Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

trollinka

Zamieszcza historie od: 21 grudnia 2011 - 22:23
Ostatnio: 7 lutego 2022 - 21:48
Gadu-gadu: 5506793
O sobie:

Bardzo często mam większą radochę z komentarzy pod historią niż z samej historii:)

  • Historii na głównej: 4 z 8
  • Punktów za historie: 3378
  • Komentarzy: 82
  • Punktów za komentarze: 640
 

#37131

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno nie miałem tak absurdalnej sytuacji..

Na początek kilka słów o sobie. Pracuję jako grafik w niewielkiej agencji reklamowej w Szwecji. Pracują trzy osoby: szef, grafik i ja. Generalnie atmosfera w pracy była zawsze ok, ale to co się dzisiaj wydarzyło, po prostu powaliło mnie na kolana.

Jako że posiadam samochód, zazwyczaj w porze lunchu jadę po coś ciepłego do zjedzenia dla siebie i reszty osób pracujących w firmie. Nie wiem jak w Polsce, ale w Szwecji z okazji Igrzysk Olimpijskich w McDonaldzie jest promocja, że do powiększonego zestawu, dodawana jest szklanka z logiem Coca Coli i Igrzysk w Londynie.
Dodatkowo McDonald dodał do swojej oferty Chicken Wrap (coś w rodzaju tortilli), która wszystkim smakowała.

Stwierdziłem, że trochę dodatkowych szklanek mi się w domu przyda, więc jeżdżąc do Mc, kupowałem sobie zestaw powiększony oraz z własnych pieniędzy dokładałem do powiększonego zestawu dla szefa i drugiego grafika. Oni dostawali większe frytki i colę, a ja sobie brałem szklankę.

Dzisiaj stwierdziłem, że szklanek u mnie dostatek, więc kupiłem zwykłe zestawy. Jak wróciłem, wywiązał się taki oto dialog między [J] mną [G] grafikiem (szef rozmawiał w tym czasie z klientem w innym pomieszczeniu):

[G] Dlaczego wziąłeś małe frytki i colę?
[J] To są normalne frytki i cola.
[G] Ale zawsze przynosiłeś większe.
[J] Tak, bo to były powiększone zestawy. Kupowałem je, bo jest szklanka gratis.
[G] To gdzie te szklanki?
[J] U mnie w domu, a gdzie maja być?
[G] To ja chcę szklankę za każdy zestaw, który kupowałeś wcześniej.
[J] (wtf? ukryta kamera?) Człowieku, dawałeś mi kasę na zwykły zestaw. Dokładałem ci z własnej kieszeni na powiększony zestaw i ty jeszcze coś chcesz ode mnie?
[G] Przywoziłeś mi powiększone zestawy. Do każdego zestawu była szklanka i ja chcę te szklanki.
[J] Ok, oddaj mi te pieniądze co dołożyłem do powiększonych zestawów i w poniedziałek przywiozę ci szklanki.
[G] Dlaczego mam ci cokolwiek płacić? Dawałem ci pieniądze, przywoziłeś zestaw, do którego była szklanka i ja je chcę z powrotem.

Już nie miałem pojęcia co powiedzieć... i w tym momencie wchodzi szef. Grafik do niego od razu że UKRADŁEM mu szklanki. Szef przybrał wyraz o_O i się pyta o co chodzi. Wytłumaczyłem wszystko, grafik powiedział swoją wersję, szef wziął kalkulator i zaczyna coś liczyć. Mijają z dwie minuty w ciszy, szef coś bazgrze na kartce, odwraca się do nas i mówi:

- MaL3K, w poniedziałek przywieź [G] wszystkie szklanki, które miał do zestawów ([G] już szyderczy uśmiech na twarzy). Tutaj masz xxx szwedzkich koron za zestawy, które kupowałeś [G]. Dodatkowo podzieliłem benzynę, którą wyjeździłeś w tym roku, aby kupować lunche dla siebie i dla nas, między 3 osoby. Tutaj masz xxx szwedzkich koron za mnie i za [G] (swoją drogą nie sądziłem, że tego się aż tyle nazbierało przez 8 miesięcy). [G] za zestawy i za benzynę masz potrącone z pensji i od dzisiaj po lunche chodzisz sam, a czas, który ci to zajmie, włącznie z jedzeniem, spędzasz dłużej w pracy.

