Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

londoncalling

Zamieszcza historie od: 6 maja 2011 - 21:01
Ostatnio: 11 września 2014 - 15:45
  • Historii na głównej: 13 z 22
  • Punktów za historie: 10066
  • Komentarzy: 54
  • Punktów za komentarze: 308
 
zarchiwizowany

#61985

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Siedzę sobie na uczelni przed poprawą zaliczenia i mimowolnie przysłuchuję się dyskusji jednego doktora (D) z inną pracownicą uczelni (P).

P: A co to dzisiaj za jakaś rocznica?
D: No 11 września, jak samoloty uderzyły w te wieże
P: Ale to u nas?

Jasne. W Pałac Kultury uderzyły.

uczelnia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 7 (73)

#58024

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno kolega dostał pracę w pewnej firmie, w której kiedyś pracowałem i poinformował mnie o pewnym fakcie, co przywołało mi wspomnienia.

W wakacje podłapałem w tej firmie pracę zgodną z moim kierunkiem studiów, z elastycznym czasem pracy (i to do tego głównie w domu), a do tego bardzo przyzwoicie płatną, więc generalnie byłem wniebowzięty, bo wiadomo - dzisiaj z pracą dla młodych (i nie tylko) lekko nie jest.

I wszystko byłoby super, gdyby nie współpracownik.

Generalnie rzecz biorąc, moja praca tam polegała na pisaniu raportów z tym, że każdy taki raport dzielił się na dwie części i jedną część pisałem ja, a drugą - współpracownik. Później te dwie części trzeba było połączyć, dopisać wstęp i podsumowanie, ładnie wyedytować i wydrukować. Brzmi to może niezbyt skomplikowanie, ale uwierzcie mi - to jest najgorsza i najbardziej czasochłonna część. Mieliśmy też na każdy raport określony nieprzekraczalny deadline.

Pierwszy problem - punktualność. Wyszedłem z założenia, że jeśli mam deadline na jakiś raport na powiedzmy 1 września, a przed oddaniem go szefostwu trzeba jeszcze zrobić te wszystkie rzeczy wypisane w akapicie powyżej, to przydałoby się ukończyć swoją część przynajmniej na kilka dni wcześniej, żeby potem mieć czas na ewentualne poprawki. Niestety, mój współpracownik nie podzielał tego poglądu i był w stanie oddać mi swoją część raportu owego 1 września rano i powiedzieć "no, to szybko to zedytuj teraz, a ja lecę, bo wykańczam mieszkanie". Trochę też w tym mojej winy, że się tak dawałem wykorzystać no ale błagam - bezczelność ma chyba swoje granice?

Drugi problem - drobnostki edycyjne. Niby nic, ale jednak potrafił mi ciągle tymi samymi błędami i niedociągnięciami zepsuć cały dzień (poprawianie takich rzeczy trwa wieczność). W Wordzie czy OpenOffice jest przykładowo możliwość stworzenia automatycznej listy, co jest oczywiście niezmiernie wygodne. Niestety, mój współpracownik nie uznawał takiego czegoś i każdą listę tworzył ręcznie ("1." i enter, "2." i enter itd.), co było tym idiotyczniejsze, że edytory tekstu przecież same z automatu tworzą listy jeśli napisze się na początku linijki "1." i zakończy enterem.

Inna rzecz - kropki w tytułach. Jak wiadomo, tytułami rozdziałów nie powinny być zdania (np. "Wpływ prądu zatokowego na klimat Europy", a nie "W jaki sposób prąd zatokowy wpływa na klimat Europy") i raczej powinny być to pojedyncze równoważniki zdań i nie stosuje się kropki. Oczywiście mój współpracownik kończył kropkami nawet tytuły jednowyrazowe. Kiedy zwróciłem mu na to uwagę, powiedział, że ok, od teraz nie będzie robił kropek, po czym dwa tygodnie później dostaję jego część raportu, a tam wszędzie kropki...

Jeszcze co innego - style. Mieliśmy dokładnie określone, jaki styl powinny mieć nasze raporty: odstępy między akapitami, wielkość czcionki podstawowej, wielkość i kolor czcionki w tytułach itd. Jak nietrudno się domyślić, nie zrobiło to wrażenia na współpracowniku, który wysyłał mi wszystko w takim stylu, jaki mu się podobał i oczekiwał, że ja to dostosuję do wymagań szefostwa (co niestety robiłem - mało jestem asertywny).

