Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

TrissMerigold

Zamieszcza historie od: 3 lutego 2012 - 14:21
Ostatnio: 15 grudnia 2016 - 19:07
O sobie:

No i wróciłam :) Nie ma jak uzależnienie od piekielnych ;)

  • Historii na głównej: 13 z 22
  • Punktów za historie: 11032
  • Komentarzy: 1718
  • Punktów za komentarze: 14736
 
zarchiwizowany

#43624

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dogadanie się z rejestratorkami w mojej przychodni graniczy z cudem. Plotki chodzą, że komuś się udało. Z racji studiów oraz pracy podałam w rejestracji numer komórkowy by w razie odwołania wizyty przez lekarza łatwiej i szybciej można było mnie poinformować. I poprosiłam o wykreślenie telefonu domowego.
Myślicie, że to coś dało? Gdzie tam. Nawet nie zapisały numeru komórki. Skąd wiem? Same się wygadały.
W mojej przychodni zlikwidowano kontrakt ginekologiczny i do końca roku są tylko wizyty prywatne. Miałam umówioną wizytę, którą musiałam odwołać. Dzwonię i ledwie się przedstawiłam zgarnęłam ochrzan, że stacjonarnego nie odbieram. Chwila, moment, jaki stacjonarny? Podawałam komórkę więc po czorta dzwonią na stacjonarny? Bo chciały spytać czy wizytę odwołuję czy przychodzę bo jeśli przychodzę to kontrolna wizyta kosztuje stówę (normalnie tyle płacę za prywatną z cytologią). Czemu nie dzwonią na komórkę? Bo nie mają. Podawałam. No ale kto by to zapisywał, na stacjonarny lepiej dzwonić. Nie wiem czemu rejestratorka szybko się rozłączyła. Chyba się wystraszyła mojego warczenia.

przychodnia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (209)
zarchiwizowany

#41532

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Domorośli didżeje z komunikacji miejskiej. Któż z nas nie miał tej wątpliwej przyjemności spotkania któregoś z nich. Spotkanie z nimi jest wyzwaniem i sprawdzianem ludzkiej cierpliwości.

Przedwczoraj dwóch ortalionowych rycerzyków i ich damy testowali cierpliwość moją i pozostałych pasażerów pewnego podmiejskiego autobusu.

Wiele jestem w stanie znieść, człowiek ze mnie cierpliwy, ale wszystko ma swoje granice. Moja cierpliwość również, a „ambitny hip hop” pewnego rapera o wdzięcznej ksywie Wesz bardzo szybko pomógł w odkryciu tejże granicy. Po prostu hip hopem można mnie wyganiać z domu, a po 13 godzinach na nogach ten typ muzyki wzbudził we mnie żądzę mordu.
Chłoptysie „muzyczkę” puszczają, chichot panienek jest równie melodyjny jak owa „muzyczka”, a autobus wzdycha i cicho marudzi, że kultury brak.
W końcu nie wytrzymałam. Warcząc spytałam czy na słuchawki pana didżeja nie stać. Jeśli go nie stać, to niech rodziców poprosi żeby mu kupili, a teraz ma to cholerstwo wyłączyć. Didżej odpyskował, że stać i o co mi chodzi. Kolejny raz warczę , że tu są ludzie wracający z pracy lub uczelni i wypadałoby zachowywać się w sposób cywilizowany, a nie puszczać tak g*wniane rzępolenie publicznie. I jeżeli nie wyłączy to na następnym przystanku zakończy podróż w ramionach policji. Podziałało, wyłączył. Autobus westchnął z ulgą.

