Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Calioppe

Zamieszcza historie od: 29 sierpnia 2012 - 10:51
Ostatnio: 4 lutego 2015 - 13:35
  • Historii na głównej: 4 z 9
  • Punktów za historie: 3220
  • Komentarzy: 118
  • Punktów za komentarze: 562
 

#61649

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czeka sobie dziś Calioppe na kuriera. Czeka, czeka, w końcu zagląda do aplikacji śledzenia przesyłek DPD. O! Nieudana próba doręczenia! A to ciekawe, bo Calioppe z domu się nie ruszyła, co więcej prawie cały dzień spędziła w pokoju, którego okna wychodzą na ulicę a mieszka na parterze. Trudno więc nie zauważyć dużego busa DPD a także nie usłyszeć dzwonka. Dzwoni więc na infolinie z awanturą...

- No kurier był, ale pani nie zastał! - tłumaczy Pani
- To niemożliwe, jestem cały dzień w domu! - odpowiada Calioppe.
- No dobrze, proszę pani, kurier będzie jeszcze raz u pani dziś - odpowiedziała z łaską pani.

Trochę po 16:00 jest i Pan Kurier!
- Naprawdę tu dziś Pan był? - pyta Calioppe.
- A skąd! Teraz wydumali taki system, że jak w ciągu 2h nie dostarczę wszystkich przesyłek to tym niedostarczonym w ciągu tych 2h ustawiają status "Nieudana próba doręczenia". To zadanie bywa niewykonalne w przypadku dużej liczby przesyłek, korków i innych zjadaczy czasu - wyjaśnia Pan Kurier.

Tak więc, nie zawsze to Pan Kurier jest piekielny...

DPD

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 662 (740)

#59814

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historii o kurierach było tu bez liku, więc wiadomo czego mniej więcej można się po nich spodziewać. Jednak to, jak kurier potraktował moja teściową, to coś oryginalnego ;)

Otóż sprowadziła się moja 70-letnia teściowa do Polski, bo w Niemczech została już całkiem sama. Wynajęliśmy jej wygodne mieszkanko, wszystko pięknie i super, teściowa nawet twierdzi że jej tu w Polsce o wiele lepiej niż w Niemczech. Zderzenie z polską rzeczywistością przyszło jednak odrobinę później...

Zachciało się babulince internetów. No to lecim do Orange po ofertę, zamówienie, formalności etc. i mówią nam, że dokumenty i modem przyjadą kurierem. Czekamy więc i po paru dniach zjawia się ON. Pan Kurier. Mąż podskoczył do niej w czasie wizyty kuriera, żeby wyjaśnić jej co i jak, w razie gdyby nie mogła się dogadać.
Teściowa bardzo się ucieszyła, skleciła po polsku kilka miłych słów o tym jak się cieszy. Kurier spojrzał podejrzanie na teściową i zwrócił się do Męża z prośbą o pokazanie dowodu osobistego. Mąż odparł, że akurat przy sobie nie ma, ale i tak przesyłka jest na Teściową, więc powiedział jej, że ma dać swój dowód.
Teściowa podała swój dowód, kurier wziął go do ręki i wywiązał się taki oto dialog:

- Ojej! Ale to nie jest polski dowód!
- No a czemu ma być, skoro moja mama jest Niemką? - zapytał Mąż.
- A adres na tym dowodzie zgadza się z adresem na paczce? - odparł zdezorientowany kurier.
- No nie widziałem jeszcze niemieckiego dowodu osobistego z polskim adresem zameldowania... - odparł mąż.
- To ja nie mogę wydać Pani tej paczki - odparł kurier.
- Co proszę? Ta paczka jest dla mojej mamy! - wyjaśnia wkurzony Mąż.
- No tak imię i nazwisko się zgadza ale to nie jest polski dowód i nie mogę wydać paczki, do widzenia! - powiedział kurier i odjechał w siną dal, razem z modemem...

Teściowa stała dłuższą chwilę i zastanawiała się czy śni ;)

DPD

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 465 (547)
zarchiwizowany

#59064

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Powoli przestaję wierzyć w bezrobocie w naszym pięknym kraju...

Mąż mój prowadzi polski oddział zagranicznej firmy, toteż i za pracownikami się czasem rozgląda. Sytuacje jakie miały miejsce w firmie, jednoznacznie potwierdzają, że to nie bezrobocie jest problemem a lenistwo i wymagania...

Kwiatek nr 1.
Pan ciągnie na zasiłku, dwójka dzieci do wykarmienia, w domu braki meblowe, zimno i ogólna bieda. Sam wygląda jak 7 nieszczęść... ale zna biegle niemiecki a obsługę koparki ma w jednym palcu (mówi się o nim, że za pomocą koparki potrafiłby śrubkę odkręcić) No więc został przyjęty do pracy, przeszczęśliwy bo praca w Niemczech, zarobki także niemieckie, do tego dojazd i noclegi pokrywa pracodawca. Po jakichś 4 miesiącach już zaczął utyskiwać, że daleko, że go ciągle w domu nie ma, że mu się nie opłaca za takie pieniądze jeździć do Niemiec, że za ciężko etc..
Do końca sezonu już nie dotrwał (zostały 2 mce do końca prac) zwolnił się, bo za 8 tysięcy miesięcznie to mu się nie opłaca...
Za to opłaca mu się pisać skargi do PIP na byłego pracodawce bo jego zdaniem został oszukany - nie rozliczył się z niemieckim urzędem skarbowym (miał złożyć PIT - podobnie jak się to robi w Polsce) i ten się upomniał o swoje. Pan uznał, że pewnie mój Mąż ukradł mu pieniądze zamiast wpłacić do skarbówki i teraz on będzie miał problemy (PIP jednoznacznie stwierdziła, że jednak żadnej kradzieży nie było) Na PIP też chciał naskarżyć, bo jego zdaniem zbyt wolno działała w jego sprawie. Nie naskarżył, bo nie wiedział do kogo...

