Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

guineaPig

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2013 - 18:30
Ostatnio: 30 marca 2017 - 23:35
  • Historii na głównej: 19 z 20
  • Punktów za historie: 12924
  • Komentarzy: 331
  • Punktów za komentarze: 3137
 

#62390

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idioci, wszędzie idioci.
Z różnymi "ciekawymi" ludźmi miałam w pracy do czynienia, ale wczorajszy jegomość znokautował mnie doszczętnie. Uprzedzam, że będzie trochę niesmacznie.

Gwoli wstępu. Od czasu do czasu pracuję w branży ochroniarskiej jako operator CCTV tudzież sprawdzam, czy wszelkiego rodzaju zabezpieczenia, alarmy i inne tego typu ustrojstwa działają jak należy. Taki ze mnie a'la BHP-owiec, kontroler i ochroniarz w jednym, powiedzmy. Zdarza się, że pracuję też na zmianach nocnych.
W związku z powyższym przyszło mi wczoraj spędzić prawie całą noc w naszej omonitorowanej kanciapce obserwując recepcję pewnego biurowca, za którą zasiadł pewien wyjątkowo tępy (wszelkie inne synonimy tego słowa dozwolone) osobnik.
Osobnik ten:

- Spóźnił się prawie pół h tłumacząc, że RANO zepsuł mu się rower.
- Większość zmiany siedział na komórce (teoretycznie nie wolno, ale w praktyce na nockach zarząd budynku przymyka oko, a więc i my siedzimy cicho co by kolegom z branży nie truć).
- kimał, usypiał, głowa mu leciała, aż w końcu usnął i.. spadł z krzesła. Scena jak z żałosnej komedii. Ale że pozbierał się żwawo to daliśmy chłopu spokój. Skończyło się na małym ostrzeżeniu, żeby się pilnował i strzelił red-bulla.

Do pewnego momentu można przymknąć oko na pewnie przewinienia. Rozumiemy, że 12-godzinne nocki potrafią być cholernie męczące, i każdy walczy z czasem na swój sposób. Znużonemu jegomościowi to jednak nie wystarczyło, gdyż w pewnym momencie rozłożył gazetę, rozejrzał się dookoła, po czym zaczął się, delikatnie rzecz ujmując, masturbować. Nie dane mu było jednak skończyć. Biedak nie wpadł na to, że nie tylko przed nim są kamery. Kamery były też za nim i po bokach recepcji. Obstrzał z każdej strony po prostu. A dowiedział się o tym przez krótkofalówkę - mina winowajcy bezcenna..

Jak się domyślacie kolega zakończył karierę równie szybko jak ją zaczął. I tak miał dużo większego farta niż pechowiec Bryan, bo dość często mamy kontrole z góry, a tam nikt oka na ludzką głupotę nie przymyka.

praca/zagranica

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 441 (515)

#61420

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Londyn.
Właśnie się dowiedziałam, że zawieszono mi mój dwutygodniowy, długo planowany i wyczekiwany urlop, który został mi przyznany ponad miesiąc temu. Miałam go rozpocząć 15go sierpnia. Przed chwilą sprawdziłam swój kontrakt i okazuje się, że mój pracodawca ma prawo tak zrobić. Z nieoficjalnych źródeł dowiedziałam się, że takie sytuacje się zdarzają, ale niezwykle rzadko (i tylko z przyczyn losowych - przynajmniej tak było do tej pory).

Powód? Moi muzułmańscy koledzy po fachu potrzebują odpocząć po przebytym ramadanie i ich podania nie mogą zostać odrzucone, gdyż firma obawia się posądzenia o dyskryminację na tle religijnym.
Mi zaś łaskawie pozwolono wziąć urlop początkiem września prosząc o wyrozumiałość. Kulturalnie podziękowałam i właśnie zabieram się za pisanie odpowiedniego listu do odpowiedniej instytucji. Miarka się przebrała. Na urlop pojadę, choćby miało mnie to kosztować utratę dobrej pracy.

Oto jak firma odwdzięcza się za 5 lat bycia oddanym i rzetelnym pracownikiem. Zobaczymy kto kogo posądzi i o jaką dyskryminację...
Nie wiem dokąd to wszystko zmierza, ale nie odpuszczę.

zagranica

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1102 (1176)

#60173

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciąg dalszy historii (http://piekielni.pl/59837), dotyczącej Komunii mojego chrześniaka. Wybaczcie, że tak długo trzymałam Was w napięciu, ale niestety nie miałam spokojnej chwili, żeby opisać tę „szopkę” - przykre, jednak niestety nie znajduję innego określenia dla tego zjawiska, jakim jest w dzisiejszych czasach I Komunia Święta. Żeby było czytelniej postanowiłam wypunktować to, co uważam, za najbardziej piekielne.

