Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Bastet

Zamieszcza historie od: 8 czerwca 2011 - 21:25
Ostatnio: 3 lutego 2021 - 10:09
  • Historii na głównej: 2 z 5
  • Punktów za historie: 2032
  • Komentarzy: 1656
  • Punktów za komentarze: 9769
 

#75190

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótko, ale dobitnie.
Mój ulubiony zespół akrobacyjny ma swoje własne lotnisko, nad którym ćwiczy.
Samoloty jak to samoloty - latają, robią beczki i różne inne. Jak się ma wolny czas to aż grzechem jest by nie usiąść na trawie z lornetką i nie pooglądać.

Jakiś czas temu pewien deweloper kupił teren obok lotniska, zbudował osiedle i sprzedawał mieszkania za śmiesznie niską cenę z aneksem w umowie, że nie ponosi odpowiedzialności za hałas.

Zgadnijcie, kto spamuje stronę na twarzoksiążce negatywnymi ocenami (komentarze typu "ja mam małe dziecko, które musi spać, a oni latają i hałasują" / "ja pracuję na nocki i chcę sobie wypocząć, a oni nie umio latać, na co to komu"), pisze pisma do rady miasta i dzwoni po policję za każdym razem kiedy akrobaci wznoszą się w powietrze?

Jakim kretynem trzeba być, aby kupić po taniości mieszkanie i potwierdzić, że się wie o istnieniu lotniska obok podpisem, a potem robić jeszcze chłopakom problemy?

osiedle januszy biznesu

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 421 (447)

#75104

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oceńcie sami czy to piekielne, ale ja do tej pory czuję pewien niesmak po tym wydarzeniu...

W naszych przychodniach konieczne było wykonanie pomiarów oświetlenia awaryjnego oraz napięcia w gniazdkach. Wszelkimi sprawami związanymi z elektryką zajmuje się firma zewnętrzna. Pana "Prezesa" [PP] poznałam osobiście, ponieważ w przypadku awarii, najczęściej to on się u nas pojawiał. Nigdy nie miałam powodów, żeby na niego narzekać, ponieważ pracę wykonywał szybko i solidnie. Czasem wpadł na kawę będąc przejazdem. Coś tam pogadaliśmy na temat prywatnego życia, więc wiedział, że mam córkę i jestem w szczęśliwym związku, a ja wiedziałam, że on ma żonę i czwórkę dzieci. Z innych rozmów wywnioskowałam, że jest praktykującym katolikiem, momentami wręcz fanatycznym. W relacjach biznesowych mi to nie przeszkadzało. Zresztą, nasza znajomość nigdy nie przeszła na poziom wysyłania sobie życzeń na święta, po prostu jak był potrzebny, to się po niego dzwoniło.

Wracając do pomiarów. Obskoczyliśmy dość szybko filie, na koniec zostawiliśmy główną siedzibę. Umówiliśmy się na konkretny dzień. Godzina dość późna, bo po dwudziestej. Po pierwsze, miało nie być ludzi, ponieważ podczas pomiarów trzeba było wyłączyć bezpieczniki, a pacjentom raczej nie siedziałoby się dobrze w ciemnościach. Po drugie, na dworze miało być ciemno, bo tylko wtedy takie pomiary miałyby sens i byłyby wiarygodne (ja się na tym nie znam, tak mi to wytłumaczył PP). No więc bezpieczniki wyłączone, awaryjki się zaświeciły, godzina czekania i sprawdzenie, która zgaśnie. Na czas oczekiwania poczłapaliśmy do mojego biura (na biuro jest osobny bezpiecznik i jego wyłączać nie trzeba było ze względu na brak oświetlenia awaryjnego).