Kwiatek nr 2.
Koleżanka wróciła z dalekiego kraju i szukała rozpaczliwie pracy w Polsce. Jako, że wcześniej z nią pracowałam i wiedziałam, że jest solidna, postanowiliśmy jej dać szanse, bo i tak potrzebowaliśmy kogoś do biura. Koleżanka wykształcona, znająca języki, na poziomie, wydawało się, że problemów nie będzie żadnych. Mąż wychodząc z założenia, że jak pracownik ma dobre warunki pracy to chętniej do niej przychodzi zainwestował w jej stanowisko pracy. Wiedząc że Koleżanka jako jedyna nie pije kawy tylko herbatę, kupił porządny czajnik z możliwością ustawienia temperatury gotowania i innymi bajerami(wcześniej nie był potrzebny bo nikt w biurze nie pił herbaty) kupił też sporo rozmaitych herbat. Jak Koleżanka napomknęła, że krzesło jest niezbyt wygodne, to natychmiast skontaktował się ze znajomą firmą meblową i zamówił nowe ergonomiczne i wcale nie tanie krzesła do biura (wymienił od razu krzesła do wszystkich 4 stanowisk, żeby pracownicy nie marnowali kręgosłupów na niezdrowych krzesłach). Podobnych drobniejszych rzeczy było kilka. Koleżanka jednak notorycznie zapominała, kto tu jest szefem i potrafiła własnego pracodawce z góry na dół opieprzyć bo jej zdaniem zbyt swobodnie rozmawiał z klientem (Mąż zawsze gra w otwarte karty) i ona musi go nauczyć jak się pracuje w Polsce, bo jego niemieckie maniery są nie do przejścia. Tak, Polka z raczej mizernym doświadczeniem zawodowym chciała uczyć Niemca prowadzącego wcześniej już nie jeden biznes, jak sie pracuje :)
Wisienką na torcie był nasz wyjazd do Niemiec na Boże Narodzenie. Miało nas nie być miesiąc, bo Mąż po świętach musiał przejść operację kregosłupa, ale byliśmy spokojni bo Koleżanka po przerwie świątecznej będzie na bieżąco reagowała na pojawiające się sprawy. Tymczasem Panna Koleżanka zadzwoniła o 17 w Wigilię i powiedziała, że chce się zwolnić! juz teraz, ze skutkiem natychmiastowym. Mąż uznał że skoro tak, to proszę... A ja nie mogłam wyjść z podziwu, jakim człowiekiem trzeba być, żeby dzwonić o 17 w Wigilię z wypowiedzeniem?? (bylismy pewni, że dzwoni z życzeniami - bo co innego o tej porze?) Po powrocie okazało się, że jakieś 2 godziny dziennie robiła coś innego niż siedzenie na FB (może pracowała?) Tak, ona też wczesniej rozpaczała, że pracy nie ma :)

Kwiatek nr 3
Najświeższy. Pan został przyjety do pracy. Mąż wysłał człowiekowi umowę ale powiedział, że ze względu na sytuację rodzinną (choroba bliskiej osoby) musiał wyjechać do Bawarii i wyjątkowo umowę podpiszą za kilka dni jak się tylko spotkają na budowie. Pan uznał, że tak to to nie, on chce już teraz podpisać umowę i go nic nie obchodzi i do pracy pojedzie dopiero jak Mąż przyjedzie do niego z podpisaną umową. Mąż wytłumaczył Panu, że oczywiście zwykle tak to się odbywa, że najpierw umowa a potem praca, tyle, ze znalazł się w takiej a nie innej sytuacji i nie może teraz wsiąść w samochód i przejechać 900 km z umową dla niego. Natomiast jedną z najistotniejszych cech jest możliwość liczenia na pracownika (Mąż też pomaga jak tylko może jeśli któremuś z pracowników dzieje się źle) i jeśli stawia taki warunek, to niestety nie mogą nawiązać współpracy. Ten sam człowiek próbował traktować mnie jak kelnerkę jak przyszedł na rozmowę: "zrób mi kawę", "powiedz szefowi że nie mogę dłuzej czekać" - sam spóźnił się o kilkanaście minut i był zdziwiony, że teraz musi poczekać aż Mąż skończy rozmawiać przez telefon. Powiecie pewnie, że nie powinien zostac zatrudniony skoro miał takie maniery na rozmowie? Ano kwalifikacje miał a za swoje zachowanie przeprosił gdy okazało się, że ta panienka w biurze to żona szefa :)

Kwiatek nr 4 (zdecydowałam dopisać 2 dni później niż historie ale warte uwagi ;)
Z ostatniej chwili:
Poniedziałek. Nowa ekipa zaczyna pracę razem ze starszymi pracownikami. Zaraz po przyjeździe orzekli, ze są głodni i poszli na obiad. Akurat była przerwa obiadowa więc luz. Po przerwie wrócili w składzie pomniejszonym o 1 człowieka. Co się z nim stało? Ano uznał że spać mu sie chce więc robote zacznie od jutra i bez porozumienia z nikim poszedł do hotelu się zdrzemnąć. Nieco zdziwiony był, gdy po drzemce został odstawiony na PKP celem powrotu do domu...

