Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

GburciaFurcia

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2016 - 11:33
Ostatnio: 26 stycznia 2021 - 8:31
  • Historii na głównej: 0 z 0
  • Punktów za historie: 0
  • Komentarzy: 50
  • Punktów za komentarze: 464
 

#14731

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wracałam z synkiem z zakupów. Mieszkamy dość daleko od centrum. Mój maluch uwielbia spacerki ale jeszcze bardziej lubi jazdę autobusami. Dochodzimy na przystanek. Naszym oczom ukazała się kobieta w średnim wieku, taka zwyczajna, dość zadbana "pięćdziesiątka". Kojarzyłam ją z widzenia z mojej okolicy. Mój "mężczyzna w wersji mini" usiadł sobie na ławeczce i cierpliwie wyglądał ukochanego pojazdu. Po kilku sekundach kobieta zaczyna zagadywać mojego szkraba.
(J)a, (K)obieta, (G)abryś:

(K) - Jaki ty ładny jesteś! A jaki grzeczny!
Gabryś spojrzał na mnie, upewnił się, że nie mam nic przeciwko rozmowie z tą obcą panią i mówi ;
(G) - Dziękuję. Pani też jest ładna (kobieciarz mi rośnie).
(K) - A do kogo ty podobny jesteś? Do mamy czy do taty?
(G) - I do mamy i do taty - odpowiedź pada po dłuższej chwili namysłu. Wiadomo, dyplomacja górą. Po co ma mamę urazić? :-)
(K) - Aha, no nie wiem, ja tam ci powiem, że ty raczej do mamy podobny nie jesteś. - kobieta przypatruje mi się intensywnie. Kurczę blade, nie brzmiało to jak komplement, ale cóż...
(K) - A ty masz tatusia? - pyta znienacka.
Mój Mały spojrzał na nią równie zaskoczony jak ja. Pokiwał jej głową, że tak. Zanim zdążyłam cokolwiek się odezwać kobieta nachyliła się do niego i mówi:
(K) - A twój tatuś to mąż twojej mamy? Czy taki tatuś weekendowy? Raz jest, a raz go nie ma? A może ty masz kilku tatusiów? Albo całe stado wujków. Co? Teraz to wszystko to takie puszczalskie jest... Bo za moich czasów...

O ty krowo łaciata! Nie dałam jej skończyć:
(J) - Jest mi bardzo przykro, że w życiu się pani nie układa, ale proszę nie oceniać nikogo, przez pryzmat swoich puszczalskich doświadczeń. I proszę w to nie mieszać mojego dziecka. Żegnam! - zabrałam małego jak najdalej od niej i udaliśmy się na następny przystanek z nadzieją, że wredny babsztyl nie będzie jechał z nami tym samym autobusem. Po drodze w myślach mordowałam babiszona kilkakrotnie, na wiele różnych sposobów i mówiłam jej rzeczy, których nie miałam odwagi rzucić jej w twarz z racji obecności mojego syna. Mały stwierdził, że ta pani jest jakaś dziwna. Lecz "dziwna" to najłagodniejsze z możliwych określeń, o czym dowiedzieliśmy się kilka minut później.

Wsiadamy do autobusu, kierujemy się na tył. Oho, jednak jedzie z nami babsztyl. Zlokalizowałam ją z lewej strony, więc udałam się na prawo. I usłyszałam taką rozmowę wrednej kobiety z pewną starszą panią:
- Oh, pani ma napój, daj pani się napić. Ja taka chora jestem, cukrzycę mam. Tak mi się chce pić. Ja nie mam HIV ani nic, czysta jestem. Pani się nie boi.
Starowinka uległa namowom i oddała picie. Po chwili słychać:
- Oj, pani ma bułkę, da mi pani ugryźć, ja mam cukrzycę, tak mi się chce jeść. Zaraz zemdleję.
Starowinka oddała jej swoją bułkę. Większość pasażerów obserwowała tę sytuację z wielkim zainteresowaniem. Mój syn również. Zapytał co to jest ta cała cukrzyca. Piekielna usłyszała to pytanie i o zgrozo, dosiadła się do nas. Kurka wodna, gdzie tu uciec? Zaczyna Gabrysiowi opowiadać o swojej chorobie, a ja w tym czasie gorączkowo kombinuję jak tu zwiać w taki sposób, by znaleźć się jak najdalej upierdliwca, a zarazem by nie wysiadać przed przystankiem docelowym. Zarazem modlę się o cierpliwość, by nie nagadać kobiecie do słuchu. Decyzja podjęta, uciekamy na przód pojazdu. My w długą, kobieta, cholercia, za nami. I nadal nadaje jak radio Wolna Europa. No szlag by to trafił. Pasażerowie tylko kręcą głowami i uśmiechają się pod nosem. No patrzcie ich, podśmiechujki sobie robią. Piekielna wysiadła za nami na przystanku i dalej nawija. Już się miałam odezwać, już mi hamulce puszczają, gdy nagle Gabryś zrobił coś, co sprawiło, że roześmiałam się w głoś i całe napięcie ze mnie opadło. Zrobił naburmuszoną minkę, złapał się pod boki i mówi:
- Pani jest bardzo niedobra. Pani denerwuje moją mamusię. A tatuś zawsze mówi, że mamy nie wolno denerwować. Mama ma urlop. A mama musi mieć spokój na urlopie, bo odpoczywa od wrednych bab. Mama ma w pracy dużo wrednych bab. Prawda mamusiu? Powiedz tej pani, że masz urlop od wrednych bab.
I tym sposobem mój czterolatek cytując podsłuchane słowa tatusia znokautował piekielną pasażerkę.

