Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

GburciaFurcia

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2016 - 11:33
Ostatnio: 26 stycznia 2021 - 8:31
  • Historii na głównej: 0 z 0
  • Punktów za historie: 0
  • Komentarzy: 50
  • Punktów za komentarze: 464
 

#34727

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Koleżanka, powiedzmy Beata, handluje bielizną damską w Internecie. Nie jest to jakaś wielka działalność, ledwo kilka aukcji na tydzień. Gdy do niej ostatnio zawitałem, trafiłem na końcówkę, jak mi sie wydaje, wymiany maili między nią a pewnym piekielnym internautą. Pozwolę sobie streścić maile do formy dialogu, tak będzie wygodniej.

- Witam, jestem zainteresowany kupnem zestawu XXX, proszę o więcej zdjęć.
Beata założyła komplet na jakiegoś manekina, którego używa do prezentacji, obfotografowała i zdjęcia wysłała mailem. Odpowiedź przyszła naprawdę szybko.
- Nie takie. Ubierz to albo weź kogoś innego.
- Może jeszcze jakieś specjalne życzenia? – zapytała z oczywistą ironią. Oczywistą, ale chyba nie dla wszystkich.
- Tak, najlepiej blond, szczupła sylwetka, małe cycki. – gdy nadeszła ta odpowiedź, akurat ja wpadłem z wizytą.
Zwierze ze mnie podłe. Gdy Beata podzieliła się ze mną treścią tej korespondencji uknułem plan jak pofolgować własnej złośliwości i rozwiązać jej problem zarazem.

Jestem blondynem, szczupłym i raczej nie piersiastym. Ubrałem biustonosz, zrobiłem ślicznego „dzióbka” i dałem sobie strzelić zdjęcie.

Wysłaliśmy je z zapytaniem, czy klient życzy sobie też zdjęcie majtek.

Życie codzienne

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1682 (1758)

#20896

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam znajomego (Macieja, załóżmy), który nie trawi Kościoła katolickiego. Ma swoje powody, zresztą nawet gdyby nie miał, to i tak ma prawo uważać co tylko chce.

Niedawno przeprowadził się razem z dziewczyną na nasze osiedle, gdzie rządem dusz kieruje Proboszcz.
Proboszcz nie jest zwykłym księdzem, co to, to nie. Jest zdecydowanym, przekonanym o własnej nieomylności wysłannikiem Watykanu. Jest również dość niski i grubiutki, co nadaje mu na pierwszy rzut oka dość sympatyczny wygląd. Jednak wystarczy najmniejszy objaw nieposłuszeństwa, a na twarzy występują rumieńce oburzenia, a głos niebezpiecznie się podnosi. A proboszcz ma dość restrykcyjne poglądy, nawet jak na księdza katolickiego. Nie dopuszcza żadnych dyskusji, ma w głębokim poważaniu nakazy Papieża (bo to Szwab!), potajemnie marzy o przywróceniu Inkwizycji. Innymi słowy, dla świętego spokoju należy go omijać szerokim łukiem.

Zeszłej zimy, akurat w okresie kolędowania, Maciek zorganizował u siebie męską imprezę (dziewczyna została odprawiona do przyjaciółki). 4 facetów, kilka flaszek, mecz i takie tam podobne. Trzeba zaznaczyć - grupa jajcarzy, którym żadna afera nie jest obca (byleby było śmiesznie).

Impreza nawet nie zdążyła się dobrze zacząć, a tu dzwonek do drzwi. Za drzwiami proboszcz z gromadką ministrantów.
P: Szczęść Boże! Witam nowego parafianina :)
M: Ale ja nie przyjmuję kolędy...
P: Ależ jest pan tu nowy, nawet się nie znamy, jako duszpasterz muszę poznać swoich podopiecznych. Proszę pamiętać, że przyjęcie kolędy jest obowiązkiem każdego dobrego chrześcijanina. (wpychając się do mieszkania) Chłopcy, chodźcie proszę.

Maciek, jak to Maciek, spokojny człowiek, nie chciał się kłócić ani wystawiać księdza za drzwi przemocą. Wymyślił co innego.