Hmm no i gdzie to bezrobocie? no gdzie? Bo podobnych przypadków się jeszcze kilka by znalazło ale i tak mi wyszła długa historia :)

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (373)
zarchiwizowany

#57303

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Skoro już zaczęliśmy o współlokatorach... ;)

Wcześniej napisałam historie o Francuskim Piesku, która co prawda o higienę dbała ale doprowadzała do szału w inny sposób. Dziś będzie o Matematyku, z którym miałam "przyjemność" dzielić mieszkanie bez ogrzewania :)
Tak jak już napisałam poprzednio, wynajęłam gigantyczny 30-metrowy pokój, przy samej Galerii Dominikańskiej.
Współlokator na pierwszy rzut oka wydawał się sympatyczny i był tylko on jeden. Lokalizacja i cena też były w porządku więc się wprowadziłam. Po wprowadzce okazało się, że mieszkanie, jak i cały budynek jest pozbawiony ogrzewania - ot umknęło mi przy oglądaniu mieszkania. Tak, wiem, że takie rzeczy się sprawdza. Nie, nie trzeba mi tego pisać w komentarzu ;) Jako, że nadchodziło powoli lato, uznałam, że do jesieni pomieszkam a potem się zastanowię.
Sympatyczny współlokator z biegiem czasu okazał się bardzo dziwnym człowiekiem.

Na początku ustaliliśmy, że boiler w łazience będzie w ciągu dnia grzał na tyle, żeby było jak umyć naczynia, czy ręce a tylko przed kąpielą będziemy włączać na maksymalną moc - żeby wystarczyło wody na kąpiel czy prysznic. Byłoby wszystko w porządku, gdyby Matematyk nie wyłączał go za każdym razem, gdy go włączyłam, bo chciałam się wykąpać.
On myślał, że zapomniałam wyłączyć... W efekcie, po każdej jego wizycie w łazience wieczorem, musiałam włączać ponownie boiler... a ten nagrzewał się dość długo...
On nie miał tego problemu - z oszczędności mył się tylko raz na dwa tygodnie - jak jechał do domu.
Nie przeszkadzało mu to jednak w zostawianiu syfu w wannie. Jakieś krótkie włosy, prawie czarny odcisk stopy, kawałeczki papieru toaletowego (???) i tym podobne. Nie zdzierżyłam i poprosiłam człowieka o zostawianie po sobie porządku.
- no sprzątałbym, ale przeszkadza mi to czerwone coś, co tam dałaś... - usłyszałam w odpowiedzi. To czerwone coś, to było plastikowe wyjmowane sitko, które zainstalowałam, bo mam długie włosy, które zapychałyby szybko odpływ przy myciu. Tym sposobem, wystarczyło mi wyczyścić sitko po myciu i nie bawić się w udrożnianie kretem.

Następna ciekawa sprawa: Matematyk usłyszał, że płyn do mycia naczyń jest trujący! Więc go nie używał. Mył po sobie naczynia samą wodą. Powiedziałam człowiekowi, że ja swoje jednak będę myła nadal płynem i w ramach eksperymentu sprawdzimy, które z nas przeżyje dłużej. Byłam nawet złośliwa i kiedy widziałam, że Matematyk odkłada swoje sztućce i talerzyk w jedno konkretne miejsce (żeby nie pomylić z moimi, umytymi trującym płynem) kładłam obok dokładnie taki sam talerzyk albo sztućce ;) Matematyk tak stał i sie zastanawiał, który jest jego... a potem na wszelki wypadek, przed użyciem mył go dużą ilością czystej wody ;)

W związku z tym, że wiedział dobrze, jak ważna jest profilaktyka i wzmacnianie odporności, codziennie pożerał 2 surowe ząbki czosnku. Nie wiem, czy mył zęby - możliwe, że pasta też była trująca. Na ten trop naprowadził mnie zapach unoszący się w powietrzu, gdy Matematyk zaczynał cokolwiek mówić. Oraz braki w uzębieniu...

Papier toaletowy mieliśmy kupować na zmianę. Ostatecznie każdy miał swój, bo Matematyk z oszczędności kupował najgorszy, szary papier, który mógł równie dobrze robić za papier ścierny.

