Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ruda_kotka

Zamieszcza historie od: 16 czerwca 2012 - 22:52
Ostatnio: 24 grudnia 2017 - 11:41
  • Historii na głównej: 10 z 22
  • Punktów za historie: 6666
  • Komentarzy: 42
  • Punktów za komentarze: 274
 
zarchiwizowany

#68418

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czy każdy pacjent, nawet nastolatek słysząc o terminach rehabilitacji musi zadawać to samo pytanie :" czy dożyję "?!
Nawet jak termin jest za 2 tygodnie ?!

słuzba_zdrowia

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (44)
zarchiwizowany

#65710

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z telekomunikacją z wielkim zielonym +.

Jestem bliska zakończenia z nimi znajomości. Jednak i rozstać się z godnością nie potrafią, więc zdecydowałam się opowiedzieć Wam moją gehennę.

Moja droga przez mękę zaczęła się w wakacje 2012 roku. Wymarzyłam sobie nowy telefon. Sony Xperia P. Miałam telefon w + na kartę, więc po prostu stwierdziłam, że u nich to załatwię.

Mając wolny dzień, radośnie udałam się do największego salonu w Krakowie. Kolejka była duża, zaledwie 3 osoby w okienkach, a na zewnątrz powoli rozpętywało się małe piekło zwane upałem. A w salonie padła klimatyzacja. I jeszcze szybko się woda dla klientów skończyła. No ale jestem to poczekam, dam radę.

Oczekiwałam 5 godzin. Aż się udało. Do dziś nie wiem czemu nie wyszłam, ale może bałam się prażącego słońca na zewnątrz, albo upał mi odebrał rozum. Skłaniam się ku drugiemu.

Miły pan poprosił mnie do okienka. I pokazał moje cudeńko. To był kolejny element który mi chyba odebrał rozum. Pan pokazał mi umowę, obiecał niskie stawki, 2 GB internetu (tak to wtedy było baaardzo dużo), w ofercie MIX. Brzmiało cudownie. Co prawda na 48 miesięcy (tak, tak.. ale ja już nie załapałam, że na 4 lata).

Brzmiało pięknie. Umęczona, szczęśliwa wyszłam z nowiutkim telefonem z moich marzeń.

Po miesiącu okazało się, że te 60 zł to nie do wygadania. 20 zł z tego szło jako opłata internetu, a 40 zł na rozmowy. Już brzmiało gorzej. Chciałam coś odkręcić, ale mnie zbywali.

Męczyłam się z marzeniem by to zakończyć.

Z czasem okazało się, że płacę dużo więcej, bo muszę doładowywać kilka razy w miesiącu by mieć kontakt ze światem. Na tej zasadzie nadpłaciłam rok.

Wtedy uznałam, że dość i mnie nie stać, wezmę gdzie indziej abonament z nielimitowanymi rozmowami a to będę płacić. I tak mi taniej wyjdzie.

Ze względu na kilka przeprowadzek przez jakiś czas nie płaciłam, ale była nadpłata więc się nie przejmowałam. Telefon leżał, zapomniany gdzieś tam sobie a w kalendarzu była zapisana data kiedy trzeba znów płacić.

No i nadszedł ten czas, spokojnie płaciłam. Jednak uznałam niedawno, że to męczące. Po prostu mam dość. Więc zadzwoniłam na infolinię + co by się dowiedzieć jak się z nimi rozstać.

Miła pani powiedziała, że kara ten dzień to ponad 300 zł. Dla mnie spoko. Pani też mi powiedziała, że mam czas by wykorzystać środki z konta do 10.04.15. Trochę tego było, ponad 100 zł. Uznałam, że wpłacę to na swoją ulubioną fundację w formie sms premium.

Święta były, dużo pracy. Dziś naładowałam telefon i usiadłam do wysyłania. I lipa. Połączenia wychodzące zablokowane.

Więc dzwonię, już z innej sieci na infolinię. I okazuje się nagle, że to nie 10.04 a 8.04 mi blokują telefon. Taka mała pomyłka, przepraszamy.

