Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

miljo

Zamieszcza historie od: 1 marca 2012 - 21:16
Ostatnio: 3 września 2013 - 20:56
  • Historii na głównej: 4 z 14
  • Punktów za historie: 4566
  • Komentarzy: 40
  • Punktów za komentarze: 152
 
zarchiwizowany

#42771

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ty razem, piekielność byłej szefowej. W byłej pracy.
Otóż pracowałam w małym butiku w galerii razem z rudowłosą Mag (teraz tak nakazała na siebie mówić) i miałyśmy oczywiście szefową. Strojnisie po 40 ze skórą żółwia, ale dość sympatyczną.
Pewnego dnia siedzimy sobie z Mag. Ja uczę Mag paru zwrotów w języku polskim (idzie w ten weekend na obiad do teściów, tak to Polacy) i ogólnie zabijamy jakoś czas. Do sklepu wchodzi jakiś facet, wysokie to to i na oko 45 lat, no może więcej. Kraj pochodzenia bliżej nie określony. Myślimy sobie, dobra przyszedł coś kupić żonie albo córce a ten gościu ładuje się nam na zaplecze! Hola hola drogi panie! Lecimy za nim.
(G) Mag
(M) ja
(S) mężczyzna
(G) Proszę pana nie wolno tutaj panu wchodzić.
(S) Mi wolno.
(M) Wybaczy pan, ale nawet latającemu potworowi spaghetti nie wolno proszę natychmiast wyjść, albo wezwiemy ochronę.
(S) Jesteście zwolnione.
(G) Na pewno, proszę napisać skargę jeśli pan chcę a teraz proszę opuścić zaplecze!
(S) Wybacz, ale mam wrażenie że nie wiesz o tym że butik został mi sprzedany tydzień temu przez Panią O. Teraz to jest mój butik, a wy tu już nie pracujecie.
I tu pokazuje nam coś na co wyglądało na akt własności. Chwytam za telefon i dzwonie do pani O. Pani O. potwierdza informacje i się rozłącza. Potem już nie odbiera.
(M) No to do widzenia.
Bierzemy nasze graty z zaplecza i chodu do domu.
(S) Ale proszę zaczekać, a kto stanie za kasą?
(G) To już nie jest nasz problem, nie pracujemy tutaj. Proszę tylko nie zapominać o wypłacie za ten tydzień dla nas.

I ta-da nie ma nas. Co jest w tym piekielnego? Ano to że szefowa mogła nas poinformować o czymś takim jak to że sprzedaje butik i zmienia się właściciel, bo nic na to nie wskazywało. Nie kazała go zamykać, nie dała nawet najmniejszego sygnału o czymś takim. A nowy SZEF, kiedy wszedł mógł się upewnić czy wiemy o takowym zajściu. Teraz butik pana ważniaka stoi zamknięty póki co. Powód? Nie ma osób chętnych do pracy za takie pieniądze jakie on oferuje.

sklepy

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (265)
zarchiwizowany

#40674

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia została przez mnie podsłuchana kiedy miałam 8 lat.
Moja mama miała koleżankę, która to pracowała w służbie zdrowia w szpitalu dziecięcym. Pracowała, bo po tym zdarzeniu zwolniła się jak najszybciej.
Z tego co pamiętam na jej wydziale leżały ciężko chore dzieci. Większość były to dzieci z chorobami genetycznymi. O jednym takim dziecku napisze.
Pewnego dnia do szpitala przywieziono 1,5 letnie zawiniątko. Dosłownie zwiniątko. Chłopiec chorował na jakąś chorobe, która powodowała że jego ciało się rozpadało. Dzieci z tą chorobą nie dożywają powyżej 5 lat. Niestety ani ja ani mama nie pamiętamy nazwy tejże choroby, a nie mamy już kontaktu z jej koleżanką. Ten chłopiec umierał powoli w okropnych męczarniach. Cały czas ładowano w niego morfine. Gdy był na morfinie to tylko leżał. Jak przestawała działać dzieciak darł się niemiłosiernie. Znajoma mojej mamy nie miała z nim żadnego kontaktu do dnia kiedy kazali jej posprzątać w jego sali. Kiedy weszła do sali z czystej ciekawości zajrzała do zawiniątka. Nie przeraził jej wygląd dziecka, tylko wyraz jego oczu. Pierwszy raz w życiu widziała prośbę o śmierć w oczach malutkiego dziecka. Wypadła z tamtąd i tego samego dnia złożyła wymówienie.