Za każdym razem, kiedy byłam w łazience a Matematyk przyszedł po coś do kuchni (do łazienki wchodziło się z kuchni), mówił "Uważaaaj, jestem w kuchniii!" Do dziś nie wiem, co miało oznaczać to ostrzeżenie ;)

Czas mojego mieszkania tam, przypadł na powódź, która wdzierała się do Wrocławia. Nam zalanie co prawda nie groziło, ale poszedł komunikat, że w mieście wyłączają czasowo wodę. Byłam akurat w pracy, więc zadzwoniłam do Matematyka i poprosiłam, żeby nalał wody do jakiegoś garnka, tak żeby było na umycie zębów, itp. Alarm okazał się fałszywy a ja po powrocie zastałam wannę, wszystkie możliwe miski, garnki, kubki i wszystkie przedmioty, do których dało się wlać choć trochę wody - po brzegi nią wypełnione. Cieszyłam się, że nie znalazł 2 opakowań jednorazowych kubków - było ich 100! Dziwiłam się jednak, że nie nalał jej jeszcze do moich kaloszy. Potem uznał, że tyle wody to szkoda wylewać, więc prosił mnie, bym się nie kąpała dopóki nie zużyjemy całej wody z wanny ;) Wieczorem powiedziałam mu, że wypiłam całą wodę, bo bardzo się chciałam wykąpać. Było mu przykro ;)

W związku z tym, że z jego pokoju wydobywał się nieludzki zapach brudu, prosiłam, żeby zamykał drzwi do pokoju. Mówił, że nie, bo wtedy ma w pokoju duszno - okna nie otworzy, bo wychodzi ono na ruchliwą ulice i mu leci do pokoju zanieczyszczone powietrze i brud. Okazało się jednak, że drzwi do jego pokoju, zamyka muzyka... a najszybciej Depeche Mode, puszczone dość głośno ;)

Tak więc, jak z początkiem zimna, szukałam nowego lokum i trafiłam do pięknego mieszkania, w którym były kaloryfery, całkiem miła i dbająca o higienę i porządek współlokatorka a do tego miałam płacić jeszcze mniej, to myślałam, że nie wyprowadzę się z niego nigdy. Życie jednak chciało inaczej...

współlokatorzy

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (275)
zarchiwizowany

#57183

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Było to kilka ładnych latek temu, kiedy daleko mi było do stabilizacji życiowej. Pracując, wynajmowałam pokój gdzieś, u kogoś.

Akurat wynajmowałam 30 metrowy pokój, w mieszkaniu w samym centrum Wrocławia - dosłownie 1 minutę drogi piechotą od Galerii Dominikańskiej - a więc naprawde w centrum. Pokój wielki, jeden dziwny współlokator w drugim pokoju (który zasługuje tu na osobną historię), cena 600 zł zawierająca już rachunki. Wiec warunki super. Około października uznałam jednak, że zimnawo jakby w mieszkaniu sie robi i cieplej nie będzie wcale bo... kaloryferów i jakiegokolwiek zainstalowanego ogrzewania zdecydowany brak. Serio! brak zainstalowanego ogrzewania w całym budynku! Czemu więc postanowiłam się wprowadzić? Ano przy oględzinach mieszkania nie zwróciłam uwagi na brak kaloryferów, bo ich istnienie było dla mnie oczywiste - jak sie okazało - zbyt oczywiste. Jako, że nadchodziło lato, postanowiłam zostać w mieszkaniu do jesieni.

I wtedy właśnie rozglądając się za czymś nowym, poznałam Francuskiego Pieska. To była nowa współlokatorka. W nowym mieszkaniu, co prawda znacznie dalej od centrum ale mieszkanie naprawde bardzo ładne i zadbane, składające się z sypialni, dużego salonu połączonego z kuchnią i łazienki. Okolica ładna, blisko park. Francuski Piesek sama wynajmowała to mieszkanie ale było dla niej za drogo więc uznała, że odstąpi mi sypialnie za 500 zł razem z rachunkami a sama przeniesie się do salonu - z którego też moge korzystać. Warunki cud- miód, świetny standard, dobra okolica, dobry dojazd, współlokatorka zarzekająca się, że jest pracoholikiem i więcej jej nie ma niż jest.