Gadaliśmy o pierdołach. Wspomniał, że emancypacja kobiet, to działania szatana, ponieważ według pisma świętego, obowiązkiem kobiety jest rodzenie dzieci i ich wychowywanie. Ponadto kobieta powinna być posłuszna mężczyźnie. Pośmiałam się, ale tego nie komentowałam. Później zrobiło się jakoś tak niezręcznie... Zaczął mi sugerować, że chętnie by się ze mną przespał. Brzmiało jak żart, więc początkowo odmawiałam równie żartobliwym tonem. Jednak nie przestawał namawiać, co spowodowało u mnie w końcu psychiczny dyskomfort. Powiedziałam mu, że jeśli się nie ogarnie, zadzwonię po naszego informatyka, żeby przyjechał go pilnować. Na moment się uspokoił. Ale po paru minutach znowu wrócił do tematu. Twierdził, że "nikt się nie dowie. Ja na pewno nikomu nie powiem". Na co odpowiedziałam: "Ale ja powiem twojej żonie". Znów ucichł tylko na chwilę. Potem oczywiście temat wrócił...
[PP] Popatrzyłbym sobie na nagą kobietę.
[J] Masz przecież żonę.
[PP] Ale to nie to samo. Na jakąś obcą bym popatrzył.
[J] Dać ci adresy stron z pornosami? (byłam już naprawdę poirytowana całą tą sytuacją)
[PP] Nie, wolałbym na żywo.

Szczerze mówiąc trochę mnie strach sparaliżował i nie wiedziałam jak mam na to reagować. Mieliśmy siedzieć jeszcze pół godziny, ale powiedziałam mu, że jadę do domu i niech sobie spisze wartości z poprzednich pomiarów. Na jego twarzy widać było rozczarowanie. Na pożegnanie powiedział: "wiesz... liczyłem na coś". Tyle zdążyłam zauważyć... Szybko wsiadłam do samochodu i poczekałam, aż odjedzie, żeby móc zamknąć bramę.

Wiem, że może się to wydawać mało piekielne, bo przecież ostatecznie do niczego nie doszło, ale ja do tej pory czuję się jak kupa... I wiem na pewno, że nie będę w stanie z tym człowiekiem normalnie rozmawiać po czymś takim.

napalony_facet

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 265 (321)

#68817

przez ~panizdenerwowana ·
| Do ulubionych
Dzisiaj dzięki jednemu doktorkowi spóźniłam się do pracy. Ważne jest, że do pracy dojeżdżam około 30 min. Zawsze z domu wychodzę z dużym zapasem, ale dzisiaj i to mi nie pomogło... A stało się to dzięki temu, że pewien doktorek zastawił mi auto tak, że nie szło wyjechać z miejsca. Fakt, parking pod blokiem mamy niewielki. Doktorek obok naszego bloku ma swoją przychodnię, gdzie pracuje od 9:00.

Nie znalazł miejsca na parkingu, to zastawił mnie, z resztą jego pacjenci także pozastawiali mieszkańców. Telefon na policję nie poskutkował, bo oni nie mają czasu podjechać. Zaopatrzyłam się więc w stosowne naklejki z karnymi członkami. Powiedzcie mi, czy rzeczywiście ciężko się je usuwa z okien? I jak to wygląda od strony prawnej?

parking pod blokiem

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 218 (272)

#68746

przez ~melusyna ·
| Do ulubionych
Zainspirowana ostatnimi historiami o służbie zdrowia chciała bym podzielić się z Wami kilkoma przemyśleniami. Od kuchni....

Pracowałam swojego czasu w całkiem sporej przychodni, lekarze rodzinni, specjaliści. Naprawdę spory młyn.

1. Lekarze rodzinni.
Codziennie, 8-18 przyjmowało minimum trzech lekarzy "dla dorosłych" i jeden pediatra. Generalnie system umawiania się na wizyty był bezproblemowy, dziś można było się umówić nawet na za tydzień. Przy takiej ilości lekarzy nie było też przeważnie problemu dostać się na już. Pacjenci umawiani na konkretne godziny, szło sprawnie.
Problemem był zawsze pediatra, a najbardziej reprezentacyjne były piątki. Zawsze zapchane do granic możliwości. Tutaj muszę zaznaczyć, że rejestratorki w sytuacji kiedy wolnego miejsca nie było, a pacjent nalegał starały się zebrać podstawowy wywiad, żeby zapytać lekarza czy w takim a nie innym wypadku przyjmie dodatkowego pacjenta. W sytuacjach naprawdę poważnych lekarz nie odmawia.

