Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Bastet

Zamieszcza historie od: 8 czerwca 2011 - 21:25
Ostatnio: 3 lutego 2021 - 10:09
  • Historii na głównej: 2 z 5
  • Punktów za historie: 2032
  • Komentarzy: 1656
  • Punktów za komentarze: 9772
 

#45562

przez (PW) ·
| Do ulubionych
NFZ, ale z dobrej strony...

Wyskoczyło mi "coś" pod okiem, i wyglądałam jakby ktoś zdrowo mi przyfasolił, więc kierunek okulista z nfz w mojej wiosce. Pani doktor przebadała, maść przepisała, za tydzień do kontroli, nakazała zrezygnować z soczewek na jakiś czas i chodzić w okularach. Oczywiście moje okulary są z czasów średniowiecza i zdecydowanie za słabe (noszę soczewki całodzienne i okulary bardzo rzadko - w domu), więc czas zakupić nowe. Akurat dzień wcześniej dostałam na maila ofertę z grupona czy tam grupera odnośnie badania wzroku i zniżki na szkła - czas zakupić i skorzystać.

Z kuponem w dłoni udaję się do renomowanego salonu w wielkim mieście, przerabiam badanie wzroku i dobieranie oprawek (ja uparcie przy najtańszych, sprzedawca - przy najdroższych). Dobrane po mojemu, do odbioru na drugi dzień. Szkła - maybachy wśród szkieł, system antyparowy i jakieś inne tuningi.

Przy odbiorze przymierzyłam - widoczność ok, ale ciut niewygodnie - "spokojnie, oko się musi przyzwyczaić". I tak przyzwyczajało się od piątku do wtorku - a ja czułam się jak rybka w szklanej kuli. Krawędzie wszystkiego zaokrąglone, kolanami zahaczam o auta na parkingu przed sklepem, boję się prowadzić auto, wsiadając do windy czuję się jak w tunelu... We wtorek powiedziałam dość. Pojechałam do salonu i zgłaszam swoje uwagi. Zostałam przebadana ponownie, ale wszystko w jak najlepszym porządku, "oko się musi przyzwyczaić". Zrezygnowana poturlałam się do pracy...

Na drugi dzień - wizyta kontrolna u okulisty na nfz. Limo zniknęło, maść zadziałała, wszystko z okiem cacy. Zapytałam Panią doktor o dziwne widzenie - posadziła mnie na fotelu, zrobiła badanie, raz, drugi, trzeci, pozakładała szkiełka, wypadła z gabinetu i pobiegła z moimi nowymi okularami do optyka przy przychodni je pomierzyć, wraca i czerwona ze złości mówi:
- Ja nie wiem kto Pani to dobierał, cud że Pani się nie zabiła przez te kilka dni, to jest skandal!

Co się okazało? Otóż w renomowanym salonie optycznym wada wzroku wyszła mi -6 z cylindrem na lewym oku, i -5 z cylindrem na prawym oku... A u okulisty na nfz -4 bez cylindra i - 3 bez cylindra... Czyli różnica marnych 2 dioptrii... I brak astygmatyzmu.

2h później z pianą na ustach wykłócałam się w renomowanym salonie, który to nie chciał mi uznać reklamacji i zrobił to dopiero po postraszeniu rzecznikami praw pacjenta i konsumenta. 1000 zł oddali do ręki, a ja kupiłam dobrze dobrane okulary w salonie w mojej wiosce. O 700 zł taniej.

okulista optyk nfz

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 671 (717)
zarchiwizowany

#45584

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Pracuję jako nauczycielka historii. Pracy swojej raczej nie podjęłam z powołania, tak wyszło, ale dobrze sie czuję na swoim stanowisku, mam dobry kontak z uczniami, większość rodziców też mnie raczej lubi. Właśnie, większość... kilka historii o tym, jak można truć dupę człowiekowi:

1.
Wywiadówka. Zawsze mam przy sobie wszystkie spr. żeby to rodzic sobie zobaczył. Pewna mamuśka, której syn sie ostatnio poprawiał, nie wierzy jak on mógł napisać na 1! Z historii! No tak, prace pokazałam.... PODROBIONA! I do dyrektora ( ze słowami "jeszcze pożałujesz dz*wko)... jakoś jeszcze nie pożałowałam...