W praktyce wyprowadziłam się po 1,5 miesiąca bo szlag mnie trafił. A oto dlaczego:
- Zaraz po wprowadzce okazało się, że Francuski Piesek po godzinach przyjmuje ludzi na korepetycje językowe. I by chciała, żebym w tym czasie nie plątała sie po mieszkaniu.
Ok - ustaliłyśmy, że ona mnie wcześniej poinformuje kiedy mam sie nie plątać a ja wtedy sobie zorganizuje jakoś czas na mieście albo u siebie w pokoju. Było to troche uciążliwe ale dałyśmy rade w tym temacie.
- W dzień wprowadzki usłyszałam, że nie mogę mieć faceta! A jeśli już to on i tak nie może mnie odwiedzać ani u mnie spać! Zdziwiłam się, bo laska w moim wieku, nie żadna tam zakonnica i takie zasady? Ale że akurat nie miałam żadnego na sumieniu to olałam i uznałam, że będę sie martwić jak sie jakiś absztyfikant znajdzie.
- Reagowała przewrażliwieniem na każde moje dosadniejsze słowo - niekoniecznie nawet przekleństwo. Niestosowne było np. stwierdzenie "a niech spada" ;) - stąd pseudonim Francuski Piesek.
- Zaraz na początku ustaliłyśmy, że każda z nas całe mieszkanie sprząta co drugi weekend. Ok, jak dla mnie super. Nie spodziewałam sie tylko otrzymać przed jej wyjazdem na weekend dokładnej listy sprzątania. Była długa na 2 kartki A4 i były na niej wyszczególnione wszystkie miejsca, które trzeba było wyszorować (np. kosz na smieci - wewnętrzna i zewnętrzna strona, wewnętrzne strony szafek, organizer w szufladzie ze sztućcami i takich pozycji całe 2 kartki ;) Podłóg jej zdaniem się nie myło mopem, tylko nalewało do miski ciepłej wody i całą podłogę kawałek po kawałku myło się małą gąbeczką - bo tak jest dokładniej! Tu uznałam, że sorry ale ja nie bede zasuwać z gąbką na kolanach po 60 metrowym mieszkaniu i ku jej niezadowoleniu kupiłam wiaderko z mopem a listę wywaliłam uznając, że chyba umiem sprzątać ;)
- Ten pedantyzm nie przeszkadzał jej magazynować śmieci w szafce ;) Tak, wszystkie śmieci, nadające się do segregacji wpychała do największej szafki po kolei jak leci i kiedy szafka się już nie domykała, to segregowała je na plastik, szkło i papier a potem wynosiła do poszczególnych koszy. Pomijam fakt, że nieco cierpiałyśmy na brak miejsca w kuchni a największa szafka była przeznaczona na... śmieci.
- Pewnego dnia zażyczyła sobie, bym płyn do mycia naczyń i reszte środków utrzymania czystości kupowała wyłącznie takie które ona mi wskaże, bo jest do nich przyzwyczajona.
- Nieługo po wprowadzce okazało się, że pokój jest tak tani, ponieważ co drugi weekend przyjeżdzają jej dwie koleżanki na studia zaoczne i u niej nocują. Skoro wprowadziłam się ja, to ona na te weekendy bedzie wyjeżdzać, żeby nie robić tłoku i udostępni im swoje łóżko. Nie no luuz zostać z dwiema obcymi osobami, które mają klucze do mieszkania, na cały weekend. Po przyjeździe dziewczyn okazało się, że jest ich nie dwie a trzy. Zdziwione sytuacją, bo zawsze było ich trzy i jedna zawsze spała z Francuskim Pieskiem w moim pokoju. A tu nagle pokój zajęty przez kogoś, kto niekoniecznie chce sie podzielić łóżkiem. Tak, laski zapytały, czy jedna z nich może spac ze mną w jednym łóżku ;) Po mojej odmowie okazało się, że 3 osoby na rozkładanej sofie w salonie sie mieszczą ;) Choć śmiesznie wyglądało... ja jedna mała na wielkim łóżku i one we trzy na sporo mniejszym ;) Wredna jestem ale nie moja wina ;)
- Z jakiegoś powodu nie mogłam sie pojawiac w tle kamerki internetowej, jak ona gadała z jakimś Macho przez skype. Miałam chodzić tak, żeby nie wejść w kadr. Hałasować czy mówić do niej też w tym czasie nie mogłam ;)
- W jeden czwartek po południu bardzo mnie prosiła bym... wyjechała na weekend bo ona potrzebuje mieszkania na wyłączność! Pomyślałam sobie, że moge w sumie odwiedzić kumpelę i niech jej będzie. W piątek bardzo zestresowana dbała o to bym do 16:00 opuściła mieszkanie. Przyjeżdża Macho i absolutnie nie chce mnie zobaczyć bo się poczuje głupio i w ogóle to on bardzo nieśmiały jest. Rozbawiona wyobrażeniem o tym niby Macho wyszłam z domu. Jak wróciłam, musiałam szukać swojej pościeli, swoich kosmetyków i wszystkich innych rzeczy... Dotarło do mnie, że jej bardzo zależy na tym aby Macho nie dowiedział się o tym, że ktoś mieszka z Francuskim Pieskiem, nie wiedziałam tylko z jakiego powodu...
- Miara się ostatecznie przebrała, gdy poprosiła mnie o takie znikanie na 2 weekendy w każdym miesiącu. Wtedy powiedziałam dość i postanowiłam poszukać czegoś innego.

Od rozżalonej panienki usłyszałam że:
- nie doceniam tego, jak dobre warunki mi stworzyła
- jak sie z kimś mieszka, to trzeba sie troche dostosować
- ona jest dla mnie taka dobra i tylko 500 zł jej płace (tu jej przypomniałam, że to ona wymyśliła tę kwotę a ja jej w żaden sposób nie prosiłam o obniżenie ceny )
- brak mi kultury, bo zmusiłam jej koleżanki do spania na jednym łóżku
- mam sie nie wtrącać w związek z jej Macho (sie zwyczajnie dziwiłam, że tak sie musze przed nim ukrywać i że ona mu tak nadskakuje co uznane zostało za wtrącanie sie )
- zostawiam po sobie bałagan - tak, po śniadaniu zawsze zostawiałam w zlewie talerzyk, jakieś sztućce i kubek bo nie miałam czasu ich umyć przed wyjściem do pracy. Na moją uwagę, że w czasie tego 1,5 miesiąca ja całe mieszkanie dokładnie ogarnęłam 3 razy a ona wcale i zdarzyło jej się też zostawić pełen zlew z górką brudnych garów i wyjechać na weekend, nakrzyczała na mnie, że ona zapracowana jest i łatwo mi mówić bo mam za dobrze.

Po czasie dotarło do mnie, że ów Macho był chyba sponsorem i to był powód dla którego nie mógł mnie zobaczyć ;)

współkolatorzy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (278)

#53047

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś będzie o Agata Meble.