Na szczęście zapisałam imię i nazwisko, datę i godzinę rozmowy z panią z infolinii, gdzie mi mówiła o warunkach. Dzięki temu zgłosiłam reklamację. Aż jestem ciekawa jak z tego wybrną.

Nie ma to jak profesjonalne i uczciwe podejście do klienta.

call_center +

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (38)
zarchiwizowany

#63204

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
A takie małe z PKP mi się przypomniało...

Jakiś rok temu, Warszawa Centrum ok -20 stopni za zewnątrz, na peronach jakieś -10.

Słyszę zapowiedź mojego pociągu z podanymi sektorami gdzie który wagon się zatrzymuje. Każdy ustawia się w swoim sektorze, co by szybko wsiąść do środka i przestać marznąć.

No i podjeżdża.... A wagony są ustawione dokładnie na odwrót :)

Nie ma to jak dziki trucht kilkuset osób na peronie przy -10 ;)

Dzięki PKP

PKP

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (34)
zarchiwizowany

#62262

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Są takie dni, gdy się gorycz we mnie przelewa.

Pracuję w służbie zdrowie. Służba? Mało pasujące słowo. To idiotyczne wykonywanie poleceń. Równie idiotycznych.

Wku$#ia mnie to co widuję codziennie.

Cała opieka paliatywna i geriatryczna spychana jest na rehabilitację.

Nie rozumiem rehabilitacji ludzi którym NIE MOŻNA pomóc. Ale MUSZĄ dostawać skierowania i MUSZĄ mieć wykonywane zabiegi.
Mówię tutaj o ludziach w mocno podeszłym wieku. 10 zabiegów nie zrobi z nich młodzieniaszków, czy nawet nie zmniejszy ich bólu. Taka jest prawda.

Nie rozumiem rehabilitacji osób, niezależnie od wieku, w stanie tak naprawdę wegetatywnym. To nic nie daje i nic nie da. Po prostu. Nawet nie poprawi tzw. "komfortu życia"

Wkurza mnie to, że ludzie w ciężkim stanie, z bólami, po wypadkach, dzieci z np. skrzywieniami kręgosłupa którym MOŻNA pomóc czekają na pomoc miesiącami, gdy liczy się każdy dzień.

Wkurza mnie to, że osobom wymagającym ciągłej rehabilitacji nie można jej dać tak naprawdę. Bo to jest tak. Oczekiwanie na wizytę u lekarza - kilka miesięcy (no bo są kolejki stworzone przez osoby którym nie można pomóc - patrz wyżej), na wizycie można otrzymać turę 10 dni zabiegów, maksymalnie 5 procedur. Oczekiwanie kilka miesięcy, czemu? Patrz wyżej. Po odbytej rehabilitacji dopiero można znów zarejestrować się do lekarza, czyli kolejne miesiące. Kolejne skierowanie i znów oczekiwanie kilku miesięcy na zabiegi. I tak w koło macieju.

Wkurzają mnie pacjenci, którzy za wszelką cenę próbują coś wymuszać. Od zabiegów na lekarzach, na co większość lekarzy się zgadza, bo nie robi im to różnicy. To też mnie wkurza zresztą. Potem ci sami ludzie krzykiem i wszelkimi metodami próbują wymusić jak najszybsze terminy wymyślając bóg wie co. A na skierowaniu jest wszystko.

A najlepsze jest wymuszanie na lekarzach adnotacji "pilne". Na szczęście coraz mniej się tego przytrafia.

Nie wiem czemu ludzie uważają się za mądrzejszych od lekarzy czy rehabilitantów. Uważają, że sami wiedzą najlepiej i tyle. I to wymuszą wszelkimi sposobami. A i nauczeni doświadczeniem wiedzą, że tak się da. Bo lekarzom to nie robi różnicy, liczy się tylko kasa.

Wkurza mnie NFZ który tworzy takie durne przepisy. Zamiast rozwijać geriatrię tworzy idiotyczny system gdzie nie można pomóc ludziom, których można WYLECZYĆ.