2.
Jeden z moich wychowanków (nie wiem czy pod wpływem kolegów czy jak...) dodał matematyczce kilka pinesek do kawy. Szczęście ze sie kobieta skapnęła zanim je połknęła bo źle by było... Chłopak dostał pożadny opiernicz za to co zrobił najpierw ode mnie, potem od dyrektora... ale tatuś nie wierzy, to kto inny, to nic że sie chłopak przyznał, i jeszcze mamy kamery i to widać, on niewinny.

3.
Na miejscu wyjaśniam, że mam nieciekawą przeszłość za sobą, masę problemów i namacalne dowody.
Dzień otwartej szkoły. Jako nauczyciel prowadzę rozmowy z rodzicami. Nagle podchodzi kobieta, ok. 30 lat i wykrzykuje mi prosto w twarz, że jestem "Su*ką, nie powinnam sie w szkole znajdować a w więzieniu, dziw*a która sie dała, mam zły wpływ na młodzież, a to co sobą prezentuję jest godne prostytutki spad latarni". Winien jest mój wzgld, który ima sie troche do przeszłości, i tatuaże... ale jakoś żadnego z uczniów nie zamnkęli (jeszcze, bo wiedomo co wyrośnie spod skrzydeł takiego ście*rwa jak ja...)

praca

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 69 (271)
zarchiwizowany

#45094

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak to jest, że w marketach spożywczych i ogólnobranżowych ludzie potrafią się obsłużyć sami. Przynajmniej w 90 %, przy dokonywaniu zakupów. A w marketach budowlanych potrzebują specjalnego doradctwa nawet w najprostszych artykułach i specjalnego traktowania i zachowują się tak, jakby pierwszy raz byli w sklepie wielkopowierzchniowym.
Parę sytuacji:
>>> Notorycznie : "czekam już pół godziny na obsługę!!!". Faktycznie widzę, że facet stoi dosłownie chwilę, bo w pobliżu obsługuję klienta.
Skończyłem.Podchodzę. Facet trzyma w ręku 2 małe woreczki z gipsami
- Który wysycha szybciej? Czy muszę tu czekać tyle czasu, żeby się dowiedzieć?
Patrzę na opakowania, a z przodu nadruk na pierwszym :"GIPS BUDOWLANY, SZYBKOWIĄŻĄCY, CZAS OBRÓBKI PO 10 MINUTACH", na drugim " GIPS SZPACHLOWY - WYDŁUŻONY CZAS PRACY". Ręce opadają. Czy w TESCO też się klóci np. o makaron, że nie wie który szybciej się ugotuje? wystarczy przeczytać etykietę. Rozumiem jak ktoś ma skomplikowane pytania - o wytrzymałość gipsu, jego odporność na wilgoć itp. Ale wiele można samemu doczytać i nie fuczeć, że to obsluga jest powolna.
>>>"Którą farbę wziąć na balkon, bo sie nie znam?" - Rozumiem, że niecodziennie takie czynności się wykonuje.Tłumaczę więc, następuje mój wywód o farbach fasadowych, o ich odporności na wilgoć, mniejszym zabrudzeniu, odporności na zmiane temperatur, wytrzymałości na promienie UV itp. itd.
- "Węzmę tą, szwagier pomalował i też trzymie" - pokazuje najtańszą biała emulsje do wnętrz. Po co więc pyta, skoro wie lepiej i argumenty traktuje jak naciaganie go na droższe?
>>> "Jestem z Niemiec, wydam dużo pieniędzy u was, gdzie kierownik, chcę rabat" - po czym robi zakupy na kwotę 56 złotych, wszystko z promocji i oburzona, że kierownik nie chciał dać rabatu. W Auchan też leci z kartonem mleka i herbatą do kierownika po rabat?
>>> "Proszę mi to załadować , to jest ciężkie, ja nie będę dźwigał" - jeden worek zaprawy do płytek. Prawdziwy facet z niego. Pewnie w Makro jak bieże zgrzewkę wody też lata po pracownikach i karze sobie załadować produkt.