Trzeci problem - pisanie nie na temat. Każdy z nas miał swoją część raportu i jak wiadomo, lepiej napisać trochę więcej stron niż trochę mniej. Nie szliśmy może na kompletne lanie wody (bo tego szefostwo by nie zaaprobowało), ale jednak lepiej w ich oczach wygląda 20 stron tekstu niż 10 stron pełnych wykresów. Z tego powodu nagminną praktyką mojego współpracownika było "zahaczanie" w swojej części pracy o moje tematy. Przykładowo, jeśli ja miałem opisać rynek samochodów osobowych w Polsce, a on rynek samochodów dostawczych, to nie byłby sobą, gdyby nie pisał o samochodach osobowych na bazie których powstają samochody dostawcze. Oczywiście pożądane było, by wspomniał o tym, że np. Ford Fiesta Van powstaje na bazie Forda Fiesta (i tylko ma zdemontowane tylne siedzenie i kratkę za fotelami przednimi), ale opisywanie wolumenu sprzedaży osobowego Forda Fiesta to jednak już moja działka, nie? Przy edycji wycinałem więc takie fragmenty z jego pracy, a on obrażał się i twierdził, że chcę umniejszyć jego pracę w oczach szefa...

Ostatni problem - podkładanie świni. Te raporty składaliśmy szefostwu jako całość, bez wyszczególnienia, kto pisał którą część. Dzięki tym niezliczonym poprawkom wprowadzanym przeze mnie, po wygaśnięciu umowy obojgu nam (ale osobno) zaproponowano przedłużenie kontraktu na następne półtora roku. Ja odmówiłem, bo to jednak dla mnie zbyt długa perspektywa, ale jak się okazuje, on przyjął propozycję. Dzięki temu, że teraz w tej samej firmie pracuje mój kolega, mogłem się dowiedzieć, co on o mnie naopowiadał. W skrócie: "londoncalling był kompletnie nieprofesjonalny, miał nieciekawe raporty, wszystko ja robiłem sam".

Szkoda tylko, że teraz, jak jest już zdany na siebie, nie wychodzi mu tak dobrze. Do tego stopnia, że były szef mnie zaczepia na facebooku, czy naprawdę nie chciałbym wrócić.

box biurowy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 400 (568)

#57888

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu w sobotę zatrzymała mnie policja do rutynowej kontroli drogowej i okazało się, że muszą mi zatrzymać dowód rejestracyjny (sprawa błaha, ale prawo jest prawem). Dostałem trzydniowe pokwitowanie pozwalające mi do poniedziałku jeździć autem i miałem w ten poniedziałek naprawić feler, jechać na przegląd i odebrać dowód z referatu komunikacji w starostwie, więc nawet jakoś specjalnie się nie zasmuciłem.

Problem pojawił się w poniedziałek, kiedy zrobiłem wszystko jak miałem i zadzwoniłem do referatu, a tam okazało się, że mojego dowodu jeszcze nie ma i będzie pewnie za trzy-cztery dni. Było mi to bardzo nie na rękę, bo po pierwsze auto potrzebuję, a po drugie w ciągu tygodnia nie mieszkam w miejscu zameldowania więc podjechać do starostwa byłoby mi trudno, no ale jakoś sobie sprawy pozałatwiałem tak, że w następny poniedziałek z samego rana mogłem ten dowód odebrać.

I tu właśnie pojawia się najważniejsza persona w naszej ojczyźnie, czyli PANI URZĘDNICZKA. Nie jestem uprzedzony do osób w tym fachu, wręcz przeciwnie - zawsze trafiam na pomocnych i uprzejmych, więc ich bronię. Ale ta pani niestety taka nie była.

Z przezorności rano zadzwoniłem się upewnić, czy ten dowód mają i znużona pani po drugiej stronie mówi mi, że nie. Trochę się zdziwiłem, no bo to już ponad tydzień i pytam, czy na pewno, a jeśli tak to po jakim czasie zazwyczaj w takich wypadkach pojawia się u nich dowód. Ona nie widzi tu dowodu, ona nie wie. Dzwonić tam, gdzie mi dowód dali.

No to dzwonię na policję autostradową. Miła pani informuje mnie, że dowód wysłali poleconym do starostwa we wtorek, może mi podać numer listu. Zapisałem, podziękowałem. Nie korzystam z poczty, więc może się mylę, ale list polecony to jest taki, co idzie maksymalnie dwa dni i trzeba podpisać jego odebranie, nie?