1. Stroje dzieci, czyli mini państwo młodzi i rewia mody rodziców – nie wiem jak jest w innych parafiach, za to w naszej nie obowiązują żadne standardy mody komunijnej, co mnie wręcz przeraziło. Kwiatków było kilka, ale najbardziej rozłożyła mnie postawa pewnej mamy szarpiącej córkę, która w pewnym momencie potknęła się przed kościołem o własną wielką kieckę i utargał jej się kawałek czegoś a’la tiulowa falbanka. Rodzicielka przykucnęła i doszywając falbankę wycedziła, cytuję: „Ja pier*olę patrzesz, jak łazisz łamago” . Nawet nie wiem jak to skomentować – dziewuszka oczywiście buźka w podkówkę, a rodzina odwróciła głowy udając, że nic nie słyszy. Żałosne.

2. Oprawa Komunii – Nie oceniam, kogo na co stać, bo szczerze mówiąc guzik mnie to obchodzi. Cieszę się, że kuzynostwu się powodzi, ale żeby organizować obiad komunijny dla 60 osób w restauracji, gdzie cena pakietu od osoby to koszty rzędu ok. 200zł to moim skromnym zdaniem duża przesada. Dobrze, że był tam ogródek to przynajmniej dzieci się nie nudziły, bo restauracja była moim (i nie tylko moim) zdaniem snobistyczna i zupełnie nie adekwatna do okoliczności. Większość gości czuła się po prostu skrępowana i spięta.

3. Wspomnę jeszcze o podjeżdżaniu limuzyną pod kościół i pokazie fajerwerków (to akurat zaobserwowałam u sąsiada zza płota – ja rozumiem, że to popisywanie się przed sąsiadami jest wpisane w naszą polską mentalność, ale nie dajmy się zwariować. Może dla innych to normalne - dla mnie niekoniecznie)

4. Prezenty od chrzestnych z zagranicy:) Ten punkt pozwolę sobie rozwinąć. Zacznę od tego, że mój młodzieniec bardzo się z BMXa ucieszył i to naprawdę było po nim widać. W ogóle to bardzo poważnie podszedł do tematu Komunii, czym rodzinie zaimponował (widzę, że jego tata i babcia od strony taty ma na niego dobry wpływ, co bardzo mnie cieszy).

Było już późno (nocowałam u Nich, tak na marginesie), gdy gawędziliśmy sobie razem przy stole, przy pokomunijnym drinku (sama impreza była bezalkoholowa - za co więc te 200zł/os? Co nie zmienia faktu, ze za to ode mnie duży +). I byłoby całkiem miło, gdyby nasza rozmowa nie zeszła na drażliwy temat, w kwestii którego nie miałam ochoty się wypowiadać. Było do przewidzenia, że gatka prędzej czy później zejdzie na te nieszczęsne prezenty.
Ale tak sobie pomyślałam, że przecież nie jesteśmy sobie obcy, więc mamy prawo do chwili szczerości poza tym udzielać się nie muszę, ale chętnie posłucham (albo się nasłucham:)).
Przy stole siedziałam ja, [M]arta, [C]hrzestny(brat M)z żoną i [K]uzyn (mąż M). A rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

[dodam, że mam dosyć lajtowego przy czym normalnie bardzo spokojnego kuzyna, ale że byliśmy po paru piwkach to mu już nerwy zaczęły puszczać]

[M] [ni to żartem, ni serio, zwrócona do brata]: (...) - Oj no chyba wspominałam Wam, że miał być kład i telefon... Wy to z tą GuineaPig jesteście po jednych pieniądzach, niby już tyle lat za tą granicą, ale szału nie ma. Ta to chociaż z rowerem się pofatygowała, ale ty mogłeś się trochę bardziej wysilić. Zegarek? Kto na komunie daje teraz zegarki?

[C]: - Przecież otworzyłem mu też konto, ma na nim już pieniądze, babcie i Guinea też obiecały się dorzucać do „interesu” co jakiś czas, a będzie dorosły to sam zadecyduje co z nimi zrobić? To nie o to chodzi, że ja dziecku żałuję no ale, na litość boską, czy to ma znaczyć, że na 18stke mam mu zafundować wakacje w Dubaju, a jak się będzie chajtał to willi z basenem oczekujesz, czy co? no nie jest tak szwagier?

[M]: - Co ja na to poradzę, że wszyscy tak robią teraz (...)?