>>> "Dlaczego w niedzielę macie krócej otwarte? Kiedy ludzie, którzy pracują cały tydzień mają robić zakupy?" Acha, bo ja tu dla hobby jestem, mam robić cały tydzień, każdy weekend i święta.
>>>"Kupowałam tu na wiosnę takie plytki, beżowe, w ciapki. Zabrakło mi paru sztuk, które to były?" Pytam o paragon, nr artykułu, nazwę, cokolwiek..." Nie wiem, mialy takie jakby żyłki, jak marmur, beżowe nooo, pan tu się zna". Chcę pomóc, aby klient dokończył remont, ale nie mogę wiedzieć, co każdy kupował. No aż taki zdolny nie jestem. Inaczej bym nie pracował w markecie, a jako wróżbita Maciej w TV.
>>>" Jaką kabinę wybrać,żeby pasowała do zielonych ścian?"
Próbuje pytać jakie funkcje ma mieć kabina, rozmiary...
"Pan się nie zna, co to ma wspólnego z zielonymi ścianami?"
Wyciagam katalog, szukam zielonej, jest, na zamówienie: zielone szkło, brodzik delikatnie zielony. Standardowo są wykonczenia białe, ewentualnie srebrne dodatki.
"A co pan mi tu pokazuje, co to za ceny, żeby zielonej kabiny nie można było kupić w normalnej cenie, co za sklep..." Przykro mi, ale to rynek dyktuje standard, wymyślanie kosztuje.
>>> "Proszę mi obliczyć ile paneli potrzebuję, pokój 6metrów na 4 metry"... poważnie ? ludzie są tak leniwi czy tak głupi? Podstawy matematyki.
>>>"Proszę mi zrobić projekt łazienki, tu jest plan domu" i klient wyciąga architektoniczny poskładany wielki plan nowowybudowanego domu. Zwracam uwagę, że nie projektujemy.
"Jak to, to kto mi to wyrysuje?" Hmmm. Kolega wziął się na sposób i odpowiada w takich przypadkach, że studiuje architekture wnętrz, bieże za projekt 1000 zł, ale może zaoferować się po godzinach za połowę stawki i zaprojektowac klientowi łazienkę. Oburzenie jest zawsze. Ale nie ma biura projektowego w marketach. Ewentualnie gotowe aranżacje na wystawkach lub katalogi z inspiracjami. A na prawdę w salonach prywatnych projekt pomieszczenia to koszt od 500 zł wzwyż.
Więcej pamiętam, ale już nie zanudzam. Chyba, że ktoś zechce jeszcze trochę.
Klientów lubię, swoja pracę też. Te przypadki to tylko wyjątki.

sklepy

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 251 (317)
zarchiwizowany

#42379

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Uczeń z piekła. Chłopiec, klasa trzecia.

[N]-nauczyciel
[U]-uczeń

Na lekcji nauczyciel rozmawiał z uczniami o tym, kim chcieliby zostać w przyszłości. Na przerwie, po owych zajęciach, podchodzi do nauczycielki jeden z uczniów i mówi:

[U]- Proszę Panią (:D), ja wiem, kim chcę być!
[N]- No, słucham, kim będziesz, gdy dorośniesz?
[U]- Płatnym mordercą!
[N]- Ale jak to? Przecież to straszne, jak możesz tak mówić?
[U]- Będę płatnym mordercą - będę zabijał ludzi i będą mi za to płacić dużo pieniędzy. Panią też zabiję!
[N]- Oj, mnie to Ci się chyba nie opłaca, nikt Ci za mnie dużych pieniędzy nie zapłaci.
[U]- Nie szkodzi! Panią zabiję dla przyjemności!

W tym miejscu dialog się urywa, gdyż chłopiec wybiega z sali, krzycząc "ku*wa, ku*wa, dupa dupa".

Historia autentyczna. Myślę, że warto dodać, iż rodzice chłopca znajdują się w więzieniu - wychowuje go babcia. Niedawno lekarz stwierdził u niego zaburzenia psychiczne.

