Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Christinka

Zamieszcza historie od: 30 lipca 2011 - 19:31
Ostatnio: 29 maja 2023 - 8:08
  • Historii na głównej: 8 z 18
  • Punktów za historie: 2986
  • Komentarzy: 121
  • Punktów za komentarze: 402
 

#17570

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Razu pewnego wracałem od babci do domu, w tym celu musiałem przejść całe rodzinne miasto. Jako, że po drodze wiele jest "punktów zapalnych" (gdzie można oberwać za niezapłacenie telefonem za możliwość oddychania), a pora była późna, musiałem trochę kluczyć ulicami.

Niestety takie moje szczęście, że wychodząc za róg jednego z domów automatycznie zostałem za fraki przyparty do muru. Atakujących było dwóch, a ten, który mnie trzymał okazał się facetem z którym mam od dłuższego czasu na pieńku (kiedyś wespół z kolegą, nie pozwoliłem mu w barze po pijaku pobić pewnej dziewczyny). Dyndając nogami kilka centymetrów nad ziemią, w myślach już żegnałem się z telefonem, zębami i faktem nie złamania ani jednej kości w życiu.
Gdy chciałem krzyknąć, dostałem potężny strzał w brzuch (większość wie jaki to ból). Zaczęły sypać się bluzgi i groźby pod moim adresem. Nagle, uchwyt momentalnie się rozluźnił i do moich uszu dobiegł skowyt bólu.
Gdy zacząłem już logicznie kojarzyć moim oczom ukazał się taki widok: ja siedzę na ziemi, przede mną zęby szczerzy Adaś (ten sam co w wcześniejszych historiach) z buźką i koszulką umazaną krwią, a obok jego ojciec przygniata do ziemi drugiego napastnika.

Na moje "O.o" Tomek zaczął wyjaśniać. Wracali do domu, gdy nagle zauważyli zamieszanie po drugiej stronie ulicy, gdy spostrzegli, że to ja jestem atakowany szybko zadzwonili na policję, po czym Tomek kazał Adasiowi schować się do klatki bloku, a sam ruszył mi na odsiecz. Jednak Adaś nie byłby Adasiem, gdyby czegoś nie wymyślił. Widząc, że jego tatę zatrzymał drugi z atakujących mnie, a ja dostaję w brzuch, podbiegł ile sił w swoich 6-letnich nogach do tego, który mnie trzymał i zatopił głęboko w tyłku napastnika swoje trzy razy dziennie myte, ostre zęby.
Suma sumarum, pierwszy uciekł z dodatkową dziurą poniżej pleców, drugi leżał pod kolanem Tomka, a ja zacząłem się zbierać przed przyjazdem policji. Radiowóz podjechał po PÓŁ GODZINIE! Wywiązała się rozmowa z policjantami (P1&P2).

P1 - Co tu zaszło?
J&T opisujemy sytuację.
P2 - Czy potrzebna jest pomoc karetki?
J - Nie, dziękuję, nic mi nie jest.
P1 - Czy drugi napastnik jest panu znany?
J - Tylko z widzenia. Nie wiem jak się nazywa, ale można go zawsze spotkać tu i tu.
P1 - Przykro mi, ale to nam niewiele pomoże. Czy chce pan pojechać na komisariat i złożyć zawiadomienie o napaści?
J - Podziękuje sobie za takie atrakcje, z resztą i tak macie jednego z nich, więc to chyba tylko formalność.
P1 - Z panów relacji wynika, że pan X (drugi atakujący, siedzący już w radiowozie) nie zaatakował pana, jedynie obserwował sytuację. (do Tomka) Czy napastnicy zaatakowali pana lub pana syna?
T - (O.o) Nie, nas nawet nie dotknęli.
P1 - W takim razie jestem w obowiązku pana poinformować, że jeśli, któryś z tamtych panów złoży zawiadomienie, zmuszeni będziemy musieli przekazać do prokuratury zawiadomienie o napaści i przekroczeniu granicy obrony koniecznej przez pana i pana syna.
T - Moment, czyli mieliśmy pozwolić aby pobili naszego znajomego i się biernie przyglądać?!
P2 - Przykro mi takie jest prawo.
J - A co z tym w radiowozie?
P2 - Zostanie zabrany na komisariat w celu złożenia zeznań.
Ręce nam opadły, nie mieliśmy sil dyskutować, a w głowach tylko pytanie "I jak tu wierzyć nasze państwo?". Sytuację podsumował Adaś patrząc na odjeżdżający radiowóz.
-Wiesz co tato? To "JotPe" to może nie jest takie głupie...