[K]: - Jacy ku**a wszyscy?? Marta, kobieto, przestań już pier*olić, bo od początku roku już słuchać nie mogę tego co TY byś chciała i co TOBIE się podoba, a co nie. Dziecko się cieszy i to najważniejsze i w końcu się człowiek z rodziną spotkał(...)
A co Ty myślisz, że ja nie wiedziałem, że młody żadnych kładów ani komórek nie chce? Dobrze, że większość rodziny mamy normalną i nie powariowali tak jak ty i reszta tych twoich je****tych koleżanek. Moje wesele mniej mnie kosztowało niż komunia dziecka, żałuję, że w ogóle się zgodziłem na te twoje fanaberie! (itp itd)

I tak wywiązała się kłótnia, w której uczestniczyć nie zamierzałam, więc grzecznie przeprosiłam i poszłam spać. Coś tam ją jeszcze od rozpieszczonych księżniczek zwyzywał, ale już nie chciałam podsłuchiwać, a tym bardziej wtrącać w ich rodzinne sprawy. Nazajutrz rozmawiałam z kuzynem, ale z tej rozmowy nie wynikło nic zaskakującego. Równy z niego facet - tyle.
I nie, nie zrobiło mi się przykro ani nic z tych rzeczy – stwierdzam po prostu, że żona kuzyna jest pyskata, wyrachowana, i wyjątkowo bezczelna, a takimi ludźmi przejmować się nie należy. Cieszę się, bo fajnie było spędzić czas z moim chrześniakiem i z całą rodziną, której nie widziałam od kilku lat.

Ps. Teraz nachodzą mnie takie refleksje związane z byciem za granicą i podejściem niektórych osób do ludzi mojego pokroju, i chyba to jest najbardziej piekielne w tych moich historiach. Ludzka pazerność, rzecz jasna, swoją drogą.

Pozwolę sobie wstawić tutaj informację dla niektórych piekielnych, którzy udzielali się pod pierwszą komunijną historią (i nie tylko). Chodzi mi głównie o fejsbukowych komentatorów, otóż:
To, że ktoś pracuje za granicą to nie znaczy, że śpi na pieniądzach. Przyznam odważnie, że jestem jedną z tych „szczęśliwców”, którym się w miarę za tą granicą powiodło, a przy tym robię to, co lubię, ale to nie znaczy, że wydatek 6-7tys złotych na komunię to dla mnie mały pikuś. Zwłaszcza, kiedy mam mnóstwo swoich wydatków, związanych chociażby z nadchodzącym weselem – kto zdecydował się na ten krok, ten wie jakie za tym idą koszty. Poza tym tutaj też płaci się za rachunki, jedzenie, utrzymanie samochodu, lekarzy itd. A ceny są adekwatne do zarobków.

Zanim więc ktoś zacznie mnie osądzać i wyzywać od skąpców, niech najpierw sam zmierzy się z tą emigracyjną idyllą i wtedy możemy podyskutować.

I Komunia

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 660 (792)

#59829

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym jak łatwo można paść ofiarą sprzedawców za granicą i jak trzeba pilnować pań ekspedientek wydających resztę.

Gwoli wstępu. Dużo z narzeczonym podróżujemy, głównie na camping, co by pieniędzy na hotele i inne zbędne luksusy nie wydawać. W związku z powyższym gotówkę mamy z reguły wyliczoną tak, żeby nas nie korciło wydawać na pierdoły. Tym razem padło na hiszpańskie Pireneje i kilka małych katalońskich wioseczek.
Wycieczka - choć piękna - byłaby udana w 100%, gdyby nie kilka irytujących kwiatków z okolicznymi sprzedawcami, którzy nagminnie "mylą się" w wydawaniu reszty (i nie ważne czy to mały sklepik czy supermarket). A to 1 czy 2 euro, a to 5 z groszami się zawieruszyło... I tak w niemal każdym sklepie.

Najciekawsza jednak była nasza ostatnia wizyta w markecie a la Tesco, gdzie za zakupy o wartości dokładnie 11,80 mój partner zapłacił banknotem 50€, a wydano mu tylko 8,20 i próbowano pożegnać z kwitkiem. Ja stałam z boku i obserwowałam, jak pani za kasą zaciekle przekonuje lubego, że dał jej banktot o wartości 20€, a więc reszty należy się 8,20 i koniec!
Podeszłam do kasy i poprosiliśmy grzecznie o przeliczenie kasy, a jeśli nie to o nagranie z kamer (obiekt był monitorowany). Monitoring okazały się jednak "chwilowo" nieczynny (na co byliśmy przygotowani), więc poinformowalismy panią, że w takim razie zadzwonimy po policję na co pani z bezczelnym uśmieszkiem odrzekła: "A dzwońcie, powodzenia! I tak nie przyjadą".
(Czyżby małe układziki z lokalnymi służbami porządkowymi?)