[MamaMałegoPacjenta] Proszę zarejestrować mojego syna na już, teraz, natychmiast.
[Rejestratorka] Bardzo mi przykro, ale w dniu dzisiejszym nie mamy już wolnych miejsc,
[MMP] Ale jak to?! Moje dziecko jest bardzo chore! Kaszle, bardzo mocno, dusi się!
[R] Dobrze, co się dokładnie dzieje, od kiedy, i czy są jakieś inne objawy?
[MMP] Chory jest od poniedziałku...
[R] ???!!!!

albo druga wersja

[R] Dobrze, lekarz się zgadza, proszę przyjechać teraz bo jest luźniej.
[MMP] Ale proszę Panią, dziecko jest w przedszkolu, dobieram je o 15.

Chore dzieci pomiędzy zdrowymi? Żaden problem, rodzice rejestrując dzieci, kłamią i mówią, że np. na bilans chcą się umówić.

2. Specjaliści.
Jakie są terminy do specjalistów każdy z nas wie. Z niektórymi nie ma problemów, z innymi jest gehenna.

[P] Już teraz do ortopedy, proszę mnie zapisać!
[R] Tu następuje przedstawienie terminów.
[P] Ale to jest uraz i boli.
Czytam skierowanie, a tam: "Uraz stopy prawej z sierpnia zeszłego roku".

Jak u lekarza rodzinnego, pacjenci umawiani na konkretną godzinę. Co nie przeszkadza im przychodzić 2h wcześniej i wpychać się wcześniej.
Wprowadziliśmy numerki.... Skończyło się bójką pod gabinetem ortopedy.

[P] Proszę mnie zarejestrować do neurologa, prywatnie, na dziś.
[R] Bardzo mi przykro, ale lekarz ma dziś tylu pacjentów, że nie wyjdzie z przychodni przed 22.
[P] Nie ma problemu, może być po 22.
I ludzie nie rozumieją, że pracujemy do 21.

Mylenie urologa / neurologa / ginekologa ...... nagminne.
A wszelkie próby ustalenia o jakiego specjalistę chodzi, kończyły się zwyzywaniem, że robimy z pacjenta idiotę, bo on wie do kogo chce iść.

Większość wizyt była telefonicznie przez nas potwierdzana. Dziś mówi że będzie, jutro się nie pojawia. W to miejsce mogłaby przyjść naprawdę chora osoba.
Hitem był Pan, który o 18 zrezygnował z wizyty, a o 20 się pojawił i twierdził że niczego nie odwoływał. Numer tel. sprawdzony - zgadza się. Nieprawdopodobne...

3. Rejestracja.
Pacjenci potrafili pójść za nami do toalety, "bo chcą tylko o coś zapytać".

Chciałabym zaznaczyć, że naprawdę są przychodnie w których rejestratorki to naprawdę miłe osoby, stające na głowie, żeby każdy był zadowolony i lekarz i pacjent. A takie, a nie inne terminy nie wynikają z ich złej woli, bo niektórym się wydaje, że baba wstała lewą nogą i termin do neurologa dla zabawy daje na za rok.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 251 (343)

#68634

przez ~freszendfruti ·
| Do ulubionych
Praca z ludźmi bywa naprawdę interesująca. Na co dzień pracuję w jednym z lepszym polskich szpitali, na stanowisku rejestratorki medycznej. Niech Was nie zmyli nazwa - oprócz rejestrowania zajmuję się dokumentacją i utrzymywaniem porządku we wszystkich poradniach, w tym wypadku dziecięcych.
Kontakt z ludźmi to oczywiście norma, tak więc historii jest co nie miara, przytoczę jednak takie, które mam nadzieję dotrą do ludzi.
Po pierwsze i co najważniejsze:

TATUSIOWIE
Tatusiowie wysyłani są niezwykle często, by zarejestrować, potwierdzić itp. wizytę. Niestety, nierzadko nie pamiętają co dolega dziecku, jaki lekarz leczy, o peselu dziecka nie wspominając. Nierzadko zadają też magiczne pytanie "Nie może być mój pesel?". Nie, nie może. Delikwent stoi więc z miną "OLABOGA" rysując na obliczu co raz wyraźniej wykrzyw pt.: "jezus-maria-pesel-matko-boska-to-jest-nie-do-zapamiętania-jak-oni-to-robią". W takiej sytuacji nie pozostaje nic innego jak wyjąć telefon, wykręcić numer do małżonki/partnerki i bawimy się w głuchy telefon.