M: Zapraszamy, zapraszamy, to prawda, musimy się poznać... Proszę nam dać chwilkę, nie spodziewaliśmy się wizyty dziś... Andrzejku, kochanie, wyjmij świeczki, tu ksiądz czeka w korytarzu, musimy go przyjąć jak każda porządna rodzina! Ksiądz wybaczy, ale dopiero się z partnerem wprowadziliśmy, no i trochę się obawialiśmy, czy Kościół nas zaakceptuje, ale widzę, że ksiądz jest wolny od uprzedzeń.
P: Jak to partnerem? Co tu się wyrabia?
M: Pozwoli sobie ksiądz przedstawić, Andrzej, mój wieloletni partner (tu czułe objęcie Andrzeja, który doskonale wczuł się w rolę).
P: Jak to? Takie pedalstwo u mnie w parafii!? Jesteście wyklęci! Nie ważcie się przychodzić nawet do naszej świątyni, bezbożnicy! Wstyd! Chłopcy, wychodzimy, natychmiast!

W ten sposób Maciej pozbył się problemu na dłużej. Za to na kolejnych kazaniach w kościele ponoć proboszcz grzmiał o Sodomie i Gomorze, o plagach gejostwa i zboczenia. No i okoliczne dewotki zdobyły gorący temat do plotek (o dziwo, nikogo nie dziwi obecność dziewczyny Macieja - pewnie też awansowała na geja i zboczeńca). Ot, typowe dla przepełnionych miłością do bliźniego Chrześcijan.

nowoczesne osiedle

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 951 (1101)

#65517

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Córka kuzynki dostała na komunię tablet. Prezent składkowy od rodziców, dziadków i chrzestnych, bo tablet z gatunku lepszych. Mała nie nacieszyła się długo podarunkiem.

Dorośli siedzieli przy kawce w salonie, kiedy rozległ się huk i płacz małej. Wszyscy lecą do jej pokoju, a tam na podłodze leży tablet z rozbitym w drzazgi wyświetlaczem, totalna demolka. Bohaterka dnia zalewa się łzami, inne dzieci stoją struchlałe, jedna tylko dziewczynka, kuzynka małej, stoi z dumną i pewną siebie miną. Cóż ona zrobiła? Ano walnęła tabletem kuzynki o kant biurka. Bo ona rok wcześniej na komunię dostała "tylko" laptopa (+ pierdyliard innych drogich gadżetów, ale bez tabletu). Więc skoro ona nie dostała, to Basia też nie będzie miała!

Cóż, powiedzieć, że dom zatrząsł się od wrzasków, to mało. Kiedy skończyła się cała akcja, to nie Basia płakała, ale jej niszczycielska kuzynka. Nie wiem, czy z żalu, że popsuła kuzynce tablet, czy z wściekłości, że nie pojedzie w wakacje na wymarzony obóz. Rodzice destruktorki bowiem karę wymierzyli od razu. Dziewczynka miała jechać w sierpniu na dwutygodniowy obóz, oczekiwany i wyśniony. Koszt obozu to pi razy oko cena zniszczonego tabletu. Rodzice więc, zamiast posłać swą zdemoralizowaną pociechę na obóz, opłacili nowy tablet, bo zniszczony na pewno się do naprawy nie nadawał.

Szczerze mówiąc, cała rodzina była zdziwiona tak surową karą, bo dotąd dziewczynce pozwalano na wszystko. Ale jak widać, przebrała się miarka. Wiem od kuzynki, że od tamtej akcji rodzice przestali pobłażać swej rozpuszczonej jedynaczce.

tablecik

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1068 (1150)

#18037

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem pracownikiem Punktu Obsługi Klienta vel. Informacji w centrum handlowym. Gwoli wprowadzenia: kiedy przychodzą wszelkiej maści kurierzy itp. moje wybitnie trudne zadanie polega na uprzejmej pomocy w zlokalizowaniu nadawców (nieraz nazwa firmy jest inna niż szyld) i na tym też się kończy. Dzisiejsza historia może nie całkiem piekielna, ale za to zabawnie idiotyczna.
Historia właściwa:

