Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

TrissMerigold

Zamieszcza historie od: 3 lutego 2012 - 14:21
Ostatnio: 15 grudnia 2016 - 19:07
O sobie:

No i wróciłam :) Nie ma jak uzależnienie od piekielnych ;)

  • Historii na głównej: 13 z 22
  • Punktów za historie: 11032
  • Komentarzy: 1718
  • Punktów za komentarze: 14736
 

#46364

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Wielu z Was nie uzna tego za piekielne, ba, zapewne zgarnę tyle minusów, że aż mnie zaboli - ale mnie zjawisko, które opiszę, doprowadza do szewskiej pasji na przemian z odruchami wymiotnymi.

Czytam wiele forów i stron internetowych, gdzie dopuszcza się komentowanie czy zamieszczanie własnych tekstów. Robię korekty również na portalach internetowych, gdzie piszą często osoby bez wykształcenia w tym kierunku. Dodatkowo wychodzę z domu, spotykam się z ludźmi i słucham rozmów. Doszłam też niedawno do wniosku, że Polacy nie potrafią normalnie wypowiadać się na temat... dzieci.

Jeśli gdziekolwiek, w tekście czy rozmowie, pojawi się temat niemowlęcia - zaczyna się gehenna zdrobnień. Dla wielu ludzi nie istnieje "dziecko" czy "niemowlę". Są dzieciątka, dzieciaczki, dzidzie, bobaski, maleństwa, maluszki, dziubdziusie, bobo, niemowlaczki... I te młode istoty zazwyczaj nie mają normalnych imion. Są Anusiami, Juleczkami, Madziusiami, Jasieczkami czy moje ostatnio ulubione - Bartłomiejkami.

Dzieci te nie posiadają również normalnych części ciała ani wyposażenia pokoju. Mają serduszka - nigdy serca, paluszki - nigdy palce, żołądeczki, główki, włoski, szczoteczki, skarpeteczki, dywaniczki, szafeczki, buteleczki, talerzyczki, zabaweczki, foteliczki... Z tendencją, niestety, do zmieniania tego nawet w skarpetunie czy fotelunie, itp. Jest to nagminne, nawet w tekstach przysyłanych do zamieszczenia na portalu informacyjnym. Autorom czasem ciężko zrozumieć, że nie przejdzie tekst w stylu "A najpiękniejsze skarpetunie dla bobasków robiła pani Hania skądś tam".

Kiedy dziecko jest już nieco większe i można z nim rozmawiać, to wszędzie słychać "A cio telaz moja kluszynka kochana źje na obiadek?". Kiedy niedawno chwilę zakręciłam się obok czteroletniej kuzynki Lubego i mówiłam do niej normalnie, zostałam wręcz ofuknięta, że dziecko straszę i że tak nie wolno, bo nie zrozumie.

Powoli unikam wszelkich miejsc, gdzie pojawia się cokolwiek z dziećmi związanego, bo natężenie powyższych infantylnych zwrotów przekroczyło już dawno masę krytyczną. I wnoszę tu mały apel o opamiętanie się ;)

Skomentuj (129) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 984 (1614)
zarchiwizowany

#39654

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tym razem o piekielnych Piekielnych. Mam nadzieję, że któreś z was to przeczyta. I się zastanowi.

Dlaczego?

Rozmawiałam przed chwilą z kolegą z mojego byłego LO. On też na medycynie, ale że starszy to i wyżej. Dodatkowo studiuje w innym mieście. I właśnie w tym mieście poszedł jakiś czas temu na wolontariat do szpitala w ramach zabijania czasu po praktykach. Pewnego dnia przywieźli na oddział młodą dziewczynę, gimnazjalistkę (więc w sumie jeszcze dziecko). Dlaczego? Bo brat znalazł ją w łazience z podciętymi żyłami i nafaszerowaną tabletkami (chyba chciała mieć pewność, że się nie obudzi).

Dziewczynę odratowali, zatrzymali na obserwacji, ale nie chciała z nikim rozmawiać. Rodzina - ble, psychiatra -ble, pielęgniarki - ble. Jakoś tak wyszło, że odezwała się dopiero do mojego kumpla. Dlaczego nie wie nikt - może temu, że z wyglądu to taki "misiek do rany przyłóż"? A może dlatego, że nie patrzył na Młodą jak na wariatkę?

Co się okazało? Młoda miała problemy, w jej wieku wydające się nie do pokonania. Rozwód rodziców. Znaczne pogorszenie się w nauce. Śmierć przyjaciółki w wypadku samochodowym. Szkolni koledzy traktujący ją jak kujonkę, popychający na korytarzach, kradnący rzeczy, wyzywający od najgorszych.

A potem Młoda opowiedziała mu o tym jak trafiła na piekielni.pl. Zaczęła opisywać swoje historie w miejscu gdzie internet daje bezpieczną anonimowość, szukając wsparcia ludzi z podobnymi problemami. A na kogo trafiła? W większości na piekielnych userów. Samo minusowanie historii to pryszcz - ale komentarze? Kumpel przeczytał wszystkie historie Młodej razem z komentarzami i minusami. Ja z resztą też. "Haters gonna hate" to mało powiedziane - niektórzy po prostu zmieszali Młodą z błotem: "Jak może być taką małą wyrodną s**ą i oczerniać ojca? Rodziców trzeba szanować!", "Gdybyś nie była słaba na pewno dałabyś radę się postawić", "Słabe! Skasuj konto idiotko bo przynudzasz!", "Sądząc po stylu pisania jesteś małolatą - a to portal tylko dla poważnych ludzi"... i dokładnie 126 komentarzy w podobnym stylu. Plus 34 o pozytywnym wydźwięku.

Może i te wredne komentarze nie miały większego związku z podcięciem żył przez Młodą - to w końcu tylko mała kropla w morzu problemów. Ale może właśnie niechęć jaką odczuwała ze strony obcych jej ludzi pchnęła ją w końcu do ostateczności?

Ten portal ma służyć dzieleniu się śmiesznymi historiami, ostrzeganiu przed piekielnymi firmami, wylewaniu żali... Ale nie jest miejscem gdzie można wylewać na innych wiadra pomyj, nawet jeśli pisze słabo.