To wszystko funkcjonuje w większości na zasadzie : chcesz to masz i nie zawracaj mi już głowy.

Czemu dziś mnie na to wzięło? Bo właśnie nasz kochany NFZ wymyślił że MUSIMY tworzyć kolejki na następne X lat byleby tylko zapisywać. Nie jest to przepis, ale delikatna sugestia, na zasadzie, jak nie to zabieramy kontrakt, bo pacjenci narzekają. Jaki jest tego efekt? Mamy zapisywać np. 100 letnią babcię na zabiegi za rok, dwa. I co z tego, że ona nie dożyje najprawdopodobniej, a na 100% zapomni. A miejsce będzie zajęte. A jakieś 80% osób zapisanych tak, że muszą oczekiwać więcej niż 4-6 miesięcy się po prostu nie zgłasza. A z dnia na dzień nie da się tych miejsc zapełnić.

To są FIKCYJNE kolejki.

Staram się nie przejmować, bo człowiek by zwariował. Ale BOLI mnie to, jak odmawiam komuś np. po wypadku, gdzie każdy dzień zależy od tego czy np będzie w stanie w ogóle chodzić.

Kolejna sprawa, która mnie dobija. Dzieci. Najwięcej jest wśród nich postępujących skrzywień kręgosłupa. To wbrew pozorom ma z czasem ogromne konsekwencje na życie.
1. 10 zabiegów raz na x czasu
2. rodzice, nie potrafiący postawić na pierwszym miejscu leczenia dzieci, a dowalający w cholerę zajęć dodatkowych, książek do noszenia, co prowadzi do szybkiego pogorszenia stanu zdrowia
3. brak uświadamiania rodziców co do konsekwencji
4. brak tak naprawdę kontroli nad tym, jak rodzice leczą dzieci, czyli np. jak rodzic olewa rehabilitację dziecka z poważnymi wadami już bo "nie ma czasu" to nikt nic z tym nie robi
5. brak jakiś programów wykrywających wcześnie wady kręgosłupa, czy jakiekolwiek inne. taka prawda pomimo mydlenia oczu przez NFZ

To są moje spostrzeżenia. Subiektywne. Emocjonalne. Empatyczne tak naprawdę.

Można się z tym zgadzać, albo nie. Ja się wyżaliłam, może trochę mi to pomoże :)

słuzba_zdrowia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (321)
zarchiwizowany

#61683

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Muszę się podzielić.

Jeden z bardziej piekielnych dni w pracy.

Skończyły się już miejsca na rehabilitację u mnie ok 2 tyg temu.

1. Pani chce się zapisać. Na informację, że miejsc nie ma, a na przyszły rok będziemy zapisywać w grudniu wyzywała mnie ok pół godziny, życząc mi bym kiedyś była chora i cierpiała.

2. Pani nr 2, przychodzi, ponieważ ma zabiegi w przyszłym tygodniu, ale wyjeżdża na wakacje i nie przyjdzie. Gdy ją poinformowałam, że miejsc nie ma Pani się oburzyła. Najpierw prawie mi płakała jak się źle czuje, potem zaczęła mnie wyzywać. Koniec końców życzyła mi okropnej śmierci (nie będę podawać szczegółów - to zbyt drastyczne) i wyszła trzaskając drzwiami.

Przyznam się, że opisy jak ona mi życzy bym umierała były naprawdę straszne. Do tego stopnia, że jak wyszłam, zamknęłam rejestrację by dojść do siebie.

Może jestem zbyt grzeczna, za mało asertywna... Do końca zachowałam spokój.

Boli mnie to, że ktoś cierpi i nie ma miejsc by się mógł leczyć. Jednak to nie moja wina. Ja nic nie mogę na to poradzić po prostu. Jeszcze bardziej boli mnie jak ktoś tak mi życzy... to jest strasznie przykre.

