Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

myscha

Zamieszcza historie od: 12 czerwca 2011 - 14:35
Ostatnio: 17 maja 2024 - 10:19
  • Historii na głównej: 38 z 63
  • Punktów za historie: 22961
  • Komentarzy: 186
  • Punktów za komentarze: 2071
 

#68666

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed lat... oj wielu. Nie było jeszcze takiego parcia na wyprowadzanie psów na smyczy i w kagańcach, a o sprzątaniu po psie nikt nie słyszał.
Ciche, spokojne osiedle w Warszawie. Bloki niezbyt wysokie, dużo zieleni i mała, niezbyt ruchliwa uliczka przechodząca na obrzeżu osiedla. Samochody nie były aż tak powszechne jak obecnie, więc tylko od czasu do czasu jakiś przemykał.

W jednym z bloków obok tej uliczki mieszkała pani [E] z rodziną i psem. I właśnie psa dotyczy opowieść.
Pies, mały czarny kundel, był wypuszczany rano, jak jego pani wychodziła do pracy i biegał samopas po podwórku do późnego popołudnia. Dzieci pani [E] nie bardzo się przyznawały do futrzaka. Ktoś mu coś rzucił do jedzenia, popił wody z kałuży, a jego ulubionym zajęciem było ganianie samochodów.

Leżał na trawniku obok ulicy i wyczekiwał, jak jakiś samochód będzie przejeżdżał przez jego terytorium, biegł za nim i próbował ugryźć go w oponę. Jakoś szczęśliwym trafem wychodził cało z tej zabawy, może kierowcy byli ostrożni, a może sam pies wiedział, jak się obchodzić z kupą złomu.
W końcu nie wytrzymała pani [E]. Wzięła rozpęd, wycelowała i sama najechała swoim samochodem na psa. Pies przeżył, ale przez długi czas na osiedlu był spokój - był znoszony na spacer z tylnymi łapami w gipsie. Pani [E] nie wstydziła się swojego uczynku, mało tego rozpowiadała innym, że w ten sposób oduczy sierściucha biegania za pojazdami. Nie nauczyła. Po zdjęciu gipsu, zwierzak wrócił do ulubionego zajęcia.

Nie skłoniło to też pani [E] do jakichkolwiek przemyśleń. Nadal wypuszczała psa luzem, nie interesowała się nim wcale, a smycz, jeżeli w ogóle była, chyba zakurzyła się gdzieś w kącie. Żeby nie było wątpliwości - [E] nie była wcale z marginesu społecznego, była lekarką z zapędami do ustawiania życia (szczególnie moralnego i duchowego) innym ludziom.

sąsiedzi

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 344 (382)

#67637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu na pustej działce obok naszego domu postawiono dom-bliźniak. Jedną część domu zajęli przemili państwo [A]nielscy. Ludzie kontaktowi, pomocni, szybko nawiązaliśmy znajomość. Dla równowagi druga część przypadła [P]iekielnym. [A] i [P] nie przypadli sobie do gustu, więc zaczęły się atrakcje, z których również korzystali sąsiedzi z kilku pobliskich domów. A to muzyka gruchnie nagle w środku nocy, a to jakieś petardy. Oczywiście bezpośredni adresaci mieli dużo weselej, bo byli bliżej.

Kiedy wykończyły się środki po dobroci, a konflikt wciąż narastał, [A] zdecydowali się na drogę prawną. Do każdego incydentu zaczęli wzywać policję, ci nie mogli nic ustalić, bo gdy podjeżdżali na sygnale, to u [P] gasło światło i cichły odgłosy. [P] czuli się całkowicie bezkarni, ufni w siłę pieniądza i znajomości. W końcu policja postanowiła przesłuchać świadków, czyli innych mieszkańców ulicy.
Padło między innymi na mnie i mojego męża.

Dostaliśmy wezwania na konkretny dzień, godzinę, wszystko odbyło się wyjątkowo sprawnie i w miłej atmosferze. Pani policjantka przeczytała mi protokół, który miałam podpisać. Dowiedziałam się z niego, że to [A] dokuczają [P].
- Nie, odwrotnie, to [P] są ci gorsi.

Pani trochę niepocieszona musiała zmienić zapiski, które dokładnie przeczytałam, zanim złożyłam podpis. Było już dobrze. Pomyślałam, że pani musiała być bardzo zmęczona.
Wracając spotkałam inną sąsiadkę-świadka, która była przesłuchiwana wcześniej przez tę samą funkcjonariuszkę. Jako anegdotkę opowiedziała mi o pomyłce w protokole, takiej samej jak u mnie.
Mój mąż zeznawał jako następny. Zgadnijcie... tak, to samo.
Przypadek?

policja

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 802 (836)

#65750

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rozpętała się dyskusja na temat wielodzietności, więc i ja zamieszczę historię zasłyszaną od mojej znajomej.

