Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

marchewka

Zamieszcza historie od: 18 maja 2011 - 14:27
Ostatnio: 16 września 2018 - 20:30
O sobie:

W trzech słowach: rude, wredne, wkurzające.

Aktualnie Wrocławianka.

  • Historii na głównej: 21 z 36
  • Punktów za historie: 14882
  • Komentarzy: 681
  • Punktów za komentarze: 4135
 

#27496

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W mojej rodzinnej miejscowości remontowali podwórko przedszkola. Dzieci dostały nowe huśtawki, piaskownice, ławeczki.
Stare, metalowe, ciut zardzewiałe miejscami huśtawki i "koniki" trafiły na pusty placyk niedaleko mojego domu. Dzieciaki po szkole chodziły tam i się bawiły.
Wszystko pięknie.
Niestety, żyjemy w Polsce.
Huśtawki zniknęły.

Co się z nimi stało? Nikt nie wie.
Wyjaśniło się, kiedy kilka dni później przyjechała policja.
Miejscowe pijaczyny którejś nocy huśtawki ukradli, pocięli i sprzedali na złom. W końcu co tam dzieci, za coś trzeba pić.
Oczywiście, nikt nie został ukarany, bo "nie ma dowodów".

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 515 (567)

#25877

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam ostatnio na Dworcu Tymczasowym we Wrocławiu odprowadzić na pociąg koleżankę.
Pomijam już fakt ogólnie panującego chaosu, bałaganu i dezorientacji. Jest remont, niech będzie, że mają prawo.

Stoimy w kolejce do kasy tuż obok informacji. Nagle przy okienku informacji poruszenie, chwila krzyku pani-z-okienka, po czym młody chłopak z dezorientowaną miną odchodzi.
Patrzy na mnie, zainteresowaną sytuacją, podchodzi i pyta angielszczyzną o pięknym, brytyjskim akcencie, czy ja może w jego języku mówię. Odpowiedziałam, że tak, poprosił o pomoc.
Zgodziłam się, dziewczę pomocne ze mnie, a przed koleżanką w kolejce osób sztuk cztery, zdążę spokojnie.
Okazało się, że chłopak chciał kupić bilet do Krakowa, ale pani w kasie odesłała go do okienka z informacją (słowami "go info"), a pani z informacji nie mówi po angielsku. Chłopak nie wie, jakim pociągiem, jakie są ceny, co, jak i dlaczego.

Z racji faktu, ze ja też za bardzo się nie orientuję, stanęłam z nim w kolejce do informacji, po czym służyłam za tłumacza. Informację otrzymaliśmy, jednak usłyszałam od pani z okienka:
- Powie koledze, że jak do Polski się przyjeżdża, to języka się nauczyć.
- Ja mówię pani, że jak się pracuje w takim miejscu, to powinno się PRZYNAJMNIEJ angielski znać. - Odpowiedziałam, po czym odwróciłam się i poszłam z chłopakiem do kasy, gdzie kupiłam mu odpowiedni bilet, na odpowiedni pociąg.

Wytłumaczyłyśmy mu z koleżanką, która w międzyczasie do nas dołączyła, w którym miejscu na wielkiej, niebieskiej tablicy pojawi się peron odjazdu jego pociągu, po czym pobiegłyśmy łapać jej pociąg.
Na tym skończyła się znajomość z miłym chłopakiem.

Teraz niech ktoś mi wytłumaczy logikę tego wszystkiego. Wrocław, wielka metropolia, jedno z miast EURO 2012, Europejska Stolica Kultury 2016, a na Dworcu Głównym nie można się dogadać po angielsku.
Nie chcę nawet myśleć o tym, co będzie się tu działo w czerwcu.

