Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

karolciaaa

Zamieszcza historie od: 27 września 2011 - 21:21
Ostatnio: 11 grudnia 2017 - 15:24
  • Historii na głównej: 27 z 28
  • Punktów za historie: 17924
  • Komentarzy: 284
  • Punktów za komentarze: 2254
 

#22372

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, czy ktoś pamięta jeszcze Sylwestra 2007/08, w każdym razie padał wtedy śnieg. Ale nie tak, że lekko prószyło. Po prostu jakby ktoś pierzynę rozdarł, ogromne płatki, widoczność raczej marna, a wycieraczki nie nadążały...

Jadę główną ulicą starego miasta, tj. bardzo szerokie deptaki po obu stronach, jezdnia brukowana, pośrodku 2 tory tramwajowe. Oświetlenie tymczasowo padło, chyba lampy uliczne ostro "zapiły" na imprezie ;P

Wyobraźcie sobie zdziwienie średnio-trzeźwych współpasażerów, kiedy zahamowałam z piskiem opon, hamulcem prawie przebijając podłogę...cud, że mną nie obróciło...

Dlaczego? Kojarzycie takie betonowe śmietniki? Otóż jakaś grupka imprezowiczów najwyraźniej uznała, że będzie bardzo zabawnym zebrać takie 6 i poustawiać w poprzek drogi, a potem popatrzeć, jak ludzie wracając z imprezy rozwalają sobie o nie auta... Ostatecznie bardzo ucieszyła mnie szerokość chodnika wzdłuż drogi, bo tylko w ten sposób dało się przejechać. Nota bene mijając grupkę jakichś 10 ABSików, zwijających się ze śmiechu.

Darujcie, że nikt nie wyszedł z samochodu zrobić im awantury, ale 2 wziętych facetów i 2 dziewczyny na szpilkach raczej niewiele mogli zyskać, chyba, że gratis w postaci jazdy na sygnale na IP i piękny, fioletowy makijaż oczu...

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 485 (529)

#20828

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia dawna, ale jak tak przechodziłam obok starego liceum, to nadal człowieka skręca...Ostrzegam, będzie długie...

Tytułem wstępu. Było (nie wiem czy jest) coś takiego, jak stypendium premiera dla najlepszego ucznia danego liceum. Zasady obejmowały osiągnięcie najwyższej średniej (warunek podstawowy)+ ewentualnie wszelkiego rodzaju konkursy, działalność społeczną itp. Do tego wspomnieć należy, że w 3-letnim liceum nagrodę można było otrzymać tylko po 1 i po 2 roku, bo trzeba było być uczniem danego liceum w trakcie otrzymywania kasy.

Niestety, jak wiadomo, w szkołach są równi i równiejsi. I była, nazwijmy ją, u nas Ania. Rok starsza ode mnie. Dostała stypę już raz, po pierwszej klasie, i oczywiście była jedyną "pretendentką" do wygrania kolejnego rozdania.

Ja chodziłam wtedy do klasy pierwszej. Jakoś nauka dobrze mi wchodziła, nie miałam nigdy problemów. Po pierwszym semestrze wychowawczyni spytała się, czy myślę o nagrodzie. Wyśmiałam ją, no bo gdzie, że niby ja? Jednak pod koniec drugiego semestru obudziła się we mnie nadzieja. Nie wiedzieć czemu, kiedy ja zaczynałam kombinować, moja wychowawczyni nagle zamilkła w temacie i poradziła nie wspominać o swojej średniej. Nie wiedziałam wtedy, o co chodzi...

Na radzie pedagogicznej wybuchła bomba. Okazało się, że mam o 1 ocenę wyższą średnią niż wychuchana przez wszystkich Ania, a niestety na radzie było nieco zbyt późno do nagabywania nauczycieli, którzy dali Ani 5, na podwyższenie ocen...Wychowawczyni urosła w moich oczach do rangi bohatera ;oP (serdecznie pozdrawiam!)