mala agencja reklamowa

Skomentuj (71) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1802 (1852)

#53092

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z dzisiejszego ranka, na rozluźnienie.
Wracam sześcioosobową kuszetką do domu wprost z Krakowa. Długa trzynastogodzinna droga całą noc. W wagonach do spania konduktor zawsze budzi pasażerów na 20 minut przed przystankiem.

Śpię sobie w najlepsze, kiedy czuję nagłe szarpanie i jakiś głos krzyczy "Proszę pani, proszę pani" Budzę się i widzę bladą twarz konduktora. Wyciągam więc korki z uszu, przez które go nie usłyszałam gdy budził cały przedział i mówię - dzień dobry.
Konduktor bez słowa oddaje mi bilet, a wychodząc mówi do siebie "Boże już myślałem, że kolejny trup w tym tygodniu".

kuszetka przeklęta

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1229 (1261)

#27750

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mieliśmy niedawno w mieście niezidentyfikowany obiekt grasujący.
Zaczęło się od historii, że pan ów zaczepił jakąś studentkę wracającą z ceremoniału wyrzucania śmieci, z prośbą o przekazanie mu portfela. Plotki żyją swoim życiem, a łączność w akademikach działa bardzo sprawnie, więc poszła fama, że mężczyzna ten to notoryczny gwałciciel, morderca, zbir o sławie dorównującej chyba tylko Kubie Rozpruwaczowi.

Blady strach padł na wszelkie kobiety w okolicach okołoakademikowych, niektóre uzbrajały się w noże, tasaki, inne zrezygnowały z wyrzucania śmieci.

Była też ona. Blondynka. Ale to nie ma nic do rzeczy.
A może...

W każdym razie pani portierka przyjęła na siebie rolę sierżanta szkolącego oddziały komandosów i wykładała dziewojom techniki samoobrony. Domowej roboty. A to, że palce w oczy, a to, że perfumy, dezodorant wycelować w patrzały, dać po oczach i w nogi.

Miałam okazję wysłuchać tych rewelacji od owej blondyny. Zarzekała się, że stosuje się do zaleceń. A na dowód wyciągnęła z kieszeni swojej kurtki śmiercionośną broń. Dezodorant.
W kulce...

Myślę sobie tylko, że byłoby ciekawie oglądać laskę smarującą kulką oczy napastnikowi.
Oby Darwin się pomylił...

blondynka

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1302 (1378)

#30679

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Różne już widziałam sposoby na podryw.
Było już i pytanie, czy nosiłam aparat ortodontyczny, bo mam tak proste zęby, po którym poczułam się jak koń wystawiony na targu.
Było i pytanie o to, czy mam jakieś anomalie w swoim ciele, których nie rozumiem, bo on np. zarasta bardziej po jednej stronie ciała (i tu pokaz), no różne...

I myślałam, że nic mnie więcej nie zdziwi. Do wczoraj.

Pogoda była niesamowita, więc urządziliśmy sobie z kumplami tripy. Pozwiedzaliśmy lasy, posiedzieliśmy na promenadzie, aż ktoś wpadł na pomysł, że jedziemy nad jeziorko, na taką dziką plażę.
Tośmy pojechali.

Ludzi nie było dużo, znaleźliśmy sobie kawałek dla siebie, wśród lasku, chłopaki zaczęli robić konkurs kaczek, a ja pozbierałam puszki i udałam się kawałek dalej, żeby znaleźć worek na śmieci (są porozwieszane przy brzegu co jakiś kawałek) i wywalić cały ten syf nagromadzony przez moje tałatajstwo.