Świetnie, że przez dwa miesiące uczył się wspólnie z innymi dziećmi i "rozwalał" każdą lekcję.

szkoła podstawowa

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (250)
zarchiwizowany

#35553

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Gdy mój ojciec pracował na pogotowiu jako ratownik medyczny, w szpitalu miało miejsce wiele piekielnych historii.
Często przyjmowano osoby nietrzeźwe,a bo sobie coś rozcięły, guza nabiły. Oczywiście bywały poważniejsze przypadki.

Historia pierwsza:
Na wstępie muszę napisać, że są dwa rodzaje szwów: pierwszy - niewystający i niewidoczny; drugi - bardzo wystający, widoczny;
Do szpitala trafił dość mocno nawalony facet. Coś krwawiło mu z głowy, ale bardzo niewiele. Wystarczyłoby tylko kilka niewidocznych szwów.
Jednak ów pacjent był niemiły dla ratowników, dla chirurgów z jednego ambulatorium, dla pielęgniarek z drugiego ambulatorium...
Lekarze uśpili faceta i pod pretekstem "szukania rany" ogolili mu prawą połowę głowy. Potem zszyli go tym drugim rodzajem szwów.
Efekt: po lewej stronie głowy włosy, po drugiej łysa skóra przeorana wystającymi nad skórę szwami.
Dwie godziny później facet budzi się, patrzy w lustro i mówi:
- O k***a, a ja mam jutro wesele.

Historia druga:
Do nawalonego patologa pielęgniarki prowadzą pijanego faceta z rozwalonym łukiem brwiowym. Opiera się siostrom jak tylko się da. Patolog widząc to, bierze największą igłę z możliwych i mówi:
- Dajsie ghoo tutaj.
Kładą go na stole przed lekarzem. Ten podchodzi chwiejnie i pochyla się nad pacjentem, próbuje sobie trafić w odpowiednie miejsce, co przychodzi mu z dużym trudem. Po chwili mówi:
- Kochanieńki, ja to tak cię zszyję, że rodzona matka cię nie pozna.
Pacjent momentalnie wytrzeźwiał.

służba_zdrowia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (177)

#32881

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Minął już miesiąc a ja nadal nie mogę się uspokoić. Jak można być aż tak podłym i zawistnym?! Miesiąc temu wyszłam za mąż. 9 maja miał być najszczęśliwszym dniem w moim życiu a skończyło się tak, że bardzo chciałabym o nim zapomnieć. Ale do rzeczy.

Mój mąż rozwiódł się na rok przed tym jak się poznaliśmy. Jego żona zostawiła go z synkiem i wyjechała do Włoch. Luby wystąpił do sądu o wyłączną opiekę nad dzieckiem i oczywiście o rozwód. W międzyczasie jego firma zaczęła przynosić dość spore zyski, a związek żonki z włoskim amantem zaczął się sypać. Kiedy zaczynaliśmy się spotykać, kobieta miała już trzeciego adoratora. O tym, że bierzemy ślub i o obecnych dochodach Lubego, żonka dowiedziała się od przyjaciółki. I tu zaczyna się mój koszmar.

USC pełen ludzi. Zaczyna się uroczystość. Jest pięknie, wręcz idealnie. Cała rodzina zachwycona, mama płacze, kiedy nagle otwierają się drzwi i do urzędu wpada żonka.
Ż: - Zatrzymać tą farsę. To mój mąż.
Wszyscy wielkie oczy. Moja mama prawie zemdlała. Urzędniczka oczywiście przerwała ceremonię i pyta czy są jakieś dowody. Żonka wyciąga akt ślubu. Mimo tłumaczeń Lubego, że już dawno po rozwodzie, ceremonia nie została wznowiona, bo nie ma dowodu. Przecież nikt nie zabiera orzeczenia rozwodu na drugi ślub. Przyjaciel Lubego wskoczył szybko w samochód i pojechał do naszego mieszkania po nieszczęsny papierek. Urzędniczka zgodziła się wznowić uroczystość jeśli go okażemy. Zanim wszystko się wyjaśniło, żonka zdążyła zniknąć. Na szczęście ślubu nam w końcu udzielono, a i w restauracji nie robili zbyt dużych problemów z powodu spóźnienia.