I tu mogłaby się historia skończyć, i trafić na wspaniali.pl... ale niestety.

Następnego dnia byłam świadkiem, jak wychowawca Ani nagabywał jej polonistkę do zmiany oceny. Na szczęście bez rezultatu. Trochę się speszyli moim ironicznym "dzień dobry" zza pleców. Dodatkowo wszyscy nauczyciele, którzy wystawili mi wyżej niż 5, musieli się ostro tłumaczyć, w tym i moja polonistka, pomimo udziału w olimpiadzie i paru konkursów literackich...

Kolejny semestr, pierwsza wywiadówka. Ojciec przychodzi wk*wiony na maksa. Po zadaniu wychowawczyni pytania, co z moim stypendium, ta odesłała go do dyrektora. A ów zaczął, że no niby ja mam wyższą średnią, ale niewiele... a Ania udzielała się w samorządzie... a Anię wszyscy lubią... To mój ojczulek wygarnął dyrektorowi, że po pierwsze mieszkam pod miastem, w którym się uczę, i jak mi zorganizuje osobisty transport (mamy 3 busy dziennie), to i ja mogę się w samorząd bawić. Poza tym to nie jest konkurs miss popularności.

Ostatecznie stypendium mi przyznano. Niestety, i tu historia się nie kończy... Do końca roku od różnych nauczycieli słyszałam rzewne historie, jakoby Ania wpadła przeze mnie w anoreksję/bulimię/nerwicę itp., bo odebrałam stypendium, które należało się JEJ. Ale oczywiście nikt nie ma do mnie o to pretensji! No tylko, że...

Przyznam szczerze- już mi się niedobrze robiło na myśl o tej forsie. Naprawdę. Tym bardziej, że Ania w pełni sił woziła się po korytarzach. Dodam, że odbierałam stypę w 2 ratach z rąk dyrektora. Domyśleć się można, co tam słyszałam, o chorobie Ani, jak się okazało- bratanicy dyrektora (co dużo wyjaśniło). Koniec? Przepraszam, jeszcze nie.

Pozostała kwestia stypendium na kolejny rok. Mniej więcej w maju już wiedziałam, że dostanie się mojej koleżance, powiedzmy, Gosi. Wesołym było, że znałyśmy się dobrze, ale jakoś w szkole nigdy nie przebywałyśmy razem (ważne). Jak tylko przetrawiłyśmy dane, wyjaśniłam jej moją przygodę, bo z kolej Gosia miała dużo zatargów z "szychami" naszej szkoły, a średnią miała, jaką miała, bo była niesamowita i naprawdę niektórzy nie mogli jej postawić nic innego jak 6. A próbowali.

Nigdy nie zapomnę banana na twarzy Gosi, jak przytaczała mi rozmowę z jedną z najbardziej "wojujących" nauczycielek [N]

[N]- A Ty wiesz, Gosia, że karolciaaa to strasznie przeżyła, że nagrody nie dostała... Do psychologa chodzi, leczy się, bo się nie może otrząsnąć...

[G]- To chyba nie mówimy o tej samej, bo z dziewczyną, która rok temu nagrodę miała, wczoraj świętowałyśmy moje zwycięstwo!

I tylko pytanie mi się nasuwa... Jakim sk*wysynem trzeba być, żeby człowiekowi dokumentnie obrzydzić w końcu dość znaczny sukces...

szkoła

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 775 (811)

#20051

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z życia studenckiego Ojczulka wzięte (sam się nie chce ciupak zarejestrować, choć śledzi uważnie ze mną, ale swojego udziału się domagał )

Imprezy w akademikach wtedy nie różniły się zbytnio od obecnych, więc każdy zrozumie poranny obraz pobojowiska po "wieczorku brydżowym", gdzie puste flaszki straszyły niczym miny p-piechotne, a pety i zmęczone graniem talie kart słały się trupem gęsto po dogorywających ciałach chrapiących studentów, zmęczonych całonocnym piciem...ekhm, chciałam napisać: graniem.