*

Czasem zdarzy się też taka sytuacja, że musimy odebrać jakiś telefon. Przy ogólnym hałasie jaki panuje w takich placówkach rozmowa jest utrudniona. Dajemy jednak radę.
Czasem jednak ludzie wyjątkowo mnie rozbrajają:

-Dzień dobry, chciałabym zarejestrować dziecko do dr Anielskiego.
-(Wyznaczam datę) Proszę podać pesel dziecka.
- JEZUSIE, to mnie teraz Pani zaskoczyła (rzeczywiście, to niezwykle dziwne, że rejestrując się do placówek medycznych będzie potrzebny dziecka pesel).
W związku z tym, że jest dużo do roboty i nie mam czasu czekać na Panią, aż być może odkopie gdzieś magiczne cyfry, podchodzę do tematu inaczej.
-Wobec tego poproszę o datę urodzenia dziecka.
-Dobrze, 95 rok.
-Pełną datę urodzenia poproszę.
-Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty rok.
-...
Ostatecznie udało się dogadać na szczęście.

*

Kolejną sytuacją jest roszczeniowa postawa rodzica, chcącego najlepiej załatwić wszystko w jeden dzień, mimo, że ma do obskoczenia 3 specjalistów, z czego każdy przyjmuje w inny dzień. Ewentualnie życzy sobie godziny popołudniowe, bo mu tak wygodniej i nie chce brać wolnego. Aha. Oto jedna z takich historii:
- Dzień dobry, tu pani Piekielna, chciałabym zarejestrować dziecko do specjalisty.
- Dobrze, 30 wrzesień godzina 9.00 to pierwszy wolny termin
- Za wcześnie proszę Pani, ja mam daleko.
- Kolejny wolny termin jest za kolejne 2 tygodnie również w godzinach rannych
- Ale proszę Pani, my naprawdę mamy kawał drogi do przejechania!
- (Nauczona doświadczeniem, że czasem ludzie, którzy mieszkają na obrzeżach miasta twierdzą, że mają nieziemsko daleko) A skąd Pani dzwoni?
- Z kuchni.

:)

gdzieś w Polsce.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (373)

#68361

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jestem kontrolerem biletów.
W Warszawie najpopularniejszym rodzajem biletów są bilety 20-minutowe. Ważne są one 20 minut od momentu skasowania i są tańsze od jednorazowego. Wielu pasażerom zdarza się celowo lub nieświadomie przekroczyć ten czas. Jeżeli bilet jest przeterminowany o nie więcej niż 5 minut to odpuszczam takim pasażerom.

Ok. godziny 17 podczas kontroli biletów pasażer wręczył mi do kontroli bilet 20 minutowy. Bilet stracił ważność o godzinie 8.40. Początkowo pomyślałem że pasażer przez pomyłkę dał mi niewłaściwy bilet. Ale nic bardziej mylnego.
Poinformowałem pasażera że jego bilet jest już od kilku godzin nieważny i zaproponowałem opłatę na miejscu.
- Jaką opłatę? Ja nic nie będę płacił! Mój bilet jest przecież ważny.
- Bilet stracił ważność o 8.40.
- Nie proszę pana. Rano jechałem autobusem i skasowałem bilet. Podróż zajęła mi 8 minut. Teraz wracam. Zostaną mi jeszcze 4 minuty do wykorzystania.

Przyznam, trochę mnie zatkało.