life & Adaś

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 742 (830)

#17370

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałam ostatnio demota wuefisty pozdrawiającego swoje uczennice mające po cztery razy w miesiącu okres. Przypomniało mi to pewna piekielną historie, w której osobą piekielną jestem niestety ja - piekielną mimowolnie i nieumyślnie.

Otóż nigdy nie byłam osoba zręczna czy zwinna - gruba (jak w okresie o którym będzie mowa) czy chuda (teraz) nigdy nie umiałam zręcznie podskoczyć, odskoczyć, wrzucić piłki do kosza i tak dalej. (W sumie połączenie mnie i piłki było naprawdę niebezpieczne bo albo komuś zwykle działa się krzywda albo mnie... Częściej komuś). Za to nieźle radziłam sobie na siłowni i uwielbiałam pływać - niestety programy nauczania wuefu jakoś tego nie chciały uwzględnić. Każdy uczeń chciał czy nie (w moim przypadku to także inni nie chcieli), musiał przebrnąć przez godziny ćwiczeń ogólnorozwojowych i gry zespołowe - zupełnie jakby ministerstwo edukacji za swój główny cel postawiło sobie wyłowić przyszłych sportowców, spośród grupy fizycznych niedorajd.

Rzecz się działa w gimnazjum, a tego dnia mieliśmy dwie godziny WF′u. na pierwszej właśnie ta nieszczęsna ogólnorozwojówka - skoki przez skrzynię, na drugiej koszykówka. Ten dwie godziny na długo zapadły mojemu wuefiście w pamięć.

Skoki przez skrzynię. Przy pierwszych trzech podejściach, w moim przypadku nic wielkiego się nie stało. Po prostu mój wieeelki zadek nie chciał się unieść wystarczająco wysoko w górę i konkurencja ta raczej przypominała ′hipcia próbuje przeleźć przez murek′.
Mojego wuefistę, pełniącego cały czas rolę asekuranta i przytrzymującego z drugiej strony skrzynie, nawiedziła idea, że to przez niewystarczający rozbieg. Więc kazał mi rozpędzić się jak tylko potrafię, a podczas tego biegu cały czas zagrzewając mnie do walki. Niestety tu nie rozbieg, ale wybicie czy raczej grawitacja były tu problemem.
W efekcie ja, rozpędzone 77 kg żywej wagi, wparzyłam całą swą siłą i masą w skrzynię. Nie było szansy aby ′pan od fizycznego′ to utrzymał. Padł jak długi na podłogę, na niego padła skrzynia, a na skrzynię - po wywinięciu malowniczego kozła - ja. Natomiast z drugiej połowy sali, zajmowanej przez rok starszy kwiat płci męskiej, padły salwy śmiechu.

Reszta tej godziny upłynęła pod znakiem ucieczki z lekka poturbowanego wuefisty do jego kanciapy, gdzie dochodził psychicznie i fizycznie do siebie, aby jakoś przetrzymać ze mną drugą godzinę.

Najpierw były podania. Jedno z nich zaserwowałam wuefiście tak ′szczęśliwie′, że gdyby w ostatniej chwili nie osłonił się przedramieniem to nosiłby swoje zęby w pudełku. Ale, nie ma tego złego - odbita piłka potoczyła się pod siatką rozdzielającą połówkę ′naszej′ sali od tej ′chłopaków′ i wturlała się pod nogi ich wuefisty, który akurat biegł rozmawiając ze stojącym za sobą uczniem. W efekcie nie zauważył jej i jak nie wywinął kozła. Naprawdę w uroczy sposób ciocia grawitacja pchnęła go w objęcia matuchny gleby.