Ale to jeszcze nic. Znajoma dowiedziała się pare dni wcześniej że matka chłopca miała wcześniej (uwaga!) czwórke dzieci! I to sami chłopcy! Wiedziała że jest nosicielką, widziała śmierć swoich dzieci ale mimo to uparcie te dzieci robiła z różnymi mężczyznami, ponieważ jej były mąż ją zostawił. Byłaby ona w stanie urodzić nawet i 100 takich chłopców byle tylko urodzić dziewczynkę. Nawet tego dziecka nie odwiedzała, kiedy go zostawiała tam stwierdziła tylko że jeszcze przez rok maksimum będzie z niego zysku i nie jest jej raczej potrzebny.

Zabić taką jędze, po prostu zabić.

gdzieś nie wiem gdzie

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 172 (230)
zarchiwizowany

#36466

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Otóż mam pewien uraz do kleru. Ale jeden szczególny ksiądz, a raczej jego historia zmiękcza nieco mój pogląd.
W gimnazjum nie uczęszczałam na lekcje religii, ale lubiłam rozmawiać z naszym "księdzem praktykantem". Opowiedział mi on o tym dla czego został przeniesiony w połowie "szkolenia" z innej parafii. A raczej wyrzucony.
Na tamtej parafii panem ostatecznym był proboszcz Burak. Burak był przykładowym stereotypem wziętym z piekielnych: gruby, chciwy, alkoholik itd. I tam trafił nasz ksiądz. Nie przepadał szczególnie za proboszczem. Nigdy nie miał się za świętego, ale uważał że proboszcz "grubo przesadza".
Miesiąc przed wakacjami proboszcz dostał karty na kolonie. Darmowe kolonie dla dzieci z rodzin, którym się nie przelewało. Oczywiście karty miały być przekazane dzieciom jego przydupasów, które miesiąc wcześniej wyremontowały parter na plebani za własne pieniądze. Oczywiście rękoma innych ludzi, oni tylko sponsorowali. Nasz ksiądz wiedział że jest to okropnie nie sprawiedliwe. Postanowił z tym zawalczyć.
W szkole zrobił wywiad na temat statusu finansowego i przede wszystkim zachowania dzieci z biedniejszych rodzin. Podczas jego "misji" dowiedział się że dzieciaki przydupasów to chuligani i rozrabiaki. Wybadał adresy jego kandydatów i wprowadził w życie plan.
Karty z formularzem miały zostać wysłane drogą szkolną do dzieci. Wszystkie były w kopertach. Na szczęście w tym samym czasie proboszcz był zajęty czymś innym. NK zmienił imiona dzieci na kopertach i przekazał pani pedagog.
Proboszcz dowiedział się dopiero kiedy formularze zostały już dawno wysłane przez parafię. Jego wściekłość nie miała granic, ale to było nic w porównaniu do rodziców biedniejszych dzieci. Kiedy dowiedzieli się że proboszcz wyprawiał "takie rzeczy" omal publicznie go nie zlinczowali. Niestety proboszcz zdołał wydalić księdza naszego precz.
Na szczęście po tej historii karty od kolonii dostawała pani pedagog, która wiedziała komu je dawać :)

Pewna plebania

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 194 (230)

#34921

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem o pracy.
Otóż udało mi się jakieś 5 msc temu dostać pracę na weekendy. Pracuje w małym butiku na pewnym pasażu. Praca jest bardzo fajna i przyjemna a szefowa bardzo chętnie płaci mi i Maggie więcej jak powinna. Ale było by to za piękne nieprawdaż? Historia będzie tylko o dwóch piekielnych klientkach.

