Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

lapidynka

Zamieszcza historie od: 16 stycznia 2013 - 11:13
Ostatnio: 6 października 2014 - 14:04
  • Historii na głównej: 26 z 34
  • Punktów za historie: 25844
  • Komentarzy: 366
  • Punktów za komentarze: 3955
 

#46460

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj naświetliłam historię z piekielną sąsiadką w tle.
Za chwilę nastąpi kontynuacja.

Postanowiłam zrobić sobie dzisiaj "Dzień Dziecka". Nie miałam zamiaru wychodzić do nikogo i po nic. Moja chęć lenienia się, zmotywowana była również tym, że mąż wykorzystuje od dzisiaj ostatnie dwa dni urlopu, które przypadły mu w udziale jeszcze w roku poprzednim. Dlaczego "była" a nie "jest"? O tym poniżej.

Luby śpi, ja grzecznie siedzę sobie w pokoju obok poczytując piekielnych, kiedy o godzinie 7:20 puka do drzwi... Zgadnijcie kto? Tak jest! Sąsiadka.
Patrzę przez wizjer, raczej spokojnie stoi, głowa zwieszona. Myślę sobie, może chce przeprosić za takie nagabywanie? Może coś się stało, czy jak? Otwieram, a po drugiej stronie nagła zmiana taktyki. Sąsiadka Z KRZYKIEM (podkreślam – godzina 7:20):

S: Jak jeszcze raz usłyszę trzaskanie o 5 rano, to zadzwonię na policję! Nie będzie mi tu patologia kłamać i zakłócać spokoju!

Tyrada w ten deseń trwała wcale nie długo. Sąsiad obok, zaspany, otwiera drzwi i nie mówiąc nic, patrząc z politowaniem na szanowną piekielną, przysłuchuje się całemu zajściu. Podobnie sąsiadka z parteru, wkurzona za obudzenie o tak wczesnej porze jej dziecka. Obudzony wrzaskami został i mój Luby – chyba nie muszę rozlegle opisywać, jak wpieniony był pobudką, kiedy miał nadzieję na dłuższą chwilę snu w czasie urlopu?

Sąsiadka przycichła, kiedy zobaczyła mojego zaspanego męża, który natychmiast zmaterializował się przy drzwiach. Luby faktycznie pałał żądzą mordu. To ten typ, którego mało rzeczy wkurza bardziej, niż zupełnie niepotrzebne zakłócenie snu. ;)
Na twarzy piekielnej maluje się konsternacja.
Przeprosiła? Wróciła "na tarczy" do swojego mieszkania? A skąd!
Stwierdziła, że szerzymy patologię, że z nas nieroby, a i tak nie oszuka jej nikt, bo doskonale wie, że my trzaskamy drzwiami.
My ze swojej strony podziękowaliśmy sąsiadce za przedstawienie i uprzedziliśmy, że będzie zmuszona udać się niebawem na policję, w celu złożenia stosownych wyjaśnień, a także o kwestii tłumaczenia się przed zarządem spółdzielni.

Tak jest, Kochani. Miarka się przebrała, a ja idąc tropem Waszych rad, postanowiłam "Uciąć hydrze łeb" (jakie to w tym przypadku dosłowne).
Moje plany nic-nie-robienia padły co prawda w gruzach, ale cieszę się, że tak się stało. Batalię czas zacząć!

P.S. Sąsiedzi zadeklarowali swoją pomoc. :)

sąsiadka

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 775 (839)

#46415

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeprowadziliśmy się z mężem jakiś czas temu do nowego mieszkania. Co ważne – blok z wielkiej płyty, sąsiadów sporo.
Piekielno–śmieszną okazała się sąsiadka z naprzeciwka, bardzo nielubiąca wszystkiego i wszystkich. Ot, upierdliwe babsko.

Kiedy tylko pierwszy raz przekroczyliśmy próg mieszkania, mąż przypadkiem trzasnął drzwiami (niosąc karton, jak to w przypadku przeprowadzki bywa). Nie minęły 3 minuty, kiedy do drzwi puka sąsiadka z prośbą, by ciszej zamykać drzwi. Przeprosiliśmy grzecznie i obiecaliśmy postarać się nie trzaskać.

Kilka dni później, około godziny 16, kiedy byliśmy już oboje w domu, następuje pukanie do drzwi. Otwieramy, patrzymy – (S)sąsiadka.
S: - Bo ja już któryś raz dzisiaj do was zachodzę, ale nikogo nie zastałam, ale chciałabym ponowić prośbę o nie trzaskanie drzwiami.

"Ki czort" myślę sobie. Pytam Lubego, czy trzaskał, ten zaprzecza. Też nie przypominam sobie żadnego huku, kiedy wychodził o 5:00 do pracy (a przecież obudziłabym się chyba w pierwszej kolejności), a ja wychodząc z domu z całą pewnością nie zamachnęłam się zamykając drzwi. Odprawiliśmy sąsiadkę stwierdzeniem, że to nie my trzaskamy, na co lekko wkurzona sąsiadka – bo jak śmieliśmy się jej przeciwstawić:
S: - Wszyscy nowi tak mówią.