Podchodzi dziś do mnie ok 16.00 pani z InPost′u, kładzie na blacie pokaźny stos poczty (prenumeraty, paczka, listy) i zaczyna segregować. Kiedy wszystko poza jedną kopertką położyła na kupce z komentarzem "dla pani" wstałam i zaczynam przeglądać i co widzę? Na pierwszej z brzegu paczuszce jak byk "Cache-cache" (nazwa i jednocześnie szyld jednego ze sklepów), z innymi podobnie. Więc tłumaczę przy każdej sztuce "miłej pani" gdzie mieści się odbiorca, obserwując jej oczy rosnące od rozmiaru jednogroszówki do pięciozłotówek, po czym wywiązuje się dialog:
[Pani] A co to pani tego nie rozniesie???
[Ja] Absolutnie, nie widze powodu...
[P] No prosze pani, ja nie mam czasu, ja się spiesze do swojej pracy!!
[J] Ale TO jest Pani praca, na pewno nie moja.
[P] (mamrotanie pod nosem, bardzo niezadowolone) ...ochrona... gdzie jest ochroniarz?
Zaczęłam się już zastanawiać, czy może potrzebuje konwoju, która to wizja mnie bardzo rozśmieszyła, bo prenumerata "mój pies" czy innego ustrojstwa, na cenna nie wyglądała, więc pytam grzecznie:
[J] A po co pan ochrona?
[P] No ochroniarz tego nie może roznieść??
[J] (ubawiona już po pachy) Oczywiście, ze nie, ochroniarz, jak sama nazwa wskazuje, jest od ochraniania, a listonosz od roznoszenia listów, nie wiem, czego się pani spodziewała?
[P] (ni z tego ni z owego) No ktoś tu chyba na głowę upadł!!

Po czym tupnęła nóżka a la raciczka świnki i zniknęła w czeluściach (niezbyt dużego w dodatku) centurm.

centrum handlowe

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 619 (661)

#81859

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ta przydarzyła się mojemu starszemu bratu, jeszcze za czasów studenckich. Było to bardzo dawno temu, bo w roku 1993. Dziwne to były czasy i jakże inne od naszych. Nie było żadnych smartfonów i fejsbuków. Nie było jutuba, tylko zwykły radiomagnetofon marki "kasprzak" leciał tylko Haddway- what is love, albo MC Hammer z kasety.

Jednakże w akademikach od tamtego czasu chyba niewiele się zmieniło. Postaram się odrobinę przedstawić ich warunki mieszkaniowe. Wystrój wówczas przypominał celę więzienną albo szpital psychiatryczny. Generalnie wystroju tam było niewiele. Jak to u facetów, meble mocno zdezelowane, a po imprezach takie rzeczy jak krzesła czy stoły nigdy nie znajdowały się w pozycjach przewidzianych przez producenta.

Mieszkali sobie tam we trzech. Mój brat Endrju i jego kumple Hans i Baryła. W pokoju znajdowały się łóżka, lub tzw. tapczany, po czseku taki mebel nazywa się rypok studentski. Na środku stał zdezelowany stolik, bliżej nieokreślonego koloru, ufajdany niemiłosiernie, pełen zaschniętych much i resztek jadła. Nie mieli zasłon, bo po co dawać coś co tylko wisi i nic nie robi? Mieli nawet jeden talerz, który głównie robił za popielniczkę. Chociaż za popielniczkę robiła też stara zeschnięta paprotka w doniczce na parapecie. W jednym kącie odpadał tynk, w drugim był grzyb, a w trzecim na dużej pajęczynie radośnie dyndał sobie czwarty lokator. Wypasiony pająk krzyżak o dźwięcznym imieniu dżordż, który w zamian za miejsce wyłapywał im muchy i komary. Do tego lamperia w kolorze sraczki dopełniała obrazu. Znawca tematu, niekoniecznie architekt określił by te warunki jako syf kiła i mogiła.

Po co o tym piszę? Ano po to żeby pokazać, że chłopaki do raczej delikatnych nie należeli. To nie są dzisiejsi wymuskani, bezglutenowi i delikatni hipsterzy. To twarde chłopy, których niewiele rzeczy jest w stanie zaskoczyć a jeszcze mniej jest w stanie wywołać odrazę. Udało się to piekielnemu czwartemu lokatorowi (lub piątemu, licząc razem z dżordżem).

Pojawił się u nich w pokoju jakiś dziwny koleś. Pochodził z jakiegoś malowniczo położonego zadupia z końca mapy. Charakterystyczną cechą owego gościa było to, że praktycznie wcale nie opuszczał łóżka. Mógł leżeć cały dzień, chodził tylko do klopa, chociaż pewnie gdyby pomieszkał z nimi dłużej to może podstawił by sobie wiadro.