W mieście, w którym mieszkam ustalono, że wielodzietność będzie "nagradzana" różnymi przywilejami. Nie chodzi o bezpośrednie dawanie pieniędzy, ale różnego rodzaju zniżki i darmowe bilety na komunikację dla rodzin 5+.

Mojej znajomej urodziło się czwarte dziecko. W rozmowie z panią z urzędu dowiedziała się o przywilejach. Nawet nie chciała korzystać, ale została przez urzędniczkę namówiona, bo są na to przeznaczone pieniądze, nikomu nie odbiera w ten sposób, a należy się. Rzeczywiście dla starszego rodzeństwa na dojazdy do szkół może się przydać.
Wybrała się zatem do odpowiedniego działu w urzędzie, przedstawiła sprawę.
- Pff, kolejna patologia - westchnęła ciężko pani za biurkiem.

Na tym chciałam skończyć opis piekielności, ale mniej więcej wiem, jakie komentarze będą. Uprzedzam: tak, była solidna awantura, nie, nie wiem, jakie konsekwencje poniosła urzędniczka.

Urząd

Skomentuj (69) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 520 (616)

#65560

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewien znajomy ma amputowane jądro. Wybrał się ostatnio na kontrolę do szpitala, w którym był operowany. Lekarz skierował go na USG. Wrócił z wynikiem, lekarz po przeczytaniu opisu prawie rozbił głową biurko. Opis brzmiał: "obydwa jądra w mosznie".

Dobrze, że do badania dołączone były wydruki zdjęć, bo inaczej to chyba można było przyjąć, że cud.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 490 (554)

#64884

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Godziny otwarcia - temat-rzeka.

Moja firma mieści się w domu. Tu mieszkamy, tu pracujemy, ale czasem stąd gdzieś wychodzimy, albo odpoczywamy. Dlatego wyznaczyliśmy godziny pracy, które wywieszone są na banerze, umieszczone na ulotkach i wszelkich innych drukach reklamowych. Ponieważ jest nas tylko dwoje, czasem musimy wyjść gdzieś w czasie dnia, więc mamy "sjestę" pomiędzy godziną 13 a 16. Później jest czynne do 18. Ponieważ nie jest to typowy punkt usługowy, klienci raczej wcześniej zapowiadają się, nikomu takie godziny nie przeszkadzają. Jak komuś godziny nie pasują, to staramy się umówić indywidualnie i mamy czas, żeby podjechać do klientów, którym dostarczamy produkty, zakupić materiały, czy chociażby pojechać do zwykłego sklepu, bo po co po południu, kiedy jest najwięcej ludzi. Czasem wychodzimy razem, czasem jedno z nas.

- Godzina 14, akurat jestem na miejscu, przychodzi klient. Pracę przyjmuję, ale tłumaczę, że akurat jestem, ale w tych godzinach ma prawo nikogo nie być, więc raczej niech przychodzi w wyznaczonych godzinach. Dwa dni później pan wraca o 14.30 i radośnie oznajmia, że specjalnie przyszedł w przerwie, bo pomyślał, że na pewno będę.

- Klientka zapowiada się, że przyjedzie około 18. W porządku, jak wiem, że mam czekać, to czekam. 18.15 pani przywozi pracę, umawiam się na następny dzień, mówię, że w godzinach pracy od 9.00 praca będzie czekała. Ona przyjedzie tak jak dzisiaj. OK. 18.15, 18.30, czekam, chcę wyjść, bo mam coś do załatwienia, nie mam do pani telefonu, ona też nie dzwoni. O 19.00 zakładam buty, mówię trudno, pani nie dostanie dzisiaj pracy. Mąż coś jeszcze zwlekał z wyjściem. 19.15 przyszła pani. Jak staliśmy w drzwiach.

- Stała klientka przychodzi o 13.30 i jest oburzona, że nikogo nie ma.

- W soboty z założenia wolne. Ale jak komuś bardzo zależy, to możemy zrobić wyjątek, jeżeli nie mamy innych planów. W sobotę przed południem gdzieś wyjechaliśmy, niedaleko od domu. Dzwoni nowy klient, że jest u nas pod bramą i czy byśmy mu czegoś nie wydrukowali, bardzo mu zależy. Dobrze wracamy, za 15 minut jesteśmy. Pan ma 2 kartki do wydruku. Jakieś 4 złote. Pan bardzo nam dziękuje, że dla niego otworzyliśmy firmę, bo on by tego dla nikogo nie zrobił.

klienci

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 451 (529)

#64955

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedyś dostałam naprawdę duże zamówienie. Klient, który mi to zlecał był pośrednikiem, końcowego odbiorcy nawet na oczy nie widziałam. Robota duża, czasu niezbyt dużo, spory koszt materiałów i obcej robocizny, nasz wkład pracy też niemały. Ostatecznie i tak każda paczka z drukami przechodziła przez moje ręce, każdą opisywałam, liczyłam ilość, układałam, żeby mieć pewność, że wszystko gra.

