Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

steell02

Zamieszcza historie od: 17 października 2018 - 20:48
Ostatnio: 10 listopada 2018 - 17:23
  • Historii na głównej: 9 z 12
  • Punktów za historie: 1121
  • Komentarzy: 5
  • Punktów za komentarze: 7
 

#83507

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bardzo Duży Urząd

Idę załatwić jakąś sprawę. Jest godzina 8:00, urząd już czynny, więc wchodzę do pokoju. A tam 4 biurka. Rozglądam się niepewnie, bo jestem tam po raz pierwszy i nie wiem, do której z młodych pań mam podejść. Jedna z nich z uśmiechem zaprasza do siebie i powoli załatwiamy moje sprawy. Podaję druczki, ona sprawdza, wklepuje, sprawdza, czy system przyjął i przechodzimy do wyjaśnień kolejnych punktów mojej wizyty – widać zna się kobieta na rzeczy, wszystko idzie sprawnie.

Piekiełko to nasze otoczenie.

Pod oknem siedzi młoda dziewczyna. Adresuje kopertę, zamyka, odkłada, bierze telefon, pisze SMS, wysyła, bierze kolejną kopertę i tak w kółko, byłem tam 30 min., cały czas tak pracowała.

Druga siedziała, coś pisała na komputerze.

W końcu trzecia, która ogólnie ogarniała bałagan na biurku (ja byłem pierwszym petentem) i widać przymierzała się do zrobienia sobie kawy. W tym momencie otwierają się drzwi i wchodzi kolejna osoba. Zanim otworzyła usta, pani wypaliła – Proszę czekać na zewnątrz, zawołam!

Wyszedłem po tych 30 min. i osoba, która otworzyła drzwi została poproszona, ale przez panią, która mnie obsługiwała.

Ten urząd ma oddziały w całym kraju i słynie z 5% kompetentnych pracowników, którzy go utrzymują przy życiu, pracują po godzinach za innych. I regularnych zmian pozostałej kadry po każdej zmianie opcji rządzącej.

Większość ludzi tam zatrudnionych tworzy niepotrzebne tło i koszty, bo kompetencje mają znikome. To moja obserwacja, nie po 1 wizycie, ale 14 latach współpracy z różnymi jego szczeblami.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (165)

#83506

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Urząd Pracy

Za czasów, gdy jeszcze nie było numerków, ale już nie było list kolejkowych - postanowiłem się zarejestrować w tym przybytku. Oczywiście można było się dostać poza kolejką, żeby pobrać żółty druk i w czasie oczekiwania uzupełnić jego przepastne rubryki.

Gdy rejestrujesz się po raz pierwszy, wiadomo lub nie, im więcej informacji, tym lepiej. Były już komputery i pani wszystko z żółtej płachty wklepywała do ich systemu. Poucza, że masz lub nie ubezpieczenie i do widzenia.

A mnie zdarzyło się zarejestrować ponownie po kilku miesiącach, bo w "przerwie" coś sobie sam znalazłem. Idę więc i pytam, czy mam wypełnić ten druk, jak trzeba by dopisać jeden wpis o zatrudnieniu i już.

Oczywiście pani twierdzi, że bez tego nie da rady. To siadam i piszę w pięknych żółtych rubrykach i przy adresie przypomniało mi się, że przesunęli nam numery domów (mieszkałem pod 2, teraz to już 8), to wpisuję i niosę do pokoju. Pani zadowolona, poklikała, to zaświadczenia obejrzała, a to dowód osobisty - jakoś szybko jej poszło (miałem wrażenie, że kolejne rubryki jej się same uzupełniały w systemie, ale może to tylko wrażenie ;) ).

Pani drukuje jakieś zaświadczenie do podpisu i mi podsuwa. Sprawdzam, a tam się oczywiście adres nie zgadza. Uśmiech z jej ust zniknął i ponownie prosi o dowód i nawet zerka do wypełnionego przeze mnie formularza - ojej, musi poprawić.

Ale nie żeby wszędzie panowały takie same zasady. Przeprowadziłem się, 40 km dalej, inne miasto, również Urząd Pracy. Po odstaniu w kolejce (upewniłem się, że druków nie ma), proszą o dowód, świadectwa i sami tworzą mój profil u siebie w systemie. Zamiast zaświadczeń, których wymagał bezwzględnie poprzedni urząd, temu wystarczy moje oświadczenie pod groźbą kary, że to, co im mówię, to prawda (druk pod ręką leży, wystarczy podpisać) - rejestracja zakończona sukcesem.