Po jakimś czasie od jego pojawienia w pokoiku pojawił się trudny do identyfikacji i jeszcze trudniejszy do lokalizacji smród. Coś musiało tam rzeczywiście walić bardziej niż zwykle, bo chłopaki komisyjnie stwierdzili, że chyba kot się tam gdzieś musiał skasztanić, bo wytrzymać nie szło. Tylko skąd tam kot? Okna za bardzo nie dawało się otwierać, bo to już późna jesień była i nieźle wówczas przymroziło.

Jak to ze studentami bywa, chłopaki mało jedli ale za to więcej pili. Hans był na spotkaniu z kolegami, zabrał nawet swój zeszyt do politechniki, w celu wymiany notatek i wrócił oczywiście totalnie narąbany. Żyroskop się mu rozregulował i zniosło go do przydrożnego rowu. Było zimno, ale przezorny Hans przykrył się rowerem. O dziwo nie pomogło i strasznie się przeziębił. Początkowo nie był w stanie leżeć bez trzymanki, później miał kacora giganta. Wtedy nie było mowy o otwieraniu okna.

Smród był już przeogromny, jako że kaloryfery napierdzielały jak grzejniki w PKP w letnie popołudnie.

Jako że Piekielny z wyra się nie ruszał, był też głównym podejrzanym odnośnie smrodu, bo pojawił się praktycznie razem z nim. Chłopaki mieli już tego dość. Wysłali piekielnego w miasto po klina dla Hansa, Wkręcili mu że im się zapasy skończyły, a gdy wyszedł, rozpoczęli przeszukiwanie. Szybko okazało się że smrodek zawiewa od jego łóżka. Postanowili je odsunąć.... i to był błąd. Okazało się że za wyrem pomiędzy materacem a ścianą były poupychane majty i skarpety. Gościu nosił je chyba dość długo a potem zamiast prać, tylko upychał za łóżkiem. Te na dole już zaczynały zmieniać kolor na zielony i chyba porastały mchem a na pewno pleśnią. Obraz zmroził im krew, a smród powalił. Hans wytrzeźwiał i puścił horyzontalnego pawia. Baryła wybiegł z krzykiem a mój brat opowiadał mi że poczuł się jakby mu ktoś w morde dał. Usłyszeli jeszcze ciche pacnięcie. To dżordż stracił przytomność i odpadł z pajęczyny.

Skończyło się na tym że piekielny nie miał później z nimi życia i musiał się wyprowadzić.

A ja się tylko zastanawiam skąd się biorą tacy ludzie? Mają jakiś wstręt do wody? Fakt że działo się to ponad 20 lat temu daje jednak nadzieję, że dzisiaj już nie spotyka się takiej patologi.

akademik

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (277)

#61570

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dostałam od męża w prezencie bilety na koncert Muzyka, którego bardzo lubię. Cieszę się ogromnie, bo miałam się wybrać na jego występ już w zeszłym roku, ale ciąża pokrzyżowała mi plany. Bilety są 2, ale że chłopcy są jeszcze za mali na takie imprezy, mąż zostaje w domu, a ja wybieram sobie osobę towarzyszącą.

Wybór padł na koleżankę z poprzedniej pracy, bo nasze gusta muzyczne się pokrywają, a i chętnie spędzę z nią trochę czasu, bo ostatnio trudno było się umówić. Niestety, nieopatrznie pochwaliłam się w mediach społecznościowych prezentem i wyborem. Kilka minut później odezwała się do mnie daleka znajoma.

"O widzę, że mężuś się postarał, a nie jest zazdrosny hehe?"
Odpowiedziałam, że nie ma o co.
"Ja go tak uwielbiam, a mi nikt nie chce dawać takich prezentów ;( szczęściara..."
Odparłam, że bilety na kilka koncertów są jeszcze dostępne więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby sama sobie taki prezent zrobiła.
"A Ty to jesteś małpa, wiesz? Mogłaś mnie zaprosić!"
Na to już nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc zmilczałam. Za kilka minut dostałam kolejną wiadomość.
"Powiedz tej Jadźce, że jednak nie możesz jej wziąć. Dam Ci stówkę!"
Tym już mnie zirytowała, więc powiedziałam, że nie ma takiej możliwości, zabieram Jadźkę, a jej mogę co najwyżej wziąć autograf, o ile Muzyk będzie cokolwiek podpisywał po koncercie.
Umilkła.

Po chwili dostałam wiadomość od Jadźki, że moja znajoma do niej wypisuje, że ma zrezygnować z koncertu, bo ona zna mnie dłużej i w ogóle jej się bardziej należy. Może dać jej "nawet stówkę!"