Każda paczka zawinięta była w przezroczystą folię, żeby było widać co jest w środku. Klient odebrał, podziękował pięknie, jak to miał w zwyczaju, zapłacił od razu i praca pojechała w Polskę.

Zdążyłam porozliczać się z podwykonawcami, nacieszyć się tym, co zostało, jak po kilku dniach dzwoni wkurzony mocno Klient. Znałam go już od wielu lat jako człowieka opanowanego, bardzo kulturalnego, a tu nagle zaczyna na mnie krzyczeć. Okazuje się, że końcowy odbiorca chce oddać cały nakład. Dlaczego? Tylna strona druków odwrócona jest o 180 stopni, do góry nogami.

Pociemniało mi przed oczami, szum w uszach, nie wiedziałam, czy zemdleję, czy jakaś apopleksja mnie trafi na miejscu. Cała odpowiedzialność spadała na mnie i ja nie mogłabym nikogo nawet objechać, bo nikt oprócz mnie nie winien. Gdy poprosiłam, aby pan się uspokoił, usłyszałam, żebym cieszyła się, że nie musiałam rozmawiać z jego klientem, bo on usłyszał dużo gorzej.

- To niemożliwe - mówiłam - każdą paczkę miałam w ręku i przecież bym zauważyła, że coś nie tak.
- Możliwe, klient mi zgłasza reklamację, nie chce nowego nakładu, zrywa współpracę, koniec.
Mam oddać oprócz należności za pracę, koszty transportu w drugi koniec Polski. Nie wychodzę nawet na 0, muszę dopłacić i to nie mało.

Odłożyłam słuchawkę, chwilę jeszcze łapałam powietrze,rozpłakałam się, ze śmietnika wyciągnęłam resztki, a tam... wszystko w porządku. Zadzwoniłam jeszcze raz do klienta.

- Czy pana klient, zanim zrobiła awanturę, wyciągnął druk z paczki, czy oglądał przez folię?
- A co ma to do rzeczy?
- A to, żeby druki pokryte warstwą uszlachetnienia dobrze się układały, zapakowane są pół paczki w jedną stronę, pół "do góry nogami". Inaczej nie można byłoby ułożyć paczek jedna na drugą.

Współpraca kwitnie dotąd, ale co przeszłam ja i mój klient, tego nikt nam już nie zabierze.

usługi

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 768 (804)

#61587

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Coś o dawaniu rąk i łokci.
Mieliśmy, ta znaczy ja i mój mąż, samochód. Nie był nowy. Do pełnoletności trochę mu brakowało, ale w wieku gimnazjalnym już był. Czasem coś się w nim psuło, trafiał na warsztat, palił sporo (bo to spory samochód był), ale jeździł.

Jakiś czas wcześniej moi teściowie w dosyć burzliwych okolicznościach stracili swój - jeszcze starszy - samochód, a wiadomo, że to rzecz bardzo wygodna i kto miał i się przyzwyczaił, to łatwo się nie odzwyczai. Zaczęli myśleć o nowym. No nie fabrycznie nowym, bo emerytów nie bardzo na to stać.

Nam trafiła się okazja zakupu nieco krócej używanego samochodu, więc staruszka mieliśmy "na zbyciu". Mało tego, postanowiliśmy teściom go sprezentować.
Mówiłam mężowi, żeby dał go tak jak stoi, ojciec oddałby do wybranego przez siebie warsztatu. Ojciec przekonał męża, że on nie zna żadnego warsztatu, zapłaci za naprawę, samochód chce sprawny.

Oddaliśmy pojazd tam, gdzie dotąd był zawsze robiony, pan przyłożył się, przygotował samochód na badanie techniczne, bo akurat był termin, więc wszystkie rzeczy odpowiedzialne za bezpieczeństwo jazdy, do tego jeszcze przeżarta rdzą blacharka, wszystko odstawione elegancko, przegląd przebiegł bez zarzutu. Jedno "ale" - to jest stary samochód, zrobienie WSZYSTKIEGO przekroczyłoby wartość samochodu, więc za jakiś czas muszą wyjść inne usterki. Teść zapłacił, samochód mu zawieźliśmy, jeździł jak trzeba, przekazaliśmy umowę darowizny i wszystkie dokumenty, mój mąż opowiedział o wszystkich usterkach i możliwościach. Wszyscy wyglądali na zadowolonych.

