wyobraża, to jest policja a nie szpital, żadnych karetek nie wzywamy.
[J] Przecież to telefon alarmowy, chyba dotyczy wszystkich służb?
[D] Nie, to jest policja.
[J] To nie może pan wezwać karetki?
[D] To nie leży w moich obowiązkach, mam ważniejsze rzeczy na głowie.
(w tym momencie nie wytrzymały mi nerwy i wypaliłem)
[J] To spier*** palancie.
Po czym rozłączyłem się i zadzwoniłem na pogotowie pod numer 999 gdzie połączyłem się bez problemu, a następnie szybko i sprawnie zamówiłem karetkę pod wskazany adres.

Po jakiś 10 minutach zadzwonił do mnie na komórkę jakiś numer stacjonarny z kierunkowym z mojego obszaru, odebrałem i usłyszałem głos tego samego pana:
[D] Tu starszy aspirant YY, z tego numeru dzwoniono kilka minut temu na numer 112.
[J] Owszem, dzwoniłem
[D] Chciałbym poinformować iż rozmowa była nagrywana i nagranie stanowi podstawę do wszczęcia postępowania karnego za obrazę władzy.
[J] Zachowałem się agresywnie i niekulturalnie ponieważ przede mną umierał człowiek, a pan odmówił udzielenia pomocy, poza tym to pan pierwszy na mnie naskoczył.
[D] Ja tego tak nie zostawię i proszę się spodziewać wezwania na rozprawę.
[J] Proszę bardzo, odmówienie udzielenia pomocy to również poważne przestępstwo i jeśli ja odpowiem za zniewagę to pan za to. Do widzenia!

Oczywiście sprawa szybko ucichła i już więcej nie miałem żadnego kontaktu z powyższy panem. A pacjentowi nie szczęście nic poważnego się nie stało.

Na deser dodam że ekipa karetki też się popisała przyjeżdżając po blisko godzinie, bez sygnału a na pytanie dlaczego tak długo kierowca odpowiedział:
- Długo? Przecież jechaliśmy zgodnie z przepisami.
Ech... Polskie służby publiczne..

112

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 676 (770)

#8416

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zawsze jestem uprzejmy dla telemarketerów, nawet tych upierdliwych - przecież to ich praca ale jednego razu sam stałem się piekielnym :D
Czekałem na bardzo ważny telefon w sprawie pracy, którą miałem podjąć, byłem właśnie na uczelni i do domu kawał drogi, a bateria na wyczerpaniu. Dwa razy już tego dnia operator dzwonił z "super ofertą", za każdym razem grzecznie odmawiałem. Byłem właśnie na wykładzie, kiedy zadzwonił telefon. Jakoś przedarłem się przez całą aule, wyszedłem na zewnątrz żeby odebrać telefon od przyszłego pracodawcy.
Odbieram i słyszę w słuchawce znajomy już tekst:
- Czy rozmawiam z właścicielem telefonu?
Myślałem że się zagotuje (dodam że było to ok godziny 19). Długo nie myśląc odpaliłem:
- Nie k**a! Z sąsiadem, właściciel wziął wiadro i poszedł do obory krowy doić. Przed wyjściem kazał przekazać że nie jest zainteresowany żadną ofertą, ani miksem ani internetem mobilnym i żebyście więcej nigdy już nie dzwonili na ten numer!!!
- Aha... To dziękuje...
Wiem że zachowałem się trochę chamsko ale chyba się zapętlili żeby trzy razy w ciągu jednego dnia do tej samej osoby dzwonić, a do tego trafili na zły moment. Po tej akcji przynajmniej pół roku miałem święty spokój.

telemarketing

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 483 (649)

#8426

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem będzie o nieuczciwych usługodawcach.
Często zdarza mi się wracać z nocnych imprez taksówką, dlatego dobrze znam ceny. Kilka razy też jechałem z dworca lub okolic i zwykle cena za kurs wynosi ok 10 zł (odległość max 3 km) więc najczęściej umawiam się z kierowcą na tak zwaną dyszkę. W ten weekend jednak reakcja kierowców bardzo mnie zaskoczyła.
Wracamy z kolegą z imprezy i nie mieliśmy już siły iść, podchodzę do pierwszego lepszego auta przy dworcu i mówię:
-Pojedzie pan za "dyszkę" na XXX?
-Zapomnij, jak chcesz tak tanio to idź do "City".
Zdezorientowany, bo zawsze za tyle jeżdżę, podchodzę do drugiego auta.
-Pojedzie pan za 10 zł na XXX?
-Nie ma mowy.
-Ale zawsze tyle płacę.
-Co mnie to obchodzi?
Wkurzony całą sytuacją, mówię:
-To w takim razie jedźmy zgodnie z licznikiem.
-Nigdzie nie jadę.
-Ale przecież zapłacę tyle co na liczniku wybije?
-Nie pojadę, nie rozumiesz? Jak chcesz to idź do "City, tam na końcu stoi".
Dodam tylko, że nie jestem "gówniarzem", mimo to powyżsi panowie mówili do mnie na "ty", jakby mnie za takiego mieli, nie byłem też pijany żeby dać im podstawę do takowego traktowania.
Poszliśmy więc z kolegą na koniec postoju, wsiadamy do pierwszej lepszej taxi, podaję adres, kierowca włącza licznik i wyświetla się 2.90. Po krótkiej jeździe zaproponowałem że zapłacę "dyszkę". Kierowca z wyraźnym entuzjazmem wyłączył licznik i przyjął 10 zł, wiedząc że dostał więcej niż wskazałby licznik.
Jak się okazało w rozmowie z kierowcą z "City", ci z przodu to oszuści z przekręconymi licznikami, którzy czekają na przyjezdnych żeby więcej zarobić. I jak się zorientowali, że znam stawki, to bali się zabrać na licznik, wiedząc że mogę się połapać że oszukują i zawiadomić policję.