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 706 (780)
zarchiwizowany

#23961

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pochorowałam się nieco. Z racji faktu, że większość objawów wskazywała, że to angina, poszłam do lekarza. Diagnoza się potwierdziła, dostałam antybiotyk. Jednak po skończeniu antybiotyku wróciła gorączka, a do tego pojawił się okropny ból głowy, więc ponownie poszłam do lekarza. Diagnoza: zapalenie zatok. Jako że z zatokami problemy mam wiecznie, wiedziałam, co mnie czeka.
Dostałam leki obkurczające śluzówkę nosa i skierowanie do laryngologa, na już.
Jednak nie zapomnijmy, że do lekarza wybrałam się na NFZ!
Próba rejestracji do laryngologa w mojej przychodni: w tym tygodniu nie rejestrują, ale w przyszłym będzie rejestracja. Na koniec marca. Ewentualnie prywatnie, za dwa tygodnie termin.
Podziękowałam, a po powrocie do domu zadzwoniłam do innej przychodni, w której składałam niegdyś papiery. Laryngolog? Terminy na kwiecień, przy dobrych wiatrach na jego początek. Ale można prywatnie, pod koniec przyszłego tygodnia są terminy.
Ale jak bardzo mi zależy, to ona da mi numer telefonu do przychodni Z, tam prywatnie można do laryngologa na jutro nawet.
Mam teraz wybór: albo wywalę na wizytę pieniądze, których zwyczajnie nie mam, więc będę musiała się zapożyczyć, albo będę czekać do najwcześniejszego możliwego terminu, czyli końca marca, co zakończy się pewnie, jak ostatnie zaniedbanie zapalenia zatok, punkcją. A to do przyjemności nie należy.

Teraz niech mi ktoś wytłumaczy: po jaką cholerę mój tato płaci składki do ZUSu, skoro i tak jak chcę iść do lekarza, to muszę iść prywatnie?

NZF

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (206)

#21703

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna fryzjerka, część pierwsza.

Od trzech lat zapuszczam włosy. Konsekwentnie, porzucając każdą myśl o tym, że mogłabym je ściąć. Nie i koniec. Jednak końcówki podcinać trzeba, żeby jakoś to wszystko wyglądało.

Jakoś dwa lata temu, z zamiarem podcięcia końcówek wybrałam się do fryzjera. Co ważne, miałam tylko jeden dzień wolny od zajęć, wiec chciałam to załatwić właśnie wtedy, bo specjalnie w tym celu pojechałam do rodzinnego miasteczka. I, jak na złość, okazało się, że salon "mojej" fryzjerki jest akurat zamknięty.
Najpierw miałam ochotę walić o drzwi głową tak długo, aż ktoś się zlituje i otworzy, ale stwierdziłam, że nie ma to większego sensu, a końcówki mogę podciąć gdziekolwiek.
Wybrałam się do salonu dwie ulice dalej. Pierwszy błąd.

Weszłam, okazało się, że nie ma problemu, mają chwilę, to podetną. Właścicielka salonu nie miała czasu, co zrozumiałam, bo przyszłam niezapowiedziana, więc zgodziłam się na podcięcie końcówek przez "nową" w salonie dziewczynę. Nie kieruję się stereotypami, ale była tlenioną blondynką. Drugi błąd.

Usiadłam na krześle, dałam się obwiązać fryzjerską szmatką, określiłam długość podcięcia (zniszczone końcówki, ale maksymalnie 5 cm), bez cieniowania jakiegokolwiek. I, jak tradycyjnie u fryzjera, zamknęłam oczy. Trzeci błąd.

Ciachanie nożyczek trwało chwilę, po czym usłyszałam:
- A może jednak pocieniujemy?
Na co otworzyłam oczy i... Nie wiedziałam, czy zacząć płakać, czy wrzeszczeć, więc zrobiłam oba naraz. Dodatkowo zerwałam się z krzesła, łapiąc to, co zostało z moich włosów, wtedy sięgających za łopatki.
Dziewczyna ścięła je jakieś 20 centymetrów.