Siedzę sobie za ladą i nic nie robię, niedziela więc ruch raczej mały. Z Maggie gramy w "Statki", kiedy pojawiają się dwie klientki. No oko jakieś 20 parę lat, tapeta taka że aż się kruszy, ubrane w markowe (dość luźne) ciuchy i markowe dodatki. Przechodzą między wieszakami oglądają wybierają i oczywiście narzekają. Maggie ruszyła im na pomoc (mamy obowiązek podchodzić do klienta i pytać czy nie potrzebuje pomocy, raz robię to ja raz Maggie) lecz panie nie chciały jej pomocy. No dobra więc wraca na stanowisko. Lalunie wybrały z parę kiecek i bluzeczek i jazda do przymierzalni. Po dłuższej chwili wychodzą. Z jakiś 6 zdecydowały się tylko na trzy. Podchodzą do kasy i chcą płacić, normalka nie?

Meggie poszła do ich przymierzalni po te, które im się nie podobały. Panienki w tym momencie zaczęły się denerwować i ponaglać mnie. Gdy były przy drzwiach Meggie wypada z przymierzalni i mówi że nie ma tam tych ciuchów. Zawołałyśmy na te dziewczyny i kazałyśmy otworzyć im torebki. Ale nie było w nich nic prócz kosmetyków i portfela. No to gdzie są ciuchy?

Panienki znowu postanowiły opuścić sklep, gdy z Meggie zauważyliśmy że jednej z nich wystaje metka z ceną i kawałek beżowego materiału spod bluzki. Znów je cofamy i zapraszamy do przymierzalni. Co się okazało? Dziewczyny sprytnie poobwiązywały się resztą ciuchów za pomocą agrafek w taki sposób że nic nie było widać, parę bluzek miały nawet w spodniach. Na moje pytanie czemu próbowały okraść sklep odpowiedziały: Tu taka taniocha że w sumie wolno nam brać za darmo.
To skoro ich było stać, to po co kraść?

PS. W naszym sklepie i w wielu innych zdarza się że ktoś coś ukradnie, mamy klientów z różnych krajów świata, ale nigdy żaden Polak, Rusek czy jakikolwiek inny nie próbował nam nic ukraść. Tylko Anglicy, uwierzcie mi, kradną jak kruki.

Butki w Angielskim pasażu.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 675 (747)
zarchiwizowany

#33367

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia dość piekielna jak na mój gust.
Otóż mam pewną koleżankę, która do biednych nie należy (a raczej jak na razie jej tata i macocha). Jej prawdziwa mama (zginęła w wypadku samochodowym)i tata zawsze uczyli ją że na wszystko trzeba sobie zapracować. Ta więc zawsze sobie w jakiś sposób dorabiała i miała własne pieniądze.
Do rzeczy.
Kiedy mama K umarła ta miała 11 lat. Wszyscy przeżyli wstrząs. Ojciec po roku żałoby stwierdził że dziewczynka potrzebuje mamy i tak wybrał piekielną Jadzie (imię zmienione). Jadzia to naprawdę ładna, zadbana osoba z wykształceniem psychiatry kale jest okropnie samolubna, wredna i jest egoistką. Złapała że tak powiem bogatego faceta w kryzysie i po kolejnym roku zamieszkała z nimi.
Na początku była kochana i w ogóle ale potem zaczęło się piekło.
1. Zamykanie (*)
W domu mojej koleżanki wszystkie drzwi są na klucze. Więc piekielna (gdy męża w domu nie było) zapraszała sobie koleżanki a czasem pojedynczych panów do towarzystwa a K zamykała w pokoju na jakieś 10 godz. bo wtedy wracał ojciec. Na nic było opowiadanie ojcu co Jadzia wyprawia. Ślepo wierzył pani doktór, która twierdziła że to wstrząs po utracie matki, że chce ją usunąć i bla bla bla... Potem był płacz Jadzi i kara dla K. Cudownie, nie?
2. Kasa
Była wycieczka klasowa (chodziłyśmy do różnych szkół). K miała własną kasę, więc zaniosła formularz do ojca. Ten był gotowy podpisać, dać jej pieniądze od siebie na różne pierdoły itp ale wkroczyła Jadzia z krzykiem że K nie zasłużyła sobie na nagrodę w postaci wyjazdu na wycieczkę przez jej zachowanie (patrz punkt 1). Ojciec (matoł) przyznał jej rację i K nie pojechała. Jakieś 2 tyg później Jadzia za pośrednictwem ojca zażyczyła sobie pieniędzy K bo za niedługo mają jakąś uroczystość w rodzinie a jej brakuje na buty a ojciec na razie nie ma. K wkurzyła się na maksa, ale ojciec na nią naciskał. Wyszła w tym momencie z domu i poszła do mnie. Ja zapytałam ją tylko co woli dać jej kasę czy ją stracić. Definitywnie i nie odwracalnie stracić.
Wróciła do domu wzięła plik banknotów z mahoniowej skrzyneczki (było to o ile pamiętam 800-1000 zł) przyszła do salonu gdzie siedzieli "rodzice". Jadzi już się oczka zapaliły na widok pieniędzy a moja koleżanka z uśmiechem na twarzy zaczęła drzeć banknoty o nominałach 200 zł każdy. Jadźka w krzyk, ojciec w szoku. Kiedy jaśnie pan oprzytomniał też zaczął się wydzierać na córkę. Bądź co bądź to były pieniądze. A ona mu tylko odpowiedziała:
- Jak masz tato ladacznice w domu to samo ją sobie utrzymuj.
Nie będę opisywać reszty zdarzeń.
Ale finał był taki że niedawno przyłapał ją z innym. Nie byli małżeństwem (K się o to postarała ale to inna historia). Wreszcie uwierzył córce ale ona nie chce już z nim rozmawiać.