Pytanie tylko, czemu musiało zareagować dziewczę metr sześćdziesiąt w kapeluszu, podczas gdy w pojeździe siedziało trzech panów, którzy bynajmniej do ułomków nie należeli.

komunikacja podmiejska

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (205)

#40717

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Papa Merigold przy okazji przedłużania umowy w Plusie dał się namówić na telefon dotykowy z nawigacją („dużo pan jeździ? no to będzie dla pana jak znalazł”). Z telefonem trafiono jak kulą w płot, ponieważ papa z macanym telefonem „dogadać się” nie umiał i po pierwszym uruchomieniu kazał zabierać ten szajs sprzed oczu zanim telefon oknem wyjdzie. Ani brat ani ja zainteresowani nie byliśmy więc decyzja szybka: sprzedajemy.

Wystawiłam sprzęt na tablicy i zaczęła się kołomyja.
Propozycje wymiany na inny sprzęt taki jak aparaty fotograficzne (bynajmniej nie cyfrowe); propozycje kupna za 50 złotych bo nowe są już za 200 złotych. Byli jeszcze tacy, którzy kupić nie chcieli ale wynajdowali pierdyliard problemów, np. brak folii na wyświetlaczu; sieć w salonie, której został kupiony telefon („jakby był z Pomarańczy to bym brał, ale Plusa nie lubię bo to oszuści”); pytania czy nie mam obudowy w innym kolorze aż po pytanie czy nie oddałabym za darmo, bo skoro go dostałam to mi rybka czy oddam czy sprzedam.

Hity były dwa.

Pierwszy usiłował mnie namówić na wymianę mój nowy telefon za jego używaną nokię c1-01, którą opisał jako telefon dotykowy. Na moje pytanie, w którym miejscu jest to telefon dotykowy, odpisał, że przecież są klawisze, które się dotyka. Nie miałam więcej pytań i odmówiłam.

Hit numer dwa.
Od 8 rano zaczęły zasypywać mnie wiadomości pisane chyba przez nudzącego się gimnazjalistę, sądząc po argumentach i pisowni. Dowiedziałam się, że jestem oszustem, złodziejem i chcę go nabić w butelkę bo nikt nie sprzeda tak tanio tego modelu i że on to na policję zgłasza. Około 10 nie wytrzymałam i odpisałam w niezbyt parlamentarnych słowach gdzie mam jego wynurzenia o mnie i o telefonie i że a go do kupna nie zmuszam i czekam na wizytę policji. Zamknął się.

Ogłoszenie zdjęłam, a telefon wylądował w szufladzie jako awaryjny.
A myślałam, że po przebojach na portalach swappingowych jestem odporna na ciężkie przypadki.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 375 (431)

#37541

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Portale swappingowe* tak jak allegro, są wylęgarnią ludzi niesamowitych. Przekonuję się o tym średnio raz na tydzień. Niektóre z tych „kwiatków” powodują opad praktycznie wszystkiego.

Na jednym z takich portali wystawiłam bluzkę bardzo dobrej firmy, w stanie perfekcyjnym, opcja sprzedaż bądź wymiana. Znaleźli się chętni i zaczęła się kołomyja.

Podejście pierwsze: „Wymienimy się?”, w ofercie same S, a ja ciut większa jestem. Poza tym ja w różu nie gustuję, w białych kozaczkach też nie. Odpowiedź „nie” i pretensje „Jak to, sama piszesz, że wymienisz, a teraz nie hcesz? Podła jesteś, ja hcę te bluske i mósisz się odmienić ze mną. Ja mam fajne ciuhy. Wbredna damólka. Szanel byś pewnie za szmate hciała”- wiadomość oryginalna, pisowni nie miałam siły zmieniać. Oprócz tej jeszcze kilka innych, których ze względu na język nie przytoczę, ale szewc i stary marynarz mogliby się od pannicy uczyć. Takich wiązanek nie słyszałam ani nie czytałam.

Podejście drugie, facet: „Kupię ale chcę fotkę na tobie, bez stanika”; odpowiedź „Żegnam, oferta nieaktualna”. „Twoja strata, pewnie płaska jesteś i nie masz co pokazać. Idiotka”. W sumie mogłam z patentu jednego z piekielnych skorzystać i wysłać fotkę brata odzianego w bluzkę. Byłoby i goło i włochato.