Kiedyś Dyrektor pierwszego z opisywanych urzędów, na moje pisemne zapytanie o konieczność załączania jakiegoś zaświadczenia, odpisał, że zgodnie z interpretacją ich prawników takie zaświadczenie jest wręcz niezbędne.

Tak że przepisy przepisami, a interpretację każdy ma inną.

Urząd Pracy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 59 (97)

#83500

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia nie tyle piekielna, co zabawna.

Dawno, dawno temu dostałem zlecenie zmierzenia działki o nieregularnych kształtach - może nie tyle działki, co upraw na niej. Metoda pomiaru - GPS (czyli chodzisz sobie po obwodzie uprawy, a urządzenie rejestruje przebytą drogę; żeby dokładniej wyszedł pomiar, należy zatrzymać się na chwilę - interwał rejestruje punkt co 1 sek. - szczególnie ważne to jest na załamaniach, półkolach; kiedy dotrzesz już do punktu startu, odbiornik pokazuje pięknie powierzchnię i kształt, który mierzyliśmy). Tyle technicznego wstępu.

Ustalamy ze zleceniodawcą, co mamy zrobić, na działce widać różne uprawy, więc z identyfikacją nie będzie problemu - no to lecimy. Kondycja dobra 6/7 km/h po nierównym podłożu (standard ;) ). Co ważne, uprawa to nie zwykły prostokąt, tylko jakby prostokąt, w którym ktoś odciął jeden róg nie po prostej, ale w takie schodki. Dla GPS to nie problem, może ciut dłuższy obwód - ale policzy wszystko.

Zwykle zleceniodawca albo czeka na rogu działki, albo podąża ze mną i rozmawiamy. Tym razem było troszkę inaczej. Tym razem gość na chwilkę gdzieś zniknął, by się pojawić z SIEKIERĄ w jednym ręku i jakąś torbą w drugim. Dogonił mnie, gdy dochodziłem do jakiegoś załamania. Zatrzymałem się na chwilę, żeby sobie "pikło w GPS" (zwykle liczę w myślach do 2 i lecę dalej), a ten klient krzyczy do mnie „Panie, w którym miejscu ten punkt zrobiło”, to on kołek wbije. W tej torbie miał pełno świeżo zaciosanych kołeczków. To był róg tego prostokąta, jak dotarliśmy do tych schodków po skosie, gość już nie wyrabiał się z ich wbijaniem.

Na nic zdało się moje tłumaczenie, że to wirtualny punkt, w kolejnym roku jak zmieni zasiewy - punkt może być w innym miejscu i nie ma sensu palikowania uprawy (w sumie to chyba przeszkadza przy zbiorach). Pan był gotów na wszystko, aby to zrobić po swojemu. Krzyknął tylko do żony i już widzę, biegnie kobieta pomóc mężowi z podobnym zestawem narzędzi (mieli chyba spory zapas tych kołków).

Nigdy w życiu nie musiałem się tak pilnować, żeby przy nim nie wybuchnąć śmiechem. Zdarzały się różne sytuacje, a to ktoś mówił, że nie można głośno rozmawiać, bo GPS się pomyli, że to zakłóca. A to, że to kalkulator, a ja liczę kroki, no różne rzeczy słyszałem.

Ale że ktoś sobie współrzędne z GPS kołkami będzie zaznaczał?

GPS

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 65 (125)

#83492

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Praktyki, moje własne w dawnych czasach, bezpłatne.

Duży Bank, pokój "pocztowy". Mam wysłać kilka faksów, a że to pierwszy mój raz z tą maszyną, poprosiłem o pomoc panią, która tam pracowała. Oczywiście udziela mi instruktażu, co i jak.

W międzyczasie przychodzi jakaś pracownica, ustawia się w kolejce i wypala, że ona też musiała się nauczyć wysyłać faksy sama, nikt jej nie uczył... No nie dziwię się, ja tam przyszedłem się uczyć, ona tam pracuje, chyba powinna to już umieć.

Przeważnie coś się układało - pamiętam moje przerażenie, jak na środku pokoju zobaczyłem spore biurko, przy którym nikt nie siedział, a wokół niego stosy (równe z jego blatem) papierów - które praktykanci mieli podziurkować i czymś na kształt sznurowadeł spiąć (tak dużych segregatorów do dziś chyba nie robią) i do archiwum - zanim przychodziliśmy do pracy, pojawiały się nowe stosy.