Gdzieś tam dawno w Polsce

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 277 (355)

#32276

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szybko o darmowych koloniach. Nie moją relacja ale koleżanki.

1. Prowiant.
Dziecku na drogę daje się tak zwany suchy prowiant. Niestety niektórzy rodzice nie dawali nic kompletnie dzieciakom. Nawet butelki wody.

2. Gotówka.
Dzieci z tzw trudnych rodzin (czyt. zapijaczonych meneli) nie miały szans na jakąkolwiek złotówkę. Z relacji K dowiedziałam się że te dzieci najczęściej kradły innym dzieciom albo opiekunom.

3. (najbardziej wk...) Bagaż.
Dzieciaki z TYCH rodzin, często przychodziły bez żadnego bagażu! Nawet pary majtek na zmianę. W takiej sytuacji opiekunowie dzwonili gdzie się dało by zorganizować takiemu dziecku jaką taką odzież. A rodzice? Kiedy opiekunowie dzwonili do rodziców ze skargą oni odpowiadali "ale przecież im dacie, to w czym problem?"

kolonie

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 597 (663)

#31927

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z kolonii.
Jakieś 10 lat temu byłam na koloni w pewnej miejscowości nad morzem. Wybaczcie ale nazwy ośrodku, w którym nocowaliśmy nie pamiętam, tak samo jak miejscowości. Jakaś mała mieścinka koło Łeby.
Grupa, z którą byłam była świetna. Ja w tej grupie byłam najmłodsza, a razem ze mną była moja starsza siostra i starszy brat.

Sytuacja nr.1 - Jedzenie.

Jedzenie było jednym słowem obrzydliwe. Niedogotowane albo spalone mięso, zupa robiona chyba z wody morskiej itd. oprócz nas była jeszcze jedna grupa i turyści. Dzieciaki poniżej 8 roku życia jadały tzw. połówki obiadu (pół kotleta, itp.) Jadaliśmy w ten sposób że o 13 turyści, 13.45 (albo coś około tego) 1 grupa, a o 14.30 nasza grupa.
Pewnego razu po posiłku 1 grupy strasznie zachciało mi się pić. Mój brat poszedł ze mną na stołówkę, by poprosić o kompot i wtedy podpatrzyliśmy i usłyszeliśmy coś, czego wtedy nie ogarniałam, a co dziś mnie degustuje.

Otóż kucharki zbierały resztki z talerzy turystów (co do okruszka) i wykładały to na talerze 1 grupy. Jeśli jakiś turysta zjadł pół kotleta, to dawały go komuś innemu i dokładały tym co zabrakło z odzysku z gara. To co zaś zostało z 1 grupy dawały nam, no ewentualnie dokładały troszkę z gara. A to co nieruszone przez nas (bo nie nałożone) brały ze sobą do domów. Po tym co zobaczyliśmy, jadłam już tylko zupy, ponieważ ta zasada działała tylko z drugimi daniami.