Kobieta rozdziawiła usta ukazując biel sztucznej szczęki, zrobiła popisowy w tył zwrot i poszła w drugą stronę. Przypuszczam, że cukier mocno jej skoczył po tym zajściu...
A Gabi, no cóż... musiał odbyć poważną rozmowę z tatą, która odbyła się dopiero po kilku godzinach, gdy Luby przestał płakać ze śmiechu. Jak widać synek ma walkę z piekielnymi we krwi, po mamie:-)

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1146 (1246)

#28364

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rano urządziłam jedną z największych awantur rodzinnych, jakie pamiętam. Gdyby nie to, że chwilowo nie mam zdrowia do miejskich biegów przełajowych z tasakiem i rzucania skalpelami do ruchomego celu, oglądalibyście mnie pewnie w telewizji jako najgroźniejszą morderczynię miesiąca.

Mój ślubny dostał w poniedziałek polecenie służbowe wyjazdu, spakował się i powiedział, że wróci tuż przed Wielkim Czwartkiem, jednocześnie zostawiając przygotowania do świąt na mojej głowie. Ponieważ ostatnio nie jest ze mną najlepiej, zobowiązał rodzinę do pomagania mi w sprzątaniu i gotowaniu. Spodziewałam się duetu Teściowa&Teściowa, ale zamiast nich we wtorek powitałam w drzwiach kuzynkę męża, nosicielkę dobrej nowiny "przyjechałam ci pomóc, ciesz się a bądź zaszczycona". Cieszyć się nie miałam z czego, ponieważ jej pomoc w najbardziej optymistycznej wersji mogła oznaczać tylko patrzenie, jak gotuję całą świąteczną wyżerkę z moich zakupów i zabranie 75% w ramach "podziękowania za jej ciężką pracę". Ale uznałam, że okna może pomyć...

Kuzynka spędziła u mnie czas od wtorku do wczorajszego ranka, kiedy to pożegnałam ją z hukiem zatrzaskiwanych drzwi. Ale nie uprzedzajmy faktów. W mojej naturze leży odrobina pedanterii (i zamiłowanie do ładnych i funkcjonalnych przedmiotów użytku codziennego), dbam o to, żeby mieszkanie nie zarosło brudem, więc zostały tylko standardowe prace przedświąteczne, które zostawia się na początek wiosny, jak przesadzenie kwiatów, dokładnie umycie balkonu, okien, trzepanie dywanów, itd.
Kuzynka uparła się, że przemyje całą zastawę stołową, wypoleruje sztućce, przejrzy regały z książkami, pomoże mi uporządkować szafę, umyje kryształy, zrobi porządek w sekretarzyku, uporządkuje toaletkę i zrobi sto innych rzeczy, które konieczne nie były, a częścią z nich wolałabym zająć się sama. Mnie najchętniej zamknęłaby w kuchni. Zaczęłam czuć się nieswojo, kiedy zaproponowała przejrzenie mojej biżuterii i zaniesienie jej do wyczyszczenia u złotnika. Kiedy złapałam ją na dokładnym oglądaniu zawartości szafy kuchennej i wypytywaniu o to, jak długo mam lodówkę i ile kosztowała zmywarka, stwierdziłam, że zachowuje się co najmniej dziwnie. Wszystko to okraszone coraz mniej subtelnymi pytaniami o to, jak bardzo źle się czuję i jakie są rokowania.

A potem przyszedł piątek.
O świcie kuzyneczka ruszyła na poranny jogging. Kwadrans po jej wyjściu zajrzała przyjaciółka z piętra, zapytać, czy mogę jej pożyczyć spódnicę. Mogłabym, gdybym mogła ją znaleźć. No to może inną. Też nie ma - diabeł ogonem nakrył, ale byłam już zła na siebie (w końcu porządki, więc powinnam mieć wszystko na miejscu) i zaczęłyśmy przetrząsać całe mieszkanie. Przeglądałam po raz piąty zawartość kosza z rzeczami do prania, kiedy przyjaciółka wyszła z pokoju z obiema spódnicami w ręce. Gdzie były? "Tam, w tych spakowanych ubraniach". Jakich spakowanych ubraniach? "W torbie. Zrzuciłam ją z fotela i wypadły".

W "spakowanych ubraniach" znalazło się jeszcze kilka innych rzeczy, na przykład cenna jak cholera szczotka do włosów po prababci. Przypadkiem do kosmetyczki się nie zaplątała, ponieważ sama trzymam ją w kuferku i ostatnio nie wyjmuję, bo nie mam czego czesać. Wyzwolona ze wszelkich skrupułów przejrzałam zawartość torebki kuzyneczki. W moje ręce wpadła długa lista przedmiotów znajdujących się w mieszkaniu wraz z ich wyceną - "sukienka jedwabna, zielona, 150 zł" - na której była większość moich najlepszych ubrań, prawie cała biżuteria, książki, ba, nawet meble.

Kiedy kuzynka wróciła z biegów, powitałyśmy ją spakowanymi rzeczami i ofertą pięciu sekund na wytłumaczenie, jakim prawem spisuje moje ruchomości. Czy się zmieszała? Zawstydziła? Skąd. Urządziła scenę pod tytułem "ty wywłoko, kto ci pozwolił grzebać w mojej torbie". A kto jej pozwolił kraść moje rzeczy? "Przecież tobie i tak nie będą potrzebne, a Michał [mój mąż] w tym chodzić nie będzie!" I to przecież NATURALNE i OCZYWISTE, że przyjechała rozejrzeć się, co jej przypadnie w udziale, kiedy już umrę, zanim ją te wszystkie sępy uprzedzą.