Dzwonię więc raz jeszcze do starostwa. Odzywa się ta sama znudzona pani - wielce poszkodowana tym, że musi wstrętnym petentom na telefony odpowiadać. Mówię, że dzwoniłem dziesięć minut temu, że kazała mi dzwonić na policję co zrobiłem i że oni wysłali - mogę podać numer listu. Ona nie potrzebuje numeru listu, ona wie, że dowodu nie ma! Niestety, byłem bardzo zdeterminowany więc odpowiadam, że ten dowód przecież musi gdzieś być (chyba, że na poczcie zaginął) i proszę grzecznie, niech sprawdzi jeszcze raz.

"Oj, teraz mi akurat szefowa przyniosła!" - powiedziane tonem "legalnej blondynki".

No jasne. Akurat w tym momencie przyniosła. I akurat od ręki zauważyłaś, że jest tam ten dowód z mojego auta, którego numeru rejestracyjnego pewnie już nie pamiętasz.

Ciekaw jestem, czy gdybym był nieco mniej ustępliwy i się poddał, pani oznaczyłaby w swoim kajeciku, w rubryczce "leszcze, których udało mi się dziś pozbyć" adnotację "+1".

urząd

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 531 (571)

#54938

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niektórzy ludzie są tacy, że naprawdę brak słów.

Moi dziadkowie świętowali niedawno złote gody. Dziadek ma na imię Gerard - jak dla mnie kompletnie neutralnie. Ale nie dla pani z cukierni.

Przyjeżdża tort, a tam... Wojciech. Trochę konsternacja, ale potem wszyscy się pośmiali, że babcia ma nowego męża.

Niemniej jednak, następnego dnia pojechali do cukierni zwrócić uwagę i ewentualnie zażądać rekompensaty, bo bądź co bądź, trochę kiepsko, że te imiona pomylili.

Wyjaśniają sprawę, dziewczyna przy kasie trochę zawstydzona i wyszło szydło z worka w postaci właścicielki przybytku: ona zmieniła na Wojciech, bo Wojciech to imię polskie, a Gerard nie, a my w Polsce jesteśmy!

Jak mówię - brak słów.

cukiernia

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 887 (947)
zarchiwizowany

#54270

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z każdą wizytą w jakimkolwiek medycznym przybytku dochodzę do wniosku, ze służba zdrowia dalej nie przeskoczyła peerelowskiej mentalności "czy się stoi czy się leży, dwa tysiące się należy".

Potrzebowałem zrobić badania krwi. Laboratorium czynne od siódmej, myślę sobie - fajnie, nawet jeśli będzie kolejka to zdążę do pracy. Ważna rzecz: budynek należy do jednego podmiotu, natomiast laboratorium to inna firma.

Jasne.

O siódmej pięć tłumek pod drzwiami, a te zamknięte na cztery spusty. Jakaś babka miała telefon do rejestracji, zadzwoniła więc i pyta uprzejmie, od której jest czynne laboratorium. Od siódmej. Proszę pani, jest siódma pięć, a tu drzwi zamknięte. A no bo one nie mają kluczy do drzwi dla pacjentów! Drzwi obsługuje firma X, a oni zaczynają dopiero od siódmej trzydzieści! Jeszcze wredna małpa przyszła od środka pokazać nam, że drzwi są zamknięte i ona ich otworzyć nie potrafi.

Witamy w Polsce.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 100 (192)
zarchiwizowany

#54210

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ojciec poprosił mnie dzisiaj, żeby pojechać na myjnię z autem - rodzice byli na wakacjach, dużo jeździli, przydałoby się poodkurzać w środku i tak dalej, a my w garażu gniazdka nie mamy, więc nie da rady w domu.

Pojechałem więc do myjni należącej do znajomych taty i zamówiłem kompleksowe mycie za monstrualne 35 zł. Co ważne: rozkład tej myjni jest taki, że jest kilka stanowisk, kasa jest w takim małym biurze i jak podjeżdżałem autem do stanowiska to akurat nikogo nie było, więc nikt nie wiedział, że to moje auto.