Dlaczego ludzie nie mogą tego zrozumieć?
Czy wyżycie się na mnie daje im jakąś radość?

Nie wiem. Nie rozumiem.

Lekko przeraża mnie najbliższe pół roku, gdy każdemu będę odmawiać zapisania.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (307)
zarchiwizowany

#59544

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Późna już godzina, ale historia o porzuconym kociaku, przypomniała mi jak prawie padłam na zawał.

Pojechałam z kolegą na imprezę do znajomych do Bielska. Wracając, ok. 3 w nocy do Krakowa, w mgle nagle zauważyłam że coś się rusza. Zaczęłam krzyczeć, kolega zahamował z piskiem opon.

Tym czymś ruszającym się we mgle był piękny młody pies. Nie wiem jaka to rasa, ale naprawdę piękny zwierzak. Stał na środku drogi, nawet nie wiedział, że samochód może go zabić.

Wyskoczyłam z auta, na łańcuszek od spodni go złapałam. No i co dalej. Awaryjne, i myślimy. Pies duży do uno nie wejdzie chyba w żaden sposób. Decyzja - dzwonimy po Policję. Dzwonimy, nie wiedzieliśmy w sumie nawet gdzie jesteśmy, nikt nie zwraca za bardzo na trasie o 3 w nocy uwagi na nazwy mijanych wsi, jednak okazało się po opisaniu co widzimy, że dyspozytor mieszka w tej wsi i wie dokładnie gdzie jesteśmy.

Myśleliśmy, że długo poczekamy na patrol, ale po max. 10 minutach byli na miejscu. Młodzi funkcjonariusze, zachwycili się psiakiem. Nawet jeden stwierdził, że zabrać go od razu nie może, bo to oficjalne zgłoszenie, i jest procedura, ale jak tylko się ona zakończy to zabierze psiaka.

Na razie historia nadaje się bardziej na Wspaniałych. Gdzie piekielność? Otóż, pies wyglądał na +/- pół roku. Cała akcja miała miejsce w czerwcu. Prosty rachunek pokazuje nam nieudany prezent pod choinkę, zbędny na czas wakacji.

Zbliża się ten właśnie okres - więc APELUJĘ, nie wyrzucajcie psów na ulicę. Jak już koniecznie musicie się go pozbyć, oddajcie do schroniska. Tam ma szansę żyć a nawet znaleźć nowy, dobry dom.

zwierzaki

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (337)
zarchiwizowany

#59517

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Idąc w temacie mniejszości narodowych ;)

Pracowałam w gastronomi. Może to być śmieszne ale w Polsce, będąc Polką czułam się jak mniejszość narodowa.

Szefem knajpy był Polak, jednak cały team na kuchni z wyłączeniem mnie był narodowości ukraińskiej. Były jeszcze 2 kelnerki polki, jednak były żonami ukraińców. One się w nic nie wtrącały, i nie o nich historia.

Dziewczyny na kuchni nie dawały mi żyć. Nie mogłam nawet wody się napić, byłam wyzywana, poniżana na wszelkie możliwe sposoby. Wołały na mnie "polska ku#$a".

Wytrzymałam tyle by znaleźć inną pracę.

Koszmarem było to, że nie dało się w żaden sposób nad tym zapanować. Nawet szef się bał z nimi zadrzeć.

Wisienką na torcie było jak wpadła kontrola ze Straży Granicznej. Oznaczało to dłuższą przerwę, więc chciałam wyjść na papierosa. Strażnik zaczął mnie szarpać i krzyczeć że mam pokazać paszport albo mnie aresztuje. Był w szoku gdy mu się wyrwałam, nakrzyczałam że nie życzę sobie takiego traktowania, a paszportu nie potrzeba mi do przebywania we własnym kraju.

Potem parokrotnie pracowałam z ukrainkami na kuchni, było ok. Może to filozofia tłumu? Nie wiem, ale już nigdy nie dam się w coś takiego wkopać.

mniejszości narodowe

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (344)
zarchiwizowany

#58431

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z wakacji zeszłego roku.