Po takim dictum mogła zobaczyć, jak wszystkie jej rzeczy uczą się latać z dziesiątego piętra. Potem mało delikatnie wypchnęłam ją za drzwi i zadzwoniłam do teściowej z raportem. A dziś rano pojechałam urządzić happening "chora nie znaczy niegroźna".
Zdaje się, że to będą wesołe święta.

rodzina nabyta

Skomentuj (82) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2074 (2126)

#77959

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Eh... Będzie niestety o rodzinie.

Awansowało mi się ostatnio w pracy. Ot, awans na pracownika średniego szczebla. Studia robię, jestem w miarę ogarnięty to i awans dostałem. Podwyżka jako taka, obowiązków trochę doszło, ale ogólnie na plus. Tak myślałem. Do czasu... W sumie to jakoś niespecjalnie się z tym obnosiłem. Ot, wiedziała właściwie moja najbliższa rodzina w składzie: moi rodzice, rodzeństwo i babcia. A historia zaczyna się w Poniedziałek Wielkanocny...

Wpadłem do rodziców z rana na śniadanie. Zjedliśmy i po posiłku siedzieliśmy gaworząc na różne tematy. Wtem przyjechali oni. Mianowicie powszechnie w rodzinie nielubiana ciotka i jej świta - znaczy wujek i ich potomstwo. Wiedzcie, że owa ciotka to osoba, która w swym własnym mniemaniu ma zawsze rację, jej dzieci są przecudowne, a reszta świata to niegodny choćby jej krzywego spojrzenia plebs. Wiecie, taka typowa Grażyna. Z racji, że mnie szczególnie ta kobieta działa na nerwy, to chciałem się czym prędzej ewakuować.

[C] - Ojojoj, piekielnyinformatyku już jedziesz do domu? Weź poczekaj, bo ja sprawę mam do ciebie.

Brew moja uniosła się ze zdziwienia. No bo czegóż to pani na zamku w blokowisku ode mnie może chcieć? Cóż, wygrała moja cholerna ciekawość. Pominę już kwestię bycia po prostu niegrzecznym w stosunku do moich rodziców. Norma. Był czas przywyknąć. Dzieciarnia rozwydrzona jak zwykle (dwa łepki w wieku 8-10 lat). Pies rodziców chował się przed nimi po kątach. Po prostu rodzinna sielanka. Ale przejdźmy do meritum.

Ciotka ma jeszcze jedną, najstarszą pociechę - osiemnastoletniego emm... Brajanka. Otóż Brajanek skończył swoją edukację na pierwszej klasie zawodówki i ani myślał dalej się edukować. Za to dzień mu wypełniało chlanie z koleżkami za pieniądze rodziców, facebook i komputer. Także wykształcenie podstawowe to jedyne co miał. Ale gdzie on będzie pracował jako jakiś szeregowy robol za najniższą krajową? Ja MAM MU ZAŁATWIĆ pracę u siebie, bo u nas ponoć dobrze płacą, a ja teraz jestem szycha w firmie. Tak, użyła dokładnie takich słów.

[J] - Nie.
[C] - Ale jak to nie?! *wypowiedziane tonem jakby co najmniej do pazia mówiła* Przecież on zna się na tych całych komputerach.
[J] - Wykształcenie przynajmniej średnie ma? Nie. Kierunkowe? Tym bardziej nie. Jakiekolwiek doświadczenie zawodowe? Nie sądzę.
[C] - A ty to niby jakie masz smarku?
[J] - Jakieś cztery lata stażu pracy mam, jeśli to ciotkę interesuje.
[W] - Mówiłem ci Grażyna, że gdzie go do takiej firmy wezmą. Załatwię mu robotę u Zdziśka.

Wujaszek w sumie jedyny rozumny i normalny w ich rodzinie, ale niestety zawsze pod pantoflem swej ślubnej...

[C] - Gdzie on przy wywózce śmieci będzie pracował?! On jest na to za mądry! *Niemal wykrzyczane w oburzeniu godnym samej Królowej Brytyjskiej*
[J] - No to do kopania rowów go. A będzie wiedział chociaż jak się trzyma łopatę?

Wujek parsknął ze śmiechu, ciotka czerwona jak burak tak, że mało nie eksplodowała. Stanęło na tym, że ja mam mu załatwić pracę i już, i w ogóle powinienem się cieszyć, że on chce tam pracować. Olałem to kompletnie i na odczepnego rzuciłem żeby chłopaczek wysłał mi swoje CV.

Co by nie było zarzutów, że moja firma to taka świetna, że ludzi bez doświadczenia przy pracy z serwerami nie biorą. Wezmą, ale pod warunkiem, że ma się wykształcenie średnie, kierunkowe (czyt. informatyka) i jakiekolwiek doświadczenie w branży IT. Do tego dochodzi znajomość Linuxa i Windowsa od strony administratora i terminala/wiersza poleceń + trochę wiedzy specjalistycznej nie zaszkodzi (macierze RAID, protokoły sieciowe etc.)

Środa. Dzwoni Brajanek. Mam mu podać adres e-mail, to on wyśle mi swoje CV. Wysłał. Pominę kwestię formatowania, błędów, literówek itp. CV na pół strony A4 z czego ćwiartkę strony stanowiła rubryczka: zainteresowania. Hmmm... Zaniosę ten papier jutro. Pośmiejemy się pewnie z kierownikiem, ale czuję, że ciąg dalszy historii nastąpi niebawem.

I jak tu nie kochać własnej rodziny?

rodzina praca

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 215 (251)

#77494

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Telefony telemarketerów. Jak nie banki i kredyty, to usługi telekomunikacyjne, jak nie zaproszenie na pokaz garnków, to propozycje reklamy czy pozycjonowanie, jak nie wyłudzanie danych, to wyłudzanie pieniędzy.