Zasugerowałam zablokowanie natrętki i sama zrobiłam to samo. Nawet nie wiem jak to nazwać, bo bezczelność to chyba za mało.

znajomi media społecznościowe

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 805 (913)

#49668

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam w pracy kolegę, który jest wielkim żartownisiem.
Kolega ten ma tendencję do odbierania telefonów w bardzo specyficzny sposób. Jego standardowe teksty to:
- Zarządzanie światem, Bóg przy telefonie. Rzeczy niemożliwe załatwiam od ręki, na cuda trzeba czekać do dwóch tygodni. W czym mogę pomóc?
Albo:
- Zarządzanie piekłem, Diabeł przy telefonie. W czym mogę zaszkodzić?
Wszystko ładnie i cacy, jeśli odbiera tak swoje prywatne telefony, ale któregoś pięknego dnia...

Nastał u nas sezon grypowy. Padaliśmy jak muchy po Muchozolu. Co dzień było nas mniej, a zielone świstki druków L-4 zasypały dział Personalny. Mnie niestety żadna cholera wziąć nie chciała, żaden wirus nie chciał się na mnie połakomić, więc przychodziłam grzecznie do pracy i tyrałam za pięć osób na raz.

Wpadłam na genialny pomysł, że wezmę sobie do pomocy Stasia Żartownisia. Jest na tyle obeznany w tematyce mojego działu, że radzi sobie bez problemu z podstawowymi obowiązkami. Jego rola, między innymi, miała polegać na odbieraniu telefonów, które na Punkcie Obsługi są bardzo liczne. Co chwilę dzwonią pracownicy prosząc o pomoc, na przemian z klientami, pragnącymi zasięgnąć informacji. Co ważne - dzwonek telefonu połączeń wewnętrznych tylko nieznacznie różni się od tych pochodzących z zewnątrz. Miałam na uwadze, że Stasiowe niewprawione ucho może mieć problem z ich odróżnieniem, więc w miarę możliwości starałam się alarmować go, rzucając hasła: "klient" i "sklep". Kilka razy nie zdążyłam. Stasiowe nadgorliwe łapki podnosiły słuchawkę zanim zdążył przebrzmieć pierwszy dźwięk melodyjki...

Sytuacja I:
- Zarządzanie piekłem, Diabeł przy telefonie (...).
Klient chichocząc:
- O proszę, w końcu ktoś na poziomie. Ja w sprawie reklamacji...


Sytuacja II:
- Zarządzanie światem, Bóg przy telefonie (...).
Dyrektor po chwili ciszy:
- Ej, a to nie powinien być mój tekst?
Jeszcze nigdy nie widziałam tak czerwonego Stasia. Od cebulek włosów po kołnierzyk koszuli.

Jeszcze dwa razy Staś zastosował swój żarcik i dwa razy klienci natychmiast odkładali słuchawkę. Oczywiście nie omieszkał pochwalić się swoimi sukcesami w roli firmowej sekretarki.
Chyba cierpię na brak poczucia humoru, bo jakoś nie do śmiechu mi było po zasłyszanych rewelacjach. Do pracowników może mówić co chce, ale klienci... Wiem z doświadczenia, że klientom do oburzenia się niewiele trzeba. Już oczami wyobraźni widziałam lawinę skarg klientowskich spadającą prosto na moją biedną głowę. A podobno jesteśmy poważną firmą.

I tak Staś dostał tego dnia bana na telefon. I wylądował w czyśćcu. To znaczy na kasach. Precz z oczu siło nieczysta.
Trzy godziny później dzwoni telefon. Odbieram:
- Dzień dobry, firma XYZ, w czym mogę pomóc?
- Yyyy... A Diabeł gdzie się podział?
- Resocjalizację w czyśćcu przechodzi - odparłam z pełną powagą. No co? Głupota bywa zaraźliwa.
- To pani go zawoła, bo on z tą moją reklamacją całkiem dobrze kombinował.

I jak tu się gniewać na Stasia?

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1123 (1215)

#57313

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O stażystach słów kilka. Dobra, kilka setek...

Pracuję w biurze. Praca miła, lekka i przyjemna, dlatego też i chętni na staż są zawsze. Ja z ochotą kogoś przyuczę, a firmę to nic nie kosztuje. Same korzyści!
No, z reguły...
Trafiają się „jednostki wybitne”. Jak Joanna (zdrabnianie surowo zabronione!) chociażby.