I tak sobie siedzieliśmy we 2 lub 3 osoby i pracowaliśmy, a wokół nas biurka z pracownikami.

Któregoś dnia, ok. 9 rano, przychodzi ktoś z informacją, że na sali operacyjnej banku czeka klientka po jakieś zaświadczenie. Któraś z pracownic mówi, że się tym zajmie. Zbliża się 12, czyli nasz koniec pracy, a ta pani, która miała przygotować to zaświadczenie, dzwoni do kogoś na dół, zapytać, czy ta Klientka jeszcze czeka, bo ona już może przygotować to zaświadczenie.

Inny pokój, pani od przelewów międzynarodowych, kobieta święcie przekonana, że praktykant to dziecko, które najbardziej lubi zabawki biurowe, a szczytem wręcz będzie obsługa... niszczarki. Kobieta rzeczywiście chyba miała hopla na tym punkcie, bo dawała nam całe stosy do zniszczenia... ulotek, reklam, folderów itp. papieru kredowego.

Zaplecze sali operacyjnej. Wiadomo, nikt nam nie da niczego, co wiązałoby się z pieniędzmi klientów (klauzulę poufności podpisaliśmy), więc i prace raczej porządkowe dostawaliśmy. Choć w międzyczasie coś się podpatrzy, ktoś coś wytłumaczy.

Tym razem dostałem karton poprzecinanych kart debetowych, kredytowych itp., które mam poukładać (na szczęście nie rosnąco ;-) ) i sporządzić ich listę na komputerze (numer z karty) w jakimś edytorze tekstu. Coś robić trzeba, innych rozrywek w tych czterech ścianach nie ma, to sobie popracuję. Mija godzina, karton pusty, myślę, idę i zgłoszę, że skończyłem. Melduję blondynce, która wręczyła mi pierwszy karton. Ona zdziwiona, że jak tyle mogłem zrobić?

Idziemy na salę, szukać po szufladach pracowników innych kart. Podchodzimy do jednej z pań na obsłudze, po drugiej stronie kolejka ludzi, to chcę zabrać swoje fanty i nie przeszkadzać.

Ale widocznie stwierdziła, że co się będzie "motłochem" za ladą zajmować, zawróciła nadciągającego klienta tekstem, że teraz musi coś praktykantowi pokazać. I zaczyna mi coś na tym monitorze pokazywać i tłumaczyć - muszę przyznać, że nie widziałem tam nic, a tym bardziej nie potrafię przytoczyć tego, co wtedy mi tłumaczyła - do dziś z tej lekcji zapamiętałem tylko tyle, że nie tak powinna wyglądać obsługa klienta.

Po poznaniu tego banku od środka, zawsze omijam go szerokim łukiem. Nieważne, że duży, że z tradycjami, że ma procedury - ale nawyków chyba nie zmienią.

praktyki

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 60 (116)

#83375

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z niektórymi klientami znam się od kilkunastu lat, odkąd zaczęliśmy współpracę. Jeden z nich kiedyś zdradził mi, jak on załatwia swoje sprawy w urzędach. Po tym, że korzysta z moich usług wątpię, że ten człowiek ma jakieś większe doświadczenie w tej kwestii, ale słucham…. I podziwiam.

Może jeszcze wtrącę, jak wygląda ten mój klient. Wzrost ok. 190-200 cm, waga ok. 150 kg, krótko ostrzyżony, bardzo duże dłonie (wyobrażam sobie, jak rozgniata nimi moją głowę jak arbuza ;-D ) i, co najważniejsze, bardzo gruby i donośny głos oraz typowa dla tego regionu gwara.

No i opowiada mi, że wizyta w urzędzie go prawie paraliżuje, a jak jeszcze każą coś wypełnić, to pewnie nie utrzymałby nawet długopisu w ręku, a co dopiero coś napisać. Zwykle żona się takimi sprawami zajmowała, ma do tego głowę, nie on.

On jak już gdzieś musi iść (wezwą), to jak tylko dotknie drzwi urzędu, to wręcz krzyczy, narzeka, klnie, że wszystko mu przeszkadza, że urzędy mu przeszkadzają pracować i to robi tak głośno, że ludzie wokół niego nie mogą rozmawiać/pracować. Gość mówi, że sam by ze sobą nie wytrzymał w jednym pomieszczeniu, taki cyrk odstawia.