1.
Ona - Dzień dobry, dzwonię aby potwierdzić adres dostawy.
Ja - Jakiej dostawy.
O - Na zamawiany towar.
Ja - Jaki towar?
O - Towar i wysyłka była ustalana, tylko chciałam potwierdzić adres dostawy.
Ja - Jaki towar, z kim ustalany?
O - Zgodny z umową z osobą decyzyjną.
Ja - POMYŁKA ;p (kobietę zatkało, wydobyła z siebie tylko długie "eeeee", chyba tego nie było w scenariuszu ;p)
(ściema i oszustwo - czytałam w necie, że po potwierdzeniu adresu przychodzi książka telefoniczna za 300 zł).

2.
Ona - Dzień dobry, chciałabym rozmawiać z osobą decyzyjną.
Ja. W jakiej sprawie.
Ona - FIRMOWEJ! (tak, takim tonem)
Ja- Kłódki? (prowadzę hurtownię okuć)
Ona - Słucham?
Ja - Wkładki? Klamki? Zamki?
Ona - Nie.
Ja - Nic innego nie mamy. Do widzenia.

3.
Ona - Dzień dobry, chciałabym rozmawiać z właścicielem.
Ja - To proszę do niego dzwonić. (hi hi ;p)

4.
Odbieram telefon i słyszę komunikat - "proszę czekać, będzie rozmowa". Nie poczekałam, rozmowy nie było.

5.
On - Dzień dobry, gdhjslkrjj (bełkocze nazwę firmy), chciałbym zaproponować...
Ja - Proszę powtórzyć imię, nazwisko i nazwę firmy.
bip bip bip (tajne czy co?)

6.
On - Dzień dobry, gdhjslkrjj (bełkocze nazwę firmy), chciałbym zaproponować...
Ja - Proszę powtórzyć imię, nazwisko i nazwę firmy.
On - A po co? (uczą się korpoludki ;p)
Ja - Wie Pan, wypadałoby :D
On - To proszę MI się przedstawić.
Ja - To Pan nie wie do kogo dzwoni? :D
Nie wiedział. Szkoda.

7.
Ona - Dzień dobry, czy mogę rozmawiać z osobą decyzyjną?
Ja - Reklamy czy kredyty?
Ona - Eeee, muszę rozmawiać z osobą decyzyjną.
Ja - Niech mi Pani powie, reklamy czy kredyty. Bo nie wiem, czy powiedzieć - nie dziękuję, czy się rozłączyć.
bip bip bip - czyli kredyty :D

8.
Ona - Dzień dobry, czy mogę rozmawiać z osobą decyzyjną?
Kolega - Tu automatyczna sekretarka osoby decyzyjnej, po usłyszeniu piiiip, proszę zostawić wiadomość - piiip
Ona - Pan sobie żartuje!!
Kolega - Tak.
Rozłączyła się, ludzie czasami za poważnie podchodzą do swojej pracy.

9.
Ona - Dzień dobry, CEiGD. Wysyłaliśmy do Państwa wezwania do zapłaty, jeśli opłata nie zostanie uregulowana, zostaną Państwo wykreśleni z naszej bazy danych.
Ja - Jak nas Pani będzie wykreślać, to proszę nie zapomnieć o numerze telefonu .
(Bezczelność i oszustwo podszywać się pod CEiDG i żądać kasy).

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 339 (347)

#60173

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciąg dalszy historii (http://piekielni.pl/59837), dotyczącej Komunii mojego chrześniaka. Wybaczcie, że tak długo trzymałam Was w napięciu, ale niestety nie miałam spokojnej chwili, żeby opisać tę „szopkę” - przykre, jednak niestety nie znajduję innego określenia dla tego zjawiska, jakim jest w dzisiejszych czasach I Komunia Święta. Żeby było czytelniej postanowiłam wypunktować to, co uważam, za najbardziej piekielne.

1. Stroje dzieci, czyli mini państwo młodzi i rewia mody rodziców – nie wiem jak jest w innych parafiach, za to w naszej nie obowiązują żadne standardy mody komunijnej, co mnie wręcz przeraziło. Kwiatków było kilka, ale najbardziej rozłożyła mnie postawa pewnej mamy szarpiącej córkę, która w pewnym momencie potknęła się przed kościołem o własną wielką kieckę i utargał jej się kawałek czegoś a’la tiulowa falbanka. Rodzicielka przykucnęła i doszywając falbankę wycedziła, cytuję: „Ja pier*olę patrzesz, jak łazisz łamago” . Nawet nie wiem jak to skomentować – dziewuszka oczywiście buźka w podkówkę, a rodzina odwróciła głowy udając, że nic nie słyszy. Żałosne.

2. Oprawa Komunii – Nie oceniam, kogo na co stać, bo szczerze mówiąc guzik mnie to obchodzi. Cieszę się, że kuzynostwu się powodzi, ale żeby organizować obiad komunijny dla 60 osób w restauracji, gdzie cena pakietu od osoby to koszty rzędu ok. 200zł to moim skromnym zdaniem duża przesada. Dobrze, że był tam ogródek to przynajmniej dzieci się nie nudziły, bo restauracja była moim (i nie tylko moim) zdaniem snobistyczna i zupełnie nie adekwatna do okoliczności. Większość gości czuła się po prostu skrępowana i spięta.

3. Wspomnę jeszcze o podjeżdżaniu limuzyną pod kościół i pokazie fajerwerków (to akurat zaobserwowałam u sąsiada zza płota – ja rozumiem, że to popisywanie się przed sąsiadami jest wpisane w naszą polską mentalność, ale nie dajmy się zwariować. Może dla innych to normalne - dla mnie niekoniecznie)

4. Prezenty od chrzestnych z zagranicy:) Ten punkt pozwolę sobie rozwinąć. Zacznę od tego, że mój młodzieniec bardzo się z BMXa ucieszył i to naprawdę było po nim widać. W ogóle to bardzo poważnie podszedł do tematu Komunii, czym rodzinie zaimponował (widzę, że jego tata i babcia od strony taty ma na niego dobry wpływ, co bardzo mnie cieszy).