Taki to obraz zaskoczył z rana Kierowniczkę tegoż pobojowiska, która stanąwszy w progu pokoju, przyuważywszy dyndające z krawędzi łóżka nogi jedynego względnie przytomnego, ćwierć-obudzonego Kowalskiego, oburzonym głosem zawołała
-Ależ wy tu macie jak w BURDELU!!!

Na co Kowalski oko otworzył, przetrawił zasłyszane dźwięki resztką ocalałych szarych komórek, peta strzepnął i odrzekł głosem nader stoickim:

-Ja Pani wierzę na słowo. MNIE w burdelu nigdy nie było!

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 762 (868)

#19836

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W niedalekim od mojej uczelni centrum handlowym jest fajny bar sałatkowy, gdzie często zdarza mi się zaglądać wraz ze znajomymi. Jednak ostatnio zdarzyło mi się pójść tam samej z braku innych chętnych. Bar, jak to zwykle bywa w tego typu centrach, był jedną z wielu "żarni" znajdujących się obok siebie, a korzystających ze wspólnych, "firmowych", stoliczków. I tak wylądowałam w bliskim sąsiedztwie 5 "nastek" (na oko późne gimnazjum, jednak kuzynka udowadnia mi za każdym razem, że 6-ta podstawówki też może tak wyglądać o.O ). Normalnie nie mam zwyczaju podsłuchiwać rozmów innych, ale dwie z dziewczyn za cel honoru chyba postawiły sobie, aby przynajmniej 75% klientów centrum usłyszało ich perypetie. Cóż usłyszałam w ten krótki czas?

- Ty, a wiesz, Asia jest na ciebie zła...

- No a ku*wa o co? W końcu ja jej nic ku*wa nie odjeb*ałam takiego, żeby ku*wa zła była!

- No ale ku*wa, no wiesz, ruchałaś się z jej chłopakiem, jak was nakryła, no ku*wa trochę jest powód, żeby zła była...

- Ja ku*wa ruch*łam? To on mnie je*ał! Ja tylko leżałam, to na niego niech ku*wa focha wali, a nie po mnie jedzie!

- No w sumie racja, a ch*j z tym. A dobrze rucha? Warto się koło niego zakręcić?

- W sumie to chu*owo. Ale warto było, żeby ku*wa minę Aśki zobaczyć...

I można powiedzieć, że po "Galeriankach" wiele dziwić nie powinno. Ale dla mnie najbardziej piekielnym jest fakt, że toto nt. antykoncepcji wie tyle, co o fizyce jądrowej, więc prędzej czy później urodzi toto jakieś biedne dziecko, które wychowane przez taki element udowodni nam, że takie rozmowy między 15-latkami szokować nie powinny, bo 12-latki mogą więcej...

galeria handlowa

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 736 (806)

#19435

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia zasłyszana z CB-radia w pewnym autobusie pks-u...
Ostatni pks, późny wieczór, więc i ludzi mało, to i kierowca cb-isia puścił nieco głośniej. I nagle słyszymy jakiegoś mobilka nadającego na CB, sądząc z tego, co usłyszeliśmy, kierowcę tir-a:

- Gdzie mi się tu pakuje, kobieto, nie wyprzedzaj, nie zmieścisz się! Boże, kobieto, urwa, chowaj się, siebie, dziecko zabijesz! Ja nie zahamuję, no ZJEŻDŻAJ!!!....

...I po chwili ciszy w eterze, ten sam głos:

- No i K*RWA jestem w ROWIE!

Z pozdrowieniami dla wszystkich wyprzedzających "na trzeciego", żeby być te 2 samochody dalej.

komunikacja_miejska

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 852 (888)

#19430

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia mikie98 - piekielni.pl/19428, przypomniała mi historię zasłyszaną od prowadzącej zajęcia z diagnostyki nt. przygód jej koleżanki, na stałe mieszkającej w Londynie.