Podejście trzecie: Kupująca nawet zdecydowana, dogadujemy szczegóły. Po ich dogadaniu miałam zatwierdzić transakcję i podać dane do przelewu. Pada pytanie kiedy wyślę bluzkę. Informuję, że po wpłynięciu pieniędzy na konto.
K- „Ale jak to? Mam wpłacić kasę?”
J- „Zwyczajnie, przelewem na konto”.
K- „Nie mogę robić przelewów”.
J- „W takim razie przekazem pocztowym możesz zapłacić.”
K- „Nie, ja ci wyślę listem zwykłym.”;
J- „O nie, co to to nie, kasy listem się nie wysyła, a już na pewno nie zwykłym.”
K- „To ja nie zapłacę, wyślij bluzkę. Masz dane”.
J- „Nie, najpierw kasa, potem bluzka.”
K- „Wal się, idiotko, nie zapłacę, wysyłaj bluzkę, jest moja”.
J- „Jeszcze nie zatwierdziłam transakcji i nie zatwierdzę. Żegnam.”

Niby mnie to dziwić nie powinno. Naczytałam się już o inteligentnych inaczej kupujących czy sprzedających na piekielnych i nie tylko. Ba, sama tego parę razy doświadczyłam, ale za każdym razem zastanawiam się czy tak ciężko przeczytać stronę „o mnie” gdzie krótko i rzeczowo opisuję warunki dokonywania transakcji. Chyba zacznę umieszczać informacje obrazkowe, może dotrze.
*portale swappingowe to portale gdzie można wymienić ciuchy czy dodatki używane w stanie bardzo dobrym czy będące nietrafionymi prezentami na coś innego. Można też je tanio sprzedać.

Internet

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 522 (578)

#37168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wybrałam się wczoraj pociągiem do koleżanki na ploteczki, ot taka mała babska przyjemność.
Jako, że biletu miesięcznego już nie posiadam, muszę za każdym razem kupować bilet jednorazowy. W tym celu na stacji jestem z 10-15 minut przed pociągiem.

Wczoraj byłam 10, przede mną dwie osoby i wierzcie lub nie, ale nie zdążyłam kupić biletu.
Pani przy okienku kupowała bilety na niedzielę dla całej rodziny. Cały czas zmieniała zdanie, którym pociągiem chce jechać, ten za wcześnie, ten za późno. Ona chce 4 ulgowe bilety, ale dokumentów na ulgi nie ma, bo po co, jej słowo ma wystarczyć. Jestem człowiekiem cierpliwym, wyrozumiałym, ale czasem trafia mnie szlag.

Pytam więc czy jedzie tym pociągiem o 12. Baba prycha, że nie. Pytam więc grzecznie i spokojnie czy mogłaby przepuścić mnie i jeszcze jedną dziewczynę w kolejce, kupimy bilety, 5 minut i nas nie ma. Chyba uraziłam jejmość panią. Kobieta stwierdziła, że ona nikogo przepuszczać nie będzie, że trzeba było przyjść wcześniej, a ona będzie stała przy okienku ile będzie chciała. Ok, udław się babo biletem i niech cię meduza po rzyci pokąsa. Pociąg zapowiadają, szybka decyzja: kupię bilet u konduktora, zapłacę jak za zboże ale co robić. Konduktor sympatyczny zamataczył i sprzedał taniej.

A dziś nastąpiła nieoczekiwana zemsta losu. Jestem w aptece, za mną ktoś biadoli, że kolejka straszna, że się spieszy, że ile można kupować - przede mną stoją dwie osoby. W końcu czuję szturchnięcie i pada pytanie „przepuści mnie pani, spieszę się”. Odwracam się i kogóż widzą moje wredne oczy? Panią od biletów. Uśmiech firmowy i „Oczywiście..., że nie. Trzeba było przyjść wcześniej”.