Było już późno (nocowałam u Nich, tak na marginesie), gdy gawędziliśmy sobie razem przy stole, przy pokomunijnym drinku (sama impreza była bezalkoholowa - za co więc te 200zł/os? Co nie zmienia faktu, ze za to ode mnie duży +). I byłoby całkiem miło, gdyby nasza rozmowa nie zeszła na drażliwy temat, w kwestii którego nie miałam ochoty się wypowiadać. Było do przewidzenia, że gatka prędzej czy później zejdzie na te nieszczęsne prezenty.
Ale tak sobie pomyślałam, że przecież nie jesteśmy sobie obcy, więc mamy prawo do chwili szczerości poza tym udzielać się nie muszę, ale chętnie posłucham (albo się nasłucham:)).
Przy stole siedziałam ja, [M]arta, [C]hrzestny(brat M)z żoną i [K]uzyn (mąż M). A rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

[dodam, że mam dosyć lajtowego przy czym normalnie bardzo spokojnego kuzyna, ale że byliśmy po paru piwkach to mu już nerwy zaczęły puszczać]

[M] [ni to żartem, ni serio, zwrócona do brata]: (...) - Oj no chyba wspominałam Wam, że miał być kład i telefon... Wy to z tą GuineaPig jesteście po jednych pieniądzach, niby już tyle lat za tą granicą, ale szału nie ma. Ta to chociaż z rowerem się pofatygowała, ale ty mogłeś się trochę bardziej wysilić. Zegarek? Kto na komunie daje teraz zegarki?

[C]: - Przecież otworzyłem mu też konto, ma na nim już pieniądze, babcie i Guinea też obiecały się dorzucać do „interesu” co jakiś czas, a będzie dorosły to sam zadecyduje co z nimi zrobić? To nie o to chodzi, że ja dziecku żałuję no ale, na litość boską, czy to ma znaczyć, że na 18stke mam mu zafundować wakacje w Dubaju, a jak się będzie chajtał to willi z basenem oczekujesz, czy co? no nie jest tak szwagier?

[M]: - Co ja na to poradzę, że wszyscy tak robią teraz (...)?

[K]: - Jacy ku**a wszyscy?? Marta, kobieto, przestań już pier*olić, bo od początku roku już słuchać nie mogę tego co TY byś chciała i co TOBIE się podoba, a co nie. Dziecko się cieszy i to najważniejsze i w końcu się człowiek z rodziną spotkał(...)
A co Ty myślisz, że ja nie wiedziałem, że młody żadnych kładów ani komórek nie chce? Dobrze, że większość rodziny mamy normalną i nie powariowali tak jak ty i reszta tych twoich je****tych koleżanek. Moje wesele mniej mnie kosztowało niż komunia dziecka, żałuję, że w ogóle się zgodziłem na te twoje fanaberie! (itp itd)

I tak wywiązała się kłótnia, w której uczestniczyć nie zamierzałam, więc grzecznie przeprosiłam i poszłam spać. Coś tam ją jeszcze od rozpieszczonych księżniczek zwyzywał, ale już nie chciałam podsłuchiwać, a tym bardziej wtrącać w ich rodzinne sprawy. Nazajutrz rozmawiałam z kuzynem, ale z tej rozmowy nie wynikło nic zaskakującego. Równy z niego facet - tyle.
I nie, nie zrobiło mi się przykro ani nic z tych rzeczy – stwierdzam po prostu, że żona kuzyna jest pyskata, wyrachowana, i wyjątkowo bezczelna, a takimi ludźmi przejmować się nie należy. Cieszę się, bo fajnie było spędzić czas z moim chrześniakiem i z całą rodziną, której nie widziałam od kilku lat.

Ps. Teraz nachodzą mnie takie refleksje związane z byciem za granicą i podejściem niektórych osób do ludzi mojego pokroju, i chyba to jest najbardziej piekielne w tych moich historiach. Ludzka pazerność, rzecz jasna, swoją drogą.

Pozwolę sobie wstawić tutaj informację dla niektórych piekielnych, którzy udzielali się pod pierwszą komunijną historią (i nie tylko). Chodzi mi głównie o fejsbukowych komentatorów, otóż:
To, że ktoś pracuje za granicą to nie znaczy, że śpi na pieniądzach. Przyznam odważnie, że jestem jedną z tych „szczęśliwców”, którym się w miarę za tą granicą powiodło, a przy tym robię to, co lubię, ale to nie znaczy, że wydatek 6-7tys złotych na komunię to dla mnie mały pikuś. Zwłaszcza, kiedy mam mnóstwo swoich wydatków, związanych chociażby z nadchodzącym weselem – kto zdecydował się na ten krok, ten wie jakie za tym idą koszty. Poza tym tutaj też płaci się za rachunki, jedzenie, utrzymanie samochodu, lekarzy itd. A ceny są adekwatne do zarobków.

Zanim więc ktoś zacznie mnie osądzać i wyzywać od skąpców, niech najpierw sam zmierzy się z tą emigracyjną idyllą i wtedy możemy podyskutować.

I Komunia

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 660 (792)

#26014

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I znowu klub.

I historia o tym, jak spławia się nachalnego, pijanego klienta [K], który chce Twój numer.
[K] Ale daj mi swój numer...
[J] Nie, nie mogę.
[K] Ale daj...
[J] Nie, ja mam faceta.
[K] Ale co to za koleś, założę się że nie jest lepszy ode mnie. Jak chcesz to ci to udowodnię!
[J] Jak?
[K] No porozmawiam z nim i mu to wytłumaczę! Bo to jest na pewno jakiś wieśniak i ty zasługujesz na kogoś lepszego...