Zatem misja pierwsza: kawa dla gości. To znaczy Stażystka ją zrobiła, zaniosła, zabrała filiżanki, umyła, wróciła do biurka. To lecę zrobić ulubioną zieloną z cytrusami.
[J] – Joanna, możesz pozwolić na chwilkę?
[S tup, tup] - Słucham?
[J] – Wiesz, umyj filiżanki od razu po zabraniu. Czasami zbiera się ich kilkanaście i ciężko nadążyć, a i się odbarwiają (są śnieżnobiałe).
[S] – Umyłam.
[J] - Ale zobacz, tu...
[S przerywając] - Tu, Cynthiane, myć nie będę. Jak zalewam kawę to i tak nie widać, że jest brudna.
O szlag!, nie wpadłam na to. No i wygadana ta bestia. Ale nic, trwamy dalej.

Misja druga: zamówienie kuriera i ułożenie faktur.
Poprosiłam Joannę, by złożyła zlecenie na odbiór przesyłki. Mogę to zrobić sama, ale niech się dziewczyna wprawia, gdy ja wystawiam fakturę.
Po godzinie - dwóch, widząc, że się snuje między biurkami, poprosiłam, by ułożyła faktury chronologicznie - do zaksięgowania.
Pod koniec dnia przychodzi mówiąc, że skończyła i czy może troszkę posiedzieć. Dla mnie żaden problem, więc usiadłyśmy przy ciachu, zrobiłyśmy, co nam jeszcze zostało i rozeszłyśmy się do domów.
Następnego dnia z samego rana chwyciłam za faktury; analizując je, czegoś mi brakowało. Paru faktur. Z jednego dnia było ich kilka i byłam tego pewna. Ale przejrzałam dla pewności wszystkie dokumenty, a nuż dała na koniec albo pomyliła? Figa, nie ma. Znów pytam, czy wie, gdzie są te faktury, bo zapodziać się nie miały szans.

[J] - Joanno, a czy przekładałaś faktury? U mnie jest tylko część, kilku brakuje.
[S-zmieszana] - Yhm... Uhm... Nie, to znaczy tak, ale nie...
[J] - Tak, ale nie? Poszukaj ich proszę, dziś księguję i są mi potrzebne.
Na tym rozmowa się zakończyła. Nie chciałam być wredna ani surowa, każdy może się pomylić. O ja naiwna...
[S] Wiesz, Cynthiane... Bo ja... No, yyy. Na przykład z dziesiątego były trzy faktury, a ja nie wiedziałam... Nie wiedziałam, jak je ułożyć, chciałam być dokładna, a tam nie było godzin. Więc te mniej ważne faktury schowałam i...
[J] - Stop. Co to za mniej ważne faktury? I gdzie schowałaś? Bez księgowania w dodatku?!
[S wystraszona, chyba nigdy nie widziała mnie zdenerwowanej] – No takie mniej potrzebne, na mniejsze sumy, ale już zapłacone! Przelewowe są wszystkie!
[J] – Schowałaś. Ale gdzie?!
[S] – Do kosza.. Przy moim biurku.

Przyznaję, szlag mnie trafił. Opanowana na tyle, ile mogłam, kazałam (już nie prosiłam) przynieść wszystkie „schowane” dokumenty. Szczęście, że kosz nie był opróżniany i poza papierzyskami, pusty...
Resztę dnia spędziłyśmy w gęstej atmosferze. Czekając na kuriera zapytałam, na którą godzinę zastrzegła odbiór. Wtedy jej twarz ściągnęła się jeszcze bardziej. Dlaczego? Bo „zapomniała” o zleceniu...
A mnie już zabrakło słów. Wiem, powinnam była już wtedy wypowiedzieć jej umowę stażu, ale dałam jej szansę. Może i jest nieogarnięta i nierozgarnięta, ale się wyrobi?

To jej „wyrabianie” też było ciekawe. Jeśli zechcecie, dodam kolejną historię.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 738 (820)

#57663

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Interesuję się makijażem. W żadnym wypadku nie jestem profesjonalistką, ale wychodzi mi to na tyle nieźle, że kilka razy koleżanki prosiły o wykonanie makijażu na specjalne okazje. Wśród nich była też Ona – bohaterka niniejszej opowieści.