Oczywiście, niektórzy mogą sobie myśleć, że to nie o nic bo ich sarkastyczne komentarze są zaje**ste jak oni sami (chociaż jak na mój gust, skoro tak ociekają tą zajebistością to mogliby się w niej utopić). Ale mam nadzieję, że niektórym dałam chociaż trochę do myślenia. Tam po drugiej stronie może siedzieć ktoś, kogo docinki mogą złamać, wpędzić w depresję albo pchnąć do samobójstwa. A ja, jako przyszły lekarz nie chcę trafić w swojej karierze na kolejną Młodą, dla której jedną z przyczyn próby samobójczej byli m.in. piekielni Piekielni.

szpital

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 334 (522)

#38446

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Heh, niestety moja historia o matce mającej pretensje o zsiadłe mleko i kluski śląskie jeszcze się nie skończyła. Wczoraj była u mnie ponownie, a dziś... ale to na końcu.

Okazało się, że moja historia trafiła na fejsbukową stronę piekielnych.pl i pocztą pantoflową dotarła do M i jej męża. Podobno mąż najpierw się śmiał, a potem mina mu zrzedła gdy okazało się, że to jego własną, osobistą żonę i córkę opisują. Podobno jak nie zmieni swojego postępowania, to on odejdzie zabierając małą ze sobą. Wszystko to zostało mi wykrzyczane prosto w twarz, a nie powiem, pani miała dość soczystą wymowę. Ogólnie narobiła rabanu na połowę osiedla.

Ona mnie zgłosi na policję (o obsmarowanie na necie) i stanowczo żąda usunięcia historii z fejsbuka, do TOZu (że niby zwierzęta na handel rozmnażam bez potrzebnych papierów, w skandalicznych warunkach, a zwierzęta które nie "zejdą" wyrzucam do piwnicy), oraz do biskupa, że męża chcę jej odebrać (w tym momencie ryknęłam śmiechem, co ją chyba zbiło z tropu, bo zapowietrzyła się, zrobiła w lewo patrz i uciekła coś złorzecząc pod nosem).

Przed godziną był za to inny gość. Pan Mąż przyszedł z kwiatami, czekoladkami, cudownym likierem, przyprowadził ze sobą Małą. Zaczął bardzo serdecznie przepraszać za małżonkę, jej zachowanie i, że to więcej się już nie powtórzy, on osobiście o to zadba. Poza tym zapytał czy Mała nie może przychodzić czasami do mnie na obiady, za co on będzie płacił.

Pan Mąż stwierdził, że jego żona nie lubi klusek śląskich i zsiadłego mleka, bo jego matka je często robiła, a żona teściowej nie lubi, więc...

mieszkanie

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 926 (1006)

#10708

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj na własnej skórze przekonałam się,jak bardzo wkurzające jest ocenianie po stereotypach/domysłach [niepotrzebne skreślić]
Kilka słów wstępu. Moi rodzice mieszkają w miejscowości na Pomorzu - tej samej,ale każde z nich oddzielnie.
Gdy przyjeżdżam do mamy wiadome jest, że spotkam się również i z tatą.
Jestem dość drobnej budowy ciała, ale niestety mam bardzo obfity biust, który jest straszną zmorą zarówno dla moich pleców, jak i odbioru przez otoczenie - i to on mnie wczoraj zgubił. Na dodatek mając dwadzieścia kilka lat wyglądam na niecałe 18.

Umówiłam się z Ojcem na wieczór w jego ulubionej restauracji na kawę.
Przyszłam trochę przed czasem, kelnerka przyniosła menu - przy czym poprosiłam ją o podejście dopiero za chwilę, bo ktoś ma do mnie dołączyć.
Przyszedł tata - wiadomo nie widzimy się czasami prawie rok, to mnie przytulił, uśmiechnął i tak od słowa do słowa.
Kelnerki wciąż nie ma – ok, złożymy zamówienie przy ladzie.
Tata zamówił kawę, ja wzięłam koktajl bananowy i czekamy. Kawa przyszła od razu. No dobrze,poczekamy - gdzie nam się spieszy.
Mija 5-10-15 minut. Tata, jako że jest typem człowieka szybko popadającego w złość zaczyna się denerwować, ale grzecznie zapytał kelnerki o moje zamówienie. Z fochowaną miną przyniosła mój napój, prawie rzucając nim o stolik.
Rozmowa trwa w najlepsze - ja opowiadam tacie co u mnie, tata co u niego.
Zeszło nam może trochę ponad godzinę, kiedy poszedł do toalety.
I tutaj się zaczęło.
Stanęły niczym dwie święte krowy[k1,k2] przy barze i w powietrze rzucają:
[k1] -Ja nie sądziłam, że i u nas dojdzie do tego, że faceci z małoletnimi k**wami będą przychodzić. Stałego klienta dorwała i pewnie sobie na nim poużywa.
[k2] -Pamiętasz te galerianinki czy jak tam szło? Kawałek cyca ma i wydaje jej się, że może wszystko.
[k1] -Kto to widział puszczać się za kawałek picia?!
Mi ciśnienie skoczyło na maksa, ale myślę poczekam, aż ojciec wróci.
Chwilę jeszcze pozrzędziły i tato wrócił - od razu zauważył, że coś jest nie tak - streściłam mu całą historię i powiedziałam, że jeszcze nigdy z powodu mojej figury, ani z żadnego innego nie słyszałam tak raniących słów i że jest to bardzo przykre.
Ojciec wku**iony jak nigdy, podszedł do baru i pyta kelnerek o całe zajście, mówi, że nie życzy sobie więcej takiego zachowania w kierunku jego córki, że co one sobie myślą i o zajściu opowie kierownikowi.
Kelnerki zmieszane, ale nic nie odpowiedziały. Do czasu. Ojciec tylko usiadł i było tylko słychać
- taaa... Córka...
Myślę - nic nie powiem, nie będę dolewać oliwy do ognia. Niestety i on to usłyszał. Kazał mi wziąć torebkę i zebrać się do wyjścia.
Rzucił na ladę odliczoną kwotę [nie dziwię się,w takiej sytuacji i ja nie zostawiłabym napiwku] i rzucił na odchodne:
- Córy obrażać nie pozwolę, a jak będę chciał przyjść z ku**ą to przyjdę. Ch*j wam do tego - macie obowiązek obsłużyć klienta z uśmiechem na ustach i językiem za zębami.