Tutaj muszę wtrącić, że nie mam faceta, ale za to fantastycznego wielkiego kumpla-ochroniarza Marka, który zawsze ratuje mnie z opresji.

Jedno mrugnięcie oka do Marka i podchodzi.

[M] Co tam Mała?
[J] Słońce, pan chciał z tobą porozmawiać.

Pana już nie było.

klub

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 853 (919)

#18775

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/18730#comments o ciężkim losie kuriera prawie mnie wzruszyła, tak bardzo prawie, że postanowiłam opisać dzień z życia klientki firmy kurierskiej.

Kurierzy i listonosz odwiedzają moją firmę średnio 5 razy w tygodniu, a bywa, że jednocześnie odbieram kilka przesyłek i papierki do podpisu wraz z trzymaczami, muszą się ustawić w ogonku. Czasami zamawiam prywatne rzeczy na adres pracy, czasami rzeczy do pracy na adres domowy, przeważnie szefowa każe podawać oba adresy (wypadek, wszyscy jesteśmy w terenie, koniec świata albo inne cuda-wianki), współpracownicy tak samo (utarło się, że każdy odpowiada za inną część ruchomości). Przy każdym adresie podane godziny, w których można nas tam zastać, numery telefonów - komórki i do firmy. Średnio 75% kurierów (listonosz, o dziwo, nie wpadł ani razu) pokazuje, że albo ma problem z czytaniem, albo z myśleniem, jeżeli nie z oboma procesami na raz.

1) W informacjach dla kuriera podane, że od poniedziałku do piątku od 8 do 17 przebywam w pracy, adres podstawowy zamówienia jest firmowy, bo szły do nas nowe talie. Godzina 10 z minutami, dzwoni telefon w salonie. [K]urier ma pretensje(!!!), że mnie nie ma w domu, bo miał paczkę w okolicy i chciał podrzucić przy okazji. Rozmowa przebiegała mniej więcej tak:
[Ja] Witam, o co chodzi?
[K] Dlaczego pani nie ma pod podanym adresem?
[J] Nic nie wiem o swoim zniknięciu. Jaki adres ma pan podany w liście przewozowym?
[K] Uliczna 13/13.
[J] A gdzie pan jest?
[K] No pod drugim [czyli po drugiej stronie Wisły, daleko, daleko, pod moim blokiem]! Po co k**** podajecie dwa adresy?
[J] Bo tak się ku*wom podoba. Ma pan podane godziny, w których można mnie zastać w domu. INNE niż ta, która jest teraz.
[K] Nie będę jechać tak daleko, zostawię u sąsiadów [tak, u moich kochanych sąsiadów].
[J] Mowy nie ma, potrzebuję zawartości w pracy.
[K] To niech pani przyjedzie jakoś za 20 minut, bo nie będę jechać do was. Albo zostawię u sąsiadów.
[J] Jak pan zostawi to u sąsiadów, dzwonię z reklamacją, a zanim skończę mówić, maile do prokuratury w sprawie podrobienia podpisu i do pana firmy z opisem sytuacji już będą wysłane. Jestem pod adresem wskazanym w liście i czekam na przesyłkę.
[K] Ale to po drugiej stronie miasta!
[J] Jakoś według pana ja MOGĘ przejechać na ten drugi koniec, bo panu się nie chce jechać?
Pan kurier nie znalazł ciętej riposty, więc się rozłączył. Z paczką nie przyjechał, sprawa skończyła się odszkodowaniem ze strony firmy, bo bazgroł na pokwitowaniu odbioru nie był podpisem żadnego z pracowników. Przesyłki nie dostaliśmy do dziś.

2) Opisywałam tu już sprawę kancelarii radcowskiej. We wtorek miałam rozprawę, w poniedziałek miałam dostać dokumenty. Kurier opłacony na dostawę po 18. O 16 - jeszcze w pracy - odbieram telefon.
[K] Dzień dobry, tu kurier, mam do pani przesyłkę z kancelarii XY, gdzie pani jest?
[J] Dzień dobry, w pracy, miał pan być po 18.
[K] No bo widzi pani, nie będę, bo mi się auto zepsuło, może odebrałaby pani teraz?
[J] Wie pan, nie bardzo, bo specjalnie prosiłam o dostawę po 18. Jeżeli jest pan pod moim blokiem, to proszę sprawdzić, czy narzeczony jest w mieszkaniu.
[K] Ale ja jestem w Piasecznie [czyli pod Warszawą] i mi się auto zepsuło, nie odbierze pani tutaj?
Karpik. Po prostu karpik, inaczej nie mogłam zareagować.
[J] Panie, przecież zanim się tam dostanę, będzie 20!
[K] O, to nie, bo ja tylko do 18.30 pracuję. To może pani kogoś wyśle?

Resztę pominę, bo zrobi się obrzydliwa. Pan kurier nie mógł zrozumieć, że nie zgadzam się na zostawienie przesyłki w innej miejscowości, w zupełnie nieznanym mi sklepie, że nikogo nie wyślę do Piaseczna w środku popołudnia po ekspertyzę prawną i że tłumaczenie, że on pracuje do 18.30 i zjeżdża tym zepsutym autem (którym w trakcie rozmowy, sądząc z odgłosów i jego zachowania, jechał) do magazynu zupełnie do mnie nie trafia. Za to on nie mógł zrozumieć, że go rozerwę na strzępy, jeżeli mi tej przesyłki nie przywiezie czymkolwiek, nawet statkiem kosmicznym. Ale przyjechał - tym zepsutym samochodem. Całkiem sprawnie chodził jak na niesprawny wóz.