- Skoro nie chce pan zapłacić na miejscu, to poproszę o dokument tożsamości ze zdjęciem.
- Nic panu nie dam! Pan nie znasz przepisów! Ja studiuję prawo i ja wiem jakie są przepisy!
Pasażer zmiękł dopiero jak poinformowałem go o konsekwencjach nieokazania dokumentu.
- Spotkamy się w sądzie! Ja już załatwię żeby pan tu nie pracował.

komunikacja_miejska

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 533 (567)

#63397

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Studia - młodość i radość. Mimo, że finansowo pomagają mi rodzice, jakiś czas temu powzięłam decyzję, że dorobię sobie udzielając korepetycji. A co! Kobieta pracująca jestem, żadnego ucznia się nie boję! Oprócz dwóch ścisłych przedmiotów, z których jestem dobra (związanych stricte z moimi studiami) zaoferowałam pomoc w doskonaleniu władania innymi językami. Nauka języków obcych zawsze była moim hobby, a im bogatsza oferta - tym lepiej.

Tym razem, moi czcigodni (jak mawia Piotr Bałtroczyk) nie będzie o piekielnych nastolatkach, nawet nie o zawiedzionych rodzicach, mimo, iż takich historii każdy korepetytor może pisać na pęczki! Tym razem będzie o uczennicy trochę starszej...

Bardzo często osoby zapisujące się na takie "językowe" korepetycje, to ludzie, którzy chcą nauczyć się języka dla własnego użytku, bo taką mają pasję itp. W takim wypadku umawiam się na współpracę długoterminową (zazwyczaj dzwonią do mnie uczniowie z prośbą o przygotowanie do sprawdzianu, pomoc z zadaniem domowym, no sami pewnie wiecie jak to jest), staram się ustalić indywidualny program nauki (sprawia mi to nawet frajdę), a także proponuję pierwszą lekcję gratis. To taki ukłon w stronę konsumenta, no bo nie każdemu mój sposób prowadzenia lekcji musi przypaść do gustu, różne są powody.

Dzwoni do mnie [P]ani, mówi, że musi się nauczyć niemieckiego, chociaż troszkę, chociaż komunikatywnie, bo za miesiąc wyjeżdża do sąsiadów za chlebem. Ok, umówiłyśmy się, kobieta przyszła. Wiek 50+, zadbana, wypacykowana, szmineczka, paznokietki - aż mi się głupio zrobiło, bo ja w domu tak "na roboczo" latam :) Mówi, że nigdy wcześniej nie miała kontaktu z językiem. Uuu, może być ciężko, ale kilka razy w tygodniu, trochę samozaparcia, pracy w domu i dama jakoś tam będzie "szprachać" w tych Niemczech.

No to usiadłyśmy, wykładam Pani podstawowe zwroty, podstawowe przywitania, kilka czasowników, zaczynam omawiać koniugację, no i godzina zleciała. Źle nie było, ale dobrze chyba też nie, bo kobieta decyduje, że ona się jeszcze zastanowi, że da mi znać i pyta czy może na mnie liczyć. Czyli uprzejmie daje mi do zrozumienia, że nie. Ja serdecznie potakuję i chcę odprowadzić Panią do drzwi, ale ta coś tak wolno kroczy, ostentacyjnie bawi się guzikiem przy płaszczu. Zapala mi się czerwona lampka. Może chce skorzystać z toalety, ale wstydzi się zapytać? Może chce, żebym poszła do kuchni, przyniosła jej szklankę wody, a ona w tym czasie mi coś zwinie? NIE, nawiązuje się za to dialog:

[P] - Wie Pani, ja nie chciałabym być taka grubiańska, ale Pani zapomniała mi zwrócić pieniążki.
Chwila konsternacji, ja nie bardzo ogarniam rzeczywistość, Pani widzi jednak mój wyraz twarzy i kontynuuje:
- No bo pierwsza lekcja miała być gratis...
- I jest gratis, przecież nic od Pani nie wzięłam.
- Ale GRATIS! Pani ma mi zwrócić pieniądze za dojazd, ja dwa bilety musiałam zużyć, bo z przesiadką! A tu jeszcze powrót!
- Słucham? - oczy miałam już jak 5 złotych.
- Masz mi oddać pieniądze, ja nie mogę być stratna!! - w tym momencie stwierdziła, że to dobra pora na zaprzyjaźnienie się i przeszła na "ty".
- Nie oddam Pani żadnych pieniędzy - po czym otworzyłam jej drzwi i na odchodnym pożyczyłam sukcesów w nauce.
- Ty jesteś bezczelna! Co ty sobie myślisz, że jakaś mało bystra jestem? Ja i bez ciebie nawet sama się języka nauczę! Ja mam znajomych, ja wszystkim powiem jaki złodziej i szarlatan z ciebie gówniaro! Zobaczysz, jaką ci opinię narobię! - w tym momencie na szczęście urwała, i całe szczęście, bo już naprawdę nie mogłam słuchać tych tyrad (stałam osłupiała) i przekroczyła próg mieszkania. Ja cała zdziwiona, ze szczęką na podłodze już chciałam zamknąć drzwi, kiedy jeszcze wsunęła łeb i grożąc palcem wykrzyczała:
- I ja to zgłoszę do Urzędu Pracy, że ty nielegalnie prowadzisz działalność, nie myśl ty sobie!