Minęło kilka miesięcy. I się zaczęło.

Okazało się, że samochodem teść nie jeździ, bo się boi, na jakimś warsztacie (jednak warsztat się znalazł) wykazano mu 15 usterek (nie wiem jakich i jak istotnych), tamten fachowiec wziął pieniądze za nic, i w ogóle to on najchętniej by nam ten samochód oddał. Od oszustów wyzwał nas, jak okazało się, że ubezpieczyciel upomniał się o pieniądze, a przecież samochód ubezpieczony był do października. Jak mogliśmy za ubezpieczenie płacić w ratach, bo on teraz musi dopłacić. No cóż, nie wiedział, że i tak musiałby zapłacić, jako nowy właściciel? Ja umowę z ubezpieczycielem rozwiązałam.

Każda rozmowa z teściami (bo teściowa też ma swoje do powiedzenia) dotyczy głównie strasznego przekrętu, jaki zrobiliśmy dając im samochód, każąc płacić za naprawę i ubezpieczenie.
Wiem jak to załatwić - więcej nic nie dostaną.

rodzina

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 731 (801)

#58637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Firma czynna jest od 9.00 do 18.00. Przynajmniej tak wiedzą klienci.

Pierwszy dzień - robimy ulotki. Od rana gorąca linia na mailu. Pani klientka wysyła poprawki, od nas wychodzą naniesione, klientka sprawdza, kolejne zmiany, nowe pomysły. Około 13.00 kontakt się urywa, klientka znika. Trochę spokoju, można zająć się innymi zamówieniami. Do końca dnia pracy żadnych wiadomości w wiadomej sprawie.

Drugi dzień - rano przeglądam maile. Wiadomość z godz. 20.45 dnia poprzedniego - nowe poprawki. Wiadomość z godz. 6.50 dnia obecnego - "dlaczego nie dostałam jeszcze naniesionych poprawek?"

uslugi

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 479 (555)

#57511

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakieś 20 lat temu moi rodzice wybudowali dom. Wyprowadzili się z Warszawy do pobliskiej miejscowości. Mieszkanie sprzedali, pozałatwiali wszystkie formalności, popodawali gdzie trzeba nowy adres i poszli mieszkać.

Po prawie 20 latach zadzwonił pan, który obecnie jest właścicielem starego mieszkania. Zadał sobie dużo trudu, żeby odnaleźć numer telefonu, ale w swojej skrzynce pocztowej znalazł dwa awiza na listy polecone adresowane do moich rodziców - do każdego z nich z osobna. Pan podał numery przesyłek.

Wyprawa do Warszawy nie bardzo wiązała się z planami rodziców, więc mama zadzwoniła na pocztę, z której miała odebrać listy i dowiedziała się, że nadawcą jest Urząd Miejski z obecnego miejsca zamieszkania. Mama chcąc dowiedzieć się o co chodzi, poszła do urzędu, ale niczego nie dowiedziała się, bo tak naprawdę nikt nie wiedział w jakiej sprawie listy zostały wysłane, wiadomo tylko, że takie wyszły.
Udało się dotrzeć w końcu na pocztę, odebrać przesyłki i co się okazało? Urząd wysłał pismo informujące, że sąsiad zza płotu (w obecnym miejscu zamieszkania) chce wybudować coś na swojej posesji.

Tylko skąd wzięli stary adres, jeżeli podobne listy przychodziły od wielu lat na adres obecny?

urząd

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 499 (563)

#57314

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dwoje ludzi. Po trzydziestce, więc już nie głupi pierwszą młodością, że "jakoś będzie". Trzecie w drodze. Ona pracuje, on cały czas zastanawia się, co chciałby robić. Uczy się (na własną rękę, nie żadne kursy) programów graficznych, żeby z umiejętnościami poszukać prazy. Jak się któregoś nauczy, dochodzi do wniosku, że ten to już przeżytek, zaczyna nowy.
Jedna pensja, kredyt na mieszkanie, dziecko w drodze. Płacz i zgrzytanie zębami, bo po zapłaceniu rachunków na życie zostaje niewiele. Czasem rodzice coś dołożą.

Jego brat zadzwonił z propozycją: łatwa praca, dorywcza co prawda, ale dobrze płatna, w dobrych warunkach. Wpadnij, dorobisz parę złotych. Przywiozę cię i odwiozę.
- No co ty, zapomnij, uczę się teraz. Nie mam czasu.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 730 (818)