Minęłam na plaży grupkę chłopaczków. Młodych takich. Może osiemnastolatków, może mniej.
W drodze powrotnej na plaży zastałam już tylko jednego. A raczej w wodzie. Mijałam to miejsce dość szybko, bo na bosaka po szyszkach inaczej się nie da, kiedy usłyszałam wrzask:

- Aaa! Topię się!! Tonę! Ratunku!!

Chłopaczek w wodzie, bije rękami, rzuca się, robi szum, hałas, wrzaski, dużo rozchlapanej wody, wystraszyłam się, bo dookoła nikogo, słabo oceniałam swoje szanse, bo nikogo w życiu nie ratowałam, ale zrzuciłam sukienkę, bo miałam pod spodem kostium, wleciałam do wody, prawie dopłynęłam do kolesia, który nadal darł mordę:

- Aaaa, topię się, tonę!!!.... W twoich oczach bejb!

Po czym najzwyczajniej w świecie dopłynął do brzegu. Zza krzaków wyszli jego kumple, ubaw mieli niezły.

Jak się już wyśmiali z tej znakomicie przygotowanej akcji, ja wciągałam sukienkę, to jeden z nich w oczekiwaniu pochwały, zapytał:

- Ale przyznaj, dobra akcja, nie?
- Nie.
- No jak nie, patrz, zrzuciłaś przede mną kieckę w 2 minuty, jestem mistrzem.
- Jakbyś był mistrzem, to ugrałbyś usta-usta, a ty, pewnie jak i w życiu, za szybko skończyłeś.

Tym razem śmiali się już nie ze mnie.

A ja całą drogę słuchałam Afro Kolektywu: "[...]o spójrz, nie oddycham, o zrób mi manewr Heimlicha".

Barany.

jezioro

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 893 (1039)

#20530

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Tym razem kilka ciekawostek zebranych w mojej kolekcji piekielności. Rozpoznania, teksty pacjentów i takie tam głupotki.

Rozpoznania z ostrych dyżurów, wyprodukowane przez pogotowiarzy:
- Coś z nerkami.
- Stan po kąpieli w rzece Raduni (podtopienie? zatrucie?)
- Obserwacja narządów płciowych zewnętrznych - to akurat widniało w rubryce rozpoznanie na skierowaniu od lekarza POZ... Zadzwoniłem i zapytałem o co chodzi? Odpowiedziała, że facet przyszedł, trzymał się za klejnoty i nie chciał zdradzić natury problemu, to co miała napisać?....

Pewien zmęczony lekarz w Izbie Przyjęć uczynił następujący wpis w księdze rejestracji pacjentów:
"Około 2 w nocy zgłosiła się para podając, że pękło zabezpieczenie gumowe. Zalecono: płukanie, Postinor, wulkanizację".

Kolega z Pogotowia kiedyś nauczył mnie nietypowego objawu u pacjenta: NYNDZENIA...
Zabierał do szpitala staruszka, który na wszelkie pytania co dolega odpowiadał "tak mnie nyndzi"... Nie dało się zdefiniować istoty tego nyndzenia, ponieważ starszy pan zmarł w SORze. Mimo to kolega od tej pory wiezie pacjenta z nyndzeniem do szpitala na sygnałach. Ani chybi jest bowiem ono objawem stanu zagrożenia życia.

Jeszcze ciekawsze są zeznania innych pacjentów. Oto niektóre objawy:
- Odczuwam zwiększone natężenie grawitacji w okolicach głowy - to słowa Pani Nauczycielki z udarem mózgu.
- Podczas mrugania oczy uciekają mi na potylicę - stała pacjentka ratunkowa, której skończyły się powody wezwania
- Prostaki mi wycięli rok nazad - pacjent zapytany o operacje przebyte.
- Mam gorączkie i gulałkie na ci..e - słowa dziewczyny przecudnej urody, kilka dni po porodzie, dom za kilka milionów, beemka na podwórku, mąż 20 lat starszy, drogi garnitur.
- Widzę na niebie znaki od Chińczyków, przez które dają mi znać, że jutro umrę - stojąca na ulicy pani w prochowcu i ciemnych okularach, pomimo 1 w nocy.