Telefon do kierownika wykonał od razu po wyjściu z lokalu. Dostaliśmy przeprosiny. I prośbę o stawienie się dzisiaj wieczorem, by pokazać, które to panny są takie mądre.
Przyjdziemy.

Co takiego zrobiłam - prowokując je do takich komentarzy? Nie byłam ani wyzywająco ubrana - nie lubię tego typu strojów. Co śmieszniejsze - miałam golf z krótkim rękawkiem. Może po prostu mimo upałów powinnam chodzić w płaszczu, by przez przypadek nie dać nikomu powodów do zaczepki?!

Ps. Jestem tutaj dopiero nieco ponad tydzień, a to już druga podobna sytuacja. Kompleksy?
Ps.2. Galerianinki i kawałek picia przytoczone dosłownie.

Restauracja w woj. pomorskim

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 645 (689)

#12233

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W komentarzach do mojej poprzedniej historii ( http://piekielni.pl/10708 ) znalazły się prośby, by opisać jak cała sytuacja się skończyła. Ona wciąż trwa.

Wraz z Ojcem stawiliśmy się o wyznaczonej przez kierownika godzinie - by sytuację wyjaśnić. Poszliśmy na świeżo - bez nerwów,z dowodami osobistymi w ręku - by w razie potrzeby je okazać. Szał poprzedniego dnia ustał, więc jako cywilizowani, kulturalni ludzie chcieliśmy sprawę zamknąć raz na zawsze.

Kierownik przywitał Nas,poprosił byśmy usiedli, po czym zawołał jedną z kobiet, które zwyzywały mnie dnia poprzedniego.
Ta podeszła - przeprosiła za swoje zachowanie, powiedziała, że jest nowa i próbowała dopasować się do grupy. Obiecała i Nam i kierownikowi, że nigdy więcej taka sytuacja nie będzie miała miejsca w stosunku do żadnego klienta. Szczerze mówiąc ucieszyliśmy się, ponieważ spodziewaliśmy się co najmniej małej wojny. Tyle było z naszego szczęścia. Od kierownika dowiedzieliśmy się,że druga kelnerka nie miała zamiaru przyjść i zaraz po naszym wczorajszym wyjściu poinformowała,że bierze wolne. Na jak długo - nie wie. Telefony,prośby i groźby ze strony właściciela nie pomagały - zacytował nam jedynie końcówkę rozmowy - 'ku**y nie będę przepraszać!'
Ja ze łzami w oczach - rzucam panu nasze dokumenty na stół, mówiąc, że nigdy coś takiego w stosunku do mojej osoby wcześniej nie miało miejsca i że bardzo mnie to zraniło. Kierownik nawet nie spojrzał na dokumenty mówiąc
- Przecież z daleka widać,że Państwo są rodziną. Przepraszam za zachowanie tej kobiety. Już wcześniej zdarzyło się, że klienci żalili się na nią. Nie mnie - innym kelnerkom. Nie będę czegoś takiego tolerował. Ludzie tutaj przychodzą się odprężyć, napić się kawy po ciężkim dniu pracy. Nie po to, by swój stres potęgować.

Przy nas zadzwonił ponownie informując, że jeśli nie stawi się w pracy do momentu zamknięcia lokalu zostanie zwolniona.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, już spokojniejsi. Pośmialiśmy się trochę, wraz z kierownikiem trochę posprzeczaliśmy - chciał nam zaoferować spory rabat na chociaż kilka następnych wizyt - na co nie chcieliśmy przystać, ponieważ nie jego winą było zachowanie owej pani.
Tuż przy wyjściu kierownik poinformował nas, że na kelnerka na pewno poniesie konsekwencje swoich czynów. Było mu przykro, ponieważ nie takiego zachowania spodziewał się po swojej pracownicy, która pracowała tam praktycznie od momentu otwarcia.

I tutaj historia mogłaby się zakończyć, ale...
Kilka dni później wracam wieczorem od taty i widzę podchmieloną ową kelnerkę z prawdopodobnie swoim facetem.
Zaczęła mnie obrażać, facet rzucał epitetami i naprawdę zaczynałam się bać. Najbardziej dobił mnie tekst:
- Zachciało ci się szm*to umieszczać mnie w internecie, hę?!
Mimo mojego szybkiego kroku dogonili mnie.
Rzucili mnie na ziemię - uderzyłam głową w krawężnik, zostałam skopana, pobita - nagle stałam się niewidoczna. Ludzie przechodzili obok, ale tylko spod ukosa patrzyli jak kobieta dostaje bęcki od faceta.
Dopiero po kilkunastu minutach jedna, dosłownie JEDNA osoba zatrzymała się i była w stanie ich przegonić. Pan wysiadł z samochodu i zabrał mnie do szpitala.
Efekt? Rozcięta głowa [na szczęście obyło się bez wstrząśnienia mózgu], złamane dwa palce u prawej dłoni, posiniaczone całe ciało.
A! I pęknięcie wrzoda-ale to bardziej na skutek nerwów.

Po kilku dniach obserwacji zostałam wypuszczona. Na szczęście mężczyzna, który się mną zajął zostawił mi swój numer telefonu w razie 'W'.
Sprawa trafiła na policję. Co się okazało - facet ma 'zawiasy'.
Teraz już nie odpuszczę. Wszystkie oszczędności poszły na adwokata, który będzie zajmował się moją sprawą. Pan Marek po moim telefonie zgodził się zeznawać. O dziwo!! Nagle kilkanaście osób chce zgłosić się na świadków.
Jedno pytanie - gdzie byli wtedy? Gdy leżałam kopana na chodniku - dlaczego tylko obserwowali z kilku metrów? Dlaczego nawet grupy ludzi nie mogły podejść? Wiadomo, im więcej osób tym większa szansa na przestraszenie sprawców.
Pisząc tę historię łzy same cisną mi się do oczu.

Teraz jestem już setki kilometrów od tego miejsca. Nadal boję się wyjść z mieszkania w obawie,że w każdej chwili ponownie mogą mnie dopaść.

A wystarczyło głupie 'przepraszam'.