Niebawem minie rok, jak nas z mężem coś zmyliło i postanowiliśmy kupić meble do biura w tymże salonie. Wybraliśmy mebelki, zapłaciliśmy i umówiliśmy dostawę. Do tej pory wszystko pięknie. Przyjechali panowie, wnieśli wszystkie pudła i okazało się że jest tego 33 pudełka... Hmm trochę dużo, więc po namyśle, zamówiliśmy także płatny montaż bo wiadomo, fachowcy, poradzą sobie z tym 100 razy lepiej niż my.

Umówionego dnia przyjechał jeden nieszczęśliwy, mały pan i zdziwił się, bo jemu powiedziano, że ma do złożenia jedno biureczko, a on ma dzień wolny i wyjątkowo wyskoczył na maleńki montażyk, bo ileż mu zajmie złożenie małego biurka?
Pan składał meble 2 dni, na koniec drugiego dnia uznał, że brakuje jakiejś tam części i mamy zgłosić to reklamacyjnie i wtedy ktoś przyjedzie z brakującym kawałkiem mebla i ustawią meble tak jak mają stać (duże moduły mebli, nie do przesunięcia przez jednego człowieczka).

Ok, zdarza się, dużo mebli, luz.
Zgłosiliśmy więc, poinformowano nas, że to potrwa max 14 dni. Czekamy 2 tygodnie, 3, 4, dzwonimy... części jeszcze nie ma, bo to musi od producenta przyjść i zadzwonią. No ok, to czekamy... Część przyszła, umówiłam się z Panem, przyjechałam do biura, Pan spojrzał i stwierdził że ma nie tę część co trzeba...
Pan mówi że zgłosi i przyjedzie jak będzie miał właściwą. No to dalej czekamy... 2 tygodnie, 4 tygodnie, części nie ma.

W międzyczasie musieliśmy wyjechać za granicę.
Jesteśmy poza krajem, dzwoni pan z Agata Meble i twierdzi że mogą montować brakującą część. Tłumaczę panu, że teraz nas nie ma, ale jak im to nie przeszkadza to ochroniarz ich wpuści do biura żeby mogli dokończyć swoją pracę (w biurze stały tylko meble od AM więc nie baliśmy się o jakąś kradzież czy cuś). Ok, panowie przyjadą, zmontują do końca i poustawiają meble tak jak zostało ustalone.

Wracamy do kraju, idziemy do biura, meble niby poskładane do końca, ale na biurku wielka gruba rysa, której wcześniej nie było, meble stoją jak stały na środku pomieszczenia, jakieś dodatkowe części porozwalane po pomieszczeniu
No to wyprawa do Działu reklamacji AM...

Zgłaszamy reklamację, pan uprzejmie wszystko opisał i kazał czekać na odpowiedź. Przyszła. I AM uznała, że uszkodzenia mechaniczne nie podlegają reklamacji i po montażu nie zgłaszaliśmy uwag, więc mamy się... (tylko trochę grzeczniej napisane).
Kolejna wyprawa do Działu Reklamacji AM...
Tłumaczymy pani że biurko zostało uszkodzone przez ich pracownika (bo innej możliwości nie było), że cena montażu obejmowała także ustawienie mebli, że panowie zostawili bałagan, ze trwa to wszystko już grubo ponad pół roku...
Pani posłuchała, odesłała nas z kwitkiem, kazała czekać na telefon.

Czekamy, czekamy, Pani dzwoni! Grzecznościowo przyjadą zobaczyć co z tym biurkiem się stało! I powiedziała to tak, jakby oczekiwała że za ich dobroć padniemy im do stóp.
Czekamy na nich jutro :)

Agata Meble

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 485 (535)
zarchiwizowany

#40622

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia średnio piekielna ale dowodzi, że czasem warto powalczyć z bzdurnymi przepisami.

W "naszym" Lidlu kiedyś był przykaz, że należy wszystkie towary z koszyka wyłożyć na taśmę i dopiero wtedy kasjer mógł zacząć kasować. Niby logiczne, ale...
Tak się składa że co jakiś czas kupujemy 15-20 5-litrowych butli wody, bo narzeczony ma alergie na chlor i gotujemy tylko w tej butelkowanej (przegotowanie wody jak wiadomo nie eliminuje chloru całkowicie).
Oczywiscie kasjerzy wymagali, by absolutnie wszystkie butle znalazły się na taśmie. Protestowaliśmy, bo narzeczony oprócz alegrii na chlor ma też powazne problemy z kręgosłupem i wystarczającym wysiłkiem było zapakowanie wózka wodą, przepakowanie do auta a potem do domu, nawet na 2 osoby.
Kierownik sklepu okazał się być normalny i wyjaśnił, że on też tego nie rozumie ale niestety takie zarządzenie z góry a kasjerzy wykonać obowiązek muszą bo wystarczy że 2 razy zostaną złapani na nieprzestrzeganiu zasad i mogą wylecieć. Sam bez problemu podchodził i wykładał butle z wodą na taśmę.
Napisaliśmy skargę do centrali jedną, coś długo się mieliła więc posłaliśmy też drugą, tym razem dołączając kopię dokumentu potwierdzającą problem z kręgosłupem oraz pytanie do szanownej centrali jak osoby starsze tudzież niepełnosprawne mają sobie dac radę z bzdurnymi przepisami? Przecież kasjer może się wychylić i skontrolowac co zostalo w wózku.
Mieliło się i mieliło a my dla zasady o wyłożenie butli prosiliśmy zawsze kogoś z obsługi.
Ostatecznie jednak, po około 3 miesiącach tryumf!
Podchodzimy do kasy z butlami a pani na to, żeby podać jej tylko jedną oraz ustawić wózek tak by mogła policzyć ile jest!
Oczywiście nie wiemy czy to nasza skarga zadziałała czy też ktoś zrobił konkretniejsza awanturę ale jak widać warto się idiotycznym przepisom sprzeciwiać.