I wreszcie hit sezonu.

Koło 22 dostałem wezwanie do wyjazdu. Na karcie napisane: "ciało obce w odbycie" (kolejne...).
Domek na obrzeżu miasta. Otwiera elegancki pan koło 40 i prowadzi do pokoju. Tam, na łóżku siedzi jego ojciec. Siedzi, dodajmy, sztywno jakby kij połknął...
Siadam obok i pytam co się stało.
- Ja panu powiem jak na spowiedzi... Rano siedziałem na sedesie no i mam te zaparcia... i gmerałem takim kijkiem żeby się podleczyć... Nagle jak mnie j.bło w krzyżu! zerwałem się, kijek się zassał i teraz tam siedzi...
- Panie, to było rano? Jest 22, coś pan robił tyle czasu??
- Kwaśne mleko piłem coby kijek wydalić... Ale patrz pan... sraczka jest, a kija nie widać.
- Kochany, na takim nawozie tylko patrzeć jak pędy i liście wypuści...

Zabraliśmy pana do szpitala. Tam chirurg po męczarniach wydobył z groty... trzydziestocentymetrowy, drewniany, rzeźbiony tłuczek do moździerza...
Tłuczek oddaliśmy, z prośbą, żeby zrobić w nim dziurkę i przeciągnąć sznurek. Tak na wszelki wypadek.

służba_zdrowia

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1005 (1059)

#21193

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Dostałem prośbę o opisanie nietypowych sposobów udzielania pomocy. To opisuję.

Wezwanie do wsi, na granicy rejonów. Daleko, droga kiepska, oględnie mówiąc. Wzywający dodzwonił się do sąsiedniej stacji Pogotowia, która potrafiła nam przekazać tylko tyle, że jedziemy do starszego pana z bólem w klatce piersiowej...
Wezwanie powszechne, może być poważne, ale możemy się natknąć na zgagę albo bóle kręgosłupa...
Do tego, Dyspozytor wysyła nas w kodzie drugim.
Wyjaśniam: kod pierwszy to bezwzględnie sygnały, bo dramat. Kod trzeci w zasadzie nie powinien dotyczyć zespołu ratunkowego, bo to wizyta dla lekarza POZ (akurat...).
Kod drugi to zmora dla zespołu. Bo oznacza: jeżeli kierownik ma ochotę, to lećcie na gwizdkach, a jak nie, to na spokojnie.
W wolnym tłumaczeniu: nie udało mi się zebrać porządnie wywiadu, więc zrzucam odpowiedzialność na was. Miłego wyjazdu, chłopcy :)

Ponieważ miejsce zdarzenia było naprawdę daleko, no i miałem jakieś złe przeczucia, poleciłem jazdę na szybko. Czyli błyskoteka, wyjce i cała naprzód.
Przypominam: wezwanie do bólu w klatce piersiowej, najpewniej zawał...
Wpadamy na podwórko, potem do chałupy.

Widoku, jaki się nam ukazał, nie zapomnę nigdy:
na podłodze pokoju leży facecik, wyjący z bólu jak potępieniec. Na brzuchu ślady bieżnika opon, jakieś duże, tak na oko. Więc pytam:
- Co dolega, co boli?
- Uuuuuuu... wszystko, panie wszystko!!!
- A od kiedy tak jest?
- A od kiedy mnie traktor przejechał!!!
Ból w klatce, nieprawdaż....
Sytuacja była poważna, choć groteskowa.

Nasz Dziadunio kierował pojazdem rolniczym. Nawalony jak szpak. A że ciągnik nie zapewnia dawki adrenaliny podobnej do prowadzenia Ferrari, usnął sobie słodko na siedzeniu...
I wypadł prosto pod to wielkie kolisko z tyłu ciągnika.
Rodzina była oczywiście również zanietrzeźwiona tak solidnie, że zorientowali się w sytuacji dopiero, kiedy traktor zatoczył na polu wielkie koło i wracając do domu walnął w ścianę stodoły.
Wtedy rozpoczęto poszukiwania pechowego operatora.
I tu zaczyna się piekielnie skuteczna pomoc medyczna ze strony rodziny...