Sytuacja nr.2 - Zdrada

Pewnego dnia dostałam gorączki. Nasza tzw. główna wychowawczyni poprosiła jedną z opiekunek, by ze mną posiedziała, a ona, dwie inne i jej mąż (też był opiekunem) pójdą na wycieczkę z resztą. Jej mąż wykręcił się jednak z wycieczki (nie pamiętam jak) i został. Pani opiekunka wyszła na chwilkę i przyniosła mi jakąś lalkę barbie ze sklepu. Powiedziała, że da mi ją jeśli będę siedzieć grzecznie w pokoju i z niego nie wychodzić. Ona idzie do pokoju opiekunek z mężem "szefowej", bo muszą "coś wypełnić".

Oczywiście wszyscy się domyślają co poszli "wypełniać". A ja jako że dziecko i nie rozumiałam jęków z drugiego korytarza, przestraszyłam się, że pan opiekun robi krzywdę pani opiekunce. Więc wparowałam do ich pokoju po jakiś 5 min jej jęków, zobaczyłam że trzyma ją za szyję i zaczęłam okładać go po głowie lalką barbie. :D
Ich reakcja była bezcenna :)

Lalka została u mnie, pani "w opresji" tłumaczyła mi to tak, że pan ją pocieszał, bo jej było smutno. Poprosili bym była cicho. Ale jak to dziecko powiedziałam pani szefowej, że ma bardzo dobrego męża bo ostatnio pocieszał panią opiekunkę.
- Ale jak to pocieszał?
- Byli razem w łóżku i on ją pocieszał. Tylko proszę pani czy ludzi można pocieszać tylko nago?
Pan wyjechał tydzień przed terminem. :D

Wakacje

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 779 (879)
zarchiwizowany

#32576

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Coś podobnego do historii ladyfashion.
Wszyscy uważający że rozdawanie ulotek to nie jest praca albo że śmiecimy: Ile z was pracowało w taki sposób? Ja pracowałam. Nawet nie wiecie co to znaczy. Jak robota jest "w terenie" i do tego ładna pogoda to jeszcze nic. Ale jak leje to żadna przyjemność. Albo kiedy stoisz w galerii handlowej w głupim stroju, wysokich obcasach (bo takie są często wymogi) z zaczepiającymi cię ludźmi, którzy ci ubliżają. I tak się składa że czasami MUSISZ wyrobić jakąś tam normę jaka się ubzdurała pracodawcy np: 350 ulotek na godzinę! I to nie my śmiecimy bo mamy kontrole: jeśli któreś z rozdających wyrzuci ulotkę na/do chodnik/kosza jest odsyłany do domu bez niczego. Byłam przy takim wypadku. Ci którzy tak piszą że to nie praca nigdy tak naprawdę pracować nie musieli, tylko większość rzeczy przychodziła im bez problemu. To wy państwo jesteście piekielni.
To tyle, dziękuje do widzenia.