Kobieta ta miała mieć operację przeszczepienia rogówki. Stawia się więc w szpitalu, gdzie miała rzeczony zabieg mieć wykonany, a tu niespodziewanka- rogówki do przeszczepu brak. Kobieta lekko załamana, pyta się lekarza, co teraz?

A piekielny doktorek smętnym okiem rzucił na widoczną przez okno ulicę, moknącą w typowej, londyńskiej pogodzie, i orzekł:

- A nie ma problemu. Mokro jest, ślisko, ani patrzeć, jak jakiegoś motocyklistę nam przywiozą. Do wieczora zrobimy zabieg....

służba_zdrowia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 676 (728)

#19028

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już rozpisałam się o przygodach rowerowych to dodam jeszcze sytuację, która spotkała moją znajomą...

Wyobraźcie sobie- wyjazd z parkingu, włączenie do głównej drogi. Koleżanka w samochodzie stoi i czeka, aż pusto się zrobi, żeby włączyć się do ruchu. Stoi jednocześnie z braku innej opcji, na przecięciu chodnika ze ścieżką rowerową.

Już chce biedna włączyć się do ruchu, bo jej się pusto z lewej zrobiło, jak nie usłyszy huku i coś jej przez maskę się przetoczyło. Co się stało? Rowerzysta. A, przepraszam. KOLARZ. Pełen ekwipunek, kask, okulary, rowerek. Jechał i sms-a czy coś na komórce skrobał (jak wyszło w praniu), no NIE ZAUWAŻYŁ, że droga mu inną drogę przecina, i że jeszcze śmie na niej samochód stać! I wjechał koleżance w bok maski, przetoczył się biedak i wylądował, raczej nie telemarkiem, po drugiej stronie (swoją drogą pojęcia nie miałam, że samochód ze stłuczki z rowerem może tak fatalnie wyjść). Koleżanka i ja (widziałam całą "akcję") zabrałyśmy się w pierwszej kolejności za ogarnięcie nieszczęsnego kolarza (fuksem skończyło się na sporym guzie na głowie), oczywiście telefon na 112- lepiej zdarzenie zgłosić i mieć cały protokół, żeby potem się nie dowiedzieć od sądu, że sprawa wyglądała zupełnie inaczej, wiadomo.
Dalsza akcja była baaardzo chaotyczna, więc pozwolę sobie streścić, żeby nie komplikować:

-koleżanka w głębokim szoku, no bo bądź co bądź- stać, stała, ale człowieka jakby "przejechała" (a raczej on ją).

-funkcjonariusze pojąć nie mogli, że to rowerzysta przejechał samochód, a nie na odwrót, choć dla mnie obraz zdarzenia był aż nadto jasny. Trzeba było protokół spisywać jeszcze raz (całe szczęście, że mam zwyczaj czytać dokładnie, co podpisuję - jak zobaczyłam swoje zeznania jako świadka, gdzie okazało się, że rowerzysta jest ofiarą, to mnie strzeliło).

-rowerzysta oczywiście nie pomagał, a raczej aktywnie przeszkadzał w składaniu zeznań, no bo było, nie było- wina jakby jego.

-kolejne zamieszanie spowodowane zemdleniem koleżanki z nadmiaru wrażeń.

-ostatecznie okazało się, że jeszcze 2 osoby widziały zdarzenie i potwierdziły naszą wersję, więc zachowanie funkcjonariuszy zmieniło się o 180 stopni tak wobec koleżanki, jak i rowerzysty.

-reszta została załatwiona na szczęście polubownie, choć nie powiem, rzucało ostro, od niemal aresztowania koleżanki do niemal aresztowania rowerzysty. Nawet koleżanka już na zderzak i wszystko machnęła ręką, bo samochód i tak po przejściach, byle się już wszystko skończyło.