W tym momencie nie zostało nam nic innego jak wyciągnąć asa z rękawa, w postaci naszego własnego nagrania. Uprzedzeni wcześniejszymi sytuacjami pomyśleliśmy o takim małym zabezpieczeniu, na wypadek gdyby jeszcze komuś przyszło do głowy próbować nas oskubać, zwłaszcza z ostatnich pieniędzy. No więc stałam sobie z boku niczym Inspektor Gadżet i jak już wspomniałam obserwowałam, ale i nagrywałam całą "transakcję". Gdy zauważyłam, że luby z panią po dobroci nic nie wskóra podeszłam i pokazałam nagranie ze zbliżeniem na pani buźkę (jeszcze wtedy uśmiechniętą) i wkładany do kasy papierek o wartości 50€..

Tym razem skończyło się happy endem, a przy tym ta mina pani na widok nagrania - bezcenna. Pani pokornie oddała skitrane 3 dyszki, teatralnie przepraszając za pomyłkę (taa... pomyłkę), ale niesmak pozostał...

Ps. Absolutnie nie chciałabym wyrabiać tutaj złej opinii o żadnej narodowości, bo takie wyłudzenia zdarzają się wszędzie i wiadomo, że na turystach każdy chce zarobić, ale jak widać niektórzy robią to w dość perfidny sposób. Idą wakacje, więc bądźmy ostrożni.

zagranica wakacje urlop

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 604 (680)

#59837

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Los chciał, że jestem matką chrzestną pewnego pociesznego i rezolutnego 8-letniego smyka (nazwijmy Go [P]iotrek), a co za tym idzie mnie również czeka przeprawa przez komunijne szaleństwo.
Sytuację mam nieco utrudnioną, gdyż - jak już niektórym czytelnikom piekielnych wiadomo - mieszkam za granicą, więc już sam przylot w tym okresie jest niemałym wydatkiem nie mówiąc już o prezencie.

Jakiś czas temu zadzwoniłam do mamy mojego komunisty, tak swoją drogą niezbyt lubianej w rodzinie żony mojego kuzyna, żeby ustalić kilka szczegółów związanych z uroczystością i przy okazji podpytać o prezent. Przygwoździło mnie nieco, gdy usłyszałam od Marty (imię zmienione), że Piotruś chciałby dostać telefon komórkowy, przy czym marzy mu się taki dosyć ambitny, moim skromnym zdaniem, model jakim jest Samsung Galaxy S5 (wydatek rzędu ok 3000zł z tego co mi wiadomo, a więc generalnie nie mały, przynajmniej jak na moją kieszeń).
W tym miejscu dodam, że nie jestem zwolenniczką komunijnego prezentowego wariactwa, jako że wychowana zostałam w przekonaniu, iż I Komunia Święta powinna być przede wszystkim wartościowym przeżyciem duchowym, nie materialnym.

No ale nic to, myślę – temat jest jeszcze do ogarnięcia, posprawdzam ceny, poszperam po e-bayach i innych allegrach – a nuż wyszukam jakiś wypasiony telefon w przyzwoitej cenie, żeby uniknąć ewentualnych rozczarowań, a młodego podpytam jeszcze osobiście, może akurat wpadnie mu do głowy jakiś mniej obciążający kieszeń pomysł.
Jak pomyślałam tak zrobiłam. I oto jak mniej więcej wyglądała rozmowa z moim chrześniakiem:

[J]a: (...) to słyszałam, że marzy Ci się Samsung S5 Piotrusiu. A wiesz, że to bardzo drogi telefon (i tu mój wywód na temat tego, że mogą go ukraść, że to może jednak nie jest najlepszy prezent dla chłopca w 2 klasie podstawówki itp itd) może wolałbyś coś innego...?

[P] (ściszonym głosem): Wiesz co ciociu... tylko nie mów mamie, że Ci powiedziałem ale ja chciałem rower, takiego BMXa jak ma Kuba [kolega], ale mama powiedziała, że wszyscy dostają na Komunię rowery i że ja mam dostać coś lepszego niż wszyscy, a poza tym ciocia jest za granicą to ma dużo pieniążków i może kupić taki telefon (...) No i wujek [chrzestny, też z zagranicy] ma mi kupić kłada, ale ja nie chcę, bo się boję tym jeździć (...)