3) Kurier zadzwonił, że będzie dwie przecznice dalej z inną paczką i może bym ją tam odebrała. W pracy mieliśmy mały rozpieprz, więc stwierdziłam, że w sumie mogę (uciekać i spokojnie zajarać po drodze), sprawdzania zawartości miało prawie nie być, bo zamówiłam tylko jedną książkę. Wybiegłam z pracy, doszłam pod wskazany adres i się zdziwiłam, bo ani kuriera, ani przesyłki, nicość. Dzwonię - nie odbiera. Dzwonię drugi raz po 5 minutach - odrzucone połączenie. I tak jeszcze 2 razy. Wnerwiłam się i wróciłam do pracy. Po dwóch godzinach dzwoni kurier.
[K] No i gdzie pani jest? [to jakieś standardowe pytanie zamiast zwyczajnego dzień dobry?]
[Ja] W pracy, a gdzie mam być?
[K] No tu i tu! [adres oddalony o jakieś 15 kilometrów]
[J] Chyba pan żartuje. To ja pytam, gdzie PAN był, zamiast pod adresem X!
[K] Aaaaaaaaa, bo mi się nie chciało czekać na panią, to pojechałem z następną paczką, a potem mi głupio było, to już nie wróciłem i nie dzwoniłem.

Cudownie. Zamiast zadzwonić albo - co lepsza - przywieźć przesyłkę do nas, pan kurier wolał sobie pojechać.

[K] To co, czekać tu na panią?
[J] No chyba pan śnisz! Ciągasz mnie pan po mieście, z pracy się urywam, a pan jeszcze myśli, że będę jeździć za panem? Masz pan pół godziny, żeby przywieźć książkę!
[K] Ale ja już nic nie mam w tamtej okolicy, to niech pani tu przyjedzie!
[J] @#$%^&*()(*&^%$#@!@#$%^&*()*&$#@!~!@#$%^&*()
[K] Skoro pani tak nalega, to przyjadę, ale niech pani pamięta, że to już tak z sympatii do pani.

Takie rozmowy przeprowadzam co tydzień. Sytuacje w stylu "to ciężkie jest, to proszę to sobie samej wwieźć na górę", "dzisiaj nie przyjadę, bo jest mecz", "zostawiłem u sąsiadów na parterze", "no tylko trochę się pogniotło" i "nikt mi nie otwiera, a to, że jestem pod innym adresem to taki detal" pomijam, bo za wiele ich było, żeby wybrać jakiś konkret.

Odpowiadam na zadane przez kilka osób pytanie: naprawdę nadałam paczkę do samej siebie z fiolkami kwasu masłowego, w małej ilości, żeby nie przeżarł za wiele, za to stężonego, więc śmierdział niemiłosiernie. Oznakowaną z góry na dół jako przesyłka specjalnej troski, zapłaciłam też specjalnie. Kurier zadzwonił, że miał wypadek i nie przyjedzie, miłosiernie zaoferowałam się, że przyjdę na miejsce wypadku. Od słowa do słowa toczy się rozmowa, więc wyszło na to, że śmierdzący kurier zaparkował śmierdzącym wozem pod moim blokiem i podał mi paczuszkę spłaszczoną i ze śladem buta. I podtrzymuję swoją opinię - mam głęboko w dupie, jak ciężka jest praca kuriera i ile przesyłek dziennie muszą rozwieźć, jeżeli nie potrafią zorganizować sobie pracy i wykorzystywać podanych informacji, żeby ułatwić sobie życie, tak samo jak uszanować powierzonej im własności (podejrzewam, że ci, którzy zakosztowali mojej niespodzianki, więcej paczek kopać nie będą), to mogą nawet cierpieć katusze piekielne, za ich podejście "robię łaskę, że w ogóle wiozę" mogą dostać ode mnie co najwyżej kopa w zad.

kurierów kilku

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 857 (905)

#28029

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Miałem w swoim życiu taki okres, gdzie rozchorowałem się do tego stopnia, że wszystkie starsze kobiety w mojej rodzinie już mnie opłakiwały. Ostra gorączka, majaczenie, wędrówki do toalety przez balkon i tego typu sprawy. No i dochodziło do tego automatyczne przyczepianie się do sufitu na magiczne słowo: "lekarz".

Jednej nocy, kiedy normalni ludzie śpią, a koty zwiedzają mieszkanie, obudziły mnie krzyki sąsiadów z dołu. Kłócą się - to już prawie zwyczaj. Z tym, że robili to na tyle głośno, że szlag mnie trafił i przekleństwa wyrywały się z ust. Wyleciałem więc z łóżka i krokiem zombie zleciałem ze schodów. Zadudniłem do drzwi, wyjaśniłem, że nieładnie z ich stron umarlaki do życia powracać, przy pomocy zaklęcia "urwa, urwa, uj, uj", przeprosili z wielkim zdziwieniem na twarzy, a ja zawróciłem do mojego leża i tam urwał mi się film.

Rano budzę się, a tu matka siedzi i wręcz ryczy ze śmiechu. Patrzę na nią zaspany, jeszcze trochę chory i taki bardziej zombie.
- Wiesz, co wczoraj zrobiłeś? - zapytała. Po kolei wymieniłem jej, co robiłem od czasu pobudki i ile razy przewróciłem się jak kotlet w łóżku.
- Do sąsiadów poleciałeś, uciszyć ich! - wybuchła śmiechem. Ja dalej nie rozumiem, zaczynam odpływać w jakiś majakach i robi mi się wesoło, a tu znowu matula huknie:
- Przychodzi sąsiad z dołu, przeprasza, że hałasowali w nocy i poprosił, aby ci jakąś piżamę kupić, ty wariacie, ty!
Oprzytomniałem i pytam o szczegóły. I co wyszło?