Awantura, jaką urządziłam, musiała być słyszalna w promieniu kilkudziesięciu metrów.
Kiedy usłyszałam tłumaczenie nieudolnej fryzjerczyny brzmiące "bo długie włosy są niemodne", mało brakowało, a powyrywałabym jej własne.

Efekt? Nie zapłaciłam za usługę, dostałam "oficjalne" przeprosiny oraz talon na darmowe usługi fryzjerskie na rok, z którego nie zaryzykowałam skorzystać. Włosy odrastające kolejne półtora roku do poprzedniej długości.
A ja omijam salon z daleka. A fryzjerczyna omija mnie, kiedy tylko widzi mnie gdzieś na ulicy.

Fryzjer.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 644 (720)
zarchiwizowany

#21737

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielna fryzjerka, historia druga.
Rzecz działa się miliony laty temu, po mojej pierwszej klasie liceum. Jako wtedy blond z natury, podrasowana rozjaśnionymi pasemkami, zarządziłam zmiany w wyglądzie.
Kierunek: fryzjer. Padło na ciemnobordowe pasemka. Piękne bordo, kojarzące się z dobrym, czerwonym winem.
Upewniłam się, że kolor na moich włosach będzie wyglądał choć w części tak, jak ten na próbce. Po informacji, że tak, ewentualnie będzie "o pół tonu jaśniejszy", zadowolona usiadłam na krześle, rozkoszując się szelestem folii aluminiowej i wyobrażeniem siebie w nowym kolorze pasemek.
Jednak, gdyby nic nie poszło nie tak, nie byłoby historii.
Czas farbowania minął, farba została spłukana, a ja zostałam usadzona przed lusterkiem celem wysuszenia włosów.
Niestety, pasemka po wysuszeniu okazały się... Myślę, że określenie "neonowa fuksja" byłoby odpowiednie. Do tego pigment był tak mocny, że przy płukaniu zabarwił też te włosy, które wcześniej były rozjaśniane. Wyglądałam jak nieudana kopia Jessie z Zespołu R, może z nieco bardziej oklapniętą fryzurą.
I wcale mnie to nie bawiło.
Jak się dokładnie przyjrzałam swojemu odbiciu, nabrałam kolorów intensywniejszych, niż moje włosy. Po zadaniu retorycznego pytania "co do (męskiego organu rozrodczego)?" wzięłam dwa głębokie wdechy i zapytałam, już spokojniej, co ja mam z TYM - prezentacja pasma włosów - zrobić?.
Dowiedziałam się, że z rozjaśnianych pasemek pigment wypłucze się po kilku myciach, a i ten intensywny róż nieco zblednie.
Stwierdziłam, że przeżyję: nie chciałam niszczyć włosów dekoloryzacją natychmiast po zafarbowaniu, a wizja spłynięcia części tego diabelstwa uratowała fryzjerkę przed wsadzeniem jej nożyczek tam, gdzie słońce nie dochodzi.
Jednak za farbowanie nie zapłaciłam, na co zgodziła się nawet właścicielka oraz dostałam też zapewnienie, ze jeżeli kolor mi się znudzi, to przeprowadzą mi dekoloryzację za pół ceny.
Nie miałam nawet siły powiedzieć im, gdzie mam ich dekoloryzację, po prostu zgarnęłam swoje rzeczy i wyszłam.
Jednak minął dobry tydzień, zanim ciśnienie przestało mi się podnosić po każdym spojrzeniu w lustro.

Fryzjer vol. 2

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (203)

#19373

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Już myślałam, że w związku z listonoszami nic już mnie nie zadziwi... A jednak. Historia tak absurdalna, że zastanawiam się, czy aby na pewno nie miałam halucynacji.