O dziwo, nigdy wcześniej nie miałam takiej sytuacji, ale daj palec, to wezmą ci całą rękę jak widać.

korepetycje

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 632 (674)
zarchiwizowany

#57230

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako kierowca pozdrawiam wszystkich pieszych wybiegających znienacka całymi stadami na środek jezdni w Sylwestra, lekceważąc przepisy i zasady fizyki (samochód nie zatrzyma się w miejscu, nawet jak jedzie 30 km/h).

Ciekaw jestem, ilu z Was zginęło lub zostało rannych tej nocy.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 57 (223)
zarchiwizowany

#53950

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ludzi nie idzie zrozumieć. Ni w ząb!

Mam mieszkanie, które stoi puste - ot, lokata na przyszłość, idę na studia do innego miasta, jeśli tam nie wyjdzie - wracam na stare śmieci, ale nie siedzę rodzicom na głowie.
Czynsz płacić trzeba, więc żeby nie dokładać do sprawy postanowiliśmy z rodzicami wynająć kawalerkę. Wyremontowana, można wstawić swoje meble, ale sprzęt AGD i RTV jest w pełnym zestawie (serio, nawet odkurzacz). Oto co robią ludzie:
Potencjalny lokator (PL) nr.1:
Ogląda, ogląda wszystko się podoba, on bierze z miejsca. Super, na jutro pan przyniesie pieniądze na kaucję, ale umowę podpiszemy dziś.
Następnego dnia jesteśmy umówieni w mieszkaniu na godz. 16 a pana brak.. Mija 30 minut pana brak. Decyzja: dzwonimy.
PL: A bo wie pani, ja jednak nie chcę tego mieszkania, niby miałem dzwonić, ale no mogła się pani domyślić!
Jasne, jestem duchem świętym i wiem co komu po głowie chodzi.. Nic to. Bywa.

PL nr.2:
Rodzina z dziećmi. Niedaleko park, plac zabaw, a mimo to osiedle ciche, spokojne i super komunikacja z całym miastem.
Oni biorą z miejsca! A proszę bardzo, bierzcie, tylko prosimy o kaucję. Ale jak to? Oni mają dzieci! My jesteśmy bez serca! Ingerujemy w ich skromny budżet! Na stwierdzenie, że kaucja ZWROTNA to nieodłączny element KAŻDEGO wynajmu pada piękne: Ch** z tym, nikt nam łaski robić nie będzie.
PL nr.3:
Pani przyszła z córeczką oglądać mieszkanie. Podoba się, ale mąż też chciałby zobaczyć, ale on prowadzi własną firmę i może dopiero jutro o 19. Dobrze, przyjedziemy (tu uwaga: mamy ok 20 km do tego mieszkania od nas z domu)
Następnego dnia, godz 19 jesteśmy - właśnie, tylko my. Po 15 minutach dzwonimy, odbiera chłop ululany jak nie wiem, prawie można było wyczuć promile przez telefon.. Dowiedzieliśmy się, że ON PROWADZI WŁASNĄ FIRMĘ, JEGO CZAS JEST CENNY. A nasz nie.. Trudno. Ich strata.