Nie chcielibyście widzieć mojej miny jak młody skończył mówić. Jak już odzyskałam głos w gardle, to maksymalnie spokojnie - za to z diablikami w oczach i chęcią pochowania piekielnej mamuśki żywcem – z premedytacją zadałam takie nieco podchwytliwe pytanie, spodziewając się dokładnie takiej odpowiedzi, jaką otrzymałam.
(wybaczcie, ale musiałam wykorzystać dziecięcą naiwność i dobre chęci mojego chrześniaka - wiem, niezbyt ładnie z mojej strony:/)

[J] (z udawaną dezaprobatą): I co ty byś mój biedaku zrobił z takim niechcianym prezentem, co...?

[P]: No bo mama powiedziała, że ona by sobie ten telefon wtedy wzięła, bo przecież ja takiego nie potrzebuję, a poza tym w szkole by mi pewnie ukradli.

Wystarczyło. Pożegnałam się, „uściskałam i wycałowałam” młodego zapewniając, że dostanie taki prezent, jaki sobie wymarzył. Do tej pory nie mogę wyjść z podziwu jakim cudem można mieć taki tupet jaki ma Marta. Nie rozmawiałam z nią od tamtej pory i nie powiem, żebym miała na to ochotę. Za kilka dni ciąg dalszy - nie mogę się doczekać.

I Komunia

Skomentuj (98) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1261 (1321)

#59041

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed kilku godzin - co prawda bardziej zabawna niż piekielna, ale postanowiłam się z Wami podzielić, a nuż poprawię komuś humor:)
Gwoli wstępu:
Pracuję na recepcji dość nowoczesnego budynku, o super-hiper zabezpieczeniach, otoczona pierdylionem różnych mniej bądź bardziej zbędnych przycisków, alarmów, światełek itp itd. Siedząc przy biurku mam widok na super-wypasiony kibelek, wyposażony w automatycznie zamykane drzwi, które, ze względów bezpieczeństwa otwierają się same po 25 minutach. Z mimowolnych obserwacji wywnioskowałam już jakiś czas temu, że dla niektórych użytkowników przybytku (głównie dla pań - mejkap i te sprawy) 25 minut to jednak za mało. Ale do rzeczy.

Przyszedł dzisiaj na spotkanie pewnien wypicowany jegomość, na oko lekko po 30-stce. Zameldowałam więc pana u klienta i pokierowałam do windy. Pan stwierdził jednak, że przed spotkaniem skorzysta szybko z toalety.
Jak powiedział tak zrobił, a ja wróciłam do swoich obowiązków.

Mija 10 minut, a pana nie ma. Zerkam na zegarek po raz pierwszy. No ok, myślę, grubsza sprawa. W międzyczasie klient dzwoni i pyta, gdzie jego zameldowany gość. Ja na to, że w toalecie - cóż począć, klient poczeka...
Po ok 20 minutach zaczęłam nerwowo zerkać na drzwi, gdyż nawet załatwienie bardzo grubej sprawy raczej nie zajmuje aż tyle czasu i wystraszyłam się, że coś się chłopu stało. Tym bardziej, że zawały czy inne udary zdarzają się w moim budynku ostatnio dosyć często, i to coraz młodszym pracownikom.

Odliczam więc niecierpliwie minuty do otwarcia się drzwi. 25 minuta mija, drzwi się otwieraja, pan jednak zza nich nie wychodzi, a i żadne odgłosy do ucha nie docierają... Targnięta złym przeczuciem w nanosekundzie zerwałam się z krzesła i ruszyłam do drzwi z wizją rychłej reanimacji fioletowego i sztywnego byznesmena.
Co jednak zastałam wkraczając w nasze klozetowe wrota? Jegomościa rozłożonego na tronie z gaciami spuszczonymi do kostek, pociesznie opartego o poręcz dla inwalidów w trakcie... ucinania sobie popołudniowej drzemki:)

Co by jegomościa w niezręcznej sytuacji nie stawiać, zamknęłam to zmechanizowane ustrojstwo, poczym głośno zapukałam i kulturalnie spytałam, czy wszystko u pana w porządku.
Po 5 sekundach usłyszałam poruszenie, a po 10 pan się wyłonił i, czerwony jak burak (ostatecznie lepiej czerwony niż fioletowy), podreptał do windy.

Ciekawe jak się wytłumaczył klientowi z niemal półgodzinnego spóźnienia :)

praca

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 633 (713)

#58680

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Witam. Do napisania tej historii zmotywował mnie dość kontrowersyjny i emocjonujący film, znaleziony dzisiaj na demotywatorach. Dla zainteresowanych podaję link: http://demotywatory.pl/4307488/Eksperyment-z-bezdomnym-dzieckiem
Opinii o wszechobecnym żebrakach i jałmużnach jest tyle ile ludzi. Nie chciałabym tutaj nikogo oceniać, chwalić ani oczerniać, bo nie każdy żebrak to kłamca i oszust, ale niestety człowiek jako osoba z natury pomocna nie będzie już do tej pomocy tak skora, jeśli przydarzy jej się taka historia jak mi kilka lat temu.