Pytam, czy coś to daje? On mi mówi, że dzięki temu jest obsługiwany poza kolejnością. Nawet ludzie w kolejkach robią dla niego „drogę życia do okienka”, aby tylko zamilkł (nikt nie protestuje). A jak tylko urzędnik wysunie w jego stronę jakiś druk lub długopis, ponawia spektakl. Efekt jest taki, że wypełnią za niego wszystko, on tylko parafuje. Nigdy go to nie zawiodło.

Zawsze jak jestem u niego, „grozi” mi, że nie wyobraża sobie, żebym popełnił jakiś błąd i naraził go na taki stres i wizytę w urzędzie. Wyobrażam sobie wtedy nie tego arbuza (bo facet łagodny jak dziecko), ale tych biednych urzędników. Taki stres.

urząd stres

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (147)

#83493

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejne wspomnienia z praktyk.

Mały bank, właściwie mały oddział, sala operacyjna + 2-3 pokoje.

Dzień pierwszy, będziesz siedział z Panią Krysią. Pani dała mi regulaminy i inne rzeczy które akurat miała pod ręką, żebym się nie nudził. No ale nie będę siedział cały dzień nie otwierając ust, dzienniczek wypełnić czymś trzeba. I to był błąd, o czym się dowiedziałem następnego dnia. Pani oczywiście mi odpowiadała i tłumaczyła. Nie zawaliłem jej oczywiście 100 pytań na minutę jak dwulatek. Kilka pytań na cały dzień, a właściwie kilka godzin.

Dzień drugi. Będziesz siedział dziś u mnie (kierownik placówki). Wczoraj Pani Krysia się skarżyła, że jej przeszkadzasz w pracy, więc dziś u mnie sobie poczytasz... a tak w ogóle to możesz nie przychodzić, bo sam widzisz nie mamy warunków, a my i tak Ci wszystko podpiszemy. Także zapraszam na koniec po podpis i nawet zaświadczenie wystawimy.

Tak się na tych praktykach zasiedziałem w domu, że prawie sobie o ich końcu zapomniałem.

Firma produkcyjna (masarnia).
Szkolenie BHP na zakładzie (szkoleniowiec B)- ilość osób do szkolenia - 1 praktykant (P).
(B) - Gdzie masz tę praktykę, produkcja czy biuro?
(P) - Biuro
(B) - To co ja tu będę Ci opowiadał, uważaj żebyś wchodząc po schodach do gara z zupą nie wpadł.
Koniec szkolenia.

praktyki

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (163)

#83388

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dużo kiedyś pracowałem w terenie i sporo też poznałem ludzkich historii. Niektóre mrożą krew w żyłach...

Chodzimy z klientem po terenie, rozmawiamy o wszystkim i o niczym, żeby czas szybciej mijał. I ten wskazuje mi w oddali taki lasek, na uboczu wsi, mówiąc "panie co tam się za tragedia wydarzyła". Ja już sobie robię przegląd okolicznych historii, które znam i regularnie uzupełniam o kolejne wątki. Ale tej nie znałem.

Ciągnął dalej:
- Panie jaka tragedia! Sąsiadowi ktoś dwie beczki zacieru z tego lasku podpierdzielił!

P.S.
Ta wieś słynie w województwie z "księżycówki" i z nierozminowanych strychów chałup.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (172)
zarchiwizowany

#83480

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rekrutacja - część 2

Kandydaci z ogłoszenia tym razem w zderzeniu z naszym "rekruterem"

Pierwszy CV idealne na to stanowisko - telefon 2 godziny po jego wysłanym e-mailu - już nie jest zainteresowany. Dobra zdarza się.
Kolejny "zbyt duży", na zdjęciu wydawał się mniejszy, następny ma zbyt drogie auto (nie wiem co to ma do kompetencji, ale to nie ja wybieram), jeszcze jeden jakąś narośl na ręku - też się nie nada. Kilku następnym - jakoś krzywo z oczu patrzyło... mnie już nosi, bo nikt się nie nadaje, a wymagania jakoś mało wygórowane... miały być.