Skomentuj (92) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 800 (874)
zarchiwizowany

#37156

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Może dla Was mało piekielne będzie ale mi jest bardzo smutno...

Od ponad dwóch lat jestem wdową. Mój mąż zginął w tragicznym wypadku. Właściwie do tej pory się nie pozbierałam i myślę, że nigdy się do końca nie pozbieram. Zawsze byłam szczupłą kobietą, śmierć męża jednak spowodowała u mnie tak silną depresję, że nie byłam w stanie nic jeść, nic robić, po prostu leżałam, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Czasami wyszłam gdzieś z mieszkania do zaufanych koleżanek żeby móc sobie popłakać.

Oczywiście ludzie z osiedla patrzyli na mnie z ciekawością jak sobie z tym wszystkim radzę. Komentarzy na temat jak wyglądam nasłuchałam się wielu... Bo nie ma to jak wbijać komuś nóż w plecy. Schudłam w tym czasie bardzo. Wyglądałam jak anorektyczka, nie dbałam o siebie, nie jadłam, nie sprzątałam ba... może (w sumie na pewno) dla Was to obrzydliwe, ale nawet się nie myłam. Kto ma jakieś pojęcie o depresji zrozumie. Często również myślałam o śmierci, zresztą do tej pory mam ochotę czasem znaleźć się tam po drugiej stronie (bez litości bo walczę z tym). Ale oczywiście kto czegoś takiego nie przeżył często też nie zrozumie. Tak więc byłam i jestem sensacją na osiedlu a mój każdy krok jest "śledzony", jestem atrakcją dla ludzi, którzy nie mają własnego życia i lubią żyć czyimś choć niekoniecznie się w nim do końca orientują... Tak więc na początku byłam nazywana "chodzącym" trupem...

W tej chwili jestem osobą z lekką nadwagą. Nie, nie jem dużo. Podejrzewam, że "swoje" zrobiły środki psychoaktywne które zażywam, żeby przeżyć każdy kolejny dzień i jakoś funkcjonować. Co życzliwsze osoby (nawet jeśli kłamią), pocieszają mnie, że zawsze byłam za chuda i teraz wyglądam w sam raz. Fakt, że moim największym problemem nadwaga nie jest choć nie czuję się dobrze w swoim ciele, ale psychika, zrujnowana przez to co mnie spotkało, a ludzie którzy dokładają "swoje" tylko ten stan pogłębiają.

Nie wiem czy zdaje sobie ktoś z czytających, jak to jest mieć lęk przed ludźmi, przed społeczeństwem... Ja wiem, bo to przeżyłam. Zrezygnowałam przez to z pracy, bałam się ludzi, kontaktów z nimi a nawet tego, że ktoś na mnie patrzy i dopiero od jakiegoś czasu znowu pracuję i staram się jakoś funkcjonować w tym społeczeństwie.

To wszystko jest dla mnie przykre, ale co jeszcze?
Przez ponad rok niemalże wcale nie wychodziłam z mieszkania.
Po tym jak mój mąż zginął, zaczął się do mnie "dobijać" mój chłopak sprzed lat (a wcześniejszy przyjaciel z "gówniarskich" czasów, który jak to twierdził zawsze mnie kochał (fakt, że próbował odnowić znajomość nawet gdy mój mąż żył, ale nie miałam na to ochoty, mój mąż był dla mnie wszystkim, więc na ten czas zaprzestał bo dosadnie miał powiedziane, że sobie nie życzę). Gdy tak ten były sprzed kilku lat próbował się dobijać już po śmierci męża, również ignorowałam. Byłam wręcz zła, że co on sobie myśli... Zostałam wolna i zaraz polecę do kogoś? Nie! Chciałam umrzeć i być sama do końca życia jeśli dałabym radę pożyć dłużej.

Los jednak tak sprawił, że przypadkowo spotkaliśmy się po dłuuugim okresie czasu. Zaczęliśmy rozmawiać, ja oczywiście płacz, tęsknota za mężem i tego typu podobne wyrażanie uczuć przy nim. Pocieszał. Mi było lżej na duszy po wypłakaniu się. Zaczęliśmy się spotykać częściej. Na początku na tej samej zasadzie czyli ja płaczę i tęsknię za mężem, on pociesza, rozumie.

W końcu doszło jednak do pocałunku, do rozmowy, że on nadal kocha. Byłam zmieszana, czułam się jakbym zdradzała męża a zarazem chyba również potrzebowałam żeby ktoś czuł coś do mnie a ja coś do kogoś. To nie było to samo ale poczułam. Bałam się tego "zawiązku", bałam się, że zranię bo mąż na pierwszym miejscu. Powiedział, że rozumie... Wiedziałam jednak że rozmowa o kimś może ranić więc starałam się już wtedy mówić o mężu mniej mimo, że cały czas czuję go w serduchu. Jednak nie mówić wcale o ukochanej osobie mówić się nie da. Zaczął przyznawać, że go to boli, mimo, że powtarzałam mu, że jest dla mnie ważny, że pokochałam ale nie wyrzucę z serca męża, nie da się. Znowu powtarzał, że rozumie. Czasami zastanawiałam się, czy nie cieszy się ze śmierci mojego męża bo doskonale wie, że nie spotykalibyśmy się gdyby mój mąż żył. Odpowiedź: Cieszę się, że jesteś ze mną ale nie z czyjejś śmierci. Myślę, że mówił prawdę a to ja jestem chora psychicznie , że zadawałam takie pytania. Wiem, nie powinnam.

Tak więc zaczęłam się z nim spotykać. W sumie to on zaczął mnie wyciągać do ludzi i zmniejszył moje lęki wobec ludzi, dzięki niemu zaczęłam być w stanie pracować. Mimo, że noce i tak bezsenne z tęsknotą za mężem to jednak poczułam się lepiej co zauważyła też moja rodzina, oraz ja sama zauważyłam, że ciężko żyć samemu a we dwoje łatwiej.

Tu znów jednak piekielność ludzi... "Już ma następnego", "już się ku*wi", "nie chodzi cały czas ubrana na czarno jak wcześniej", "widziałaś, uśmiechnęła się"...(przez rok nawet sztucznie nie umiałam) i wiele wiele innych... zaczęłam się wręcz zastanawiać czy ja się z kimś mogę związać a jeśli tak to po ilu latach? Dlatego mnie te komentarze tak zraniły, że gdy o nikim nie chciałam słyszeć i płakałam ciągle to wciąż słyszałam, że sobie jeszcze kogoś znajdę! W momencie gdzie o tym słyszeć nie chciałam! a jak znalazłam to też źle...