Ale i tak najlepsze okazało się dopiero na koniec:

-wypadek, jak się okazało, widziała jeszcze jedna znajoma nam osoba, i co najlepsze - opowiedziała wszystkim wspólnym znajomym, że Aga PRZEJECHAŁA ROWERZYSTĘ. Niby wszystko doczekało się rychłego sprostowania, ale niesmak i plotki pozostały.

-rowerzysta wczoraj napisał sms′a do koleżanki z wyceną całego sprzętu sportowego, który miał i którego nie miał, w chwili wypadku, a który rzekomo uległ zniszczeniu, i zażądał zwrotu poniesionych przez niego kosztów.
Pozostawione bez komentarza...

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 440 (476)

#18581

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z tegorocznych praktyk w szpitalu.
Siedzimy sobie grzecznie na labie, robimy swoje, w chwili przerwy patrzymy z koleżanką przez okno (wychodzące na izbę przyjęć), a tu jakiś biedny człowiek turla się do szpitala. Dwa kroczki, grymas bólu- siup na krawężnik. I po chwili znowu dwa kroczki, i na krawężnik. Od bram szpitala jest może jakieś 100-200m, biedaczek przedreptał może z 50, i ostatecznie klapnął, i widać, że dalej ani rusz.
Nas już przysłowiowa q*wica bierze, bo spory tłumek krąży wte i nazad, ale nikt człowiekowi nie pomoże- a nam wyjść z lab niepodobna.

Ostatecznie kobitka opiekująca się nami wpadła na genialny pomysł- zadzwoniła na IP do ratowników, niechże się któryś ruszy z wózkiem i człowieka dowiezie (trzeba nadmienić, że chory przekroczył bramę szpitala, bo inaczej te 200 metrów musiałaby pojechać karetka na zgłoszenie- absurdy prawa)

Zadowolone, że przynajmniej jakiemuś człowiekowi udało się pomóc, chcemy podreptać posłusznie do dalszej pracy. Ale gdzie tam! Nagle widzimy, wychodzi ratownik. Bez wózka. Podchodzi do faceta, jakaś rozmowa, żywa gestykulacja ratownika, oburzenie człowieczka z krawężnika... no ale patrzymy, ratownik wzruszenie ramion i... tak! wreszcie podnosi faceta z ziemi. A wtem za chwilę...Oczom nie mogłyśmy uwierzyć. Ratownik odprowadził faceta na... murek, 10 m dalej i zrejterował z powrotem na IP! W końcu kierowniczka się wkurzyła, stwierdziła, że jej na zmianie nie wypada wychodzić, ale my jesteśmy wolne na dziś, jeśli tylko pomożemy kolesiowi.

Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Na miejscu okazało się, co następuje:
-facet chodzić nie może na nogę, bo coś z kolanem jest nie tak
-ratownik wyszedł tylko po to, żeby go opieprzyć, że nogami tarasuje cały chodnik (no fakt, siedział "w poprzek") po czym poszedł
-jak tylko przechodnie zobaczyli, że dwie dziewczyny tachają biednego faceta, to nagle się im sumienie obudziło!
-ratownik z wózkiem zjawił się, a i owszem, ale dopiero, jak facet przytachany był na podjazd dla karetek (no tak, bo nie daj Boże człowieka na wózku trzeba by było pod podjazd pchać!)
-jako, że żal nam się kolesia zrobiło, a i tak czasu wolnego więcej było (zwolnili nas jakieś 3h wcześniej) poczekaliśmy na wynik wstępnych badań. Diagnoza- zerwane więzadła krzyżowe w kolanie, czyli operacja + jakiś rok-dwa ostrej rehabilitacji.

Aż strach pomyśleć, jak ta rehabilitacja będzie wyglądała...

szpital

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 546 (560)