Koleżanka wysłała mi ręcznie robione kolczyki. Z koronki, w zwykłej kopercie, listem poleconym. Z moich skomplikowanych obliczeń wynikło, że przyjdą dzisiaj, więc - skoro siedzę cały dzień w domu - dam radę je odebrać.
Okazało się, że mój optymizm był za duży.
Przed chwilą usłyszałam dzwonek na klatkę (tzw. wewnętrzną: po cztery mieszkania na mini-klatce, oddzielonej od klatki schodowej drzwiami). Otworzyłam drzwi od mieszkania, zaglądam, listonosz.
Z radością otworzyłam drzwi na klatkę, pytam, czy ma coś pod 48.
- Taaak mam... Ale ja już wrzuciłem do skrzynki awizo, to sobie pani odbierze wieczorem, ja do pani spod 47.

Miałam ochotę jednocześnie zacząć walić głową w ścianę, udusić listonosza i zrobić facepalma.

No to czekam do 18:30, żeby iść na pocztę odebrać swoje kolczyki.

Poczta Polska

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 389 (489)

#19066

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podczas rozmowy z koleżanką przypomniała mi się historia piekielna z Douglasa.

Luty tego roku, chciałam kupić mamie jakiś fajny prezent na urodziny. A że zakochała się w jednym z balsamów z Douglasa właśnie, to chciałam jej kupić taki zestaw kosmetyków balsam + żel pod prysznic czy płyn do kąpieli, może jakiś krem.

Ale, oczywiście, wejścia do Douglasa w stroju glany i dżinsy nie należy do przyjemności. Ochroniarz chodził za mną krok w krok, jedna sprzedawczyni podobnie. Aż mnie normalnie mdliło, ale miałam mało czasu na zakup prezentu, więc wytrzymywałam. Do czasu.
Nie mam zwyczaju brania koszyka przy małych zakupach, więc wzięłam do ręki balsam, żel pod prysznic i zastanawiałam się czy wziąć piling, czy płyn do kąpieli. Stałam tak chwilę i nagle słyszę za sobą:
- Ty to będziesz kupować? - wypowiedziane niekoniecznie miłym tonem (pomijam wyskoczenie na "ty").
Jak łatwo się domyślić, to pani sprzedawczyni nie wykazała się zbytnią kulturą.
Cóż mi było zrobić, stwierdziłam tylko "Już nie", odłożyłam na półkę, co trzymałam w ręku i wyszłam.

O dziwo w tym samym Douglasie kilka tygodni wcześniej kupowałam perfumy (też na prezent), a byłam ubrana elegancko po egzaminie, to panie sprzedawczynie skakały wkoło mnie, jakbym skarbem największym była.
Pomijam fakt, że perfumy kosztowały około 100zł, a na prezent dla mamy miałam przeznaczone (i pewnie wydałabym) ponad 200.

Dlatego drażni mnie straszliwie, kiedy ludzie oceniają po pozorach.

Douglas Wrocław

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 541 (601)

#19142

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasami jak wracam do domu na weekend, to zastanawiam się, czy aby na pewno zmieniam tylko miejscowość, czy może przy okazji przenoszę się w rzeczywistość Monty Pythona. Do rzeczy.

Korzystając z całkiem ładnej pogody, postanowiłam zrobić pranie i powiesić je na sznurkach na podwórku. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Pranie wisi, ja zajęłam się myciem podłóg. Po zakończonym dziele wyszłam na podwórko i...
Przy moim praniu majstruje coś sąsiadka mieszkająca podwórko obok.
Rozglądam się za ukrytą kamerą, nigdzie takowej nie widzę, więc chyba to wszystko na serio. Chcąc, nie chcąc - podchodzę do niej.