Wracając jednak do tego mojego partnera... Tak jak na początku wspominałam, przytyło mi się. Pomijając fakt, że zaczęto mówić iż jestem w ciąży z tymże partnerem, no bo zawsze chuda a tu się przytyło... (no tak, może wiatropylna jestem a o tym nie wiem), to jednak partner cały czas utrzymywał, że jestem i tak dla niego piękna a zresztą waga się nie liczy bo jestem cudowną wrażliwą kobietą i poprostu lubi przebywać w moim towarzystwie.


Mimo, że sama czuję się w swoim ciele teraźniejszym, źle, to jednak były budujące słowa. Najbardziej bolało mnie to, że mówił iż depresję sama sobie wymyśliłam, żebym nie przesadzała. Bolało bardzo ale rozumiem poniekąd, że ktoś kto tego stanu nie przeszedł nie zrozumie co to za świństwo. Tylko ja wiem, że idę czasem do pracy na 7-mą a udaje mi się zasnąć o 5-tej :(

Tak czy siak... Słuchać ludzi? Nie pokazywać im się, żeby nie cierpieć? Niestety nie umiem walczyć o swoje tak jak kiedyś. Czasami mam agresor i wtedy jestem w stanie zawalczyć o siebie, bardziej umiem o innych.

Czy może ten mój związek mimo, że partner mnie poniekąd trochę wyciągnął z otchłani depresji i mimo, że będzie pewnie do końca życia to jednak powinnam być sama?

O partnera nie pytam z powodu ludzi choć jest mi przykro z powodu ich komentarzy, ale ta przydługa historia powstała dzisiaj dlatego, że usłyszałam od partnera, że : "schudłabyś do takiej jaka kiedyś byłaś to by przyjemniej było bo każdy cię pamięta jak chuda byłaś, mi to w sumie jakoś nie przeszkadza ale jednak byłoby lepiej", "ufarbuj włosy na taki i na taki kolor", "załóż to i to bo w to mi się podoba a to co wczoraj miałaś na sobie to nie"...

Wiem, że lubi się ludzi asertywnych, też taka byłam, teraz czasami mi się to udaje ale w tym przypadku jest mi ciężko ze względu na moje przejścia. Póki co starałam się jednak nie zwracać uwagi na komentarze obcych, ale te dzisiejsze partnera naprawdę zabolały. Mam ochotę spuścić telefon w kiblu bo obawiam się, że mimo moich dzisiejszych postanowień jutro go włączę, przeczytam smsy i zmięknę.

Nie raz było mi przykro z powodu tego co napisał. Przeważnie mówiłam, że jest to dla mnie przykre ale dzisiaj we łzach był agresor i na to co napisał odpisałam" "to znajdź sobie chudą i o takim kolorze włosów a teraz idź spać bo podobno śpiący byłeś", odp :widzę , że przeszkadzam, pa"...

Czy kobiety naprawdę są z venus a faceci z marsa? Czy to ja już się nie nadaję?

Sory za nudną "lekturę" bez śmiesznego, ciekawego opisu. Takie to znowu żale moje...

Dajcie mi siłę, żebym nie odpisała, i dała sobie radę sama bez cierpienia. Ja staram się go nie zadawać i tego chciałabym w drugą stronę.

życie...

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (367)

#37086

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie cierpię ludzi z gatunku "ja jestem kimś!".
Generalnie staram się być miły nawet dla piekielnych pacjentów. Mus to mus... Choć czasem ciężko się powstrzymać, zwłaszcza jak się ma kiepski humor czy ma się po prostu zły dzień.

Wezwanie do jakiegoś kolesia, jakieś tam popierdółki. W każdym razie nic takiego, żadne gwizdki nie były niezbędne, toteż sunęliśmy sobie przez miasto według przepisów (mimo, że to była noc to sporo samochodów na drogach). Było ciemno, zimno i lał deszcz (wiecie, zawsze narzekałem, że w horrorach jak coś się dzieje, to zawsze musi padać deszcz lub wręcz musi być burza, później zacząłem pracować w pogotowiu... :)).

Dobra, wiem, zajęło nam to z 15 minut, ale przecież nam też życie miłe i kiedy nie trzeba, wolelibyśmy nie ryzykować parkowania pod bramą św. Piotra. No tak, tak, imiennik, ale jakoś nie spieszy mi się go poznać osobiście.

Wczłapaliśmy się do pacjenta, ten leży rozłożony na fotelu... I trajkota w kółko.

P - No, jak byłem studentem, to zawsze dla zwały wzywaliśmy pogotowie albo straż, nigdy nie mogli nas namierzyć, a teraz musiałem sam do siebie wzywać, he he he. Dobrze, że nikt teraz nie wpadł na taką zabawę, bo bym do jutra czekał, he he he.

Kolega telepatycznie wysłał mi wiadomość brzmiącą mniej więcej - niech się koleś zamknie albo wbije mu w dupę taką igłę, że mu gardłem wyjdzie. Ja wszystko zbywałem bardzo rzeczowym "mhm".
W końcu.

P - Bo ja jestem magistrem! Wiecie, magistrem!

Zanim się zorientowałem zdążyłem wypowiedzieć:

- E, ja to tam tylko po podstawówce.

Miałem wrażenie, że jego mina symbolizuje ból, przerażenie i szukanie drogi ucieczki.

Skarga poszła. Szef się trochę zdziwił, bo było w niej coś o niedoedukowanych pracownikach zatrudnianych po znajomości...?

Praca praca

Skomentuj (98) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1164 (1228)

#36167

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyprzedaże.
Dla wielu kobiet słowo, po usłyszeniu którego doznają nagłego wydzielenia się hormonów euforii i lewitacji.
Dla wielu (choć nie generalizujmy, nie dla wszystkich) mężczyzn słowo równające się ze zsyłką na katorgę.