Zmieniałam na chwilę miasto, podążając za miłością. Związane było to z intensywnym poszukiwaniem pracy. Po wysłaniu x CV miałam wiele odpowiedzi, i chodziłam na wszystkie rozmowy o pracę.

Zaproszono mnie między innymi na rozmowę do restauracji na stanowisko kelnerki. Nie był to szczyt moich marzeń, ale zawsze warto zobaczyć jak to wygląda. Zaproponowano mi niezłą stawkę, więc stwierdziłam, że przyjdę na 3 dni próbne. Zawsze to jakieś pieniądze póki nie znajdę czegoś lepszego.

Pierwszego dnia było nieźle, byłam tylko na pół zmiany i to bardziej ucząc się systemu, i innych potrzebnych do pracy rzeczy. Drugiego dnia zostawiono mnie samą na cały ogródek. Praca miła, ciężka, ale ok. Problemem byli cyganie narzucający się gościom. Miałam obowiązek ich odganiać. Po jakimś czasie, jak doszłam do wniosku, że walka z cyganami może się źle skończyć (byli naprawdę agresywni) zeszłam ze stanowiska prosto do biura szefostwa, bardzo miłego w czasie rozmów o pracę, którzy nagle zmienili się o 180 stopni. Zostałam okrzyczana, jak śmiałam zejść ze stanowiska, że jestem normalnym pracownikiem i nie będą mnie słuchać do końca zmiany. Próbowałam wytłumaczyć, że to mój dzień PRÓBNY i to próba ich dla mnie jak i moja dla nich. Nie docierało. Koniec końców zostawiłam fartuszek, notatnik i portfel w barze i po prostu wyszłam.

Następne 3 tygodnie miałam telefony z pogróżkami jakie to mnie nie czekają konsekwencje ze opuszczenie stanowiska pracy i jaka jestem niekompetentna.

Kto tu był piekielny? Cyganie, szefostwo czy ja? Oceńcie sami.

PS. moja poprzedniczka na tym stanowisku została zwolniona za to, że przez pół roku leżała w śpiączce, po tym jak ją przetrzymano w pracy do późnych godzin nocnych (mimo że w umowie wyraźnie miała zaznaczone, o co się starała, że może pracować tylko do 20 ze względu na to, że mieszka poza miastem) i ktoś na nią napadł gdy wracała do domu.

gastronomia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (294)
zarchiwizowany

#58003

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytam historie o szukaniu pracy i tak mi się przypomina...

Parę lat temu poszłam na swoje.. Młodość durna i chmurna. Nadszedł moment wysyłania setek CV, prawie pustego ;) Ma radość była niesamowita, gdy zostałam zaproszona na rozmowę. Stanowisko : asystentka szefowej. Brzmi super, dali szansę młodej i niedoświadczonej osobie, miałam nadzieję, że zdobędę super doświadczenie.

Upały były straszne, a ja wystrojona jak stróż w boże ciało, biała koszula, piękne,acz niewygodne pantofelki.. szczyt elegancji :)

Mały biurowiec w centrum miasta, bardzo elegancki. Gdy weszłam, miła asystentka zaprosiła mnie do pokoju, podała sok i dokumenty do wypełnienia. Po paru minutach zaprosiła mnie do pokoju oznaczonym tabliczką "Dyrektor".

Wewnątrz czekała elegancka Pani, w domyśle szefowa i młody mężczyzna w garniturze. Rozmowa była bardzo miła, na poziomie. Czułam się jak w innym świecie. Choć nie było rozmowy o obowiązkach związanych z pracą, bardziej była ona o mnie i moich predyspozycjach personalnych.

Dowiedziałam się,że wypełnione dokumenty są do umowy (nawet padło magiczne słowo Umowa o Pracę). Poproszono mnie do pokoju obok. Dodano, że wieczorem dostanę umowę do podpisania.

W kolejnym pokoiku było ściśniętych ok. 15 osób. Ubranych różnie.. Od garniturów po zwykłe japonki i t-shirty. No ok...