Praca

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (72)
zarchiwizowany

#31780

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O pewnej desperatce.
Od 8 miesięcy przyjmuję tabletki o nazwie Cerazette 3x28(żądnych wiedzy na ich temat odsyłam w internet). Tu w Anglii każde tabletki są darmowe, tylko trzeba zarejestrować się w poradni. Historia dzieje się 4 miesiące wstecz.
Niby nic szczególnego ale dla niektórych ludzi okropnie trudnego.
Pewna koleżanka (Polka) pewnego razu wyznała mi że ma chłopaka. Niby nic nowego, ale że już mam taką naturę to zrobiłam jej wykład o tabletkach i odwiedzeniu poradni. Ale była ona pewna że prezerwatywy to najlepszy sposób i nie potrzebuje cyt.: "Tej trucizny." Jej wybór.
Pewnego pięknego dnia (2 miesiące później) odwiedziła mnie ona. Normalna gadka szmatka, popijanie herbaty itp. W pewnym momencie zeszłam do kuchni by przynieść jakiegoś ciastka, a koleżanka została u mnie w pokoju. Po powrocie wszystko było ok gdyby nie fakt że nagle oświadczyła mi że mama po nią dzwoniła, że musi wracać itp. No cóż mus to mus. Pożegnałyśmy się i tyle.
Wieczorem (tabletki przyjmuję zawsze o 19 i trzymam je w szufladzie, ponieważ mam młodszą siostrę) sięgnęłam po moje pudełko z pigułkami. W pudełku był tylko jeden do połowy wyczerpany listek a miałam jeszcze dwa nienadpoczęte. Przeraziłam się nie na żarty, w pierwszym momencie lecę do młodszej siostry. Nie daj bóg ona je wzięła! Ale to nie ona. Więc podejrzenie padło na "koleżankę". Łapie za telefon i dzwonię. Nikt nie odbiera. Postanawiam ją dorwać w szkole.
Nazajutrz jednak nie spotkałam jej w szkole ale spotkałam jej kumpele. Ona powiedziała mi też że to koleżanka ukradła mi tabletki bo jest w ciąży i próbowała usunąć co jej niestety się udało.
- Wyobraź sobie że ta idio..a wzięła na raz całe dwa opakowania tabletek! Mało się nie poży...a! Ale dała radę i po jakiś 3 godzinach, bo z nią byłam poroniła. Teraz jest w szpitalu bo dostała jakiegoś zatrucia czy coś...
Reszty nie chcę mi się przytaczać. Ale mam pewne wątpliwości co do sposobu w jaki wywołała przedwczesny powód. Tak czy inaczej odczuwam wyrzuty sumienia przez to nienarodzone dziecko.

Deszczułka

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (282)
zarchiwizowany

#29425

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dwie historyjki w jednej.

1. Rodzice roku
Idę z matulą ulicą. Wracamy z zakupów. Zauważamy pewnego mężczyznę kultury dres i jego tapetowaną wybrankę. Widok byłby normalny, ale kark szarpał za ciuchy małego chłopca (wiek ok. 2-3 lat). Bierze go za głowę i rzuca nim o chodnik. Ludzie tylko przechodzą i się gapią nie robiąc nic. Przy bliższym podejściu usłyszałam iż są to Polacy. Sama bałam się ingerować, mam zaledwie 160 cm wzrostu i mimo waleczności nie zaczynam kiedy nie mam szans. Kawałek dalej zauważyłam policjanta (za rogiem). A on mi na to: Jakiej narodowości są ci ludzie? Ja: Nie wiem. Ale biją dziecko. Policeman: Jak nie wiadomo skąd są nie będę interweniował. Za takie coś to tylko zabić.

2. Lekarka-cham
Matula i ja wybrałyśmy się do ginekologa. Mama nie umie mówić o angielsku i nie rozumie tego języka. Odbyła wizytę i padła kolej na mnie. Weszłam do gabinetu. Lekarka dość przyjemna, do czasu.
(WL) wredna lekarka
(M) Miljo
(WL) Jak zwykle po tabletki?
(M) Nie inaczej.
(WL) Przynajmniej można z tobą porozmawiać. Przed chwilą weszła kobieta, która nic po angielsku nie potrafiła powiedzieć.
(M) I co?
(WL) Pobawiłam się z nią trochę. Muszę odreagować jakoś stres w pracy.
(M) Co jej pani powiedziała?
(WL) Że jest obrzydliwie gruba, głupia i parę takich.
Uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo a ja jej na to:
(M) Ta gruba i głupia według pani kobieta to moja mama. Niech się pani nie martwi, powiem jej wszystko, i ponad to by nie wyszło że jestem ignorantką złożę na panią skargę.
Pani w ciężkim szoku. Stwierdziła że kłamię, ale ja po prostu wzięłam tabletki i wyszłam. Skargę złożyłam, ale nie powtórzyłam mamię co ta WL powiedziała oo niej.
Bo po 6 ciążach trudno o figurę Szeherezady i nie widzę sensu w martwieniu mamy takimi pierdołami.
PS lekarka jest teraz strasznie miła dla mamy :D

Dwa różne miejsca

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (29)