I poszła.

Sytuacja z dzisiaj. Mąż niemal dusił się ze śmiechu, kiedy do mnie dzwonił.
Opowieść Lubego:
"Wychodzę do pracy, po cichu zamykam drzwi, zamykam górny zamek. Odwracam się, a w drzwiach stoi ONA. Pytam się grzecznie "o co chodzi?", kiedy sąsiadka stwierdziła:
S: - Bo ja nastawiłam budzik na 4:30, żeby sprawdzić, czy faktycznie nie trzaskacie"

Przyznam, że nie mam pojęcia czy się śmiać czy płakać.
Reasumując: Sąsiadce przeszkadza w spaniu trzaskanie, ale nastawia budzik, czym oczywiście się budzi, by stwierdzić, czy trzaśnięcie nastąpi. No nie rozumiem. Nie, nie, nie, nie, nieeee...
RATUNKU :)

sąsiadka

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1255 (1313)

#46113

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak się ma miękkie serce, trzeba mieć twarde cztery litery.
Życie nie raz, nie dwa udowadnia trafność tej tezy. Co z tego, skoro pamięć mam doskonałą, choć krótką? O tym, jak chcąc komuś pomóc, sama sprowadziłam na siebie przykrości (lawinowe).

Od dłuższego czasu mieszkamy z lubym za naszą zachodnią granicą. Mama moja i mama mojej drugiej połówki, na pomysł o przeprowadzce bliżej nas (w końcu starość nie radość, samotność tym bardziej), stwierdziły zgodnie, że starych drzew się nie przesadza i konsekwentnie się tego trzymają, także mieszkają w Polsce.
Nigdy specjalnie nie przepadałam za moją teściową (z wzajemnością). Od dnia kiedy się poznałyśmy, wiedziałam, że współpraca między nami raczej do miłych należeć nie będzie. Słowem wyjaśnienia: ‘Mamusia wszystko wie najlepiej, jest światowa, obyta, dosłownie ‘ą, ę’’ tylko niestety, przy takim podziale talentów i zalet u Stwórcy, nie starczyło miejsca na odrobinę taktu i kultury. Cóż.. nie można mieć wszystkiego.

Jakiś czas temu teściowa zaczęła chorować. Przykro mi się zrobiło, kiedy (z jej relacji) dowiedziałam się, że czuje się samotna, niechciana, odtrącona. Poniekąd sama obwiniałam się za taki stan rzeczy, wszak możliwie najlepiej unikałam z nią kontaktu (pasywnie, migając się od rozmów i zbyt częstych odwiedzin). Ruszona sumieniem postanowiłam zaprosić ją do nas na jakiś czas, żeby zmieniła nieco środowisko, pobyła z synem, ogólnie wróciła do względnej normy. Teściowej nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ustaliłyśmy, że pobędzie u nas dwa tygodnie.

Równy tydzień po ustaleniach, mama lubego zjawiła się w naszym domu.
Na wstępie oświadczyła, że ONA stwierdziła, że na dwa tygodnie to nie warto jej się ruszać z domu i postanowiła zostać u nas tygodni pięć. Pomijam już fakt, że podróż w tą i z powrotem opłaciliśmy my, coby nie obciążać kosztami emerytki. W jakim sensie jej się nie opłacało? Do tej pory się zastanawiam i do żadnego sensownego wniosku dojść nie potrafię. Byłam tak zaskoczona jej władczą postawą, że właściwie zabrakło mi słów. Odpuściłam, co okazało się brzemienne w skutkach. To był dopiero wierzchołek góry lodowej.

Następnego dnia (poniedziałek) mąż wyszedł do pracy jak zwykle, czyli w godzinach bardzo wczesno porannych, kiedy mamusia jeszcze spała. Ja w swoich obowiązkach mam uczelnię, także dość wcześnie wstaję również. Wiecie – ogarnięcie się, kawa, śniadanie i w drogę. Nie chciałam kobiety budzić – bo i po co? Szykuję się więc jak co dzień i w chwili przywdziewania przeze mnie butów, wstaje ona z hejtem wypisanym na twarzy.

(T)eściowa, (J)a.

T: Gdzie mój syn?
J (lekka konsternacja): Wyszedł do pracy. Będzie około 16:00 w domu.
T (z totalnym zniesmaczeniem): A ty gdzie wychodzisz?
J: Na uczelnię. Mamy dzień roboczy, obowiązki wzywają.
T: To gości samych w domu zostawiasz? A śniadanie kto zrobi?