Lidl

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 7 (43)

#39202

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowieść o tym, jak głupi potrafią być ludzie...

Szukaliśmy z narzeczonym biura do wynajęcia. Znaleźliśmy. Parter domku, do dyspozycji kawałek ogrodu, miód malina - tylko mały remont trzeba zrobić, żeby wyglądało bardziej reprezentacyjnie. Właściciel równy gość, zgodził się na remont i pokrycie kosztów niektórych materiałów (np okna). Pomagał, na kawę zapraszał, żadnych problemów nie robił... Póki co biuro stało puste ale płaciliśmy już panu czynsz, coby można się było powoli urządzać.

W międzyczasie były rozmowy o umowie. Narzeczony polecił spisanie umowy swojemu adwokatowi, żeby w 100% zgodna z prawem była i zabezpieczała interesy obydwóch stron. Do biura zdążyliśmy wstawić blaszaną szafę i drukark,ę bo nie było gdzie ich dać, a i tak miały trafić do biura. Podpisanie umowy się jednak jakoś przedłużało, bo panu ciągle jakiś zapis nie pasował.

Atmosfera przez to robiła się coraz bardziej niezrozumiała. Pan marudzi że ten paragraf i ten i ten wypada, negocjujemy nowe zapisy, wracamy do pana z poprawioną umową, znów coś nie pasuje - tym razem jego własne wcześniejsze zapisy są złe i kompletnie nie do przejścia - i tak kilka razy.

Ostateczne spotkanie i kolejne negocjacje.
Przyszliśmy, tym razem by nie tracić więcej czasu na bzdury, punkt po punkcie przeanalizowaliśmy umowę, zmieniając kolejne paragrafy. Ostatecznie pan uznał że taka umowa może być ale nie ma nic o sprzątaniu. Dla nas żaden problem dopisać, pan miał pomyśleć i napisać jak dokładnie ma brzmieć ten punkt i zadzwonić następnego dnia. Mija dzień, dwa, pan się nie odzywa...

Narzeczony jedzie do niego i pyta co z umową. Pan się zdenerwował, uznał, że wcale nie zależy nam na podpisaniu umowy i on rezygnuje z wynajmu. Przy próbie przetłumaczenia mu do rozumu pan jak zdarta płyta powtarza że najważniejsza jest umowa, a my nadal nie usiedliśmy do tej umowy. Na moje pytanie co w takim razie robiliśmy przez te wszystkie rozmowy, pan odpowiada "Nic nie robiliśmy!"
Przy tym wypominał nam raz po raz, że nie zapłaciliśmy mu czynszu za sierpień.

Dlaczego? Bo pan nie chciał przyjąć pieniędzy bez podpisanej umowy, której to sam podpisać nie chciał, bo jego zdaniem umowa była jednostronna, a narzeczony go tą umową próbował we własne interesy wciągnąć (WTF??)

Twierdził jeszcze, że nie może tak być, że firma to "Sp z o.o. Sp. K" bo to przecież 2 firmy, a on wynająć może tylko jednej. On nie chce w swoim lokalu 50 firm... Na przykładzie samochodu z doczepioną przyczepką próbowaliśmy wyjaśnić panu, jakie są zależności między dwiema firmami i że to jest tylko forma prawna. Nie dotarło, to dwie firmy i on nie wynajmie albo chce więcej pieniędzy.

Ok, uznaliśmy że dobrze się stało, bo po co męczyć się tak z idiotą przez cały wynajem??

Kilka dni później dostaliśmy od właściciela pismo. Właściwie pan zaszczycił nas kopią pisma, które wysłał do Urzędu Skarbowego. Napisał on mianowicie, że w związku z tym że ten, taki i owaki człowiek (mój narzeczony) zapłacił czynsz tylko za czerwiec i lipiec, natomiast nie zapłacił czynszu za sierpień (tego czynszu, którego przyjąć nie chciał, bo nie ma umowy), unika rozmów o umowie(???), próbuje go wciągnąć we własne interesy(???!!!), on nie podpisze umowy i każe do końca miesiąca zabrać rzeczy.

Próbowałam Panu uświadomić, że w gruncie rzeczy sam na siebie doniósł, bo US generalnie ma gdzieś jaką osobą jest mój narzeczony, natomiast pobieraniem czynszu bez umowy już się pewnie zainteresuje, acz tłumaczenia te spełzły na niczym.

Odbiór rzeczy.
30.08 dzwonię do pana by uprzedzić, że następnego dnia zabiorę z biura drukarkę, a szafę najpewniej w sobotę. Mam klucze do biura, stoją tam tylko nasze rzeczy więc nie przewidziałam problemu...