Nigdy tak długo nie kupowałam leków. Przy okazji spytałam o pierdyliard różnych maści i kremów na blizny, przebarwienia i czort wie co jeszcze. Farmaceutka znajoma, poza mną i babsztylem nikogo, więc co się będę powstrzymywać. Babie para poszła uszami i chyba zrozumiała przekaz.

kontakty międzyludzkie

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1170 (1222)
zarchiwizowany

#35142

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od dawien dawna szukamy remedium na różne bolączki i choroby i co jakiś czas pojawia się nowy, rewelacyjny specyfik, który według zapewnień producenta ma działać cuda. I właśnie w sprawie takiego zajzajeru odezwała się do mnie dawno niewidziana koleżanka.
Zaczęło się niewinnie, zwykła kawa, plotki i wtem dosiada się do nas jakiś koleś. Iza na jego widok rozpromieniła się jakby jej się sam Budda objawił i obiecał natychmiastową nirvanę. Facet usiadł i zaczął rozmowę o zdrowym żywieniu. Ok, nie mam nic przeciwko, sama staram się jeść zdrowo. Dałam się podejść, głupia. Po chwili zaczął się regularny prywatny pokaz jakiegoś super suplementu diety, który pomaga na wszystko: raka, białaczkę, migrenę, padaczkę, nadciśnienie, niedociśnienie, bezpłodność, potencję, wiatry, astmę, alergię, żylaki i na co tylko jeszcze człowiek może chorować.
Jeśli się zgodzę współpracować w dystrybucji zajzajeru to czekają mnie same korzyści: będę zdrowa, niemalże nieśmiertelna, a na dodatek zarobię furę pieniędzy i jeszcze będę mogła brać zajzer za friko. Aha jasne, a ja mam pięć lat, niebieskie oczęta i kręcone złote włosy.
Kulturalnie podziękowałam za pokaz, pro forma wzięłam materiały, które miały mnie dokształcić i przekonać do podjęcia decyzji i się zmyłam.
Wczoraj nastąpił ciąg dalszy.
Miałam oddać materiały. Obiecałam sobie, że będę trzymać język na wodzy ale nie wyszło. Spytałam ja czy nie uważa, że to naciąganie ludzi, którzy są w sytuacji beznadziejnej. Usłyszałam, że nie i przecież to cudo tylu ludziom pomogło. Spytałam o wyniki od niezależnych lekarzy. Wyników niet, ale na potwierdzenie skontaktuje mnie z osobami, którym się cofnął rak, astma i hemoroidy. Nie, dziękuję.
Spytałam o moją wadę i tu nastąpiło przegięcie. Okazało się, że gdyby moja mama jadła to ponad 20 lat temu, to ja urodziłabym się bez wady wrodzonej nóg. Nawet lekarze mają problem z ustaleniem skąd się ona bierze u jednego na 100 000 urodzeń, ale oni wiedzą, że ten cudowny suplement wyeliminowałby moje schorzenie w wieku prenatalnym. Mało tego, jeśli będę zażywać eliksir to mogę być pewna, że nie przekażę wady dalej.
Pokłóciłam się z nią, nazwałam hieną i pożegnałam się ozięble.
Oprócz tego zabolało mnie jeszcze coś; mianowicie stwierdzenie, że lekarze specjalnie nas nie leczą bo obcięliby sobie źródło dochodu. Znam wielu lekarzy, którzy zawsze pomogą choremu; mój lekarz prowadzący dzięki któremu chodzę, onkolog mojej mamy, który do ostatniej chwili ją leczył i planował ciąg dalszy kuracji czy choćby Hellraiser z tego portalu. Zapytałam czy wie ilu porządnych lekarzy obraziła, nie odpowiedziała. Przykre.
Dziś dostałam smsa, że ona nie wiedziała, iż moja matka od paru lat nie żyje. Oczywiście, co niedziele w kościele i podczas ogłaszania pogrzebów nie słyszała nazwiska identycznego z nazwiskiem koleżanki z ławki podanego wraz z ulicą. Przeprasza i zaprasza mnie na kawę. „Paszoł won”.