Dla mnie również, ale szczęśliwa kobieta to dobra kobieta. Gdy zatem usłyszałem dziś podczas bytności w sklepie "Kochanie, tutaj mają taką dużą obniżkę, buciki przecenione z 300 na 100, jak za darmo po prostu", przezornie nie odpowiedziałem słowami króla Esterada do redańskiego szpiega: "A czy ty wiesz, Dijkstra, że mieć milion i nie mieć miliona to razem dwa miliony?"
Nie odpowiedziałem, bo moją misją jest przeżyć.

Weszła. Litościwie pozwalając mi pozostać na ławce w holu. Zasiadłem przeto, mając przez otwarte na oścież drzwi całkiem spory wgląd do wnętrza sklepu.

Dałbym głowę, że przysnąłem.

Co wyrwało mnie z błogostanu?

Najpierw "łojzusie!"
Potem "to moje, ty (...stosowne określenie, będące opisem kobiecej bramy raju...)"
Potem "ja byłam pierwsza!"

A potem "drzrzrzytttt!"
Świst pękającej dratwy.

Ślubna wyszła ze sklepu w osłupieniu - ponoć dwie kobiety pobiły się o ostatnią dostępną parę jakiegoś tam modelu buta - i w ferworze walki rozdarły na strzępy.

Powinny służyć w szesnastowiecznym wojsku polskim - byłyby świetne w darciu pasów z dzielnych mołojców.

Ciekawe, czy zapłaciły po połowie.

sklepy

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 714 (824)

#11188

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mieszkanie, w którym obecnie urzęduję, dzielę ze współlokatorem. Ja zajmuję jeden pokój, współlokator drugi, przy czym on swój teoretycznie jednoosobowy pokój dzieli ze swoją dziewczyną, która na bezczelnego waletuje u nas (z przerwami) od listopada. I o tej dziewczynie historia będzie.
Aśka reprezentuje typ niedomytej elegantki – obcasy, kapelutki, sukienki, pełny makijaż, a pod kapelutkiem rozczochrane, niemyte ze dwa tygodnie włosy, obgryzione paznokcie, z dezodorantem w ręce jej na oczy nie widziałam. Taki trochę kocmołuch, cały czas wygląda jakby nie miała kontaktu z wodą przez ostatni tydzień.
Podczas całego jej mieszkania – czyli już ponad pół roku – nie zauważyłam żadnych jej kosmetyków czy przyborów toaletowych w mieszkaniu. Zauważyłam za to znikające w tajemniczych okolicznościach moje podpaski, suszarkę do włosów samoczynnie zmieniającą miejsce pobytu, ubytki w żelu pod prysznic… Zgody na dzielenie się z nią czymkolwiek nie wyrażałam, ale nic nie mówiłam, bo myślę sobie, może mam jakąś paranoję albo inną sklerozę i się okaże, że dziewczyna niewinna, a ja się czepiam, bo zapomniałam, że zużyłam? Ostatecznie na gorącym uczynku jej nie złapałam.
I tak sobie żyliśmy w miarę zgodnie, aż do kilku godzin temu. Bowiem gdzieś koło 21 Joanna zapukała do mojego pokoju i rzekła tak:

‘Słuchaj, ja bym miała do ciebie prośbę… Mogłabyś kupować trochę ciemniejszy puder, bo mi ten odcień nie pasuje, jest za blady?’

Na moje O.o, ona się wycofała i wyszła z domu, a ja póki co siedzę i dalej zbieram szczękę z podłogi;
tak się tylko zastanawiam: głupota czy skrajna bezczelność?

domowe zacisze

Skomentuj (101) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1187 (1231)

#36701

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Piekielna rodzina i piekielny sędzia z prokuratorką.

Opiszę wam co mi zafundowała rodzina, by rodzeństwo miało lepiej. Sedno tej sprawy to to, że brat się dogadał z rodzicami iż zamienią się mieszkaniami. Brat pójdzie na 3 pokoje, a rodzice na kawalerkę. Tylko jest/był/jeden problem, JA zameldowany i mieszkający po powrotach z trasy.

Jako kierowca zestawu, potocznie TIRA, 90% czasu spędzam za granica i za kierownicą, po kilka tygodni. O alkoholu można wtedy tylko sobie pomarzyć.
Ale jak wreszcie wracam do domu na parę dni, to chcę odpocząć.

Było to w zeszłym roku w sierpniu, osłupiałem trzymając urzędowe pismo, wezwanie do prokuratury na przesłuchanie.
....wzywa się pana....w sprawie nadużywania alkoholu do złożenia wyjaśnień...".
I dalej: "Strona wezwana może być za nieusprawiedliwione niezastosowanie się do wezwania ukarana grzywną...".

Po 8 miesiącach znam już sposób jak pozbyć się członka rodziny z domu, ba nawet go ubezwłasnowolnić!!!
To był początek moich problemów z alkoholizmem, którego nie było.
Zdziwienie szybko minęło.
Przyszła seria upokorzeń.

Pierwsze z nich - zeznania w Prokuraturze.
Pani prokurator z miną "ty metylu, wyrobię premię na twojej sprawie", przepytała mnie i po wszystkim myślałem, że to już koniec. Niestety to był początek.
Przyszło następne wezwanie na sprawę w sądzie rejonowym, o zastosowanie przymusowego leczenia odwykowego. No i się zaczęło.

Na sprawie odczytano, że moja matka zeznała iż od 20 lat pije alkohol ciągami, co 2 dni, itd. Że po spożyciu jestem agresywny, rodzina się mnie boi.
Jestem typem „domatora” (nie lubię bezproduktywnego łażenia po klubach, wolę obejrzeć film albo porozmawiać ze znajomymi przez sieć) w weekend (zwykle w sobotę) starałem się zrelaksować. Wyglądało to tak, że wypijałem 3-4 piwa, siedząc cały czas w moim pomieszczeniu, słuchając muzyki, oglądając filmy. Zeznania matki to jedyne dowody, lecz co to dla prokurator A. Od początku jestem zastraszany, obrażany na sali sądowej, wyszydzany, nakłaniany do wymeldowania się z domu. Sprawa zakończyła się skierowaniem na badania.

Po powrocie z zagranicy po 7 tygodniach zostaję aresztowany, skuty jak bandyta i przewieziony na komendę. Tam czekam ok godziny na więźniarkę. Zostaje przewieziony do do Rodzinnego Ośrodka Diagnostycznego na przymusowe badania.