Jest jeden, który jakoś umknął "dokładnej uwadze rekrutera". Dzień pierwszy (podobnie jak w poprzedniej historii), wdrożenie, wszystko łagodnie wyjaśniamy, żegnamy się. Dzień drugi - Pana nie ma, nawet nie dzwoni, więc trochę inaczej.

Mamy następnego, doświadczony już, sporo wie. Procedura jw. 2 dni pracy i wolne bierze, ok. Później dzień jest, dwa nie, aż w końcu oświadcza, że wcale nie przyjdzie.

Szukamy dalej.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (26)

#83478

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Firma, w której pracuję zajmuje się m.in. handlem. Z racji wzrostu sprzedaży, liczby klientów - udało nam się namówić szefa na powiększenie zespołu. Część I.

Etap pierwszy: Rodzina i znajomi.
Padło na kogoś z dalszej rodziny szefa. Chłopak przyszedł rano, oprowadziliśmy go po firmie, pokazaliśmy co i jak będzie robił (wymaga to nauki, ale od nikogo nie wymagamy na starcie niczego prócz chęci, wszystkiego powoli się nauczy). Przez cały dzień przyglądał się naszej pracy, wykonywał jakieś proste zadania, w wolnej chwili oglądał katalogi, żeby zapoznać się z asortymentem. Na do widzenia, pytamy o wrażenia, twierdzi, że raczej dobre. Dzień kolejny już się nie pojawił, z relacji szefa zadzwonił i stwierdził, że to nie dla niego, że wróci do starej branży w której pracował. No OK, nikt do nikogo nie ma pretensji.

Etap drugi (kilka miesięcy później): Ogłoszenia na portalach.
Pierwszą osobą, którą anonsuje nam szef - jest ten sam chłopak, podobno chce zmienić środowisko, teraz to już pewne.
Zwykle szef "zapominał" nam powiedzieć, że ktoś przychodzi do pracy, więc otwieraliśmy firmę i pierwszy klient przedstawiał nam się jako "ja do pracy". Tak też było tym razem. Powitaliśmy ponownie kolegę (może już nie z takim entuzjazmem jak pierwszy raz) i jak zwykle zaczynamy normalnie pracę. Szefa jeszcze nie ma, ale dla Nowego dałem jakąś półkę do układania towaru. Nic ciężkiego, nawet schylać się nie trzeba. Po jakimś czasie zjawia się szef i "przedstawia" nam Nowego jako nasz najświeższy nabytek, a także oznajmia, że mamy go uczyć już dziś bardziej skomplikowanych rzeczy. No ale może dokończyć to co zaczął.
Ruch przez cały dzień niewielki, więc i pracy nie ma, rozmawiamy z Nowym jak bez żadnego napięcia wprowadzimy go do tej pracy, żeby nic się nie przejmował, ze wszystkim poprowadzimy za rączkę, aż sam będzie mógł działać. Atmosfera miła do końca dnia - następnego dnia rano Nowego nie ma, po jakimś czasie zjawia się szef i oświadcza, że dzwonił, że to jednak nie dla niego ta praca.

Nie wiem tylko czy aż dwa razy musiał spróbować.

rekrutacja

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (131)

#83373

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na mojej ulicy zaczęły pojawiać się śmieci na poboczu, worki w rowie. Ogólnie rzecz mówiąc, ktoś zrobił sobie śmietnik. Brat zauważył któregoś dnia "nowe w okolicy" auto, z którego te śmieci wyrzucano, zapamiętał numer, rysopis kierowcy. Do tego tata znalazł w śmieciach dokumenty firmy z sąsiedniego dużego miasta.

Sami sprzątać tego nie będziemy (mimo że śmieci należą do tego, u kogo leżą), zadzwoniłem do Dzielnicowego. Pan zjawił się po kilku dniach, zebrał dowody i zniknął. Po miesiącu i 3 moich ponagleniach, oznajmił mi że w firmie, której dokumenty znaleźliśmy nie pracuje nikt o takim rysopisie, ani nie ma nikt takiego auta (może numer rejestracji był pomylony, ale na której ulicy i pod czyim domem auto czasami parkowało, również ustaliliśmy).

Także nie ma kogo pociągnąć do odpowiedzialności, tzn. do sprzątania. Dziwnie się tak złożyło, że auto więcej się na naszej ulicy nie pojawiło, podobnie jak i nowe śmieci.

Być może taka osoba w tej firmie nie pracuje... tylko ktoś bliski, ale tego się już nie dowiemy.

śmieci

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (143)