Znaleźli. Wydłubali wbitego w pole dziadka ŁOPATAMI...
Trzymając za połamane i zwichnięte kończyny donieśli do domu.
A tam, najpierw wezwali karetkę, podając jedyny powód wezwania, jaki pamiętali. Bo jak sąsiad tak wzywał, to przyjechali, więc działa.
I - jako, że dochtór miał przyjechać - trza było dziadka wyszykować...

Kiedy weszliśmy, jedna osoba próbowała oskrobać mu oblicze brzytwą, na sucho, druga polewała powstałe rany wodą kolońską "Czar pegeeru", zaś dwie kolejne w pocie czoła prostowały powykręcane nogi celem upchnięcia ich w nogawkach świątecznych (do szpitala w końcu jedzie, do miasta) portek...
Byli tak zapamiętali w dziele przerabiania biedaka na modela, że musieliśmy siłą odsunąć ich od ledwo żywego z bólu człowieka, żeby unieruchomić pogruchotane kończyny i podać środki przeciwbólowe...
Udało nam się pozbierać pechowego traktorzystę.

Niestety, historia bez happy endu. Na skutek wielomiejscowych złamań miednicy i kończyn, starszy pan zmarł w szpitalu, na stole operacyjnym...
Do dziś nie wiem, na ile przyczyniła się do tego fachowa i pełna oddania pomoc, jaką otrzymał od najbliższych...
Na moją wyobraźnię działa zwłaszcza obrazek podważania dziadka łopatami, celem wydobycia z dziury w glinie...

służba_zdrowia

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1899 (1933)

#42217

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Opowieści o BHP widziałem wiele.
Toteż, żeby nie zanudzać, przytoczę kilka przykładów na to, jak można sobie zrobić całkiem spore kuku, ignorując podstawowe zasady bezpieczeństwa.

Praca w stoczni bywa niebezpieczna. Zwłaszcza, jeżeli dostanie się tak podłe zadanie, jak wyczyszczenie ładowni, w której zalegają resztki jakiegoś rozpuszczalnika do farb.
Stoczniowiec nie jest z żelaza, toteż po pół godziny szorowania niewyobrażalnie cuchnącej brei, przerwa się należy. Wylazł więc na trap, wystawił czerep z włazu do ładowni. No i zapalił papierosa. Jako, że opary palą się doskonale, wystrzelił jak korek z butelki na jakieś (według świadków) 20 metrów w górę. A potem poddał się grawitacji. Czyli spadł do doku. Przywieziono mi skrwawioną i lekko dymiącą kupkę szmat, przysięgając, że w środku znajduje się pełnowymiarowy stoczniowiec sztuk jedna...

Z tych samych, nadmorskich okolic, czasy zamierzchłe.
Remont najważniejszej dla miast tamtejszych drogi, zwanej pieszczotliwie obwodnicą.
Akurat odbywałem staż z intensywnej terapii powikłanej anestezjologią.
Polegało to na siedzeniu obok właściwego doktora, po ewidentnie niewłaściwej stronie chorego (czyli tej, gdzie się nic nie działo) i słuchaniu "ping" wydawanego przez aparaturę podtrzymującą życie... Drrrrrramat!!!
Nie potrafię sobie wyobrazić nudniejszego zajęcia dla młodego chirurga urazowego w stadium rozwoju.
Nagle - nadzieja!
Wpadła instrumentalna i gromkim głosem oznajmiła, że jestem pilnie potrzebny na macierzystej sali operacyjnej!
Po uzyskaniu zezwolenia opiekuna stażu (już w biegu), pognałem operować. Scena poważna: troje urazowych w skupieniu próbuje połatać rozprutego jegomościa. Anestezjolog biega próbując toczyć w niego jakieś koszmarne ilości krwi, która natychmiast opuszcza chwilowego właściciela i wylewa się z otwartego brzucha. Noooo! To rozumiem!
Myjąc łapy, zapytowywuję kolegę przy stole, co się stało ofierze.
- Walec go przejechał...
O w mordę... Trza się pospieszyć...
Co się stało, że się zesr...ło?