Kolejne upokorzenie:
Denerwowałem się, ale kto by zachował stoicki spokój po aresztowaniu.
Pytania zadawane przez psycholog panią udającą przyjazna mi osobę są podchwytliwe. Kiedy pan pierwszy raz spróbował alkoholu? A kto to pamięta?? Pewnie ok 18 roku życia.
W opinii pacjent nie pamięta. Niedbale pisząc na wyrwanej kartce kredką, lub ołówkiem.

Badanie u psychiatry:
Zostałem potraktowany ja zwierzę, zważony, wzrost, 3 pytania - dużo piję?=nie, często?=nie. ile piję?=2-3 piwa raz po raz, lampkę, dwie wina z kobietą...
Teraz zastanawiam się, czy to nie było właśnie pytanie z gatunku podchwytliwych, na które prawidłowa odpowiedź brzmi: "Co to znaczy od kiedy? Ja nie piję.", czy coś...
Zapisano w opinii: "Spożywa głównie piwo i wino.
Stan psychiczny: świadomość jasna, orientacja pełna, napęd wzmożony, nastrój także, mowa prawidłowa, uwaga pamięć prawidłowa. Funkcje intelektualne w badaniu orientacyjnym w normie.
Wniosek:
Na podstawie akt zeznań matki badanego stwierdzamy zespół zależności alkoholowej!!!
Wskazuje na to przymus picia, utrata kontroli nad piciem, picie ciągami!!!
Winien podjąć leczenie ambulatoryjne, w wypadku nie podjęcia w trybie stacjonarnym /zakład zamknięty/.
Wykorzystano przeciwko mnie wiedzę o konflikcie rodzinnym (który istnieje od wielu lat).
W opinii kilkukrotnie biegli powołują się na akta: "Z akt wynika, że badany ma trudności z powstrzymywaniem się od rozpoczęcia spożywania alkoholu oraz zakończeniem już rozpoczętego picia, co wskazuje na utratę kontroli i przymus picia, czemu opiniowany stanowczo zaprzecza.
Zaprzecza wszystkim danym z akt sprawy, jest poirytowany każdym pytaniem, dotyczącym spożywania przez niego alkoholu".

Co było w aktach sprawy, jakie "dane"?
Zeznania mojej matki.
- Cała wizyta trwała 5 minut. Po tym czasie ci ludzie wydali opinię, która może zaważyć na całym moim późniejszym życiu!!!
Gdybym dla świętego spokoju podjął leczenie, stracę uprawnienia i możliwość dalszej pracy. Kto zatrudni pijaka?? W pracy muszę mieć nieposzlakowaną opinię. Gdybym poddał się i dał zamknąć w psychiatryku..., lepiej nie myśleć. Musiałem walczyć.

Na sprawach jestem zastraszany, że mogę zostać zamknięty w ośrodku na okres 2 tygodni, a jak sędzia zechce to nawet na 6 miesięcy w celu kolejnych badań, mających stwierdzić czy jestem osoba uzależnioną od alkoholu. Z własnej woli chodziłem co dzień na policję w celu przebadania na alkomacie, by mieć jakieś dowody, że nie jestem osoba uzależnioną. Po niecałym miesiącu usłyszałem od policji że mam wyp..., bo oni już mnie badać alkomatem nie będą, a problemy zaczęły się po ok 7 dniach chodzenia - widocznie prokuratorka się dowiedziała i nakazała utrudniać mi życie.

Np. czekałem po 1.5 godz na badanie alkomatem, później nie chciano mi wydać wydruku. Po kolejnej entej wizycie na alkomacie, pod domem już na mnie czekali i pościg jak w amerykańskim filmie, mało mnie nie potrącili na parkingu, z takim impetem idiota w niebieskim berecie wjechał. Zostałem zapakowany do suki i przez radio, że zatrzymano pijanego i apiać curyk na alkomat wynik 00. Na zażalenie wysłane do Prokuratury w Bydgoszczy, o bezprawne zatrzymanie i doprowadzenie (dla mnie to było aresztowanie, w końcu skuty byłem), otrzymałem odpowiedź, że nie stwierdzono by doszło do przekroczenia uprawnień art.7 k kodeksu postępowania cywilnego oraz art. 26 ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Bo biegli stwierdzili u mnie zespół zależności alkoholowej.

Każda instytucja do której zwracam się o pomoc, powiela błędnie wyciągnięte wnioski i sugeruje się tylko zeznaniami mojej matki w aktach, nie zwracając uwagi na brak jakichkolwiek dowodów wskazujących na uzależnienie z mojej strony. Wydruki z policyjnego alkomatu nie są dowodem dla sędziego, mimo że chodziłem tam prawie cały miesiąc aż odmówiono mi dalszych badań alkomatem.
Przedstawiane przeze mnie argumenty oraz dowody nie są wcale brane pod uwagę. Odnoszę wrażenie, że zostałem skazany już na początku sprawy, co jest dla mnie niezrozumiałe, gdyż to sąd powinien być bezstronny i udowodnić mi winę, a nie ja muszę bezskutecznie jak na razie udowadniać swoją niewinność. Być może jest to zemsta panie prokurator za skargę którą na jej działania napisałem.

Odbyła się kolejna rozprawa i kolejne upokorzenia.
Przesłuchanie biegłej A.
Brak słów, zrobiła ze mnie furiata, który na badaniach wedle niej krzyczał, był agresywny, itd. Na moje pytanie dlaczego w takim razie nie wezwała policji, która jest piętro niżej, żadnej sensownej odpowiedzi. Podczas zeznań, pseudo lekarski psychologiczny bełkot. Myślą, że im bardziej książkowo, tym lepiej. Ogólnie same kłamstwa. I tacy ludzie są biegłymi?? Terapeutami??
Przerost ambicji.

Władza nad losem człowieka w długopisie trzymanym w ręce.
Znów usłyszałem, że mogę wylądować na oddziale zamkniętym za kwestionowani opinii biegłych, by tam po miesiącu na przykład obserwacji (pewnie polegającej na szprycowaniu delikwenta), orzeczono czy jestem uzależniony od alkoholu.
Oraz, że mogę stracić licencje do wykonywania zawodu.