Za pierwszym razem, 2 czy 3 lata temu, wpadła do mnie na gwałtu rety ją maluj, bo ślub siostry, ona w proszku, tragedia. Nie miała ze sobą kompletnie nic, a jak zapewne większość czytelniczek strony wie, dobranie koloru podkładu to nie lada osiągnięcie. Cudem trafiła, bo jest równie blada jak ja. Zaczęła wydziwiać. Ten podkład chce koniecznie (Dior ale raczej dla suchej skóry) a nie ten, który wybrałam (drogeryjny, ale bardzo dobry i bardziej odpowiedni do jej – mieszanej – cery). Paletę cieni do powiek wyjęłam MAC. Nooo, ostatecznie może być, ale ona Chanel nie pogardzi. I w tym tonie cały makijaż. Wyszła, nie proponując nawet czekolady za pomoc. Było to dla mnie dziwne, bo o ile nie oczekiwałam zapłaty, o tyle warknięcie „Dzięki!” pozostawiło pewien niedosyt.

Odezwała się dzisiaj, z pytaniem, czy nie pomalowałabym jej na bal karnawałowy. Odpowiedziałam, zgodnie z prawdą, że nie mieszkam już w rodzinnym mieście i w najbliższym czasie się nie wybieram. Zażartowałam, że brzuch już pod brodą i wojaże mi nie w głowie. No i się zaczęło. Jestem samolubną jędzą, bo nie pędzę na złamanie karku malować Jej Wysokości. Poza tym co ja plotę – ciąża nie choroba, „ten mój” może mnie przywieźć (no tak, to „raptem” 200 km) i w ogóle wymyślam problemy. Już z czystej złośliwości zapytałam czy przewiduje zwrot kosztów benzyny w obie strony z okazji takiego pogotowia kosmetycznego. „Tak na mnie liczyła! Taka ze mnie koleżanka!”

Ano taka, ale jakoś nie mam poczucia winy.

koleżanka

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 767 (867)

#80710

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Kupiłem domek letniskowy w sąsiedztwie Władysławowa tak mniej więcej 10 minut piechotą do jego centrum i tyle samo do plaży. Prosty murowany na poddaszu jeden pokój, na dole drugi oraz łazienka i kuchnia. Woda i ogrzewanie elektryczne pozwalają na teoretycznie całoroczne użytkowanie. No, ale w praktyce od Maja do Października. Traktuję to jako działkę gdyż albo pociągiem lub wozem 2,5h jazdy i jestem nad morzem.

W każdym razie mam piekielnych kuzynów.
Jedna ciocia z jej rodzinką w postaci męża i dzieciarni po 13-15 lat.
Druga ciocia z mężem, oraz ich córki po około 19-21 lat.
Normą jest domaganie się kluczy w okresie wakacyjnym, bo przecież rodzina, a w tych regionach koszt domu do wynajęcia to około 150-250zł doba.
Zawsze grzecznie odmawiam, a pomysłów mają co niemiara.
A to bo nad morzem drogo, a to córeczki chciały wpaść na weekend z paczką czytaj dwudziestoma osobami w postaci bydło przeszło itd.
Ale rozwaliła mnie ciotka co przyjechała z dziećmi.

Otóż długi weekend. Wjeżdżam w ulicę przy której stoi mój dom i w oddali widzę wóz ciotuni stojący pod moją bramą. Szybko skręcam w boczną i cicho podszedłem kawałek i tak siedzą w zapakowanym aucie całą rodziną i czekają na mój przyjazd. Cóż pojechałem na miasto i poszedłem na deptak, plażę potem obiadek i byłem w trakcie zakupów w robaczku z kropkami, gdy dzwoni ciotunia.

Gdzie jestem! Żadnego hej czy coś grzecznościowego.
Jak to wracam zaraz do domu tylko zakupy kończę.
By my już czekamy od kilku godzin!
Ok kupie w takim razie ciasto jeszcze i za 5 minut jestem.

Dzwonie po kilku minutach. No jestem w domu, gdzie jesteście.
No jak to pod bramą. Jaką bramą, pod blokiem nie mam bramy.
No jaką we Władysławowie.
Aaa tutaj, ale ja jestem w domu miałem jechać, ale cos mi wypadło.
K....wa, ojciec mówił, że jedziesz!!!
Co ja dzieciom powiem!!!

Sposób na darmowe nocowanie postaw przed faktem dokonanym.

rodzina

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 297 (313)