Po chwili weszła ONA. Kobieta +/- 60 lat, w pomalowanych na czerwono włosach, z odrostami, zielonej bluzce lepiącej się od potu, rybaczkach i klapkach.. Kazała wszystkim iść za nią. Wyprowadziła nas na ulicę. Tu wszyscy się zatrzymali, nie wiedząc o co chodzi. Na co ONA stwierdziła, że obejrzymy ją przy pracy... i jedziemy do najmniej przyjemnej dzielnicy w naszym mieście. W tym momencie wszyscy zrozumieli... akwizycja. Mniej-więcej połowa osób się ulotniła.. Jeszcze wtedy nie wiedziałam co znaczy to magiczne słowo. Ja dotarłam do przystanku, nim udało mi się z niej wyciągnąć o co kaman. Gdy zrozumiałam, byłam w szoku...

Ot, takie pierwsze zetknięcie z rynkiem pracy ;)
Od tamtej pory nauczyłam się szybciej wyciągać o co chodzi w danej pracy i szybciej sie ewakuować.

Najgorsze jest oszustwo i tracenie czasu kandydatów jak i samych firm na takie przekręty.

praca

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (214)
zarchiwizowany

#57956

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kochana służba zdrowia..

Ot, taka mała piekielność, którą odkryłam po roku.

Zeszłej zimy zachorowałam, nie wiedziałam co się dzieje, gdy zatkało mi się ucho. Uczucie okropne, ucisk... Po paru dniach miałam dość. Rundka do lekarza rodzinnego, cudem udało się dostać. Werdykt od razu do laryngologa, super, przyjmuje tego samego dnia, zgodził się wcisnąć moją skromną osobę poza zapisami. Wyczekałam 8 godzin w poczekalni z nadzieją, że mój koszmar dobiega końca. Stary, obleśny, spocony doktorek przyjął mnie w końcu. Dobra, nie powinnam oceniać po pozorach. Spytał co się dzieje, dał receptę na, jak się dowiedziałam później sterydy i tyle. Byłam wdzięczna, że mnie przyjął.

Przeszło po ponad 2 tygodniach koszmaru. W kolejnym tygodniu akurat miałam wizytę u endokrynologa i okazało się, że przy moim stanie zdrowia sterydy zapisane przez doktorka mogły mnie nawet zabić. Super. No ale uznałam, że i tak przyjął mnie poza kolejką, nic się nie stało.

Zapomniałam o całej sprawie.

Jednak teraz przy kolejnym przeziębieniu znów pojawił się problem z uchem. Znów zatkane, szlag mnie trafiał, udałam się do laryngologa, tym razem innego.

Zdziwiłam się bardzo, zajrzał mi on do nosa, uszu, gardła. Zapisał leki na katar i... przedmuchał mi ucho! Byłam w szoku bo od razu ucisk odpuścił. Okazało się, że żadne sterydy na ucho nie są potrzebne, problemem jest katar, na razie trzeba go wyleczyć po prostu, a potem mam brać szczepionką na odporność. Dodatkowo powiedział, że jak znów się ucho zatka od razu mam przychodzić, bez kolejki po prostu wchodzić do gabinetu by mi ulżył przedmuchując ucho.
Dodatkowo zebrał dokładny wywiad medyczny o tym jakie biorę leki, przypilnował by nic nie kolidowało.

Gdyby nie sytuacja, że trafiłam przypadkiem na innego lekarza nie wiedziałabym w ogóle że może być inaczej, że faktycznie można mi pomóc. Gdybym znów trafiła na tamtego konowała, pewnie znów naraziłby moje życie nie pomagając mi.

Aż zastanawiam się czy nie złożyć skargi. Nie rozumiem tylko dlaczego taka osoba ma tytuł doktora i leczy ludzi?

Przyjmuje on w Krakowie na ulicy pełnej fiołków - jak ktoś będzie chciał wiedzieć kogo unikać, podam na priv

słuzba_zdrowia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (37)