Wyobraźcie sobie teraz:
- A gdybym ja złożył doniesienie na swojego sąsiada na przykład. Napisał na was, że jesteście alkoholikami. Też byście zostali wysłani na badania? Najprawdopodobniej tak.
- Każdy wniosek, który jest kierowany do np. Prokuratury, Gminnej Komisji Rozwiązywania problemów Alkoholowych (piękna nazwa nie prawda??), jest kierowany dalej. Dopiero biegły psychiatra z psychologiem stwierdzają, czy dana osoba wymaga leczenia.
I tak są bardzo bardzo zasmuceni i że kiedyś było o wiele lepiej, bo w ogóle było o niebo łatwiej zamykać ludzi na przymusowym odwyku niż teraz...
- Nie ma żadnej selekcji, żeby oddzielić wnioski ewidentnie bezzasadne.
Sprawa ciągnie się nadal od 11 miesięcy.

Gdybym nie miał nowego nie bojącego się sądu, lub będącego w układzie przedstawiciela prawnego, zostałbym skazany na leczenie zamknięte, bez dowodów. Ale na szczęście przedstawiciel, z moją mała pomocą, nie bojąca się powiedzieć że sędzia (który prawie wpadł po tym w szał, wykazując prywatne zaangażowanie ,brak profesjonalizmu zawodowego, na kierunkowanie świadków, by odpowiadali na nie korzyść itd, ogólna żenada na sprawie, gdy sędzia bardzo podniesionym głosem neguje to iż nie jest bezstronny, przepisy prawa itd/, nazwijmy go Kłamcą, zapomniał chyba o tym, że powinien być obiektywny. A jak można zinterpretować wypowiedź sędziego, cytuję: - kierowcy tirów (totalna nieznajomość tematu, opierająca się pewnie na oglądaniu tv i tirówkach? TIR to umowa międzynarodowa dotycząca przewozów towarów), wszyscy wiedzą, że kierowcy tirów nie piją, ale CHLEJĄ!!!
Ponownie mnie straszył, że jak zechce, to mnie zamknie w psychiatryku nawet na 6 miesięcy na obserwacje.

Utemperowała go pani, za próby ponownych działań na moją szkodę. I mogę potwierdzić iż po prostu pan sędzia zachował się po chamsku, kompletnie nie profesjonalnie, uraziło jego ego iż ktoś kwestionuje to co on na SWOJEJ SALI SĄDOWEJ ROBI!!! Ale po ponownych upomnieniach zauważył, iż nie ma do czynienia z kimś, kto się boi jego krzyków (bo ma za sobą PRAWNE PRZEPISY!!) i pewnie po rozprawie z prokuratorem rozmawiał typu, no teraz będzie już dym i co teraz?
Ja dzień przed rozprawą dostałem tel z kancelarii, że może bym wpadł jeszcze coś obgadać. Chyba mam namierzany tel albo coś, bo jak wyjadę, to mam od 6mcy policję na plecach. A nr ode mnie telefonu zażądali. Jak mówiłem, że na mnie polują, to w sumie nie bardzo wierzyli w kancelarii.

I jak podjechałem przed sprawą pod kancelarię, nagle światła, syreny, normalnie film amerykański. Od razu alkomat, oczywiście 00. Trzymali mnie z 30 min i adwokat to widział. Co w końcu uwiarygodniło mu iż jestem zastraszany przez policję. Teraz mam jak bandyta kuratora!! Sędzia oczywiście mnie straszy,ł że jak przyjdzie, a mnie nie będzie to.....
Pod wieczór miałem propozycję pracy, ale musiałem odmówić, bo jako niekarany nie mogę pracować, czekając na kuratora, który nie wiadomo kiedy i o której przyjedzie, itd, bo znowu jak poprzednio bandytę ze mnie zrobią, który po 7 tyg ciężkiej pracy wraca do pop... kraju i wpada policja, skuwa kajdankami i pokazuje wszystkim ZŁAPALIŚMY BANDYTĘ. A okazuje się, że słowa sędziego są tyle warte co... jak nie są na papierze zapisane!!! Tak nie ma sprawy, polecony przyjdzie, pana nie ma, to żadnych sankcji nie będzie. Żadnego poleconego nie było, ale policja się wykazała. I ten sam kłamca co obiecywał, że jakby co podpisał że mają mnie aresztować. Brak słów na tych ludzi. Władza uderza do głów!!

Kolejna rozprawa za ok 6miesięcy.Do tego czasu czekają mnie badania w psychiatryku, wizyty kuratora, a do pracy wyjechać nie mogę, bo jak mnie nie będzie znowu, każą mnie aresztować. Zerwałem kontakty z rodziną, chyba to nikogo nie dziwi oprócz sędziego i prokuratora. Brat będąc pupilkiem mamusi, nawiasem mówiąc chorej psychicznie wedle mnie i wielu ludzi, rozpuszczony jak dziadowski bicz, roztacza rządy, chcąc przejąc z majątku rodziców/ojca/jak najwięcej się da. Jest działka z domkiem, już podobno mu obiecana, garaż murowany, z którego po prostu wyp... ojca samochód i parkuje swój. Ale to nic w porównaniu z jego chamstwem i bezczelnością do jakiej jest zdolny.

Wracam z trasy, wchodzę do garażu, a tam połowy moich i ojca rzeczy nie ma. Farby do samochodu, części, itd wszystko pooooszło w piz...du. Bo brat od swojej Piekielnej połowicy poprzywoził jakieś badziewie z wystawek i nie było na to miejsca. Więc wyp... co szło żeby wstawić i do mnie - zabierz rower, bo nie mogę Piekielnicy roweru wstawić. Myślałem że go ....
Jeszcze mam oszczędności na trochę ale topnieją, a i samochód się prosi o warsztat. Pracowałem ciężko, nikomu w drogę nie wchodziłem, zniszczono mi życie i być może karierę zawodową.

Opary absurdu aż dławią, zastanawiam się, pod którym mostem będzie mi najwygodniej, gdy skończą się pieniądze. Może stonka zasponsoruje mi jakiś duży karton na zimę?

patologia w sądach i prokuraturach

Skomentuj (204) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1506 (1612)