Taxi Szczecin

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 867 (945)

#7967

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem posiadaczem legitymacji zasłużonego dawcy krwi która upoważnia mnie do korzystania z opieki medycznej poza kolejnością. Sytuacja u mojego lekarza rodzinnego (niewielki gabinet z wyjściem wprost na poczekalnię).

Maiłem niewiele czasu, a kolejka "moherkowych" babć była dosyć spora. W poczekalni czekała też młodo wyglądająca kobieta w widocznej ciąży. Lekarz mnie zna i wie że wchodzę poza kolejnością. Tak i tym razem nie pytając o nic stanąłem przy drzwiach i czekałem żeby wejść. Kiedy wyszedł lekarz przywitał się ze mną słowami "witam, Pan krwiodawca - przyjmę pana zaraz po ciężarnej Pani".

Kiedy tylko zamknęły się drzwi babcie chórem podniosły bojkot "jakim prawem on ma wejść przed nami, przecież ja tu tyle godzin czekam..." Próbowałem wytłumaczyć kulturalnie że zgodnie z ustawą mam prawo wejść poza kolejnością i robię to tylko dla tego, że śpieszę się na zajęcia na uczelni. Oczywiście nic to nie dało, bo oburzenie emerytek jeszcze bardziej wzrosło. Nie zostawiły nawet suchej nitki na kobiecie w ciąży którą pieszczotliwie nazwały "puszczalską", że pewnie panna z brzuchem etc..

Pewnie by mnie tam zlinczowały gdyby hałas nie doszedł do gabinetu. Lekarz wyszedł, a razem z nim ciężarna i zaprosił mnie do środka. Zanim jednak zamknął drzwi powiedział do "pacjentek":
- Drogie panie, przychodzicie tu od samego rana żeby poplotkować w poczekalni, zwykle nic wam nie dolega, a do lekarza chodzicie z nudów. Ten pan ma prawo wejść poza kolejnością bo swoim dobrowolnym, honorowym, długotrwałym oddawaniem krwi uratował zapewne wiele istnień. A co takiego panie zrobiły dla służby zdrowia i społeczeństwa?

Nie wiem czy temat był dalej kontynuowany i czy dało im to do myślenia, ale na korytarzu podejrzanie ucichło, a po moim wyjściu z gabinetu żadna nie powiedziała nic poza "do widzenia".

Przychodnia

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 664 (828)

#7964

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stoję sobie przed świętami w kolejce w Carrefour. Akurat rzucili na sklep żywe karpie - wiadomo święta. Przede mną stało tylko dwóch klientów - jakiś student z czteropakiem i zupkami chińskimi, a za nim chłopak na oko 17-letni z reklamówką, w której miał właśnie 2 żywe karpie. Pech chciał że po obsłużeniu studenta zacięła się kasa. Kasjerka jako, że sama nie mogła nic zrobić, wzięła telefon i zadzwoniła po kierowniczkę sklepu. Jak wiadomo kierownikom zwykle się nie śpieszy, więc poczekaliśmy sobie na nią ponad 5 minut. W tym czasie chłopak co i rusz zaglądał czy karpie jeszcze dyszą. Po przyjściu kierowniczka obejrzała dokładnie kasę i oświadczyła spokojnym tonem:
- Proszę się nie niecierpliwić, to nie zajmie dłużej jak pięć minut, mamy małą awarię kasy.
W tym momencie chłopak nie wytrzymał podniósł reklamówkę z ledwo żywymi karpiami żeby wszystkim pokazać i donośnym głosem słyszanym na połowę sklepu oświadczył:
- Nie obchodzi mnie ile to potrwa i jaka jest tego przyczyna ale za martwą rybę nie zapłacę!

Carefour

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 480 (706)

1