Ano, był to robotnik drogowy z gatunku opilec wielki nasiąknięty.
Przylazł do roboty przy remoncie obwodnicy. Po dwóch godzinach posiadał już w sobie 2,8 promilla etanolu, co w pewnej mierze spowolniło jego reakcje.
Szedł w kierunku nieustalonym, kiedy zauważył rozwiązaną sznurówkę obuwia roboczego. Celem naprawienia uchybień w regulaminowym umundurowaniu, przystanął i schylił się z niemałym wysiłkiem ku kamaszom. I wtedy, znienacka i gwałtownie, wjechał mu na plecy pijany (2,3 promilla) operator walca drogowego...
Zarówno ofiara, jak i operator tej szybkiej jak wiatr maszyny, nie zdołali nawet zareagować.
Ba, ten drugi zorientował się, że prasuje kolegę dopiero, kiedy zobaczył jego dość płaskie kończyny z tyłu narowistego stalowego rumaka...
Toteż czym prędzej zjechał z kumpla, rozgniatając go dokumentnie w drodze powrotnej.
Gdyby nie ciepły i miękki asfalt w tym miejscu, nie byłoby co zbierać.
A tak?
Wydłubali, zapakowali, przywieźli...
Udało się go pocerować na tyle, że przeżył jeszcze kilka dni. Niestety, praw fizyki pan nie zmienisz...
Jak ktoś przybiera gabaryt stosowny do wciskania go szparą pod drzwiami, nawet najlepsza klinika nie zapobiegnie zespołowi zmiażdżenia kończyn dolnych. I rychłemu zejściu.
Przynajmniej ZUS się nie wykosztował na wysoką trumnę...

służba_zdrowia

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 989 (1097)

#43284

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Czasem pamięć płata figle... Przywołuje obrazy z pracy, które chciałoby się natychmiast zapomnieć.
I które chwieją moją wiarą w istnienie inteligentnych przedstawicieli gatunku homo sapiens.
Za to ich piekielność można mierzyć na tony...

Pewnego razu wezwano karetkę do nietypowego pożaru. Już ugaszonego. Tyle, że o dziwnej genezie.
W dzielnicy seksu, biznesu i latających noży mieszkał sobie osobnik w wieku średnim. Za to o inteligencji mebla składanego.
Nudził się chłopina okrutnie, samotny jako kołek w płocie. Bo ile można zapraszać kumpli na wino? Po każdej wizycie rezydencja podupadała na wyglądzie okrutnie, a i sąsiedzi łomot obiecali...

Pewnego wieczora, siedział sobie gość w chatce i myślał. A że nie nawykły, to i na pomysł wpadł cokolwiek dziwny...
Wlazł do wanny, obnażywszy się uprzednio starannie. Następnie oddał się tak zwanym innym czynnościom seksualnym. Czyli takim, do których obecność drugiej osoby jest zbędna, ba, nawet krępująca. To się podobno zdarza. Tylko, nie wiedzieć czemu, w trakcie aktu polewał się denaturatem...
Może chciał się oczyścić, a może po prostu lubił zapach wina przy okazji miłości?
Tego nie wie nikt.
Skończył.
A po seksie?
Papierosek, oczywiście...
Głuche łumpfff i atmosfera stałą się mocno gorąca.
Strażacy, którzy przyjechali ugasić ogień namiętności, pierwotnie wysnuli teorię, że z racji wprawy gość osiągnął taką prędkość, że zapalił się od tarcia.
Dopiero niedopałek wyjaśnił rzeczywistą przyczynę wybuchu.
A pechowy Narcyz?
Miał taką rozległość i stopień oparzeń, że bez trudu zakładaliśmy wkłucia - żyły były na wierzchu...
Tylko podczas przewozu na lotnisko, z którego pofrunął do centrum oparzeniowego, a stamtąd wprost na chmurkę, musieliśmy mocno uważać, żeby nie odpadły kończynki...