Z racji gorączki pozbyłem się wszystkich ubrań. W takim właśnie stroju wyleciałem do sąsiadów, a żeby tego było mało, zgarnąłem ze sobą kota, który akurat się nawinął po drodze. Do tego wszystkiego moje psisko ruszyło za mną, no bo zauważyła, że coś się szykuje, sprytna bestia. Cóż - to wyjaśniło zdziwioną minę sąsiadów: no bo jak często zdarza się wam, że ledwie żywy, nagi chłopak prawi kazania o zaklęciach i umarłych, i uprasza zarazem o ciszę, trzymając zdezorientowanego kota na rękach, z psem siedzącym u boku?

Sąsiedzi

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2475 (2523)

#49018

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewna anegdotka od mojego szwagra.

Szwagier podobnie jak ja, pracuje w korporacji, z tym, że amerykańskiej. No i branża inna.

Pewnego dnia przyjechała do polskiego biura delegacja prosto z Nowego Jorku. Co ważne, w jej skład wchodził pewien czarny manager. Toczą się rozmowy, rzecz jasna po angielsku... i w pewnym momencie jeden niezbyt rozgarnięty polski manager mówi do drugiego:

- Te, patrz, murzyna przysłali.

Na to "murzyn" niemal czystą polszczyzną:

- Słuchaj pan. Moja rodzina od strony mamy pochodzi z Nigerii, ale rodzina ojca jest z Polski. I ja doskonale rozumiem po polsku. I jeszcze jedno: gdy porówna się moje i twoje zarobki, to okaże się, że ja jestem czarny, a murzynem to jesteś ty.

Ponoć polski manager zrobił się biały... jak ściana.

adult

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1538 (1632)

#17705

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
W mojej wioseczce mieszkała pewna... hm.. nie wiem jak to nazwać, mówili na nią głównie "Hafciara spod dziewiątki". Miła babcia, Wdowa, bezdzietna. Nie raz siedziała u nas cały dzień, a to czy mnie popilnować, a to czy na kawę wpadła... ogólnie kobietka do rany przyłóż.

Miała talent do haftowania na ciuchach fajnych aplikacji. Każdy z jakimś krawieckim problemem szedł do niej. Jak to zwykle bywa, wszyscy sąsiedzi są do siebie na "ty", młodsze dzieciaki mówią do nich ciocia czy wujek, i panna hafciarka również była moją "ciocią".
Kupiłam ładne czarne spodnie, i chciałam mieć wtedy wyszyte na nich kolorowe róże na jednym z ud. Tak więc kupiłam nitki, żeby to ciotki nie obciążać kosztami, i uderzam do niej. Pukam w drzwi, słyszę "proszę!", więc wchodzę.

- O, to ty, Martusiu. - uśmiecha się ona znad maszyny do szycia - właśnie poszerzam spódnicę tej spod piątki. Wymagania ma takie, że to koniec świata. Herbatki się napijesz? Zrobić ci?
Zaoferowałam się że sama sobie tą herbatę zrobię, ciocia poprosiła o kawę - wszystko pozornie dobrze, wzięła ode mnie spodnie i nitki, i zaczęła wyszywać. Kiedy już wracam, pierwsza różyczka była już w miarę widoczna, wtedy do środka wparowuje osiedlowa damulka, pani farmaceutka, w swojej stylowej garsonce.
- A, to tu pani jest. Przyniosłam pani trochę rzeczy do przeróbki - Tu JEBS na ziemię dwa wory ciuchów. - Kiedy mogę odebrać? Jutro idę na piętnastą, to może tak o 13 będę?
Ręce opadły zarówno mi, jak i cioci, ale ona grzecznie odmówiła:
- Do jutra się nie wyrobię, teraz obsługuję Martę, a jutro jedzie ze mną do lekarza, prawda pyszczku?
Tu musiałam pokiwać głową, a pani spod piątki oburzona.
- No ale jak... pani siedzi w domu, nic pani nie robi, to chyba ma pani czas!
Wtedy ciocia wstała z ociąganiem z krzesła, podała mi spodnie, i podeszła do paniusi.
- Widzisz? - wyciągnęła ręce. - Szyję dla ludzi od czterdziestu lat, codziennie, dzień w dzień. Nie usłyszałam od nikogo ani jednego słowa podziękowania prócz od tej dziewczynki. - Tu wskazała na mnie - Każdy palec mam powyginany w inną stronę, a pani przychodzi tu z dwoma tonami szmatek i chcę żeby na jutro było to gotowe? Przeżyłam wojnę, i nawet jak Niemcy wzięli mnie do pracy, to przy pani wymaganiach, u nich to były wakacje! Za miastem ma pani dobrą krawcową, ale nieco drogą. Niech tam pani się zgłosi, to za sporą sumkę zrobi pani to nawet na dzisiaj. A teraz żegnam. Martusiu, mogę cię prosić żebyś odprowadziła panią do drzwi?
Podałam jej spodnie, i ruszyłam za damulką.
- No naprawdę, ja w to nie wierzę. Kobieta siedzi cały dzień w domu, ściubi tymi palcami co się da, a dla mnie nigdy nie ma czasu. Co ona by jeszcze chciała?
- No cóż... robi wszystko za darmo, ale drobna opłata byłaby chyba miła. - Powiedziałam nieśmiało, na co ona parsknęła perlistym śmiechem.
- PIENIĘDZY? Jeszcze czego! CZY ONA WIE KIM JA JESTEM?!?!?!

Panna hafciarka za życia od połowy mieszkańców za swoje usługi dostała czasem dobrą kawę, marne dwadzieścia złotych, czy jakieś czekoladki.
Widocznie "szlachta" za usługi krawieckie nie płaci.

wioska.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 919 (943)