(J) - ja, (P) - pan

(P) Niczego nie wydam!
(J) Ale... jak to pan... NIE WYDA???
(P) Nie wydam i koniec! Nie pasuje mi ten termin, bo mnie nie będzie, poza tym musimy usiąść do rozmowy (znowu???), spisać oświadczenie i dopiero wtedy będziecie mogli zabrać rzeczy wszystkie razem.
(J) Przecież mam klucze, jutro tylko tam wejdę, zabiorę drukarkę, zamknę i tyle, jaki problem?
(P) Taki, że nie wydam! Oświadczenie musimy napisać!
(J) Jakie znowu oświadczenie? Przecież to są nasze rzeczy i mamy prawo je odebrać.
(P) Do niczego nie macie prawa, nie wydam!
(J) To jak mamy je odebrać? Sam pan pisał w piśmie do US, że mamy je odebrać do końca miesiąca.
(P) Wie pani, ja ugodowy jestem (!), w poniedziałek o 17:00 przyjedzie pani z narzeczonym, spiszemy oświadczenie i wszystko zabierzecie.
(J) A mogę być to ja sama? Narzeczony będzie wtedy w Niemczech i na pewno nie przyjedzie.
(P) Nie, ma być narzeczony, bo to on wynajmował biuro, pani niczego nie wydam!

Dalej rozmowa w tym stylu. Próbowałam panu przetłumaczyć, że przecież w weekend mając klucze wszystko zabierzemy, w poniedziałek jak on chce, możemy zrobić zdanie lokalu i przekazanie kluczy, pan ma szybko pusty lokal i może szukać spokojnie nowego najemcy. Nie i koniec, poniedziałek 17:00 i żaden inny termin, przy tym narzeczony musi być!
Argument miał taki, że teraz on tu rządzi i on stawia warunki.

Ostatecznie mamy prawie 5 września, szafa i drukarka nadal w lokalu, bo pan mi nie wyda, a do powrotu narzeczonego on czekać nie zamierza (13.09), klucze u nas, my nie mamy rzeczy, pan nie może wynająć lokalu innym...

Na złość babci odmrożę sobie uszy...

I co z takim zrobić? Nawet adwokat ma zgryz...

wynajem biura

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 602 (658)
zarchiwizowany

#38761

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Narzeczony chciał kupić auto z salonu znanej niemieckiej marki samochodów. Jako że interesował go konkretny model i kolor, zadzwonił do salonu, zapytał czy jest taki na stanie, i poprosił o zarezerwowanie go a on sam przyjdzie go dokładnie obejrzec za 2 dni.

Jesteśmy po 2 dniach w salonie. Zarezerwowane auto stoi obklejone w salonie i robi za tzw samochód demonstracyjny. Pomyśleliśmy ok, rezerwowane było na gębę więc mogli się nie przejąć.
Ustaliliśmy że auto się podoba, piszemy oficjalne zamówenie, z samochodu mają zniknąć wszystkie naklejki. Tak też się stało.
Po dopełnieniu formalności narzeczony przelał wymagane 30% wartości auta na konto salonu. Obiecano mu że jak tylko wpłata zostanie zaksięgowana, auto pojedzie do piwnicy i tam będzie czekało do dnia odbioru aby nikt do samochodu nie wsiadał, nie dotykał etc - w końcu nowe auto, niemało kosztuje i kazdy nabywca chciałby by było w idealnym stanie.

Kilka dni później, jesteśmy w salonie zapytać o jakąś głupote ale przez przypadek widzimy że własciwie nasze już auto stoi nadal w salonie, kazdy może wsiąść, popróbować, podotykać a wiadomo, że jak coś się nie chce otworzyć to trzeba szarpać na siłę. Zrobiła się nieciekawa sytuacja bo narzeczony nalezy do grupy tych raczej wymagających klientów ale jasno stawia swoje wymagania i nie są to jakies życzenia z kosmosu. Ze swoich obowiązków się wywiązuje i tego samego oczekuje od sprzedawcy. Zapewniono nas że nastąpiła przykra pomyłka, czynnik ludzki zawiódł i że auto juz teraz jedzie do piwnicy a przed wydaniem będzie porządnie wyczyszczone i przygotowane.

Odbiór auta.
Narzeczony podchodzi do auta - miał sprawdzić czy wszystko gra i okazało się że auto owszem wyczyszczone było ale tak jakby tylko powierzchownie - w środku pełno paprochów, odcisków palców etc. Prosto z salonu pojechaliśmy do dwóch chłopaków zajmujących się czyszczeniem aut. Chłopcy jak zwykle sprawdzili się świetnie i dopiero wtedy poczuliśmy że to auto jest nowe.
Nie omieszkalismy napisać do Szanownego Dyrektora salonu co myślimy o takim traktowaniu - nie wymagaliśmy w sumie wiele - tylko tego, żeby salon dotrzymał danego słowa.
Cóż ża odpowiedz dostaliśmy:
Dziekujemy za przesłanie krytycznych uwag, przeanalizujemy je i zastosujemy w pracy z wszystkimi dotychczas zadowolonymi klientami.
Generalnie Pan Dyrektor zasugerował, że nic wielkiego się przecież nie stało i wcale nie musimy korzystać z usług ich salonu.
A to peszek... narzeczony planuje rozwijać firmę a co za tym idzie bedzie musiał wziąć kilka samochodów w leasing i poczatkowo chciał właśnie tam... :)


Niby drobnostka, ale jak macie kupić coś za niemałe pieniądze to nie chcecie przypadkiem by ten przedmiot był w idealnym stanie?

salon samochodowy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 46 (168)

1