PL nr.4:
Mój ulubieniec: Rodzina z 2 dzieci. Oboje idą do pierwszej klasy, a do szkoły podstawowej jest 1 minuta spacerkiem, wolnym na dodatek. Oglądają, uzgadniają - podpisują umowę, dają część kaucji, za 2 dni reszta pieniędzy i odebranie kluczy. Następnego dnia facet dzwoni, bo znalazł coś dziwnego w umowie - w domu jest zakaz palenia i niezbyt chętnie chcemy zwierzęta. Teraz panu się przypomniało, że ma beagl'a i jemu nikt nic nie będzie bronił. Fakt - nie będziemy nic nikomu bronić, ale umowa to umowa, nie chcę mieć obsikanych podłóg i ścian. On rezygnuje i to natychmiast! Ok.. Szkoda, że zaraz po podpisaniu umowy były 2 kolejne telefony w sprawie mieszkania.

Najlepsi są ludzie, którzy przychodzą oglądać, mówią, że zadzwonią z decyzją za 2 godziny najpóźniej i nie dzwonią wcale. Przecież ja nie gryzę! Chcę tylko wiedzieć, czy ktoś jest zainteresowany czy nie..
Chyba jednak to mieszkanie będzie stało puste.

mieszkanie wynajem

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 154 (212)

#49899

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Często czytając historie o piekielnych rodzinkach czytam też komentarze. Dużo z nich zarzuca konfabulację i kłamstwa, bo to aż nieprawdopodobne, żeby rodzina była taka. Ja niestety w każdą taką historię wierzę, bo sama doświadczyłam sytuacji tak absurdalnej, że aż ciężko uwierzyć.

Po śmierci matki mówię, że żadnej żyjącej rodziny nie mam, choć mój biologiczny ojciec żyje. Dlaczego tak? Otóż, moja matka związała się z człowiekiem, który jej nie uświadomił, że ma żonę. Później, gdy zaszła w ciążę, obiecywał, że żonę zostawi, ale zawsze "to był zły moment". Nigdy z nami nie mieszkał, pamiętam jak przez mgłę przyjazdy "taty", które skończyły się w okolicach komunii.

Ojciec do biednych nie należał, był prezesem jednej z poważnych organizacji, miał fabryki w "obcych krajach", gdy w Polsce królował duży fiat, on jeździł autem sprowadzonym z dalekich stron. Mimo to, matka wychowywała mnie sama, bez ŻADNEJ pomocy finansowej, żadnych alimentów itp. Gdy byłam nastolatką, czyniłam wyrzuty, bo przecież byłoby nam łatwiej, lecz matka się wściekała i uparcie twierdziła, że ona swój honor ma i od dziada nic nie potrzebuje.

Kilka miesięcy po śmierci mojej rodzicielki stwierdziłam, że wypada "tatusia" poszukać, żeby go o śmierci uświadomić. Nazwisko ojca poznałam dopiero jako osoba dorosła, przy jakiejś papierologii. Zaczęłam poszukiwania. Udało się.

Pomna na to, że dziad ma żonę, dorosłe córki, ba wnuki nawet, nikt o "bękarcie" nie wie, chciałam być uprzejma, więc poprosiłam "Pana X" zamiast "tatusia", do telefonu. Baba była żywo zainteresowana kto zacz, ale nie zdradziłam. Oświadczyła, że Pana X nie ma. Dałam spokój. Po kilku dniach telefon:

X: Z kim rozmawiam?
ja: Z tej strony Budyń, chciałam poinformować o śmierci matki.
X: Nie wydzwaniaj do mnie! Przyjadę do końca tygodnia.

Fakt, przyjechał. Nie będzie słowo w słowo, bo zapomniałam wiele, kilka lat minęło.