Co to wszystko miało na celu?

USC

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1184 (1298)

#32492

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przed chwilą upewniłam się, że bardzo słusznie zrobiłam ograniczając ojcu mojej córki prawa rodzicielskie.

Kilka dni temu tatuś szanowny zadzwonił do mnie, że niedługo Dzień Dziecka i w ogóle, więc chciałby coś małej kupić i się z nami zobaczyć. Nie ukrywam, że jak to usłyszałam, to byłam w lekkim szoku, bo do kontaktów z małą to on nigdy wyrywny nie był, no ale skoro sam proponuje, to nie ma sprawy.

Umówiliśmy się na dziś, na 14. Ubrałam małą, wyszłam z domu i czekam w umówionym miejscu. 5 minut. 10 minut. 20 minut.... Już zaczyna mnie k*****a łapać, ale może coś się stało. Więc w tzw. międzyczasie dzwonię do padre. Odebrał za 7 lub 8 razem, po czym poinformował mnie, że on jednak się nie zjawi, bo jest teraz u starszej córki, a tak w ogóle, to razem ze swoimi rodzicami (!!!) doszedł do wniosku, że nie ma sensu nic małej kupować, bo jest w sumie jeszcze jest mała i nie będzie pamiętała, czy coś dostała, czy nie. A już na pewno nie będzie pamiętała, że to od niego.

Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Pomijam to, że dorosły facet z rodzicami konsultuje to, czy ma coś kupić własnemu dziecku, czy nie. Ale, do cholery, czy nie mógł o tym, że się nie zjawi poinformować wcześniej??? Do tej pory mną telepie.

tatuś

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 925 (1133)
zarchiwizowany

#24849

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Finalna historia o "Jadzi"

Nie będzie piekielna, ani śmieszna, moim zdaniem będzie tragiczna.

Wracając do historii, kilka lat temu byłem ministrantem w jednej z Białostockich parafii. Jako że zbliżał się czas kolędy, zgłosiliśmy się do rozdawania takich zaproszeń kolędowych (tak u nas w parafii kiedyś było że rozdawało się broszurkę opisującą mijający rok w parafii z odcinkiem na którym było trzeba wpisać kwotę jaką daje się na kościół). Zachodu trochę z tym było bo trzeba było pukać do każdych drzwi i wręczać owe zaproszenie, a jak kogoś nie było to zostawiać w drzwiach. Jak wiadomo często było się częstowanym ciastem bądź jakimś cukierkiem wiec czas naprawdę się wydłużał, ale zawsze coś się zarobiło (księża dawali nam za to pieniądze bo poświęcamy swój czas kosztem lekcji)

I tak pewnego wieczoru rozdaję owe zaproszenie wraz z kumplem. Dochodzimy do bloku Jadzi i zaczynamy się kłócić który ma iść i jej wręczyć owe zaproszonko. Kumpla uratował telefon że musi wracać do domu. Nie pocieszony chodzę po klatce Jadzi jak najdłużej żeby zajść i dać zaproszenie jak najpóźniej to wymigam się od rozmowy. Przychodzi ten moment. Pukam.

Otwiera mi mąż Jadzi (tak Jadzia miała męża jednak nie wiele osób wierzyło w jego istnienie, czyli odpada wątek że nikt jej "nie przetrzepał" jak to miało w miejsce w komentarzach). Wręczam zaproszenie i chce już uciekać gdy słyszę:
-Może wejdziesz, zapewne to twoje ostatnie mieszkanie, właśnie zrobiłem herbaty. A tak no zapomniałem Jadzi nie ma, wiec spokojnie.
Zgodziłem się i tak oto usłyszałem historię życia owego pana.