Znajomi Sp z o.o.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (199)
zarchiwizowany

#30822

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak Triss Merigold władzę wykiwała ;)

Kolejne urodziny i żart kuzynki na temat mojego smarkatego wyglądu sprawiły, że wzięło mnie na wspominki.
Wyglądam jak wyglądam znaczy dość nieletnio pomimo makijażu. Prowadzi to do różnych śmiesznych lub piekielnych sytuacji. W jednej swój udział miała nawet policja.
Kilka lat temu spacerowałam z moim ówczesnym facetem wokół Malty, lat miałam 20.
Spacerujemy sobie wokół jeziora, rozmawiamy i wtem mija nas patrol policji w sile dwóch funkcjonariuszy. Przechodząc patrzą się dziwnie na nas- ja wyglądam na max drugą klasę gimnazjum, moje drugie pół wyglądał faktycznie na swoje 30.
Przeszli. Idziemy dalej. Dogonili nas i każą się zatrzymać.
No nic, zatrzymaliśmy się, panowie podeszli i pytają czemu w szkole nie jestem i czy rodzice wiedzą, że ze starszym facetem się spotykam. Jeden podśmiewa się z mojego i mówi, że młodej mu się zachciało, a drugi żąda legitymacji szkolnej żeby sprawdzić adres szkoły i mnie odeskortować do niej. Tłumaczenia odbijają się jak groch od ściany.
No nic, podaję legitymację studencką i pytam czy odstawią mnie do dziekana pod pretekstem, że w dzień wolny od zajęć na uczelni nie jestem.
Policjant patrzy na legitymację, na mnie i zaczyna wątpić. Jąkając się pyta czy ja faktycznie mam 20 lat. Przytakuję. Dostaję legitymację z powrotem. Pytam co z odwiezieniem do szkoły, panowie mówią, że nieaktualne. Przeprosili mnie i mojego partnera i zmyli się jak niepyszni.
Mój się jeszcze długo śmiał, że powinnam nosić tabliczkę z informacją, iż kobietą pełnoletnią jestem bo ludzi w błąd wprowadzam.
I kto był piekielny? Ja, bo za młodo wyglądam.

"Randka z policją

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (223)
zarchiwizowany

#30396

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Były już kandydatki na Matki Roku, kandydaci na Ojców Roku, ale kandydaci na Rodziców Roku objawili się dziś.
Jadę tramwajem od Ronda Kaponiera w kierunku Towarowej (tak, rozkopany Poznań) i widzę jak na chodniku przy Alejach Niepodległości (ulica dość ruchliwa niezależnie od pory dnia) kobieta przekłada na oko dwuletnie dziecko przez łańcuch oddzielający chodnik od jezdni i przebiega przez ulicę.
Za nią ten sam manewr tyle, że z wózkiem, powtórzył mężczyzna.
Pal pies jak ich coś potrąci, ale co winne dziecko, że ma rodziców idiotów, którzy nie mogą przejść niecałych 100 metrów do przejścia dla pieszych z sygnalizacją świetlną?
Głupota może i nie boli, ale bywa śmiertelna.