X: No to opowiadaj, jak to się stało.
Ja: *cała historia*, przepraszam pana, że nie dałam znać wcześniej, ale w końcu tyle lat bez kontaktu, nawet numeru nie miałam.
X: A bo wiesz, u matki co chwila był nowy narzeczony, więc się czułem zbędny, ona nie chciała, żebym do ciebie przyjeżdżał, bo miała co chwilę innego. Ale wiesz, że ten dom to ja remontowałem?
Ja: Nie będzie się tak pan o mojej matce wyrażał, proszę wyjść. Nigdy złotówka alimentów nie była zapłacona, to chciałam wiedzieć, czy się pan poczuwa do jakiejkolwiek pomocy. (zaczynam kierować się w stronę bramy)
X: Tak, tak, ale wiesz, JA tu wszystko remontowałem, gdyby nie ja, to matka nic by nie miała. Nawet takiego hydraulika miałem... Pan Stasiu się nazywał.
Ja: Pan Stasiu nie żyje, podobnie jak mama...
X: A to mnie zaskoczyłaś... Biedny człowiek, biedny. Bo wiesz, jakbym chciał, to bym ci to mógł zabrać, bo mam tylu świadków w urzędzie skarbowym, że ja tu wszystko remontowałem...

Generalnie co chwila wtręt o tym "jak on tu wszystko remontował", "jak to on mi przysługę odda, że mi domu nie zabierze", i "jakie to zmartwienie, że Pan Stasiu nie żyje". Próbowałam dyskusji, nie udało się. Męża (narzeczonego) wtedy obok nie było, dziadydze kazałam się wynosić.

(kwestia wyjaśnienia: moja matka NIGDY nie miała żadnego mężczyzny, bo bała się, że będę się czuła z tym źle, nie dawała się nawet namawiać na randki, na które usilnie ją wyganiałam jako nastolatka. Kupiła zrujnowany dom, który po wielkich bojach, latach własnoręcznej pracy z dziadkiem wyglądał "w miarę", jedyne prezenty jakie kiedykolwiek od "tatusia" dostałam to 10 zł i batonik. Matka dzwoniła i nalegała, żeby wpadł, póki byłam mała, później dopiero odezwała się żeby o mojej 18-tce pamiętał. Oczywiście miał mnie w nosie, nawet głupiej kartki.)

Minęło dni kilka. Siedzimy sobie z ukochanym na tyłach domu, w naszym warsztacie samochodowym, pożeramy chińszczyznę. Wchodzi Szanowny Pan Tatuś.

Cóż chciał? Otóż, bez prób układania w dialogi, opowiem:
Szanowne Dziadzisko, stwierdziło, że "On tu wszystko budował i jakby chciał to by mi to zabrał, bo ma świadków, sprzed 20 lat w skarbówce", ale, on to przemyślał, i ON CHCE MI POMÓC! Na czym ta pomoc miałaby polegać?

Otóż, on ma córkę i córka szuka domu. I on się dowiadywał, i mogę na niego przepisać dom "bez podatku, bo w końcu jesteśmy rodziną!", a on go podaruje córce swojej, natomiast, żeby mnie wspomóc (bo on oczywiście nie musi, bo "mógłby mi go zabrać, BO ON TU WSZYSTKO REMONTOWAŁ", co powtarzał w każdym zdaniu), to zapłaci mi jakieś 100 tysięcy, żebym miała na życie.

Wtedy nerwy mi puściły, zdążyłam tylko wydukać "won z mojego domu", zaczęły oczy się solidnie szklić. Ukochany kazał mu się wynosić i wręcz siłą zaczął dziada z posesji wypychać. Jeszcze słyszałam jak matka mnie fatalnie wychowała, jaka jestem niewdzięczna i chamska.

Co zbulwersowało mnie i dlaczego nie przyjęłam tak atrakcyjnej propozycji? Dom został miesiąc wcześniej wyceniony przez biegłego (taka książeczka z mapkami, wypisem z księgi, obszernym opisem, tłumaczeniem dlaczego wyceniono na tyle a tyle, i zdjęciami) na ponad 1 500 000...

Od tamtej sytuacji nie próbuję szukać kontaktu. Dla mnie ten człowiek nie żyje. Do tej pory nie wiem jak można być tak bezdusznym i tak potraktować córkę, która straciła całą rodzinę w przeciągu pół roku, zostając sama na świecie. Do tej pory na samo wspomnienie czuję wściekłość.

Historia bardzo osobista, ale może ktoś doceni własną rodzinę, mając na względzie jacy potrafią być "tatusiowie".

grunt to rodzinka

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1026 (1150)