Krew mnie w tej chwili zalała, tym bardziej, że teściowa doskonale wiedziała jakie obowiązki mamy na co dzień i raczej nie da się z nich zrezygnować na dwa tygodnie, a zwłaszcza na pięć, jak odgórnie ustaliła. Kulturalnie więc wskazałam jej lodówkę oraz inne potrzebne i zaproponowałam samoobsługę. Spotkało się to z oburzeniem, bo (cytuję) ‘ONA przyjechała w gości’.
Witki mi opadły. Byłam już w stopniu wysoko podniesionego ciśnienia, odparłam więc tylko, że gości ma się maksymalnie przez kilka dni. Po ich upływie gość otrzymuje status tymczasowego domownika.
Mamusia się zapowietrzyła, a ja wykorzystując ten fakt prędko się pożegnałam i czmychnęłam z domu.

Pominę już dialog jaki się wywiązał po moim powrocie do domu. Nie zdążyłam jeszcze zdjąć kurtki, kiedy teściowa NATYCHMIAST zażądała obiadu, bo ona cały dzień głodna jest. Czyli do godziny 14:00 nie zdążyła jednak odwiedzić kuchni, konsekwentnie upierając się przy swoim. Obiad pojawił się niecałą godzinę później, co skwitowała jedynie tym, że ona nie jada żółtego sera (schabowe z piersi kurczaka zapiekane z serem i pieczarkami) i że ogólnie to jej nie smakuje. Nie zdziwił mnie jednak fakt, że gdy mieliśmy z lubym ochotę na tosty, rzuciła się na nie i bez jednego zająknięcia wpieprzała żółty ser w nich zawarty. Generalnie bardzo podobnie było przez cały czas jej pobytu. Przebolałam. :)

Sytuacji różnych było mnóstwo. Zdecydowanie za dużo, by tu opisać, chociaż zastanawiam się nad podzieleniem ich na różne, oddzielne historie (o ile ta przypadnie Wam do gustu). Wspomnę jedynie, że w ciągu pierwszego tygodnia pobytu, mamusia stłukła komplet filiżanek w ilości sztuk sześciu. I to na raz, jakim cudem – nie wiem, oraz porcelanowego czajniczka do parzenia herbaty, który w naszej rodzinie był od 3 pokoleń. Ponadto porysowała świeżo zakupiony drewniany stół jadalniany, w przeciągu następnego tygodnia zaczęły padać mi kolejno wszystkie kwiaty (dolewała tam czego, czy jak?), oczywiście przez cały ten okres kłóciliśmy się z mężem na potęgę, o byle pierdoły, zwykle wywoływane jej wścibstwem, dopowiedzeniami, podjudzaniem mojego lubego, lub wymyślaniem różnych niemiłych incydentów, takich, które niby ja spowodowałam, jednak kiedy zaczęła robić porządki w szafach, miarka się przebrała.

Prawdą jest, że żebym nie wiem jak starała się utrzymać porządek w szafie, zwykle po tygodniu od ułożenia w niej ciuchów, zawsze powstaje mimowolnie ;) bajzel. Nie obligowało to jednak mojej teściowej do robienia w niej porządków, zwłaszcza bez mojej wiedzy i pozwolenia.
Sam fakt może i byłby miły, gdyby nie to, że jednak są to moje osobiste rzeczy, oraz to, że Mamusia postanowiła wyrzucić rzeczy, w jej opinii niepotrzebne.

Kiedy wracałam z uczelni do domu, spotkałam ją dążącą dzielnie w kierunku śmietnika z torbą jak u Świętego Mikołaja w Wigilię. Dwie mniejsze stały już – jak się okazało – obok kontenera.

Jestem człowiekiem o silnych nerwach i sporej cierpliwości, jednak tego już było za wiele. Z furią wyrwałam jej torbę, wróciłam po dwie już ustawione w śmietniku i wróciłam do domu. W odwecie zaczęłam dopakowywać jej walizkę w celu wcześniejszego odprawienia... cóż... intruza do jego własnego domu.

Jak się okazało, nie wszystkie rzeczy spisała na straty. Niektóre przywłaszczyła sobie twierdząc, że do niej eleganckie ubrania pasują, do mnie już nie bardzo.
Stwierdziła jeszcze, że wyrzuciła już wprost do kontenera wszystkie te (uwaga!) porno szmaty, które trzymałam w szafie i że pewnie zamiast uczęszczać na wykłady, doprawiam rogi jej synowi, o czym zdążyła go już niezwłocznie poinformować.
Mąż wówczas zrozumiał, jaką zołzą jest jego własna matka. Po tych incydentach naprawdę nietrudno się zorientować... Jaką jędzą trzeba być, by psuć małżeństwo swojego jedynego syna, a także jego dobytek?

Porno szmaty to bielizna, którą mąż osobiście mi prezentuje. Naprawdę gustowna i przyjemna dla oka. :)
Mamusia wyjechała z hukiem po dwóch tygodniach. Coś czuję, że długo się u nas nie pojawi.

teściowa rodzina odwiedziny

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1231 (1307)