"myślący" rodzice

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (189)
zarchiwizowany

#30334

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiejsza pogoda źle wpływa na niektórych ludzi, a przynajmniej odbiera im zdolność słuchania ze zrozumieniem i logicznego myślenia.
Zadzwoniła do mnie jakaś kobieta. Wrzeszczy do słuchawki, że ona natychmiast musi porozmawiać z jakąś Klaudią. Tłumaczę, że nie i że to pomyłka. Babka zaczęła drzeć się jak stare prześcieradło, że ona musi, ona jest matką i ma prawo.
No nic, rozłączyłam się i wróciłam do czytania. Za 15 minut znowu telefon.
Odebrałam, mój błąd ale telefony odbieram mechanicznie, nie patrząc na numer.
Znowu babka od Klaudii, tym razem się przedstawiła i pyta czy może rozmawia z matką jakiegoś chłopca. Tłumaczę, że nie bo to pomyłka.
Rozłączyła się. Za równe 20 minut, mierzonych z zegarkiem w ręku, kolejny telefon. Niespodzianka, znów ta sama pani. I znów ta sama śpiewka, że ona musi i ona wie, że ja ją oszukuję.
Szlag mnie w końcu trafił. Wydarłam się, że naprawdę jajco mnie obchodzi kogo ona szuka, kim jest i nie rozumie, że trzeci raz się pomyliła i jak dla mnie może być matką samego antychrysta ale jak mówię, że nie znam i to pomyłka to tak do ciężkiej cholery jest. O dziwo, dotarło. Może dlatego, że przekazałam swoje racje głosem growlującego od 30 lat metalowca.
No cóż, byłam piekielna, mea culpa. Na swoją obronę mam tylko fakt, iż znów mam migrenę.
Czemu nie wyłączyłam telefonu? Czekałam na telefon od ojca i nie mogłam pozwolić sobie na brak kontaktu.

z migreną walczę i na głupie baby warczę

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 83 (169)

#28386

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dorzucę mały kamyczek do zbioru pt: ”Hieny rodzinne”.

Po śmierci mojej mamy pozostało po niej bardzo dużo ubrań. Kilka sztuk zatrzymałam jako pamiątkę, a resztę postanowiliśmy oddać.

Dowiedziała się o tym ciotka. Za życia mamy nie przepadały za sobą, gdy dowiedziała się o ciuchach zaczęła przyjeżdżać przynajmniej raz w tygodniu.
Tak jej było szkoda mamy, tak za nią tęskniła, tak bardzo jej brak kochanej Grażynki (mojej mamy). Od jej krokodylich łez jadem zaprawionych, powinnam mieć dziury w dywanie, a ciotuni należał się Oskar dla najlepszej aktorki stulecia. Po prostu farsa lepsza niż u Moliera.
Nie dostała nic, ubrania wywieźliśmy do babci, by przekazała je potrzebującej krewnej.
Ale co to za problem dla ciotuni. Przyjechała do babci, poczekała aż zostanie sama i dawaj bobrować po workach. Wzięła co chciała i próbowała się zmyć z łupem, niestety, a może i stety, nie udało się jej.
Przyjechaliśmy do babci w odwiedziny i nakryliśmy cioteczkę z łupami. Rozpętała się awantura.

Ciotka tłumaczyła się, że ona te ciuchy chce, bo Grażyna miała taki dobry gust, że na pewno by nic przeciw nie miała, że się bardzo lubiły (ciekawe, bo pamiętam jak się darła na mamę o parę spraw, m.in. o moją chorobę, że to mamy wina). Próbowała grać uczuciami, że ona przecież rodzina najbliższa, że nie godzi się obcym oddawać ubrań po nieboszczce.
Widząc, że wykręty nie działają, ciotka rzuciła ubrania na podłogę krzycząc, że ona tych szmat by za darmo nie wzięła i wybiegła obrażona.

Smaczek? Ciotunia to siostra ojca, a babcia u której byliśmy to ich matka.
Atmosfera w rodzinie bardzo długo była napięta i ciężka.
Do dziś ciotka omija nas szerokim łukiem.
Pytanie, czy warto było zrobić taką szopkę dla paru szmatek?
No cóż, matki mojej nienawidziła, ale jej ubrania to widocznie zupełnie inna bajka.

"Rodzinka" kochana

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 588 (644)