Londyn. Swoją "karierę", jak większość emigrantów, zaczynałam w restauracji jako barmanka. Swojego czasu raczył nas przez kilka miesięcy swoją obecnością pewien bezdomny dżentelmen, który to miał w nawyku zbieranie funduszy przy wejściu do supermarketu znajdującego się nieopodal mojej restauracji. Nieodłącznym towarzyszem pana bezdomnego był piesek. Facet nie wyglądał jak typowy Mietek Żul. Miał co prawda stare, znoszone ciuchy, ale w miarę możliwości był dość zadbany, nie nachalny, ale ewidentnie było widać, że biedny jak mysz kościelna.

Targani sumieniem i czystą empatią podrzucaliśmy mu od czasu do czasu a to jakąś zupę, kawę czy kości dla pieska. Pan nigdy o pieniądze prosić nie śmiał, za to nie wahał się, by kilka razy w tygodniu wpaść do nas wymienić sobie ten uzbierany bilon na jakieś grubsze pieniążki, a że u nas z drobnymi zawsze było licho, to nigdy nie robiliśmy z tego powodu problemów i pieniądze z reguły wymienialiśmy. Zazwyczaj były to kwoty rzędu 5-10 funtów. Aż pewnego razu pan się lekko zagalopował i przyszedł wymienić drobne w wysokości... prawie 140 funtów (dla porównania ja zarabiałam ok 60).
Myśleliśmy, że ok, może mu się z kilku tygodni tyle nazbierało, że po prostu chłop miał farta, że okres był okołoświateczny to i ludzie bardziej hojni.
Co się jednak okazało?

Otóż facet wcale nie był taki pokrzywdzony przez los na jakiego wyglądał, gdyż regularnie wyciągał tyle na "dniówkę", o czym, bez większych ogródek nam po prostu powiedział(!), po czym wziął nogi za pas, pieska pod pachę i tyle go widzieliśmy. Tym razem tego worka (dosłownie) pieniędzy nie udało mu się wymienić.

Mało tego, z wiarygodnych źródeł dowiedzieliśmy się jakiś czas później, że jegomość miał również mieszkanie socjalne przyznane z jakiejś tam racji (wybaczcie, ale już nie pamiętam z jakiej), a ta cała szopka z bezdomnością to po prostu sposób na życie, a wierna psina u boku to, rzecz jasna, sposób na wzbudzenie większej litości u przechodniów.
No i co takiemu delikwentowi zrobić, gdy ten pożebrze pół roku w jednej dzielnicy, pół roku w drugiej, gdzie nikt go nie skojarzy ani, że tak powiem, za rękę nie złapie? Żyć nie umierać, a ty człowieku się lituj nad nieszczęśnikiem.

A najgorsze jest to, że przez takich ludzi cierpią ci, którzy naprawdę są w potrzebie. Niestety wówczas my, kierowani doświadczeniem, nie jesteśmy już tak chętni do ofiarowania pomocy i omijamy prawdziwie potrzebujących szerokim łukiem.

bezdomni

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 350 (414)
zarchiwizowany

#55506

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W związku z moją jutrzejszą wyprawą w rodzinne strony zastanawiam się jakim piekielnym sytuacją przyjdzie mi stawić czoła tym razem.
Kiedy ostatnio podróżowałam, uwielbianą przez wszystkich, pewną tanią linią lotniczą miały miejsce takie o to zjawiska.

Na lotnisku zaczepiła mnie młoda kobieta odsyłająca swoją 14-letnią siostrzenicę do Katowic. Po upewnieniu się, że również wybieram się w tamtą stronę pani spytała czy nie miałabym nic przeciwko towarzyszyć dziewczynce (najzwijmy ją [J]ulka) w czasie podróży (dzieci od 14 lat teoretycznie mogą latać samodzielnie ale w praktyce często są one "podpinane" pod dorosłą osobę, ot tak dla lepszego samopoczucia co jest zrozumiałe).
Sobie myślę - a co mi tam - mam siostrę w podobnym wieku to i z dziewuszką kontakt złapię bez problemu (Nieco przeceniłam swoje zdolności w komunikowaniu się z młodzieżą jak się później okazało:))
Kobieta zapewniła, że na małą będą czekać jej rodzice, okazała wszelką dokumentację, obgadałyśmy kilka szczegółów związanych z bagażem, podróżą itp, podziękowała, pożegnała siostrę. No to lecimy...