Owy pan miał na imię Stanisław. Pan Stanisław w latach 50 czy 60, był kierownikiem zakładów mięsnych, które dostarczały mięso Białostockim sklepom. Jako człowiek lubiący pracować i jeździć autem. Co kilka dni jeździł do PGR po mięsko które było właśnie przetwarzane w owych zakładach. Tam właśnie poznał Jadzie. Jadzia była jedynaczką, córką kierownika czy dyrektora (zarządcy) PGR-u. Podobno kobieta piękna(na zdjęciach wyglądała ładnie). Jako że jej ojciec nie chciał żeby córka wyszła za mąż za "chama" z wioski upatrzył sobie właśnie pana Stasia. Pan Staś nazywany już starym kawalerem, płacącym bykowe, nie obraził się na takie swatanie. Dziewczyna mu się podobała, wiec czemu nie. Tak Jadzia i Stanisław zostali parą i w niedługim czasie małżeństwem. Nie długo potem pojawiły się dzieci. Właśnie po ślubie zaczęła się katorga pana Stanisława. Jadzia jako jedynaczka była tak rozpieszczona że nic w domu nie umiała zrobić, ani posprzątać, ani ugotować, ani uprać. Pan Stanisław chodził do pracy, a po pracy miał drugi etat w domu czyli sprzątanie, gotowanie, pranie, znowu gotowanie dla dzieci na drugi dzień kiedy będą z matką. Jadzia natomiast uważała że jak ona zajmuje się dziećmi przez 8 godzin to musi się skupić tylko na tym. Po przyjściu Stanisława do domu, od razu uciekała do koleżanek (chociaż jak pan Stanisław mówi, pewnie to oficjalna wersja). Tak sobie żyją razem. Dzieci i wnuki nie odwiedzają dziadków, tzn odwiedzają kiedy nie ma Jadzi. Odwiedzają dziadka. Pan Stanisław dalej zajmuję się domem, a Jadzia w tym czasie chodzi i kradnie zakupy, pikietuje, rozkazuje czy wsiada do cudzych aut służących jej jako taksówka.

Po zapytaniu pana Stanisława czy nie chciał się rozwieźć odpowiedział że chciał. Jednak ona robiła szopkę, on kochający ją i dzieci zostawał. Teraz już mówi że nie ma to nawet sensu, od kilkunastu lat żyją osobno. Ona na niego warczy, on to puszcza mimo uszu.

I taka życiowa rada od pana Stanisława dla wszystkich: "Uważaj synu, ładne opakowanie nie zawsze ma w sobie ładny środek, częściej ładne opakowanie ma zakryć mankamenty środka, wiec jeżeli kogoś szukasz to postaraj się go najpierw poznać jego środek, a nie kochać powłokę"

Jadzia

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 347 (371)

#24036

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pojawia się wiele historii, w których narzeka się na długie kolejki oczekiwania na wizytę do lekarzy specjalistów. Te refundowane przez Fundusz. To ja może naświetlę sytuację od strony poradni. W tym wypadku - psychiatrycznej.

Wszelkie dane odnoszą się do poradni wchodzących w skład naszego Zespołu, jest ich 12.

Czas oczekiwania na pierwszą wizytę do lekarza psychiatry: od 1 miesiąca do 6 miesięcy.

Czas oczekiwania na wizytę diagnostyczną u psychologa (testy, opinie): od 2 do 3 miesięcy (czasem krócej, ale rzadko się to zdarza).

Czas oczekiwania na terapię do psychologa: ...nieznany. Dostajemy od psychologów informację, że zwalnia im się miejsce na terapii i wtedy ono jest. Prowadzimy listę oczekujących i zawiadamiamy zainteresowanych, że mogą z terapii skorzystać. Czekają czasem 2 miesiące (wersja optymistyczna), a czasem 6-7 miesięcy (wersja realna).

Przypuśćmy zatem, że lekarz może przyjąć jednego dnia 4 pacjentów, tzw. pierwszorazowych. Przychodzi 1. Reszta nie dość, że nie zjawia się, to nie zadzwoni, żeby zawiadomić i zwolnić miejsce w kolejce, czyli skrócić czas oczekiwania innym pacjentom. Albo dzwoni tego dnia, kiedy ma wyznaczoną wizytę i mętnie się tłumaczy. Owszem, zdarzają się sytuacje losowe, które w pełni usprawiedliwiają to, że pacjent nie przyszedł, ale są naprawdę rzadkie. Za to, że kolejki są takie, a nie inne najczęściej obrywają rejestratorki, bo na kogo wylać żale? Lekarzowi się nie podskakuje, na Fundusz się nie nawrzeszczy, pacjentom blokującym kolejkę nie ma jak powiedzieć, co się o nich myśli...