I do dziś nie rozumiem, o co chodziło z tym denaturatem...

służba_zdrowia

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1028 (1114)

#28876

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Po raz któryś z rzędu byłem tajemniczo chory i prawie umierający. Moja mama stwierdziła, że aktor ze mnie udany i przestała ciągać mnie po lekarzach, którzy poza tym, że stwierdzili, że jestem chory, odsyłali mnie do wszelkiej maści księży, abym się "należycie" pożegnał ze światem. Jak na złość, w kalendarz nie kopnąłem, chociaż raz prawie przez balkon wyszedłem na spacer. Aczkolwiek podejrzewam, że poleciałbym jak jaskółeczka, czy jakiś szurnięty gołąbek, bo w tym stanie zapomniałbym po prostu spaść. Albo nie wiedziałbym, że inni ludzie tak by zrobili.

Z racji faktu, że matka przestała się mną umartwiać, wykopywała mnie z domu do szkoły w stanie, w którym rasowi ćpuni mogliby się schować, bowiem ja nie widziałem jednorożców. Ja na nich jeździłem.
Pomijam fakt moich dojazdów do szkoły, bo ich nie pamiętam, a te historie "uzupełnili" mi znajomi.
Oto kilka z nich:

1. Nielubiąca mnie nauczycielka, widząc, że zlewam się z białą ścianą, pewnie pomyślała: "skubany, ukryć się próbuje, wezmę go do odpowiedzi". Kazała mi napisać jakiś przykład na tablicy i rozwiązać. W trakcie pisania film mi się urwał. Nauczycielka nie wezwała pielęgniarki. Wpisała mi uwagę, że przeszkadzam na lekcji, kazała mnie zawlec na koniec sali i udawać klasie, że nic się nie stało. Na przerwie zaniesiono mnie do pielęgniarki i wykopano do domu z adnotacją, abym się z łóżka nie ruszał.

2. Zrobiłem raz głupią rzecz - ćwiczyłem w takim stanie na wuefie. Nie wiem już, czy zrobiłem to ze strachu, że mama się dowie i będzie mi o to suszyć głowę, czy po prostu miałem gorszy moment i mój mózg po prostu kazał mi zrobić to, co wszyscy - przebrać się.
Graliśmy w nogę. Sam siebie załatwiłem, bo nie potrafiłem stwierdzić, czy bramka jest blisko, czy daleko i zatrzymałem się na niej, przydzwaniając w nią solidnie. Efekt: piękny potok krwi z nosa i obite porządnie kości. Tu piekielny byłem ja, bo zwiewałem przed nauczycielką, która chciała mnie zabrać do pielęgniarki, aby opatrzyć "rany wojenne". Podobno krzyczałem: "ja już tak więcej nie zrobię, przysięgam".

3. Zdarzało mi się zasnąć. Po prostu paść i spać tak cicho, jakbym nie żył. W pewnym momencie walnąłem łbem o ławkę i śpię. Nauczycielka próbuje mnie obudzić. Nic. Potrząsa mną. Dalej nic. Sprawdza puls. Chyba go nie znalazła, bo wpadła w panikę i wypadła po pielęgniarkę. I znowu ja byłem piekielny. Po prostu obudziłem się, usiadłem prosto i patrzałem przed siebie, tak, jakbym w ogóle nie spał (i takie miałem wrażenie, ale znajomi powiedzieli co innego). Nauczycielka wpada do sali z pielęgniarką i staje zdziwiona.
- To ty nie żyjesz? - pyta.
- Żyję. Czemu miałbym nie żyć? - spytałem troszkę nie w temacie. Biedna kobieta poczuła się przez to słabo. Dobrze, że obok była pielęgniarka.