Rzuty do kosza - udręczony wuefista myślał, że tu sobie odpocznie. Błąd - zapomniał o świętych prawach Murphy′ego i zasadzie ′do trzech razy sztuka′.
Po zaprezentowaniu nam jak należy podbiegać do kosza etc, daniu kilku rad, umęczony wziął sobie krzesełko i obserwował jak rzucamy, tracąc z lekka czujność.
Aż tu ja rzucałam do kosza, oczywiście pudłując (rama kosza), a skoczna piłeczka tak się odbiła, że niczym morderczy ptak-kamikadze poleciała wprost ku wielkiemu kinolowi naszego nauczyciela.

Chwile później wrzask bólu i zaskoczenia + fontanna krwi. Tym razem po przeciwnej stronie boiska nikt się nie zaśmiał. Nie, nie z współczucia, po prostu jeden z trzecioklasowych asów (obiekt z najbardziej niewyparzoną gębą, zasługujący na miano dupka) nie znosił widoku krwi i omdlał niczym dama z starego filmu.
Krwawiący, ściskający swój nos wuefista spojrzał na mnie ciężkim, ponurym wzrokiem i zapytał wywołując powszechny atak śmiechu:

- Kiedy ty do cholery będziesz miała wreszcie okres?!

Tu muszę dodać, że ja byłam jedną z tych nielicznych samic, które nigdy nie uciekały z wf′u, zawsze miały strój i NIGDY nie miały lewych zwolnień czy symulowały miesiączkę ;]

Epilog - jako, że higienistki u nas nie było tego dnia, w ramach rekompensaty i jako, ze tylko na mnie widoki krwi, żywego mięsa, etc nie robiły najmniejszego wrażenia, pomogłam pozbierać się nieszczęsnemu nauczycielowi do kupy (sama miewałam częste krwotoki z nosa przez słabe naczynka wiec byłam obyta z problemem). A przez najbliższy tydzień miał on ode mnie wytchnienie - przyjechał praktykant, który miał z nami zajęcia. Praktykanta raz co o mało bym nie zabiła (bardzo malowniczo) i raz ratowałam wraz z wuefistą i kolegą z klasy, bo idiota by się utopił.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 812 (892)

#17239

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ksiądz z mojej dawnej parafii jest absolutnym mistrzem marketingu i zręcznym biznesmenem. Gdy dziesięć lat temu zaczął stawiać nową świątynię na osiedlu moich rodziców, błyskawicznie stanęła nowa plebania (czas budowy - ok. 2 miesięcy, trzypiętrowy murowany budynek z garażem), a sam kościół wzrastał przez około trzy lata.

Przez kolejne sześć lat, gdy ludzie zimą marzli w wielkiej, nieocieplonej sali (grzejniki zamontowane "póki co" wyłącznie przy ołtarzu) i klękali na nagiej, betonowej podłodze, proboszcz gorąco zapewniał, że prace "wciąż trwają, tylko póki co są niewidoczne". I rzeczywiście, prace i zakup wyposażenia trwał. Między innymi nowego kompletu mebli dębowych do zakrystii (w bardzo dobrym guście zresztą, ekskluzywna włoska robota), nowego samochodu księdza, a także (niezbędna inwestycja): wykafelkowania schodów na dzwonnicę. I nie chodzi o wyłożenie schodów kaflami - wykafelkowana jest bowiem CAŁA klatka schodowa na sam szczyt, ze ścianami włącznie (stary Kościelny, jedyna osoba, która się zapuszcza na wieżę, musiał się bardzo cieszyć).

Poza tym do "niewidocznych prac" zaliczył się także stół do ping ponga dla ministrantów (ostatecznie zamknięty w piwnicy, by nie psuli) i wyłożenie marmurem podłogi korytarza do zakrystii.

Parę lat temu, gdy jeszcze wpuszczaliśmy księdza po kolędzie, proboszcz zawitał do nas i z rozbrajającą szczerością spytał, czy nie moglibyśmy polecić jakiegoś dobrego hotelu narciarskiego w Aspen, gdzie właśnie się wybiera na urlop zimowy, by wypróbować nowy sprzęt.

Niestety kopertę z datkiem "na budowę" schował za pazuchę na początku wizyty, przez co nie dało się wyciągnąć z niej banknotów.

Proboszcz

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 640 (780)

1