Na badanie psychologiczne, często potrzebne do MOPS-u, ZUS-u, sądu czy innej instytucji też trzeba poczekać, ale w sytuacjach, kiedy pacjent ma krótki termin na zdobycie opinii i nóż na gardle, robimy co możemy. I co? I psycholog przychodzi do pracy na przykład od 9 do 15. Dla każdego pacjenta ma godzinę, umawia ich na konkretną. Wszystkie godziny ma zajęte, a jakże. Tylko, że wyłącznie teoretycznie, bo (piszę z autopsji i to wcale nie jest rzadka sytuacja) na 6 pacjentów przychodzi 4. Albo 2. Albo 1. Bo znaleźli wolny termin gdzie indziej? Może. Bo zrezygnowali? Zapomnieli? Też możliwe. Ale gdyby dali znać, kolejka zmniejszyłaby się i inni mogliby skorzystać z pomocy. Prosimy, piszemy karteczki, wzbudzamy empatię ("a jakby to Pan czekał na termin, a ktoś by go zarezerwował i nie zadzwonił, że rezygnuje?"), słowem staramy się. A pacjenci co? 90% ma to gdzieś.

Nie twierdzę, że w każdej poradni specjalistycznej tak jest, chociaż podejrzewam, że się tak zdarza. Nie chcę również stworzyć wrażenia, że wszyscy pacjenci lekceważą sobie terminy (które niejednokrotnie "wybłagali" i "tak strasznie im zależało"). Ale mam wrażenie, że czasem odrobina odpowiedzialności skutkująca wykonaniem jednego telefonu ułatwiłaby życie innym.

Nie będę o nic apelować, chciałam się tylko trochę wyżalić po pracy. Znowu nie przyszło 4...

psychiatria kraków

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 504 (566)
zarchiwizowany

#23684

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam nieczytelne pismo. Żadna dysgrafia*, bo nie spełniam nawet jednego z jej kryteriów, tylko po prostu nieczytelne, charakterystyczne pismo. Dla wielu ludzi mógłbym równie dobrze pisać gotykiem.

I o tym będzie historia.

Ogólniak.

Pewnego pięknego dnia, polonistka wezwała mnie do tablicy i kazała przeczytać moją pracę klasową. Okazało się, że nie była w stanie jej odczytać.

Kiedy bez zająknięcia przeczytałem 4 strony A4 moich bazgrołów, polonistka stwierdziła z rezygnacją w głosie:

"Felix, może ty po prostu jesteś leworęczny?"

moja riposta była w sumie też ciekawa, bo wypowiedziana beztroskim tonem:

"Nieeee... W nosie zawsze dłubię prawą...Ja po prostu brzydkie pismo mam".

Polonistkę załamało to już dokumentnie.

A pismo udało mi się kilka lat temu bez problemu poprawić. Teraz już nie wygląda tak źle. Tym, którzy sami z tego powodu cierpią, polecam lekturę tej oto strony. Mi pomogło.

http://www.iampeth.com/lessons/spencerian/new_standard/spencer_new_standard_index.html

więcej lekcji znajdziecie tutaj:

http://www.iampeth.com/lessons.php

-------------------
* powód - 4 klasa podstawówki. Z dziecinnych, 3 liniowych zeszytów klasa - postanowieniem Pani Polonistki - przesiadła się na te "dorosłe". Mi odpowiadały wtedy jeszcze te dziecinne, bo krój pisma jeszcze mi się nie wyrobił. Powiedziałem to Wielce Szanownej Pani Polonistce.

Efekt? wyśmiała mnie przy całej klasie i prawie, że siłą zmusiła do pisania w tych "dorosłych". Jak można się domyślić, charakter pisma na 20 następnych lat trafił mi jasny szlag

ogólniak

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (155)