4. Historia z inną pielęgniarką. Trafiłem do niej niezbyt świadomy i momentami rozchichotany (ach, te jednorożce!). Nie podobało się jej to. Jej werdykt? Ćpam.
Uparła się do tego stopnia, że musiałem zrobić testy. Byłem czyściuteńki, nie mogła się do niczego przyczepić. Więc na pewno udawałem. I pewnie sam robiłem sobie narkotyki, na których nie ma testów.
Przez jej upartość w tym stwierdzeniu, przesiedziałem kolejny tydzień w zimnej szkole i mój stan się pogorszył.
Z tamtego okresu nie pamiętam nic, a wcześniej kojarzyłem mniej więcej, co się dzieje i tylko czasami nie wiedziałem, kim jestem. Matka powiedziała mi, że padłem i przespałem dwa dni. Nie chciałem jeść, pić, więc schudłem i grałem sobie na żebrach, a do tego odwodniłem się, jakby całej reszty gorączek, wymiotów itd. było mało. Cudem przywrócono mnie do stanu całkowitej używalności.
Co powiedziała pielęgniarka, jak mnie zobaczyła? "O, to już nie ćpamy, co?"

choroba

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 616 (704)

#28029

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Miałem w swoim życiu taki okres, gdzie rozchorowałem się do tego stopnia, że wszystkie starsze kobiety w mojej rodzinie już mnie opłakiwały. Ostra gorączka, majaczenie, wędrówki do toalety przez balkon i tego typu sprawy. No i dochodziło do tego automatyczne przyczepianie się do sufitu na magiczne słowo: "lekarz".

Jednej nocy, kiedy normalni ludzie śpią, a koty zwiedzają mieszkanie, obudziły mnie krzyki sąsiadów z dołu. Kłócą się - to już prawie zwyczaj. Z tym, że robili to na tyle głośno, że szlag mnie trafił i przekleństwa wyrywały się z ust. Wyleciałem więc z łóżka i krokiem zombie zleciałem ze schodów. Zadudniłem do drzwi, wyjaśniłem, że nieładnie z ich stron umarlaki do życia powracać, przy pomocy zaklęcia "urwa, urwa, uj, uj", przeprosili z wielkim zdziwieniem na twarzy, a ja zawróciłem do mojego leża i tam urwał mi się film.

Rano budzę się, a tu matka siedzi i wręcz ryczy ze śmiechu. Patrzę na nią zaspany, jeszcze trochę chory i taki bardziej zombie.
- Wiesz, co wczoraj zrobiłeś? - zapytała. Po kolei wymieniłem jej, co robiłem od czasu pobudki i ile razy przewróciłem się jak kotlet w łóżku.
- Do sąsiadów poleciałeś, uciszyć ich! - wybuchła śmiechem. Ja dalej nie rozumiem, zaczynam odpływać w jakiś majakach i robi mi się wesoło, a tu znowu matula huknie:
- Przychodzi sąsiad z dołu, przeprasza, że hałasowali w nocy i poprosił, aby ci jakąś piżamę kupić, ty wariacie, ty!
Oprzytomniałem i pytam o szczegóły. I co wyszło?

Z racji gorączki pozbyłem się wszystkich ubrań. W takim właśnie stroju wyleciałem do sąsiadów, a żeby tego było mało, zgarnąłem ze sobą kota, który akurat się nawinął po drodze. Do tego wszystkiego moje psisko ruszyło za mną, no bo zauważyła, że coś się szykuje, sprytna bestia. Cóż - to wyjaśniło zdziwioną minę sąsiadów: no bo jak często zdarza się wam, że ledwie żywy, nagi chłopak prawi kazania o zaklęciach i umarłych, i uprasza zarazem o ciszę, trzymając zdezorientowanego kota na rękach, z psem siedzącym u boku?

Sąsiedzi

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2475 (2523)