Jajca zaczęły się już przy kontroli bezpieczeństwa bo pyskate dziewczę nie chciało zdjąć paska bo jej, cytuję, "gacie z dupy zlecą". Po rozmowie z towarzyszką, ochroną i żarliwych tłumaczeniach, że nic nie przemycamy i dogłębnym prześwietleniu bagażów przeszłyśmy na drugą stronę. Ot, panienkę na bunty wzięło. Ale nic to, idziemy dalej.

Stoimy w kolejce do samolotu. Panie z obsługi wyrywkowo sprawdzają bagaże. Trafia na Julę. I tu zonk, bo moja panienka wkłada bagaż do luki (tzn do tego zwymiarowanego stojaka na bagaż podręczny), a ten się za cholerę nie chce zmieścić (wtedy nie wiedziałam, że 5mm robi ogromną rónicę niestety). Tutaj już mi ciśnienie mocno podskoczyło, bo sprawdzałysmy bagaż jeszcze na hali i się bez problemu zmieścił (i tutaj być może mój błąd [a właściwie to niedoinformowanej ciotki Julii]jako że nie sprawdziłam czy aby napewno włożyłyśmy bagaż do luki naszego przewoźnika). Opcje były 3: Albo płacimy £50, albo zostawiamy bagaż, albo nie lecimy.

Dziewczę w płacz bo kasy nie ma co byłam w stanie zrozumieć. Uspokoiłam ją mówiąc, ze zapłacę a rodzice na lotnisku oddadzą mi pieniądze. Problem w tym, że za Julką jak grzyby po deszczu zaczęli wyskakiwać ludzie z, również niewymiarowymi, bagażami podręcznymi. Żeby było ciekawiej gotówką płacić nie było wolno (i tu piekielność linii lotniczych). Oczywiście większość bez gotówki. No i się zaczyna istny sajgon.

Ledwie uregulowałam płatności za bagaż mojej towarzyszki, a czuję jak ludzie zaczynają mnie szarpać za kurtkę i się przekrzykiwac, żebym im też zapłaciła, że oddadzą pieniążki - jedno wielkie olaboga jednym słowem. Ja im na to, że dwóm czy trzem osobom owszem, ale nie dwudziestu. No to się dowiedziałam kim jestem ja, moja mama i 5 pokoleń wstecz. Skończyło się na tym, że pomogłam dwóm starszym paniom, a reszta trochę pokombinowała i popakowała rzeczy do rekamówek.

Żeby nie przynudzać już pominę opisywanie zachowania jaśniepań z obsługi, i fakt, że przez ten bajzel lot został opóźniony o prawie godzinę. Ogólnie rzecz ujmując - żenada.
Lot minął ogólnie spokojnie, choć Jula okazała się dość wulgarną nastolatką, co dzielnie zdzierżyłam - z dumą stwierdzam, że moja młodsza wersja jest nieco lepiej wychowana ;)

Co się jednak okazało, gdy wyszłyśmy z terminalu witać się z rodzinkami? Że rodziców małej ani widu, ani słychu... Dziewczę w ryk, mięchem na boki rzuca, a mnie już z bezsilności witki opadają.
Co na to rodzice? No bo oni myśleli, że przylatujemy o 9.30 ale... wieczorem. Rozgarnięta rodzinka - nie ma co. Poinformowali nas, że będą za ok 2 godziny. Gdyby nie to, że 250zł drogą nie chodzi to pewnie odstawiłabym Julę w bezpieczne miejsce i wio do domu (choć po tych wszystkich perypetiach już chyba nie miałabym sumienia zostawić jej samej tak czy owak).
Nie zostało nam nic innego jak usiąść, zamówić kawkę i cierpliwie czekać...ponad 3 godziny.

Mam ochotę sobie ulżyć i popsioczyć na to wszystko, ale nie będę się już negatywnie nakręcać przed urlopem:)

Tanie latanie

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 241 (335)

#54262

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/54253# przypomniała mi moją wizytę u fryzjera, która miała miejsce lat temu naście. Wizyta potwierdziła regułę, że w naszych oczach 3cm to dla fryzjera jakby nieco więcej.

Jako młode dziewczę nosiłam dłuuugie włosięta bo prawie do kolan (jeśli komuś wyda się to nieestetyczne, to uwierzcie, że naprawdę bardzo o nie dbałam).
Lubiłam swoje włosy, bo zawsze były takie, że tak powiem, trochę azjatyckie, do tego ciężkie i bardzo proste.
Regularnie chodziłam podcinać końcówki to "mojej" fryzjerki, pani Zosi, która zawsze wiedziała, ile ma podciąć.