- Dzień dobry, może mi pani wytłumaczyć, CO PANI ROBI?
- A bo powiesiłaś takie bezbożne majtki na widoku, to muszę je zdjąć, odnieść chciałam, żebyś powiesiła w domu. Bo mój synek nie będzie takich zboczonych rzeczy oglądał - usłyszałam w odpowiedzi.
(Mała adnotacja.
Po pierwsze, "synek" ma lat pięćdziesiąt z hakiem i jest starym kawalerem.
Po drugie, to były zwyczajne, damskie czarne bokserki.
Po trzecie i chyba najważniejsze, nasze podwórka na wysokości moich sznurków do prania dzieli garaż wysokości około trzech metrów.)
Jeszcze raz rozejrzałam się w poszukiwaniu ukrytej kamery, nadal nie znalazłam.
Westchnęłam.
- Pani Piekielna, na swoim podwórku mogę wieszać, co mi się podoba, naprawdę nic pani do tego.
- Ale ja tak nie pozwolę!
Co mi było, wytoczyłam cięższą artylerię.
- Pani Piekielna, proszę za mną - podprowadziłam ją do płotu, dzielącego nasze podwórka. - Wie pani, co to jest?
- Płot.
- Właśnie. Po tamtej stronie - wskazałam na jej podwórko - może się pani rządzić. Tutaj ja będę decydować, co gdzie wisi. Jak będę chciała, to mogę sobie nawet zużyte prezerwatywy porozwieszać. Jako trofea.
Sąsiadka zapowietrzyła się, a po chwili nawrzeszczała na mnie tak, ze chyba ją było w odległości kilkuset metrów słychać.
Że ona tak nie pozwoli, że ona do księdza proboszcza pójdzie, powie mu. Że rodzicom naskarży, dziadkom, papieżowi, jeszcze raz księdzu, do sądu poda i w ogóle, wszystkie możliwe plagi na mnie ześle.
Cóż było mi zrobić?
- Do widzenia, furtkę sama pani znajdzie - uśmiechnęłam się pięknie i poszłam powiesić moje bezbożne majtki ponownie na sznurku.

Home sweet home

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 802 (870)

#18043

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Powrót do domu na kilka dni jest wysypem masy piekielnych historii. Znalazłam chwilę, żeby je opisać. Najpierw te z poprzedniego tygodnia, później te aktualniejsze.
W tej historii w roli głównej mamy TP s.a., a raczej piekielnie wytrwałą panią [k]onsultantkę tejże firmy, która swoim uporem wyprowadziła mnie z równowagi niemiłosiernie.
Tytułem wstępu, moja rodzicielka jest aktualnie za zachodnią granicą i niespecjalnie ma się jej na wracanie w czasie najbliższym.
Poprzedni wtorek rano, uskuteczniam odkurzanie, telefon. Odbieram i słyszę złowieszcze:
[k] - Dzień dobry, nazywam się dzwonię z TP, czy rozmawiam z osobą decyzyjną w sprawie telefonu?
[j] - Niestety, tato jest aktualnie w pracy.
[k] - To może mama?
[j] - Mama nie jest osobą decyzyjną, poza tym rozmowa z nią aktualnie jest niemożliwa, proszę kontaktować się po 16, jeśli chce pani złapać tatę.
[k] - W takim razie dziękuję, do usłyszenia.
Koniec połączenia.
Nie minęło pół godziny, kolejny telefon.
Ta sama formułka, informuję, że tato w pracy, proszę o kontakt po szesnastej. Dziękuję, do usłyszenia.
Zabrałam się za robienie obiadu. Walczę z kurczakiem, a tutaj... Tak, telefon! Kolejny raz, ta sama pani, ta sama formułka, przerwana przeze mnie w połowie.
[j] - Dzwoniła pani już dwa razy, tato jest w pracy, mamy nie ma, proszę zadzwonić po szesnastej.
Koniec połączenia. Reszta dnia upłynęła w spokoju, bez jakichkolwiek kontaktów od Tepsy, również po rzeczonej szesnastej.
Środa. Maluję paznokcie, dzwoni telefon. Pewnie domyślacie się, że to znów moja ulubiona pani z TP.
Znowu ta sama formułka, próbuję dotrzeć do niej.
[j] - Dzwoniła pani wczoraj kilka razy i mówiłam, że z tatą można się kontaktować po 16, jednak nikt nie zadzwonił.
[k] - A mama?
Facepalm z mojej strony.
[j] - Poza zasięgiem, proszę zadzwonić po 16 - rozłączyłam się, bo już mi ledwo starczało nerwów.
Zgadnijcie, co stało się piętnaście minut (z zegarkiem w ręku) później? Tak! Znów zadzwoniła miła pani z TP!
Tłumaczę, jak krowie na rowie, że ma dzwonić po 16, nie przed 16. Taty nie ma, ja nie będę decydować, zresztą jesteśmy w Netii i TP nas nie interesuje. Nie dociera, pani konsultantka jest wytrwała.
[k] - O tym, czy państwa interesuje zadecyduje osoba dorosła, jeśli nie ma taty, chciałabym rozmawiać z mamą.
[j] - Jestem osobą dorosłą, ale nie decyduję na temat telefonu - nerwy mi już puszczały, ale starałam się wytrzymać.
[k] - W takim razie poproszę do telefonu mamę.
[j] - Ale ona nie jest osobą decyzyjną, proszę o telefon po godzinie szesnastej.
[k] - Ale ja chciałabym z nią porozmawiać.
No i nie wytrzymałam.
[j] - Jak ja chowaliśmy pół roku temu, to nie była zbytnio rozmowna, ale jak pani nalega, to mogę podjechać na cmentarz i sprawdzić, czy się to zmieniło.
Połączenie się magicznie zakończyło.
I spokój. Do tej pory żadnego telefonu z TP.