Zapłaciłem, siadłem sobie na ławeczce trochę na uboczu i swoje usłyszałem, a wszystko w klimatach:
- ciekawe którego to pasibrzucha te auto jest
- nowe auto, pewnie złodziej
- nie, bo czarne - to na pewno mafia
- złodzieje żyją jak króle naszym kosztem
- ochłapili się nowobogaccy to teraz po myjniach jeżdżą zamiast samemu myć

Ja pierdzielę. Jak można ferować takie ostre sądy nawet nie wiedząc, do kogo auto należy? Jak można tak strasznie obrażać ludzi, którzy bądź co bądź dają pracę innym? A ono samo to kompaktowy sedan, a nie żaden luksusowy SUV. Czy naprawdę aż taka zawiść panuje w narodzie?

myjnia

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 68 (276)
zarchiwizowany

#50833

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niezbyt często wyjeżdżam samochodem poza GOP (na dłuższe podróże wolę pociągi), ale Kraków jest relatywnie blisko, a studiuje tam multum moich znajomych, więc ostatnio się wybrałem z wizytacją. I jedno powiem: nigdy więcej autem.

Nie wiem, czy to słynna krakowska oszczędność czy co innego, ale połowa kierowców nie włącza świateł aż do wjechania na główną ulicę - nawet w nocy. W rezultacie wieczorem na wąskich osiedlowych uliczkach dwa razy przywaliłbym w auto wyłaniające się zza winkla. Za każdym razem kierowca w tym drugim aucie pokazuje mi wymownie, że jeździć nie umiem...

Prawo jazdy zdawałem niedawno i mogę się założyć, że te ciągłe linie oddzielające pobocze od jezdni są absolutnie nieprzekraczalne. Cóż - nie w Małopolsce. Tutaj pobocze służy do tego, by spychać na nie wolniej jadące auta i wyprzedzać na trzeciego. Życie na krawędzi. Dosłownie.

edit: To, że jeżdżę tylko po GOP (i sporadycznie gdzie indziej), to nie znaczy, że jeżdżę mało. Poza tym, choćbym nie wiem ile i gdzie jeździł, przecież dalej inny kierowca bez świateł w nocy czy spychający na pobocze piraci drogowi dalej są piekielni, nie ja.

małopolskie drogi

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 55 (211)

#48651

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czy ja jestem zbyt delikatny?

Moja chrzestna ma raka piersi (szczęśliwie dość wcześnie wykrytego), przeszła mastektomię - dotychczas leczono ją w centrum onkologii w Gliwicach. Teraz przeszła do szpitala w naszym mieście, gdzie lekarka przywitała ją tak:

- Wie pani co, nie daję pani więcej jak pięć lat życia, same przerzuty, w ogóle chyba nie opłaca się leczyć.

Moja mama jak to usłyszała załatwiła jej wizytę u innego lekarza, którego mamy już "znajomego". Okazuje się, że żadne przerzuty, trzeba rozpocząć wprawdzie chemię, ale rokowania się całkiem dobre.

Życzę miłej pani doktor, żeby kiedyś ktoś ją podobnie potraktował.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 770 (846)
zarchiwizowany

#47344

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czekam sobie spokojnie w megakolejce do wyciągu w Białce Tatrzańskiej wraz z milionem innych narciarzy, aż tu nagle czuję lekkie szturchnięcie z boku. Oto kobieta w średnim wieku, bez założonych jeszcze nart wbija się od lewej do tłumu.

Jakiś facet zwraca jej uwagę, czy nie widzi końca kolejki, na co rzeczona odpowiada w sposób, którego bym się nie spodziewał: "Pan się nie czepia, koniec kolejki nie jest oznaczony".

Aha. Czyli na przyszłość wiedzcie - koniec kolejki musi migać stroboskopowym zielonym i dodatkowo pipczeć, inaczej można się wpychać gdziekolwiek, bo "nie jest oznaczony". Logika hard.

wyciąg narciarski

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (209)

#45020

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miejsce akcji: kościół na takim wsio-przedmieściu na Śląsku.

Na kazaniu "farorz" (czyli po śląsku proboszcz) wrzeszczy wniebogłosy, że w okolicy nie ma inwestycji, nie ma pracy dla młodych. Wierni pokiwali głową.

Przewijamy pół godziny do przodu, ogłoszenia duszpasterskie i tam taki kwiatek: "Szanowni parafianie, sołtys zaprasza na zebranie wiejskie w sprawie budowy dwóch nowych stacji benzynowych i fabryki. Moi drodzy, powiedzmy stanowcze NIE tym inwestycjom w naszej miejscowości!".
Wierni pokiwali głową.

Tadam!

kościół

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 869 (975)