Aż razu pewnego zastałam inną panią fryzjerkę, ale sobie myślę, że pani przecież na pewno wie ile to jest 3cm, toteż pokornie siadłam na fotel. Jakież było moje dziwienie, gdy fryzjerka zaplotła mi włosy (p.Zosia nigdy tego nie robiła - końce podcinała na rozpuszczonych) i ciach - uchlastała pół metra warkocza.

Mój lament skwitowała tylko, że po co mi takie długie włosiska, przecież za chwilę odrosną (10cm/rok), poza tym toż to kłopot tylko, mycia i zaplatania tyle...
Ano poniekąd kłopot - ale co komu do tego?

Zachłanna fryzjerka

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 761 (827)

#52015

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno temu, jeszcze w czasie studiów, pracowałam jako projektant mebli w renomowanym salonie meblowym. Kokosy to to co prawda nie były (wiadomo - uczyłam się jeszcze) ale cieszyłam się, że mam pracę którą naprawdę lubiłam (studiowałam wtedy architekturę więc praca ze szkołą czasami się pokrywała), pracowałam z fajnymi ludźmi i co najważniejsze - szefostwo również było w porządku. Przynajmniej takie stwarzali pozory.

W owym czasie dość niespodziewanie nadarzyła mi się okazja wyjechania na jakiś czas na wyspy (moja druga połowa mieszkała w Londynie już od kilku lat), co wydawało mi się wtedy szalonym pomysłem ale zarazem przepustką do lepszego życia, choć szkoda mi było zostawiać pracy i szkoły.
W każdym razie decyzja dość szybko została podjęta, w związku z czym należało pozałatwiać sprawy związane ze studiami i z pracą.

Poszło w miarę sprawnie, dziekanka załatwiona, z szefostwem uzgodnione, że będę pracować do końca miesiąca i wtedy to dostanę pieniążki za przepracowane 3 tygodnie (wypłata była zawsze 10go). Moja decyzja o wyjeździe została przyjęta ogólnie z sympatią, choć z ubolewaniem, że odejdzie taki oddany pracownik. Ba! nawet obiecano mi jakiś bonusik na nową drogę życia.
Kiedy już myślałam, że chyba lepiej być nie może, stało się coś czego po moim kochanym szefostwie bym się w życiu nie spodziewała.

Oczywistym było, że bardzo zależało mi na tej ostatniej wypłacie toteż dałam z siebie 200%, podpisałam z klientami sporo umów, jeździłam z pomiaru na pomiar, żeby tylko udało się nagrać kolejnego klienta, a jeden mi się nawet z Anglii trafił (i to on niestety okazał się później solą w oku całej akcji choć sam w sobie piekielny absolutnie nie był-o ironio losu).
Dodam, co ważne, że swojego czasu firma wyposażyła mnie w służbowy telefon i autko. Z tel. mogłam korzystać zawsze i wszędzie, za granice również mogłam dzwonić, jeśli tylko klient takiego kontaktu wymagał. A ten z Anglii na moje nieszczęście wymagał i to sporego. Nie wszystko dało się załatwić drogą mailową niestety.
A teraz finał.

Wspominałam Wam już, że mój [F]acet był wtedy za granicą, w Anglii właśnie? Otóż mojemu szefostwu też o tym kiedyś wspomniałam...

Co więc usłyszałam kiedy stawiłam się ostatniego po pieniądze?
Że owszem, wypłatę dostanę, jak tylko ureguluję rachunek za telefon (prawie 1000zł!). Oni byli święcie przekonani, że za granicę wydzwaniałam do mojego chłopaka, a nie do klienta. I pomimo, że na billingu nie było śladu numeru [F], szefostwo było przekonane, że [F] nr zastrzegł, a tamten klient to pewnie tylko przykrywka, bo przecież oni z nim nie rozmawiali nawet (a sami nie chcieli bo nie znali angielskiego!).

Sytuacja była dla mnie tak absurdalna, że brakło mi języka w gębie i nawet nie wiedziałam jak się bronić, stłamszona przez ten cały stek bzdur i oskarżeń, który padł w moją stronę. Biuro opuściłam z jakże sympatycznym bonusem na do widzenia. I tyle mnie widzieli.

Przykro mi było cholernie, bo nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby ich oszukiwać. Tym bardziej, że nasze relacje przez 2 lata współpracy były naprawdę świetne. I weź tu człowieku wierz w ludzi i ludziom.

piekielne szefostwo

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 502 (626)