Mama mało się nie popłakała ze śmiechu, jak ją poinformowałam, że została pochowana za życia.

T.P.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 583 (685)
zarchiwizowany

#18045

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po miłym i radosnym weekendzie u Lubego, wracam sobie do domu. Pociągiem spółki PKP, który przyjechał na czas.
Odkryłam, że Hellsing (manga) jest bardzo wciągający, więc podczas jazdy uskuteczniałam czytanie tegoż. Dla niewtajemniczonych: mangę czyta się od prawej do lewej, czyli książeczka jest tak jakby "od końca".
Siedzę, czytam, nie zwracam uwagi na około siedmioletnią dziewczynkę siedzącą na siedzeniu obok i wpatrującą się we mnie z zainteresowaniem. Do czasu, kiedy na cały wagon rozlega się jej pytanie:
- Babciu, a czemu ta pani czyta książkę od tyłu?
No cóż, dziecko młode, ciekawe, więc postanowiłam jej wytłumaczyć. I wszystko po kolei, co to jest manga, że to taki komiks, pokazuję obrazki z dymkami (te mniej drastyczne), że czyta się to "od końca", bo to pochodzi z Japonii, a tam czyta się od prawej do lewej (nie chciałam komplikować). Wszystko pięknie, mała słucha i chłonie. Nie byłoby problemu, gdyby nie mały fakt. A mianowicie na pytanie "O czym to jest?", odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Tutaj główny bohater, Alucard, jest wampirem, który pomaga organizacji Hellsing w zabijaniu innych wampirów.
W tym momencie babcia poczerwieniała i postanowiła bronić niewinności wnuczki.
- Wampiry! Morderstwa! Bezbożniki! Tłajlajty (pisownia fonetyczna) jakieś! Ja nie pozwolę mi tu wnuczki sprowadzać na złą drogę! - mówiła nieco podniesionym głosem, ale trzeba przyznać, że nie wrzeszczała jak opętana na pół pociągu. Po mruknięciu jeszcze kilku niezrozumiałych dla mnie rzeczy wstała, złapała małą za rękę i przeszła wagon dalej.
Nawet nie zdążyłam jej poinformować, że Hellsing to organizacja protestancka :)

W sumie pkp :)

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (246)